Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Onyx. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Onyx. Pokaż wszystkie posty

Czasem jest bliżej do słońca, to fakt III

 Nie będę już więcej sama. Mówiłam to sobie kilka dni temu. Chciałabym w to wierzyć zawsze, nie tylko, kiedy mam obok siebie kogoś na kim mi zależy. Nie sądziłam, że to będzie takie trudne. Za każdym razem jak zostaję sama zbyt długo te nieprzyjemne myśli wracają. Tak jak teraz. Jestem zła na siebie. Przecież musiałam pójść poszukać Ji’zzargo. Wiem, że jest dorosły, ale to nienormalne, że ten gadatliwy kot od tak dawna nie daje żadnego znaku życia. Mimo wszystko dalej mam okropne wyrzuty sumienia, że zostawiam innych bliskich, kiedy wiem, że i im przydałaby się pomoc. Jestem okropną przyjaciółką oraz siostrą. Zasługuję na to, żeby mnie zostawili.  Nie, nie mogę tak myśleć. Muszę poszukać Ji’zzargo, on też jest moim przyjacielem. Nie mogę tak po prostu go zostawić, kiedy inni mają cały Argar do dyspozycji, jeśli chodzi o ochronę. Nie jestem zła, nie jestem najgorsza i nie będę samotna. Nie chcę być samotna. Muszę bardziej w siebie wierzyć. Skupienie na misji też by się przydało. Jak mam szybko wrócić, jeśli ciągle zadręczam się myślami. Trop, muszę znaleźć odpowiedni trop. Rozejrzałam się jeszcze raz po okolicy. Nie byłam nawet pewna czy dobrze szukam. Podobno był ostatnio widziany w Wolnych Marchiach, potem wyruszył na zachód, oto jestem, po środku lasu, szukając czy może gdzieś zapodział się chociaż malutki strzępek jego czarnych jak smoła kłaków. Byłoby mi zdecydowanie łatwiej, gdybym zaczęła szukać go od razu. Nie, tak też nie mogę wrzucać sobie na głowę. Kurwa mać, już tyle razy było dobrze, dlaczego kompletnie sama, bez niczyjej pomocy muszę niszczyć wszystko wokół siebie. Pokręciłam głową. Znowu przestawałam się skupiać. Do tego wieczny brak mojego ojca. Miał mnie nie zostawiać więcej. Przecież doszliśmy już do cholernego wniosku, że jego pomysł na samodzielnego odszukanie samej siebie się nie udało. Potrzebowałam go. Potrzebowałam tej jednej osoby, która po prostu mnie chciała - nie dla korzyści, nie z ratunku, nie z wdzięczności, po prostu chciała mnie zaakceptować. I życie miało być dzięki temu proste. A on musiał mnie znowu zostawić. Nie rozumiem tego. Przecież robiłam wszystko tak jak chciał, wygrałam z moim biologicznym ojcem, dostał jego durne kości, poza czaszką, ale jednak. Zostałam egzekutorką, trzymałam zawsze jego stronę, a jednak byłam bez ojca. Co zrobiłam nie tak? Zniknęłam na rok, poradziłam sobie z problemami tak jak mnie uczył, przemocą, nie miałam pretensji, że nie wysłał żadnego listu, rozumiałam, że nie miał jak tego zrobić, skoro chciał być przy mnie. Teraz nie rozumiem, gdzie podziała się ta chęć bycia przy mnie, skoro jego znowu nie ma w moim życiu. Czy ktoś mógłby mnie tak po prostu bezinteresownie kochać? Mam dość dostosowywania się do innych, chcę być sobą, szczęśliwą sobą. Pokręciłam głową. Te durne myśli, cholerna przeszkoda. Nie mogłam się skupić. Przystanęłam przy drzewie. Lubił takie duże, szerokie gałęzie, nawet widać ślady pazurów, muszę im się lepiej przyjrzeć. Zapachu już oczywiście nie wyczuję, ale może coś mi to powie. Te ślady nie wyglądały, jakby ktoś się wspinał. Zbliżyłam się do wyrytych w korze drzewa śladów. Nie było to zwierze, zbyt duża odległość, zdecydowanie palce khajhita. Nie próbował się też wdrapać, czyżby walczył? Wskazujący i środkowy wyglądały, jakby próbował coś wydrążyć. Tylko co? I czy na pewno był to Ji’zzargo? Nie czułam zapachu. Na dobrą sprawę mógł być to każdy. Nie miałam jednak nic innego. Musiałam założyć najlepsze. Może to nie miała być litera, tylko liczba? Albo kierunek? Myślenie nie było i nie jest moją dobrą stroną. Zagadki zdecydowanie nie były dla mnie. Nagle usłyszałam kroki. Niemożliwe. I ten zapach, taki znajomy. Odwróciłam się szybko. Nie wierzę. Nie zostawił mnie? Jest? Pojawia się jak jakiś pieprzony anioł w najgorszych momentach mojego życia. Anioł stróż. Nie potrzebowałam stróża. Potrzebowałam ojca. Podbiegłam do niego i przytuliłam go mocno. Chciałam dać mu mocno w pysk za kolejne porzucenie, ale nie mogłam podnieść ręki na mojego zbawiciela. To robiło głupie, dzikie dziecko, które ocalił. 

— Tato… — szepnęłam przymykając oczy. Czułam się tak bezpiecznie przy nim. Nareszcie. Opowiem mu o wszystkim, na pewno da mi jakieś rozwiązanie. Nie tylko z Ji’zzargo, pomoże też mi wszystko sobie poukładać. W końcu to mój tata. Mój Mankrik. 

— Czytałem list, nie martw się, znajdziemy go. Całkiem ładne pismo, kto Cię nauczył? — usłyszałam jego niski, prostolinijny głos. Jakie to wszystko było proste. Spojrzałam na niego, nie puszczając go dalej. Za bardzo się bałam chyba, że znowu mi się rozpłynie. 

— Tak, mam przyjaciół, którzy mi pomogli, wiesz? — odpowiedziałam mu dumna z siebie. W końcu nauczyłam się prosić o pomoc, a to była przecież ważna cecha. Nie rozumiem, dlaczego zmarszczył brwi. Czy powiedziałam coś nie tak?

— Nie powinnaś tak łatwo nazywać kogoś przyjacielem, gdzie byli Twoi przyjaciele, gdy próbowałaś się zabić, hm? — no tak. Byli zajęci innymi sprawami. Spuściłam głowę. Nie mogłam przecież oczekiwać, że każdy mnie znajdzie w najgorszym momencie mojego życia, kiedy nawet nie widzą, że coś jest nie tak, prawda? 

— Ty byłeś wtedy — szepnęłam cicho. 

— Tak, ja byłem wtedy. Onyx, uczyłem Cię, przecież. Zaufanie to zła cecha. Każdy może Cię zdradzić, życie musi być samotne, musisz nauczyć się żyć samotnie, albo łatwo zginiesz — przypomniał mi. Westchnęłam. Naprawdę? Teraz? 

