Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gavin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gavin. Pokaż wszystkie posty

Gave w podróży - Z wizytą w Zaświatach część 1


GAVE W PODRÓŻY – Z WIZYTĄ W ZAŚWIATACH CZ. 1

 

Dwa dni. Tyle potrwał jego odpoczynek. Po powrocie do Argaru, od razu udał się do Febe, gdzie otrzymał pomoc. Jego ręka w danej chwili nadawała się tylko do wyrzucenia. Miał ją codziennie ćwiczyć, aby sprawność wróciła. Palce: wskazujący i środkowy, nosił teraz usztywnione. W tej chwili były one jego najmniejszym problemem. Tym zajmie się po powrocie. Trzeba było sobie ustalić priorytety, a u niego pierwszym było pozbycie się jak największej ilości duchów, a drugim odzyskać kontakt z ojcem, rozwiązać sprawę tej istnej apokalipsy.

Dwa dni. Tyle mógł poczekać. Tyle musiał poczekać, aby mieć chociaż lekką nadzieję, że cały ten proces przeżyje. I chociaż nie chciał się do tego przyznawać to bał się. Bał się, że nie będzie mógł już wrócić. Bał się, że zostawi dziewczynki bez ojca. Bał się, że stanie się swoim własnym ojcem, ojcem który pojawia się raz na ruski rok i nawet nie potrafi rozmawiać ze swoimi dziećmi.

Dwa dni. Tylko tyle czasu miał, aby się pożegnać. Nacieszyć swoimi maluszkami. Przygotować psychicznie na nadchodzące zadanie. Przekonać Akane by pomogła mu po raz ostatni, naznaczając go i Febe runami wzmocnienia. Dwa dni… tak niewiele czasu, ale korzystał z niego w pełni.

>.<

Wreszcie nadszedł czas. Spojrzał na Febe, która stała obok niego. Mimo wzmocnienia które nałożyła na nich Akane, odczuwał wszystkie duchy, czekające na „zbawienie”. Czuł je, słyszał i… dusił się. Wewnętrznie się dusił. To musiała być szybka akcja. Narysował jedną, dwie, a następnie trzy kolejne runy. Połączył je w jeden krąg, prosząc kobietę by stanęła na jednym jego krańcu. Przesunął nożem po swej zdrowej dłoni, płytko, nie potrzebował niczego głębokiego. Skropił każdą z run swoją krwią, a potem wziął głęboki oddech i przyłożył dłoń do swojej własnej runy. Runy na której stał. Na moment zamknął oczy skupiając się tylko na swoim zadaniu. Nie chciał aby cokolwiek go rozpraszało.

-  Usłysz pukanie do twych drzwi. Przybądź na me wezwanie. Otwórz swe wrota, by przyjąć swe dzieci z powrotem – zaczął wypowiadać słowa. Zawsze coś zmieniał, ale chociaż jego ojciec twierdził, że wystarczy zanucić refren „Highway to Hell” to jakoś nigdy nie potrafił tego zrobić. Może następnym razem.

Ziemia zatrzęsła się, a tuż przed nimi pojawiły się najpierw schody, a następnie świetlista brama, której drzwi skrzypnęły i powoli rozsunęły się. Gave poczuł jak pot skrapla mu się na czole. Zerknął na Febe. Zamierzał skończyć to gdy tylko poczuje się gorzej. Ona lub on sam. Duchy ruszyły w stronę otwierających się wrot, przechodziły przez nie szybko, gwałtownie. Jazgot powoli się uspokajał. Cichł, a jego sił było z każdą chwilą mniej.

- Jeszcze minutka… - stwierdził po dłuższej chwili. – Minutka…

- Wystarczy, Gave. Zamykamy – usłyszał z boku spokojny głos Febe. Chciał się z nią pokłócić, ale wiedział, że nie ma ku temu żadnych, dobrych argumentów. Poza zwykłym uporem. Uporem, który doprowadził go do skraju wytrzymałości. Zrezygnowany skinął głową i wymamrotał słowa zamykające bramę, zatrzymując pozostałe duchy na dole. Odsunął dłonie od runy i opadł na cztery litery, nabierając kilka szybkich oddechów. Przez moment dało się oddychać, ale wiedział że to niedługo znów się zmieni.

- Dziękuję – dźwignął się na nogi i spojrzał po Febe. – Teraz ja – zauważył.

- Nie – kobieta zaprotestowała łagodnie, podchodząc do niego i delikatnie obejmując go ramieniem. – Najpierw kolacja, potem wyślemy cię w zaświaty – stwierdziła, a ja nie mogłem jej odmówić. Dzisiaj przygotowywała cieniostwora, którego jej przyniosłem wcześniej, więc żal byłoby go nie zjeść. No i sił nabrać też by się przydało.