— Może byłoby mi łatwiej przyswajać Twoje nauki, gdybyś był obok mnie, a nie znowu znikał? — mój głos był pełen pretensji. Nic dziwnego. Byłam przecież wściekła. Cieszyłam się oczywiście, że wrócił. Mimo wszystko, zniknął, znowu, kolejny rok przeżyłam przez niego. Tyle się wtedy działo, potrzebowałam kogoś bliskiego, a jego nie było. Nie. Nie chciałam wierzyć w tą samotność. Nie chciałam znowu czuć zimna w sercu. Przytuliłam go mocniej. Przytulił mnie do siebie. Nareszcie. Drugi raz w życiu. Jakież to było kurewsko dobre uczucie. Mam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi ze szczęścia. 

— Przepraszam, natknąłem się na jedną kobietę z Fasach, była bardzo podobna do tej Twojej Viveki, bałem się, że będzie chciała zrobić czy krzywdę, ale jesteś już bezpieczna, córko — uśmiechnęła się w duchu, słysząc te ostatnie słowo. Żałuję, że nie umiem się normalnie uśmiechać. Jego wyjaśnienie miało tak dużo sensu, nie mogłam w to wątpić. 

— Dziękuję, nie będę w Ciebie wątpić, musimy znaleźć Ji’zzargo. Wiem, mówiłeś o zaufaniu, ale jest też moim najlepszym informatorem. Trzeba go odnaleźć — powiedziałam odsuwając się od niego. Odwróciłam się, łapiąc jego dłoń. Zaczęłam prowadzić go w stronę drzewa i opowiadać o wszystkim co już udało mi się odkryć. Naprawdę byłam szczęśliwa. Tata był o wiele mądrzejszy ode mnie, z pewnością rozwiąże tą zagadkę o wiele szybciej niż ja. Nagle poczułam ukłucie na szyi. Co się właśnie stało. Spojrzałam pytająco po moim tacie. Uśmiechał się? Dlaczego? Robiło mi się słabo, w oczach pociemniało. Wszystko zachodziło mgłą. 

— Zaraz się z nim spotkasz, jak tylko się obudzisz — dlaczego to mówił? Co to miało znaczyć? Było coraz ciemniej. Czy ja właśnie umierałam? Nie mogłam pojąć co właśnie się ze mną dzieje. Wszystko stało się czarne, nie widziałam już kompletnie nic, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam jeszcze jedynie jak ląduje w jego ramionach. Tato, ratuj. Przecież to nie mogłeś być ty. 





Obudziłam się w ciemnym śmierdzącym stęchlizną miejsca. Pomieszczenie oświetlały nieliczne pochodnie. Czy to była jakaś jaskinia? Ji’zzargo? Zobaczyłam przykutego mężczyznę, tak to był on. Zerwałam się w jego stronę, ale nie mogłam się ruszyć więcej niż na siedem kroków, dalej byłam za daleko, aby go dosięgnąć. 

— Ji’zzargo! — krzyknęłam wyciągając do niego rękę. Widziałam jak otwiera oczy, te żółte tęczówki były praktycznie idealnie widoczne w nocy. — Co się dzieje? Gdzie jest… — nie mogłam tego wypowiedzieć. Powinnam się już domyślać co się stało, ale nie mogłam tego tak po prostu zaakceptować. Nie chciałam uwierzyć w to, że mój własny ojciec mnie zdradził. Jak mogłabym? To był mój ojciec, jedyna osoba, która bezinteresownie mnie kochała. Nie chciałam się pogodzić z aktualną sytuacją, z tym łańcuchem, że znowu mnie zamknięto. To było zbyt straszne do zaakceptowania. 

— Nyx, mamy przesrane, dałem się złapać — szepnął do mnie. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłam skupić się na otaczającym mnie świecie. Widok moich skutych nóg, skuty przyjaciel, to było zbyt nierealne, aby uznać to za rzeczywistość. 

— Nie martw się, martwej nie będą Ci ciążyć te łańcuchy — usłyszałam kobiecy głos. Spojrzała w stronę, z której dochodził. Nie widziałam zbyt dobrze. W tym świetle kobieta wyglądała jak Viveka, a to przecież było niemożliwe, już raz ją zabiłam. — Nie mogłam złapać reszty, trzymasz ich ciągle gdzieś poza moim zasięgiem, ale chociaż ten przystojniak popatrzy jak umierasz, za moją Vivi — chichot dobiegł z jej ust. Reszta? Zerwałam się w jej stronę, tylko po to, aby upaść pod naporem wiążących mnie łańcuchów. Chciała się zemścić? Ta suka, przecież ja tylko chroniłam Acaira. Zmarszczyłam brwi.

— Mój ojciec Ci tego nie daruje, nie wiem jak nas rozdzieliłaś, ale zetrze Ci ten uśmiech z twojej facjaty — syknęłam, na co odpowiedział mi tylko kolejny śmiech. 

— Twój tatuś jest człowiekiem interesów, za stos monet sam Cię zabije — nie mogłam uwierzyć w te słowa.

— Kłamca! — krzyknęłam, znowu próbując się do niej dostać. Dlaczego Ji’zzargo nie protestował. Mankrik to była teraz nasza jedyna szansa na ratunek. A jednak ork stanął przede mną z uśmiechem na ustach. Wyjął sztylet, żeby przyłożyć mi go do brody i nakierować moje spojrzenie prosto na niego. 

— Wybacz, córcia, żywa przestałaś mi się opłacać, nie słuchasz mnie jak jesteś sama, a ja nie mam czasu wiecznie za Tobą chodzić i pilnować, żebyś oddawała mi grzecznie pieniądze za każde zabójstwo. Przynajmniej zwrócisz mi za te ostatnie lata. Możesz podziękować tym swoim przyjaciołom, gdybyś tylko się słuchała dalej byłabyś żywa — poklepał mnie po głowie, po czym uderzył. Zobaczyłam mroczki w oczach. Czułam jak płaczę, momentalnie. Niemożliwe. Niemożliwe, żeby mówił to teraz do mnie. — Gdzie jest teraz ta Twoja miłość i troska, co? — śmiech, szyderczy. Musiałam walczyć, musiałam, chociażby dla mojego przyjaciela, ale nie mogłam się podnieść. Zwinęłam się na podłodze dalej płacząc. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszałam. To było takie nielogiczne. Inwestycja? Tylko tym byłam dla własnego ojca? Garścią monet? Jak miałam się z tym pogodzić? Dlaczego mi to robił. 

— Nyx, podnieś się! — słyszałam jak khajhit krzyczy w moją stronę. — Ostrze, kurwa, Nyx, unik! — nie, nie mogłam się bronić. Po prostu leżałam w miejscu. Poczułam jak stal wbija się w mój bok. Zapach mojej własnej krwi. 

— Dopłacę drugie tyle jak jeszcze bardziej ją złamiesz — kobieta wyraźnie czerpała z tego pieprzoną satysfakcję. A ja tak po prostu się poddałam. Mankrik majstrował sztyletem w moim ciele, syczałam z bólu. Byłam taka bezbronna i bezradna. Ja. Ta, która miała nigdy więcej nie dać się zakuć w kajdany. Ależ ze mnie żałosna hipokrytka. Narażałam teraz nie tylko siebie. Słyszałam przecież ich słowa. Jeden z moich przyjaciół ma na to patrzeć, a potem? Zabiją go pewnie. A jeszcze potem? Mam pozwolić, żeby ruszyli jeszcze kogokolwiek. Musiałam się ruszyć, walczyć, nieważne jakby bolało. Nie odpuszczę. Miałam wolne ręce. Złapałam sztylet, którym Manrkik bawił się w moim ciele. Splunęłam na niego krwią. 

— Nie.. — odpowiedziałam cicho. Bogowie, miałam nadzieję, że brzmiałam pewnie, chociaż sądząc po jego minie, musiał mieć niezły ubaw. Bagatelizował mnie? Wielka szkoda dla niego, nie tylko on mnie szkolił. Potrafię być naprawdę paskudna, byłam pewna, że zdążył się już tego o mnie nauczyć. Dostałam znowu w twarz, ale nie miałam zamiaru tym razem odwracać od niego wzroku. Oddałam mu. Naparłam na niego, nie wyjmując broni z własnego ciała. Nie chciałam w końcu jeszcze umierać. — Dałeś mi wolność, teraz mi jej nie odbierzesz! — krzyknęłam z całej piersi. Oboje zaczęliśmy wymieniać się ciosami. Walka była nierówna. Byłam ranna, słabsza, mniejsza, a on był prawdziwym mistrzem w swoim fachu, nie mogłam mu tego odmówić. Sama nie skupiałam się na tym co robię. Po prostu chciałam rozkwasić mu twarz, mieć pewność, że poza mną nie skrzywdzi nikogo. Ojciec od siedmiu kurwa boleści. Anioł stróż. Ależ ja byłam głupia. Odrzucałam od siebie każdego i chciałam się odcinać tylko dlatego, że wierzyłam w słowa tego potwora. Zbawiciel. Zaśmiałam się. Zbawiciel, który wmawiał mi, że to samotność jest najbardziej bezpieczna. Gdybym była samotna, nigdy nie poznałabym prawdy. Mogę tutaj umrzeć kurwa, ale on… — Ale Ty idziesz ze mną — szepnęłam wykonując swoje najsilniejsze dotyczas uderzenie. Wyjął sztylet, dusząc się od ciosu w tchawicę. Zaczął wbijać mi je w plecy. Ten chuj. Ugryzłam go w ramię, nie miałam jak wycelować, ból był zbyt paraliżujący, ale sam puścił broń. Złapałam ten durny sztylet. Mogłam go zabić, ale on był pod ręką. Rozejrzałam się, nie wypuszczając go z uścisku moich zębów, chociaż zdrową ręką cały czas bił mnie po głowie. 

— Nyx! — spojrzałam w stronę Ji’zzargo. Złapałam tę kurwę ogonem. Perfekcyjnie. Jeden problem z głowy. Zamachnęłam się i rzuciłam sztyletem w jej stronę.

— Mankrik, pomóż mi, bo nie dostaniesz złot… — broń trafiła prosto w serce. Dobrze. Nadal miałam w sobie to coś. Idealna celność, a pomoc khajhita. Idealnie, teraz został tylko jeden problem. Zacisnęłam uścisk za zębach. Przewrócił nas, wyjmując miecz. Muszę odgryźć mu kończynę, albo umrę. Nie zostawię nikogo na jego pastwę. Muszę zabrać go ze sobą. 

— Zostaw ją! Wykrwawi się, idź po swoje złoto, uwolnij mnie, pomogę Ci oczyścić jej konto i tej pizdy — ty zdrajco. Jak mogłeś tak mówić?! Próbuję Ci ocalić życie, a Ty tak? Czy ja naprawdę nie mogłam mieć nikogo bliskiego. 

— Oboje tu zginiecie, ale tak, czas — Manrkik się z nim zgodził. Miecz opadł na ziemię. Kolejny sztylet. Wbił mi w szczękę, chyba ją złamał, usłyszałam chrupnięcie, ale wyswobodził się. Próbowałam go zaatakować, ale straciłam już dużo krwi, było mi coraz chłodniej. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić znowu wylądowałam na brzuchu. Wbił mi sai w ręce, żebym nie mogła się podnieść. Umrę, a on sobie pójdzie? Nie mogłam tego zaakceptować. Próbowałam się wyrwać. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Usłyszałam jak podnosi miecz i idzie w stronę Ji’zzargo.

— Nie, nie! — prosiłam niezdarnie przez swoje złamania. Przebił mu brzuch, widziałam kolejną krew. Ji’zzargo opadł na kolana. A ork zniknął mi z oczu, biegnąc przez jeden z kilku korytarzy. 

— Jakoś damy radę, mam klucze w ogonie… wytrzymaj… — usłyszałam. 