>.<

Obserwowanie swojego własnego, zimnego i wręcz martwego ciała było dość fascynujące. Przystanął na moment, przy swojej bladej twarzy. Yensen właśnie podszedł do Febe i podniósł go z podłogi. Ułożył na łóżku, a kobieta usiadła obok, trwając przy nim. Monitorując jego stan zdrowia. Wyglądał źle. Koszmarnie wręcz. Gave odetchnął głęboko i oderwał wzrok od swojej postaci, by wreszcie przejść przez bramę. Swoją własną bramę. Bramę prowadzącą do zamczyska Śmierci.

Znalazł się w dobrze mu znanej komnacie tysiąca drzwi. Przez moment patrzył na to wszystko z nostalgią. Przesunął dłonią po klamce drzwi, przez które właśnie przeszedł. Miały na sobie wielki czerwony „X”, jakby ktoś postanowił tam w ogóle nie zaglądać. Zacisnął mocno wargi spoglądając na pozostałe drzwi. Wiele z nich posiadało ten sam znak. Coś było nie w porządku. Zdecydowanie mu się to nie podobało. Nie było co zwlekać, musiał porozmawiać z ojcem. Natychmiast.

Ruszył korytarzem, witając się ze Śnieżynką po drodze. Przykucnął do malucha i mocno go do siebie przytulił.

- Też za tobą tęsknię – zapewnił go wesoło, rozglądając się po mrocznym wnętrzu. Nigdy nie było tu urokliwie, ale teraz… zdawał się zauważać pewne różnice. Przekrzywione obrazy, nieco zakurzone meble. Jakby dawno nikt tu nie sprzątał, a można było Victorowi zarzucić wszystko, ale nie brak porządku. Ten mężczyzna uwielbiał porządek. Kochał wiedzieć co i gdzie się znajduje. Zdecydowanie mu się to nie podobało. Wziął Śnieżynkę na ręce i głaszcząc psiaka ruszył do komnaty, w której ojciec zwykł najczęściej przebywać. Komnata, w której często przyjmował ewentualnych gości czy interesantów. Cały ten zamek zdawał się być pusty.

Pociągnął za klamkę i otworzył skrzypiące drzwi. Ostrożnie przestąpił próg, a Śnieżynka rozpoczęła warczeć. Spojrzał po psiaku przelotnie, zanim wypuścił go z dłoni, bo coś przygniotło go do ściany.

- Witaj braciszku – Gavin spojrzał mu w oczy z delikatnym uśmiechem na twarzy. – Czyżbyś miał już dość? – zapytał go, przytrzymując go przy ścianie, mocno. Do tego stopnia, że Gave zmarszczył brwi i nabrał delikatnego oddechu w płuca.

- A tobie co? Ćwiczysz na jakieś zapasy? – zapytał go dość chłodno, wystosowując cios kolanem i odsuwając od siebie brata. – Ładnie to tak witać gości? – splunął w bok. – Gdzie tata?

- Na spotkaniu z pozostałymi Śmierciami. Będzie sądzony – Gavin uniósł się i zmrużył lekko oczy. – Twój świat jest w moich rękach, a ja… zastanawiałem się jak szybko się tu zjawisz – uśmiechnął się do niego promiennie klaszcząc w dłonie. – Miesiąc, wytrzymałeś nieco ponad miesiąc – zacmokał. – Zawsze miałem wrażenie, że jesteś lepszy w te klocki, a tu tylko miesiąc – westchnął pstrykając palcami, a kilka duchów przygwoździło Gava z powrotem do ściany. Gavin korzystał ze swej mocy bez żadnych przeszkód i kiedy tylko zauważył, że Gave coś kombinuje dodał kolejną dusze do kolekcji, tym razem łapiąc jego nadgarstek i wykręcając go. Chłopak wrzasnął z bólu i zmierzył brata spojrzeniem.

- Pogrzało cię? – wychrypiał. – Kto ci pozwolił bawić się Mathyr? – zapytał go chłodno. – Pomyślałeś ty może o konsekwencjach? O tych biednych duszach? Skoro pełnisz obowiązki Śmierci to stań na wysokości zadania, a nie… wydurniasz się. Testujesz mnie… i na co ci to wszystko było, hm? – zapytał go chłodno.