Czasem jest bliżej do słońca, to fakt II

 W końcu mam jeden problem z głowy. Gavina w końcu nie ma, mogę czuć się bezpieczna o obie dziewczynki i ich matkę. Poczułam ogromną ulgę, kiedy zrozumiałam, że mam przed sobą prawdziwego Gava. Bałam się, że już go straciłam, że nie wróci do nas, zostawi swoje córki oraz nas. Ta myśl każdej nocy spędzała mi sen z powiek. Nie mogłam normalnie zasnąć. Wyglądałam ciągle przez okno, może niepotrzebnie, ale tak bardzo się bałam, że odbiorą mi jeszcze te niewinne małe istoty, znowu zrobią im krzywdę. Były zbyt małe, aby to znosić. Jedna niewola u Krwawego Barona zdecydowanie im wystarczyła. Wiem po sobie, że z traumatycznych przeżyć za dziecka nie da się wyjść normalnie. Nie chciałabym, aby którakolwiek z nich musiała przechodzić przez takie bagno jak ja, żeby myślały w tak pokraczny sposób jak ja - chciałabym je chronić, mieć pewność, że będą mieć dobre, proste życie pozbawione dalszych nieprzyjemnych wspomnień. Chcę ich szczęścia, tego jestem pewna, chcę widzieć ich ciepłe kojące uśmiechy na twarzy, dopóki sama kiedyś nie zacznę gryźć piachu. Tego samego chcę dla Acaira, uwielbiam jego łagodność. Nigdy mu tego nie powiem, bo spaliłabym się ze wstydu, ale otworzył mi serce, każdy jego delikatny, czuły, braterski gest, sprawia, że chcę być lepsza. Lubię to ile radości potrafi ze mnie wyciągnąć, nawet jeśli nie potrafię tego dobrze okazać. To niesamowite, że takie myśli krążą w mojej głowie po jednej rozmowie z Gavem w ostatnim czasie. On działa na mnie jak coś w rodzaju katalizatora. Wyciąga każdą najgorszą i najlepszą rzecz jednocześnie. Dał mi nadzieję, że nikt więcej mną nie zmanipuluje, przynajmniej swoją potworną magią. Tak, Gave. Gave i  moje cholerne uczucia. Nie chcę żeby cokolwiek się między nami zmieniło. Czy coś mnie do niego ciągnie? Pewnie tak, jest głupi i nie umiem tak po prostu się przy nim hamować, wszystko wychodzi tak naturalnie, każda nieodpowiedzialna, durna psota, której nie umiem żałować. Nawet jeśli zraniła kogoś innego. Nienawidzę się za to, że sprowokowałam go do tego głupiego pocałunku. Nie chciałam, żeby to robił, nie wiem co wtedy myślałam. Był przecież z Akane, z którą chciałam się szczerze zaprzyjaźnić. Teraz spaliłam sobie możliwość zdobycia przyjaciółki. Tylko pytanie czy przyjaciółka powinna sprawiać wrażenie, że nie wierzy w ani jedno moje słowo - woli kierować się własnych przeczuciem, które czyta z czego? Z mojej głowy? Mówiłam jej jak bolało mnie to co zrobił Pius. Mam ochotę uciekać na samą myśl. Doceniam, że chciała mi pomóc swoją magią i z pewnością zaprowadziłabym dziewczynki do niej, aby były bezpieczne przed Gavinem. Nie umiem jej nienawidzić, to ja ją w końcu zawiodłam najbardziej. Chciałabym to naprawić, chociaż wątpię, aby to było możliwe. Umiem otworzyć do niej usta, porozmawiać z nią, ale wiem, że nie zaprzyjaźnimy się. Mam wrażenie, że dzisiaj powiedziałam o niej coś złego. Cholera jasna. Znowu wszystko psuję. Przecież tego dnia, kiedy Gave stanął pod drzwiami, pomagałam im wybrać w co zapakować prezenty dla Fasolek. Ale powód zniknął, nie musiałam tam więcej iść, nie chciałam tam iść. Nie dlatego, że ona zachowała się jak potwór. Nie do końca. Po prostu czasami przypominam zwierzę. Uciekam przed wszystkim przed czym nie mogę się bronić, a osoba, która ma tak wiele emocji, które sama tak je łatwo rozróżnia - przeraża mnie. Nie rozumiem uczuć i emocji. Dla mnie są albo ciepłe, albo zimne. Gdy mówiła, że coś ciągnie mnie do jej byłego, mimo że powiedziałam jej, iż to po prostu moja ulubiona osoba co innego miałam pomyśleć niż fakt, że wmawia mi, że go kocham?  Nie umiem jednak powiedzieć, że żałuje uczucia jego ust na swoich. To też zdawało mi się dziwnie normalne. Mimo wszystko nie uważam, abym patrzyła na Gava inaczej niż patrzyłam rok temu, dalej jest dla mnie tą samą drugą połową idiotycznie brzmiących Mścicieli. Nie wydaje mi się, aby to był fałsz. Nie uważam, abym ją kiedykolwiek okłamała w tej kwestii. Poza tym, nie podobało mi się to jak porównywała moje poprzednie związki do tego kim dla mnie jest ten chłopak. Zarówno Pius jak i Viveka po prostu mnie wykorzystali. Nie wiem w jaki sposób znaleźli drogę do mojego serca, ale poleciałam za tą dwójką. Straciłam głowę. I gorzko się na tym zawiodłam. Kłamstwa, manipulacje, kontrola umysłu. Czuję jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi po moim ciele. Muszę stanąć. Oparłam się o drzewo. Zamknęłam oczy. To był zły pomysł. Znowu widzę te puste dwukolorowe oczy demona, które patrzą na mnie bez wyrazu, każąc przyłożyć mi moje ukochane sai do własnej szyi. Dowód na to, że jestem dla niego tylko robakiem. Głupią, młodą idiotką, którą można wykorzystać do dobrego seksu, dać upust rządzom, a potem krzyczeć, kiedy ja próbuję być sobą. Naprawdę to miał być związek? Otworzyłam oczy, śmiejąc się przez łzy. To miała być miłość? Chyba jednostronna. A ja głupia poszłam z nim potem znowu do łóżka, tylko po to, żeby znowu na mnie nakrzyczał, zmieszał z błotem, a potem wziął ramiona pierwszą lepszą kobietę, która napatoczyła mu się w ramiona. Nie, to nie była miłość. Po prostu nie pierwszy raz w życiu byłam czyjąś ofiarą. Te fioletowe oko, te cholerne oko, mam wrażenie, że od samego początku chciał po prostu młodej, chutliwej kobiety, a ja niestety mu się napatoczyłam. To była moja wina. Ciągnie mnie do złego. Jakby nie patrzeć Viveka wcale nie była inna. Ji’zzargo mnie ostrzegał, Bractwo wystawiło nagrodę za jej głowę, a ja? A ja dałam się nabrać. Usłyszałam kilka słodkich komplementów i już leżałam pod nią naga, wijąc się w spazmach. Tylko po to, aby na koniec okazało się, że zainteresowała się mną tylko i wyłącznie dlatego, że potrzebowała poświęcić kogoś z Fasach, aby przedłużyć sobie życie. Szczęśliwie dla mnie, ja mialam zbyt brudną krew, ale mój brat? Nie mogłam pozwolić jej żyć. Chociaż potem przez wiele miesięcy myślałam, że może mogłabym ją zmienić, że miałabym kogoś, przy kim mogę być silna i słaba jednocześnie, że znalazłam swoje miejsce na ziemii, które nie było uwiązane do jednej cholernej chaty. Byłam manipulowana przez obie osoby, które kiedykolwiek w życiu powiedziały, że mnie kochają, jak niby miałam wiedzieć, że Gave kiedyś coś do mnie czuł?! Skąd mogłam wiedzieć, że to co przy nim robię jest fałszywe względem Akane skoro zdawało się takie bezpieczne i dobre? Uderzyłam pięścią w korę drzewa. Gave to Gave, po prostu. Nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać. Zwłaszcza, że znowu mam ochotę uciec. Bezpieczeństwo jakie czuje przy tej piątce zdaje się zbyt ulotne, żebym nie bała się go stracić. Sama nie wiem czy chcę znowu czuć nijaki chłód czy ciepło, które ciągle buduje nową dziwną, pokręconą karuzelę w mojej głowie. Nie wrócę do nich w takim stanie. Musiałam się uspokoić. Wziąć wdech, wydech. Oddychać. Jestem daleko od Lerodas, jestem daleko od zimnego ciała Viveki, nic mi tutaj nie grozi, nikt nigdy więcej nie zawładnie moją głową. Chciałabym się do kogoś teraz przytulić. Słyszę swój szyderczy śmiech. Znowu okazję słabość, pokazuję jak bardzo nie radzę sobie w tym samotnym życiu pozbawionym nauczyciela, który po prostu powie mi co robić. Może jednak ktoś powinien mnie kontrolować. I płaczę. Po raz kolejny. Jestem tak żałośnie słaba. Nie mogę z tym wytrzymać. Nie chcę szukać pomocy u kogoś kto sam jej potrzebuje. To ja powinnam ich chronić. Muszę być silniejsza. Mankrik hartował mnie przez wiele lat odkąd mnie adoptował. Muszę się bardziej postarać. Wstałam w końcu z miejsca i wróciłam do domu Darcy. Weszłam cicho do domu. 

— Co tak długo? — usłyszałam głos Rishy zza pleców. Westchnęłam. Nie byłam w nastroju na żarty. Mimo to spojrzałam na nią, próbując wyglądać na zadowoloną. 

— Próbowałam zapalować na gorrę, ale uciekła mi — skłamałam. Nie chciałam jej martwić sobą. Przecież to i tak były tylko głupoty. Kobieta wstała z miejsca i przytuliła mnie do siebie. Przymknęłam oczy. Było ciepło. Sama delikatnie ją objęłam. 

— Wszystko się ułoży, nie przejmuj się — czy ona też miała zamiar sugerować jakieś głupoty?! Odsunęłam się od niej, marszcząc nos, otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale zakryła mi je dłonią. Szybko je zamknęłam, żeby nie zrobić jej przypadkiem krzywdy. 

— Od dawna wydajesz się smutna w środku, Nyx. Nie przejmuj się. Czasami trzeba poczekać aż burza przejdzie i słońce Ci zaświeci — powiedziała. Pokręciłam głową, wzruszając ramionami. Miałam wrażenie, że u mnie ta burza nigdy się nie skończy. Spojrzałam na nią nieco uważniej. Nie mogłam się powstrzymać. Po prostu znowu ją przytuliłam. — Zawsze mało mówisz, ale masz przed sobą kochającą matkę, przede mną się nie ukryjesz, a ja nikomu nie powiem — szepnęła. 

— Dziękuję — nawet nie miała pojęcia, ja zresztą też, jak bardzo potrzebowałam tego usłyszeć. To zostanie między nami. A ja mam okazję poczuć się lepiej. Zazdroszczę, że Maryl i Rokara mają okazję mieć matkę, rodzica, który okazuje im uczucia. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem wdzięczna Mankrikowi za wszystko co zrobił, to w końcu mój ojciec, adoptował mnie. Mam po prostu żal o to jak mało uczuć pokazał mi w całym swoim życiu. Przytulił mnie tylko raz. Ten jeden razy musi mi chyba jednak od niego wystarczyć. Przecież i tak znowu zniknął. Nie mogłam tego zrozumieć. Obiecał przecież, że zostanie, że już mnie nie opuści, a wystarczyło odwrócić się na chwilę i znowu zostałam bez ojca. Nie miałam pojęcia co mam o tym myśleć. Chciałabym mieć jakąś prostą odpowiedź na to co zrobił.  BYŁAŚ TYLKO DZIECKIEM. Przypomniałam sobie o tej bliźnie. Tak, mój tata nigdy nie był wobec mnie zbyt uczuciowy. Treningi były ciężkie, noce zawsze były zimne, a czas ocieplała mi tylko Babet i Vilkas, którzy nigdy nie potrafili trzymać rąk przy sobie. Zrobił ze mnie człowieka. Nie wiem tylko czy było warto. Wtuliłam się mocniej w Rishę. Mój prawdziwy ojciec chciał tylko mojej śmierci, bo moje istnienie przynosiło mu wstyd. Abominacja, która nie miała prawa żyć. Moje wejście w dorosłość to była kolejna walka o życie. Cieszę się, że go zabiłam, ale może, może wolałabym, aby ucieszył się na mój widok? Córka Tarkata, która przeżyła tyle ciężkich prób, usłyszeć, że jest ze mnie dumny? To w końcu był mój ojciec. Zamiast tego zostawił mi kolejną bliznę. Bliznę, która przypomina mi, że mnie nie da się kochać za to, że po prostu jestem. Na każde ciepło musiałam sobie zasłużyć. Walka, wieczna walka o wszystko. Ciężko nie czuć zmęczenia, nawet jeśli to się kocha. Ciężko nie czuć się też słabym i bezużytecznym, jeśli jedyna rzecz, którą potrafię mnie męczy. Poczułam jak nagle moje stopy odrywają się od podłogi. 

— Czas spać, usypiasz mi w ramionach — usłyszałam. Nie odpowiedziałam. Położyła mnie na łóżku, odwróciłam się plecami. Czułam jak po raz kolejny, cholerny raz łzy zbierają mi się do oczy. Wypuściłam powietrze przez nos.

— Idź do dziewczynek proszę, pewnie tęsknią za Tobą, Rokara jest bardzo lepka — powiedziałam cicho, aby przypadkiem nikogo nie obudzić. 

— Rokara ma Maryl, pozwól się sobą zająć — pokręciłam głową. 

— Risha, proszę. To Twoje córki — poczułam jak gładzi mnie po włosach. Odetchnęłam. Kojący dotyk, ciepła bliskość. Powinnam poprosić ją, żeby została, ale tego nie zrobię. Ponagliłam ją ruchem ręki. W końcu usłyszałam jak kanapa skrzypi, kroki. Wyszła. To dobrze. Miała dwie młode córki, które bardziej jej potrzebowały, bardziej na nią zasługiwały. Mnie samą i tak zmorzył w końcu sen. 


Obudził mnie ostry ból, otaczał mnie z każdej strony. Krzyknęłam. Otworzyłam oczy. Byłam w Holu Bólu, w samym środku kukieł najeżonych małymi ostrzami, które z każdym ruchem cięły moje ciało. Dziwne, przecież od dawna przechodziłam tędy bez żadnego zadrapania. 

— Skup się, bo nie będziesz nic jeść dzisiaj więcej — cichy głos Mankrika. Pamiętam te słowa. Pamiętam to wspomnienie. Pierwszy raz mnie tutaj zabrał. Kazał przechodzić tak długo aż nie będę miała żadnej nowej rany. Znowu krzyknęłam. Kukły przyspieszyły, a ja dostałam w czoło. Odrzuciło mnie na inną, ostrza wbiły mi się w plecy. 

— W prawdziwej walce nikt Ci nie pomoże, będziesz sama. Uwolnij się, masz być silna — tak, te słowa powtarzam sobie jak mantrę przez całe życie. Tak, muszę sobie poradzić sama. Bolało. Kurewsko bolało. Oparłam się dłońmi o miejsca, gdzie nie było żadnych ostrzy, żadnych kijów najeżonych stalą i wyciągnęłam się z tej sytuacji, tylko po to, żeby wpaść na kolejną palę. Tym razem uniknęłam bólu. Puściłam ją, żeby spaść na sam dół. Zaczęłam się czołgać. 

— Tak jesteś za wolna, na nogi, nie jesteś bestią, żebyś chodziła na czterech łapach — usta ścisnęły mi się w wąską kreskę. Z trudem wstałam, próbując unikać cięć, ale nie zawsze się udawało. Usłyszałam brzęk. Tak, moje sai. Chwyciłam je szybko. 

— Broń się, walcz — kiwnęłam głową. Dałam radę wyjść. Byłam cała czerwona od własnej krwi i obolała, ale trening jeszcze się nie skończył. Musiałam to powtarzać dopóki nie pojawiła się żadna nowa rana. Pamiętam to. Pamiętam, że tydzień spędziłam u medyka. Pamiętam krzyki zza drzwi, ale nie rozumiałam co mówili. Wtedy umiałam mówić jeszcze tylko po terrańsku. Pierwszy raz chwyciłam broń. Moje sai. Moja obrona. Tarcza, która sama potrafiła atakować. Moje ja. Obudziłam się. Było jeszcze ciemno. Chwyciłam za swoje plecy, wyjęłam broń. Nigdy się z nią nie rozstawałam. Potrzebowałam tej broni. Wtuliłam ostrza do siebie. Mój jedyny prezent. 