- Oj nie złość się tak, braciszku – Gavin uśmiechnął się do niego słodko. – Posprzątam na tym twoim świecie – poklepał go po policzku. – Zaraz po tym jak przejmę twoje życie – cmoknął go lekko w czoło. – Słyszałem, że zerwaliście z Akane… moje kondolencje – zrobił smutną minę.

- Mhm zerwaliśmy – zgodził się z nim Gave. Gdyby serce mogło mu stanąć to byłby dokładnie ten moment. Obiecał dziewczynkom, że wróci. Obiecał to Akane, a da się pokonać temu głupkowi? Nie było takiej możliwości. Spojrzał chłodno w tęczówki Gavina i powoli wyrwał się spod władzy jego duchów, co wcale nie było takie łatwe. Nagiął każdą z ich woli do swojej własnej. Przestawiał, nakazując by przestali. Pot wstąpił mu na czoło, ale w końcu się udało. Odetchnął wówczas głęboko, by złapać go za poły koszuli i wyprowadzić piękny cios wprost w jego szczękę. – Ale moje życie jest tylko moje… - oznajmił chłodno. – Ty miałeś już swoją szansę – uderzył go ponownie. – Zresztą czy my za każdym razem musimy powtarzać to samo? – zapytał go pobłażliwie.

- Nie musimy – wycedził Gavin przez zaciśnięte zęby i chwycił brata za szyję, mocno go podduszając. – Twoje życie skończyło się dawno temu – warknął, a w jego jednej dłoni pojawiła się kosa. Gavowi przeszło przez myśl, że ten to się dopiero popisywać umiał. Co w rodzinie to nie zginie, co nie? Nie mogąc złapać oddechu, poklepał brata po ręce. Spróbował ponownie go kopnąć, ale Gavin był przygotowany. Zamachnął się kosą wprost w jego kolano. Z gardła Gava wydarł się ryk. Szlag. Mimo, że w teorii wiedział, że i tu będzie bolało jak cholera to ból go zaskoczył. Opadł na kolana, zaciskając mocno zęby i spoglądając wprost na brata.

- Kompletnie ci odbiło w tej samotności…

- Następnym razem trafię prosto w serce – odparł chłodno Gavin, kucając przy nim i łapiąc go za włosy, by spojrzeć prosto w oczy. – A wtedy przepadniesz na wieki – przypomniał mu chłodno. – A teraz skoro chciałeś spotkać się z ojcem to ci to umożliwię – dodał po chwili milczenia i uderzył kosą raz jeszcze wprost w jego kark. – Śpij dobrze, braciszku – pogłaskał go po głowie. – Śpij i odpoczywaj – wziął nieprzytomnego Gava na ręce i zaniósł go do lochu, gdzie przymocował do ściany łańcuchami, które miały utrzymać go tu na dłużej. W odruchu bratniej miłości okrył jeszcze chłopaka kocem, po czym zamknął celę na kłódkę informując strażnika o tym, by nikogo tu nie wpuszczał, a sam udał się do pokoju tysiąca drzwi i uśmiechnął się na widok drzwi Gava.

- Czas się pobawić – stwierdził wesoło i przeszedł przez nie, wracając do prawie swojego ciała. Jęknął głośno budząc się. – O kurwa… jak boli – przycisnął do piersi swą rozwaloną dłoń. Łzy popłynęły mu po policzkach automatycznie i pisnął głośno, płacząc rzewnie. Jezus, Maria! Czemu to tak bolało? Co ten jego debilny brat zrobił z tym ciałem?! Tak żyć się nie dało! Wzdrygnął się lekko.  

- No chyba nie – usłyszał głos Febe obok swojego ucha, a chwilę potem poczuł jak igła wbija się w jego ciało i odpłynął w krainę Morfeusza. Zdołał jedynie pomyśleć, że nieźle sobie pożył w takim razie.

>.<

Gava obudził ból karku i kolana. Krzyknął krótko i spróbował wstać. Nie mógł. Był skuty. Poczuł zimny metal na skórze swych nadgarstków i na moment oddech zatrzymał się w jego piersi. Nie, nie, nie… to nie mogła być prawda. Zrobiło mu się słabo, zaraz potem gorąco. Pociągnął za łańcuchy i krzyknął przeraźliwie. Nie, nie! Tylko nie to… pociągnął za łańcuchy po raz kolejny, kuląc się w sobie. Strach zaczynał wyżerać go od środka…

Gave w podróży - Święta z niespodzianką!

Cześć, dzisiaj przychodzę ze streszczeniem naszego grupowca z punktu widzenia Gava. To forma, której bardzo dawno nie używałem, ale mam nadzieję, że Was tym nie zanudzę. Trzymajcie się! I miłego czytania!