— Onyx? — odwróciłam się. Darcy. No tak. Przecież byliśmy tutaj goścmi. Nie powinnam się tak rozklejać u obcych. — W porządku? — podeszła do mnie, trzymając coś w ręce. Odsunęłam się dla pewności. — Nie martw się, nie chcę Cię dotykać, ledwo Cię znam. To tylko woda, jakbyś chciała. Ja się lubię czasami napić jak nie mogę spać, albo poczytać, albo przeglądać biżuterię, jest dużo sposobów żeby się zmęczyć. Woda jest co prawda najgorszym, ale była pod ręką, jak Cię zobaczyłam jak wracałam z łazienki — ileż można było gadać. Nie rozumiałam czemu w ogóle ją to interesowało. Przecież byliśmy dla niej prędzej ciężarem. 

— W porządku, śniło mi się jak dostałam swój prezent

— Och, to musi być historia, co?

— Nie chcesz wiedzieć — odpowiedziałam, chowając broń za siebie. Dziewczyna się odsunęła, unosząc ręce do góry. 

— Rozumiem. W razie czego świeczkę można odpalić krzesiwem, w szafce mam książki, może jakaś Cię zainteresuje — poinformowała mnie jeszcze. Podziękowałam skinieniem głowy. Zniknęła mi z oczy, a ja położyłam się z powrotem na kanapie w salonie. Próbowałam znowu zasnąć. Tym razem śniła mi się terrańska klatka. Moja walka z oszluzgiem. Tym razem sama widziałam swoje małe poharatane ciało. Gad trzymał mnie w paszczy, a ja uparcie próbowałam rękoma sięgnąć do jego oka. Znowu krzyczałam i wyłam, jak dzikie zwierzę. Widziałam nawet swój mocz. Bogowie, jakie to było żenujące. W końcu sama wbiłam się w jego nozdrza. Jego uścisk się zacisnął. Na szczęście był młody. Pogruchotał mi kilka kości, ale gdy ja oderwałam mu część pyska w końcu mnie puścił. Żadno z nas nie marnowało czasu na wyprowadzenie kontrataku, ale byłam mniejsza, szybsza, trudniejsza do trafienia. Wdrapałam mu się na szyję i zaczęłam wygryzać po każdym kawałku mięsa, aż w końcu nie padł. Na koniec wbił mi kolec jadowy w plecy. Wtedy zemdlałam. Obudziłam się na klatce w powozie, a ork o niebieskich jak ciepłe niebo oczach wpatrywał się na mnie. 

— Zrobimy z Ciebie zabójcę — teraz rozumiałam co do mnie mówi. Uwolnił mnie. Uwolnił mnie z niewoli. Gdzie jesteś tato? Poczułam jak robi mi się cieplej. Otworzyłam oczy, powoli. Widziałam Rokarę, która siedziała na mnie i wpatrywała się jak w jakąś głupią relikwię. 

— Mam coś na twarzy? — zapytałam cicho. Nie wyspałam się. Odkąd zaczęłam mieć sny nie mogłam się wyspać. Ciągle coś wracało mi do głowy. Ciągle coś mi mąciło. 

— Wyglądałaś na smutną — znałam ten ton. Coś nabroiła. Westchnęłam. Podniosłam się do siadu, żeby zetknąć się z nią czołem. — Pomyślałam, że mały żarcik Cię rozweseli — przymknęłam oczy. 

— Co zrobiłaś?

— Nie patrz w lustro — teraz musiałam w nie spojrzeć. Powtórzyłam swoje pytanie, otwierając oczy. Tym razem nie miałam zamiaru spuścić tego małego psotnika z oczu.

— Nie patrz, tak? — zapytałam, łapiąc ją wokół talii. Wstałam razem z nią, aby podejść do jednego z luster. Spojrzałam w nie. Zrobiła mi tęczę wokół oczu, słońce na czole, tuż nad nosem. Zaśmiałam się delikatnie. Po burzy jest słońce, tak? Naprawdę uszczęśliwił mnie ten kolorowy makijaż. Może i nie był idealny, ale sprawiał, że czułam przyjemne ciepło w sercu, był radosny, jak każdy z moich bliskich. Nie wiem jak mogłam kiedykolwiek myśleć o tym, żeby próbować odsunąć się od tego ciepła. Było dla mnie wszystkim. 

— Prze…

— Nie przepraszaj. Podoba mi się. Nie zmyję go — zapewniłam ją, wracając do niej wzrokiem. Nie mogłam się powstrzymać, cmoknęłam ją delikatnie w czoło. — Ty Słońce Ty, dziękuję — odpowiedziałam. Postawiłam ją na nogi. Śniadanie, ostatnie pakowanie i wyprawa do gospody. Śmiech, spokój, radość, uczucia ciągle mi towarzyszyły. Weszłam w końcu do wynajętej izby i położyłam rzeczy na łóżku. Wzięłam głęboki wdech. Na chwilę zapomniałam o swojej własnej obietnicy. Miałam nie patrzeć w przeszłość, tylko w to co jest teraz, chwytać każdy dzień, jutro może przecież nie nadejść. Nie warto marnować dni na wieczne smutki i żale, wszystko się jakoś ułoży. Podeszłam do okna. Na parapecie siedział czarny kot o złotych oczach. Pomyślałam o Ji’zzargo. Skrzywiłam się. Tak, będę radosna, ale muszę go poszukać. Ten khajhit nigdy nie znikał bez powodu. Zbliża się wojna, znając go powinien być wszędzie, zbierając każdą informację, żeby w końcu móc zrobić swój własny basen pełen złota. Napiszę do kogo trzeba. Poradzę sobie ze wszystkim co nadejdzie. Nawet jeśli mojego ojca teraz nie ma, uwolnił mnie, wyrzucił na ten świat, ja znalazłam ludzi, dzięki którym życie to nie tylko krew, pot i walka. Mam swój dualizm, mam bliskość, którą kocham i nie oddam jej za nic w świecie. Nareszcie mam rodzinę. Dalej jestem dzieckiem wojny, dalej będę głupia, ale przynajmniej nigdy więcej nie będę już sama. 


Lecz nie masz już strachu przed losem z gwiazd

_______________
cytaty i tytuł: Sarius - Dziecko Wojny
dziękuję każdemu autorowi za każdy wątek, rozwijanie mojej Onyx
przez moją roczną nieoebność nie miałam nigdy poprowadzić jej w pełni tak jak chciałam
mam nadzieję, że teraz się uda :) 

Czasem jest bliżej do słońca, to fakt I

Spojrzę w lustro, zaczynam ten bój, ból
Bać się, że dzisiaj wypadnie numerek mój, odpadnę
A ledwo co brunch, którego nie mam
Kalendarz spotkań, który nie istnieje
Tam umówiła się ze mną nadzieja
Ale ja dałem jej numer z błędem


W końcu udało się wysłać bezpiecznie list. Nastroje w całym Mathyr były coraz bardziej napięte. Nie bałam się podróżować traktem, szczerze nie umiem wyobrazić sobie polszańskiego żołnierza, który mógłby zrobić mi jakąś krzywdę - a nawet jeśli, prędzej sama się zabiję niż zdradzę mu cokolwiek. Mimo wszystko moje bazgroły powinny iść bezpieczną pocztą. Odwiedziłam Nory w Wolnych Marchiach, Ji’zzargo nie było - nikt nie wiedział, gdzie jest. Oczywiście, cholerny khajhit. Zawsze mówił, że jest przyjacielem, a jednak nigdy nie mogłam go znaleźć, kiedy faktycznie go potrzebowałam. Całkiem zabawne. Sama często to robiłam, ba dalej robię. Najwidoczniej sama jestem całkiem złą przyjaciółką. Mimo wszystko wiadomość udało się wysłać, a ja nie zamierzałam dalej tracić cennego czasu. Ruszałam dalej w swoją drogę. Zatrzymałam się dopiero w siedzibie Szepczącego Bractwa. Stanęłam przed mosiężnymi drzwiami schowanymi w najciemniejszym zakamarku lasu. Symbol Śmierci zaczął już porastać mchem. Poczułam delikatne ukłucie w brzuchu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tutaj byłam. Tak wiele ostatnio się działo, że straciłam pewność, czy pasuje do tego miejsca. Nie wiem na dobrą sprawę czy gdziekolwiek pasuje. Dom jest pojęciem abstrakcyjnym w moim mniemaniu. Nie mogłabym nigdzie zamieszkać na stałe, sama myśl przyprawia mnie o jeszcze większy ścisk żołądka. 

— Co jest najpiękniejszą muzyką żywych? — słyszę nagle ciszy szept dochodzący zza drzwi. Wypuszczam powietrze z ust. Nie mogę pokazać tutaj żadnej słabości, żadnej wątpliwości. Muszę być silna, niezwyciężona, moje rozterki to nie jest niczyja sprawa. Przecież i tak nikt nie zrozumie. 

— Cisza, bracie — odpowiadam w końcu, na tyle cicho, aby nikt niepożądany w żaden dziwny, argarski sposób tego nie usłyszał. Do uszu dochodzi charakterystyczny dźwięk. Wrota się otwierają. 

— Witaj w domu — pada, ale nikt za drzwiami nie czeka. Strażnika nigdy nie widać. Może to też jakaś argarska sztuczka, a może kiedyś dowiem się prawdy. Wzruszyłam ramionami. To i tak nie było teraz ważne. Przechodzę przez wrota, dostaję się do środka. Wystrój jak zwykle nie zmienił się. Odkąd pamiętam w jaskini światło dawały jedynie nieliczne pochodnie, długi korytarz, którego ściany zdobiły gobeliny z symbolem Bractwa. Może i nie było to nic wymyślnego, ale ta surowość, ta czerwień materiału - lubiłam ten widok. Przeszłam do głównej sali. Vilkas zajmował się kuźnią, ostrzył najróżniejsze bronie. Babet jak zwykle opowiadała o swoich ostatnich przygodach z pociągającym uśmiechem na twarzy przyciągając całą uwagę Veezary. Podeszłam do nich, nasłuchując. 

— Płakałam mu wtedy w ramię, opowiadałam jak bardzo tęsknię za mamą… — kontynuowała swoją opowieść. Jak zwykle nadużywała swojej porcelanowej, delikatnej figury. Nigdy nie walczyła sprawiedliwie, ale za to zawsze dostawała się do swojego celu niepostrzeżenie. Usiadłam obok niej, patrząc na Veezarę. Dalej pamiętałam jak nazwałam mnie paskudą - odważne słowa jak na kogoś kto sam był jaszczurem z Czarnych Mokradeł. Przysunęłam się do Babet, a ona objęła mnie ramionami z delikatnym chichotem. — Właśnie tak — wtuliła się we mnie. Sama ją objęłam. Przysunąłam do siebie, łapiąc za biodra. Poczułam się trochę lepiej czując cudzą bliskość. — Cholerny pedofil — zaczęła iść ręką po moim kręgosłupie, zahaczając delikatnie o każdy kręg, dopóki nie zatrzymała się na rdzeniu, skłamałabym, gdybym nie powiedziała, że nie odczułam przy tym przyjemnego dreszczu na skórze. Wbiła w niego palec i zaśmiała się. — Właśnie tutaj wbiłam mu igłę! Nawet nie poczuł kiedy umiera, a ja słyszałam tylko dźwięk brzęczących monet — puściłam ją, a ona odsunęła się ode mnie, ja od niej też. Zaśmiałam się delikatnie. Wiedziałam, że ktoś już dzisiaj nie da mi spokoju, ale nie przejmowałam się tym jakoś specjalnie. Nie pierwsza relacja, którą popsułam. Ta przynajmniej byłaby celowa. 

— A Ty? Masz na koncie coś ciekawego? — tym razem odezwał się Naazir, którzy przykucnął tuż obok nas. Strzeliłam karkiem. 

— W zasadzie to tak. Pamiętacie Ma’jika Kłamcę? — zaczęłam, rozsiadając się wygodniej. — To było w Lerodas, pokłóciłam się wtedy z jednym mężczyzną…

— Potrafisz się z kimś nie kłócić? — Veezara zaczepił mnie. Spojrzałam na niego zawistnie. Te słowa bardzo zakuły. W końcu miał rację. Nawet mój brat mnie nie rozumiał, kłóciliśmy się zdecydowanie zbyt często, a przez mój paskudny charakter, nigdy nie mogłam się nigdzie wpasować. Nigdy nie byłam normalna, więc pewnie nigdy nie znajdę normalnej więzi, a to nie wiedzieć czemu bardzo bolało. Nie odpowiedziałam mu. Nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do swojej historii. Każdy z nas opowiedział o kilku ciekawych zleceniach, w międzyczasie trafiła do nas ciepła strawa i zimny alkohol. Mankrika też oczywiście nie było. To też nie było miłe. Nie widziałam go odkąd zostałam egzekutorką. Podobno żył, ale nigdy nie odpowiedział mi na żaden list, aż w końcu przestałam pisać. Znowu zrobiło mi się smutno. Przestałam słuchać już reszty, więc wstałam. Poszłam przebrać się do izby, która była najbliższa temu co można nazwać swoim własnym pokojem. Przygotowałam się tam do kąpieli w łaźni, gdzie w końcu skończyłam. Zamknięta na cztery spusty. 