ŚWIĘTA Z NIESPODZIANKĄ

Znacie to uczucie, gdy po 16 latach swojego życia dopiero odkrywacie co to są święta? Nie? Cholera, nawet nie wyobrażacie sobie jak Wam tego zazdroszczę. Na pewno po raz kolejny spędziliście je w rodzinnej atmosferze, jedząc, pijąc i śmiejąc się do rozpuku. Jestem pewien, że doskonale potraficie wyczuć nastroje cioci Józi, czy też znacie tematy, których lepiej unikać gdy przy stole siedzi wujek Kazik.

Ja nie miałem tyle szczęścia. Na moje pierwsze i samotne święta w obecnym ciele (dla przypomnienia – do tej pory dzieliłem je z bliźniakiem, ale tak jakoś się stało, że ten kopnął w kalendarz…) przybyłem modnie spóźniony. Nie było w tym znowu nic dziwnego. Każdy doskonale wiedział, że miałem kawał drogi do Argaru, a i nikt nie miał pewności czy w ogóle się pojawię. Już na samym początku uderzyła we mnie atmosfera panująca w nowej Argardzkiej gospodzie. Wszędobylski śmiech i przyjemna muzyka potrafiłaby rozbawić każdego. Przysięgam, nawet ja (a jestem znany ze swej gburowatości), nie mogłem powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.

Przywitałem się z Rei, która (choć w życiu się nie przyznam, nie jestem takim lamusem jak Ryu czy Tony) powoli zaczyna dorastać do rangi mamy (a ciotką to już dawno została) w moich oczach, a następnie porwałem Morganę do tańca. Tak, tu trzeba nadmienić, że odbiłem ją z rąk Ryu. No co? Nie patrzcie tak na mnie. Wiem doskonale co sobie myślicie – „Serio Gave? Znowu mu wchodzisz w paradę?”, ale naprawdę nie robię tego specjalnie. Słowo honoru… No dobrze, może jednak trochę tak. Tylko, że on ma w sobie coś takiego, że aż chce się wbijać te szpilki w jego dumę czy serce. Wkurza mnie niesamowicie! Może dlatego, że jest taki dobry i… tak wszystkich do siebie przyciąga? Sam już nie wiem, ale zdania o nim nie potrafię zmienić.

Morgana jest niezwykłą osobą, która ma ten dziarskie uśmiech i figlarne iskierki w oczach. Niby wielka z niej księżniczka… tylko jakaś taka przyziemna przy tym. Przytyła! Dajecie wiarę? Morgana się zaniedbała. Zwalam to jednak na garnuszek Grandsandów. Przecież każdy dobrze wie, że u nich stawia się na rodzinę i wspólne posiłki. Oczywiście nie omieszkałem jej o tym wspomnieć i umówić się na późniejsze zawody w terenie. Każdy trening mi się przyda. Zwłaszcza przed zbliżającym się turniejem w Terrze. Postanowiłem się na niego zapisać, ale o tym kiedy indziej.

Po Morganie przyszła kolej na Shiyę, bo przecież Natan nie mógł znieść tego, że bawię się z jego kobietą, ale spokojnie! Nie martw się chłopie, ona mimo wszystko to nie mój typ. Oj nie, przy Morganie każdy facet może spokojnie nazywać się pantoflarzem. Ja już tylko czekam na dzień, kiedy Natan się ocknie i zobaczy co ta kobieta z nim zrobiła. Tak czy siak, Natan zabrał Morganę na stronę (w wiadomym celu, no nie? Króliki muszą się jakoś rozmnażać, ale nie oceniajcie ich… młodość co nie? ), a ja skończyłem z Shiyą.

Szczerze mówiąc nie wiem co mnie podkusiło. Może chciałem zaimponować Akane, albo po prostu zwrócić na siebie uwagę… ale taniec z Shi zakończył się katastrofą. Dacie wiarę? Uderzyła mnie! Przy wszystkich zebranych, a potem jeszcze zjawił się, jej rycerz w białej zbroi, Niklaus i cała zabawa poszła w łeb. Dobra, dobra. Wiem co powiecie! Sam sobie na to zasłużyłem… i no chyba tak. Niechętnie muszę przyznać wam rację. Poleciałem i to całkiem ostro, bo przecież taniec to czysty seks nie? No więc… ekhm… ale bez szczegółów!