Zdjęłam szatę i stanęłam przed lustrem kompletnie naga. Przyjrzałam się każdej swojej bliźnie. Moja historia. Niechciane dziecko, któremu życzono jedynie śmierci od urodzenia. A ja? Uparcie trzymałam się każdego oddechu. Blizna na ustach - była ze mną od zawsze, nie wiem kto mi ją zrobił, ale to pierwszy symbol tego jak łatwo można było mnie nienawidzić. Szrama na ramieniu, głęboka, a jednak bardzo mała. To doskonale pamiętam, w końcu to moje pierwsze wspomnienie, kiedy w terrańskiej niewoli prawie zabił mnie cieniostwór. Byłam taka mała, nie potrafiłam nawet mówić. Rzuciłam się na szyję zwierzęcia i rozszarpałam ją. Był przepyszny, krew, mięso, w końcu czułam, że zaspokajam swój głód. Pamiętam też, że ork siłą zabrał mnie od padliny, rzucił o ścianę, a potem wylano na mnie beczkę lodowatej wody. Przynajmniej przeżyłam. Blizna pod piersią - w tym dniu Mankrik mnie kupił. Bliznę na brzuchu sam mi zrobił, kiedy próbowałam go zabić podczas pierwszych prób oswojenia. Wtedy był ze mną każdego dnia. Teraz? Teraz zapominam, że w ogóle mam ojca. Bliza po wewnętrznej stronie ud. Nie chciałam jej zachowywać, ale Pius pozbył się blizny na szyi, a ja bardzo chciałam mieć pamiątkę z walki z moim płodzicielem. Chociaż była wyjątkowo paskudna i często ją zakrywałam była moim największym symbolem siły - dowodem na to, że chcę żyć, walczyć o samą siebie. Często o tym zapominam, więc chociaż mogę sobie o tym czasami przypomnieć. Blizna na nadgarstku to Gave, moja ulubiona osoba, której zrujnowałam związek. Tylko on mnie nie oceniał, a ja zabrałam mu coś cennego. Naprawdę jestem okropna. I oczywiście jego runa na moich plecach. Coś dla ochrony, aby nic nigdy mnie nie opętało, żebym zawsze miała nad sobą władzę. Wtedy też przypieczętowałam swoją relację z Akane. Znowu poczułam nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Naprawdę nie chciałam, aby moja szczerość skończyła się w ten sposób. Ja tylko chciałam, żeby wiedział, że jest dla mnie ważny, ale nie w ten sposób. Nigdy przecież nie próbowałam tak na niego patrzeć. To miał być komplement, a dotyk? Nie wiedziałam, że będzie dla niego tyle znaczyć. Po prostu czułam się przy nim swobodnie. Gave jest dla mnie… nie umiem tego inaczej określić. To moja ulubiona osoba, po prostu. Jestem przy nim swobodna, nie udaję, nie ukrywam niczego - daje mi komfort jakiego nigdy przy nikim nie czułam. Miłość była bardziej skomplikowana. Zakochałam się już przecież parę razy, w miłości ważna była przecież fizyczność, seks, danie upustu wszystkim emocjom w dziki, acz bezkrwawy sposób. Partner to przecież nikt więcej jak ktoś przy kim nie musisz zostawiać trupa, żeby się uspokoić. Gava nie musiałam nigdy rozbierać, żeby poczuć się lepiej. Pokręciłam głową. Tak, nie kocham go. Nie dam sobie wmówić, że jest inaczej. Cholera, nie chcę o tym myśleć. Spojrzał na kolejną bliznę. Długa szrama nad pośladkami. Przesunęłam po niej palcami. Pierwsze samodzielne zlecenie. Zaśmiałam się delikatnie. Byłam wtedy jeszcze taka niezdarna. Szczęka zablokowała mi się w barku jednego mężczyzny, a wtedy sławny Firek Tancerz Ostrzy ciął mnie, niszcząc przy tym moją ulubioną zdobioną złotymi nićmi skórzaną zbroję. Mimo wszystko ból pomógł mi się odblokować, a wtedy mogłam sama z nim zatańczyć. Tak, to było o wiele przyjemniejsze do rozmyślania. Uchyliłam się przed kolejnym cięciem, odchylając się do tyłu, oparłam swój ciężar na dłoniach, uniosłam nogi do góry, chciał wbić miecz we mnie, w sam mój środek, kopnęłam klingę, wytrącając go z rytmu na krótką chwilę, a drugą nogą złapałam jego rękę. Pociągnęłam do siebie, aby zakończyć nasz zmysłowy taniec. Odgryzłam mu krtań. Byłam głodna, nie jestem teraz z tego dumna, ale wtedy naprawdę nie mogłam się powstrzymać, aby posilić się dwójką kochanków. 

Weszłam do ciepłej wody. Pozwoliłam, aby przyjemny dla ciała gorąc mnie otulił. Oparłam głowę o podłogę, w końcu łaźnia była wyżłobiona na samym środku pomieszczenia. Mruknęłam cicho. Morderstwa, tak na tym się znam. Jestem zabójcą. Nigdy nie oddałabym tego życia. Wszystkie blizny, każda krzywda, nieprzyjemne wspomnienia i zerwane więzi - to wszystko mnie kształtuje. Przymknęłam oczy. Nie chcę oddać tego co już zdobyłam, zbudowałam. Nie wyobrażam sobie samej siebie robiąc cokolwiek innego. Lubię walczyć honorowo, to prawda. Kocham też Rokarę i Maryl jak siostry, chcę je chronić. Acaira też. Te więzi chciałabym zatrzymać. Zacisnęłam wargi. Nie pasuję do nich. Sama niosę ze sobą jedynie śmierć, zniszczenie. Oni zasługują, aby stworzyć w życiu coś pięknego. Postaram się od nich nie odsunąć, za bardzo, ale nie widzę się w ich przyszłości. Na dobrą sprawę nie widzę się w czyjejkolwiek przyszłości. Chciałam zdobyć przyjaciółkę, być w jej życiu, zbudować coś z własnej chęci, a udało mi się to jedynie zniszczyć. Nie zasługiwałam na czyjąkolwiek sympatię. Życie z innymi było trudne. Widziałam jak dzisiaj Veezara na mnie patrzył. Czyżby i on był zazdrosny? Nie rozumiałam tego. Sam mnie często obejmował w podobny sposób. Nie umiem odczytywać takich sygnałów, nikt nigdy mnie tego nie nauczył. Może byłoby mi łatwiej, gdybym posiadała matkę? Kogoś kto nauczy mnie jak upleść z kimś nici, zostać w cudzym życiu bez zmartwień. Ale nie miałam matki. Nie miałam nawet ojca. Mankrik przecież ciągle mnie unikał. Szczerze? Wydaje mi się, że wtedy jestem najszczęśliwsza. Nieskrępowana żadnymi zasadami kobieta, która zostawia za sobą czerwone ślady. Nie jestem nikim więcej jak zabójcą, łotrem, który potrafi czynić jedynie zło. Jestem dzieckiem wojny, będę wiecznie wolna. Po prostu nie mogę się przywiązywać, muszę zapomnieć o ciepłych wspomnieniach, które mam z innymi i zająć się swoim samotnym życiem. Wtedy z pewnością nie zranię już żadnych uczuć. Objęłam się w ramionach. Nagle zrobiło mi się cholernie zimno. Nie chcę nikogo ranić w ten sposób. Chcę widzieć rany, które zadaję. Tak jest łatwiej. Nie płacz więcej, Onyx. Nie masz powodu do płaczu. Tak będzie lepiej. 

Ukryty w moich emocjach bez zmian
Nie czuję nic
I nie mam już strachu przed losem z gwiazd
Jestem dzieckiem wojny


_______
opowiadanie i tytuł ściągnięty z utworu Sariusa: Dziecko Wojny

^