Mój mały cel został osiągnięty. Akane porzuciła swojego ukochanego Ryu (ha! I kto tu jest górą teraz?!) i przypałętała się do mnie. Nie dane nam było długo rozmawiać w samotności, bo zaraz podszedł i Tony wraz z tym przeklętym Ryu. Ja serio nic do niego nie mam, choć może wydawać się inaczej. On mi po prostu działa na nerwy i nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie dlaczego. Wiecie jak to jest w takiej grupie, nie? Pitu do pitu i nagle bum!

Akane postanowiła nie zwlekać z wiadomościami. Okazuje się, że jesteśmy w ciąży. Że co proszę?! Ja mam być ojcem?! Przecież to się kupy nie trzyma! Nie ma opcji! Jak to w ogóle możliwe co? Czemu podczas pieprzonego pierwszego razu w jaskini (gorącego zresztą!) musiała zajść w ciążę? Naprawdę zaczynam dochodzić do wniosku, że jestem jednym, wielkim i chodzącym nieszczęściem. Pechowym człowiekiem. Serio, nie ściemniam! Możesz mnie pocieszać, ale no niestety nie wiem czy byłbyś w stanie zrobić coś co przekonałoby mnie do twojego zdania.

Co zrobilibyście na moim miejscu w takim wypadku? Przyjęlibyście to w spokoju? Ucieszylibyście się? Wzięli ją na stronę, żeby pogadać? Unieśli się gniewem? Ja zrobiłem jedyne co przyszło mi do głowy – zwiałem. Tak, tak. Wyzwijcie mnie teraz od najgorszych, ale cholera! Laska zrzuca na was taką bombę wśród przyjaciół i oczekuje… no właśnie nawet nie wiadomo czego! Tak czy siak zwiałem. Na chwilę, długą… ale jednak. Szczęśliwie Rei przyszła pogadać – bo przecież ona jakoś instynktownie wyczuwa, że coś jest nie tak. Nie wiem jak ona to robi, zaczynam powoli podejrzewać ją o super moc. Taką, której nie zna.

Pożarłem się z nią, oczywiście, bo mam wrażenie, że ona podchodzi do mnie jak do Ryu. A przecież nie jesteśmy tymi samymi osobami! I chyba mam problem z wyjaśnianiem swoich myśli i uczuć. Coś w tym jest, bo cokolwiek nie powiem to ona inaczej to odbiera. Następnym razem będę musiał postarać się o wyjaśnienia.

Tak więc, pogadaliśmy, pożarliśmy się i poszedłem w długą. Oczywiście musiałem na swej drodze spotkać Akane – bo przecież ona z czterema literami też nie potrafi usiedzieć na miejscu tylko lata jak porąbana. Kolejna rozmowa, kolejne nerwy. Naprawdę nie rozumiem jak ona może tak spokojnie podchodzić do tej ciąży! Wkurza mnie to jej opanowanie i optymizm, a przecież znacznie łatwiej by mi było, gdyby okazała niepewność i powiedziała że też się boi. Ja się boję. Do cholery jasnej! Mamy 16 lat… no za chwilę 17, ale wciąż! Sam nie umiem się dobrze sobą zająć, a co dopiero dzieckiem! No i druga strona medalu… naprawdę nie chcę by to dziecko wzięło cokolwiek po mnie.

No bo wyobrażacie sobie skrzyżowanie Akane i moje?! O matko, jak tylko o tym pomyślę to od razu mam ochotę podcinać sobie gardło! To będzie jakaś fatalna mutacja ze strasznym charakterem. Nikt tego dzieciaka nie będzie lubił. Nikt! Dobra, poza Akane oczywiście – chociaż myślę, że jak dzieciak podrośnie to i to może się zmienić. Aha! Bo najważniejsze – ona chce urodzić… czaicie?

Ech sam nie wiem co mam o tym myśleć. Jak teraz na to patrzę to… no jasne, że jej nie zostawię. Aż takim skurwielem nie jestem, ale… no nie jest to łatwe, okay? Zdecydowanie nie jest.

Tak czy siak, pogadaliśmy. Wróciliśmy i bum! Niklaus wyskakuje z prezentem. Dostałem fantastycznego psiaka. Nazwałem go Winter. Wiem, pospolite, ale jest cały biały i… cudowny. Tylko, że nie nacieszyłem się nim długo, bo pojawiła się Lotta. Pamiętacie ją? Tak, to ta co miała w garści Akane, a potem narobiła jeszcze zamieszania w zaświatach. W sumie… to powinienem jej podziękować, bo to dzięki niej Akane i Ryu się rozeszli. Tak po części dzięki niej, a przynajmniej ona to przyspieszyła.

Nie mniej jednak pojawiła się w gospodzie i nie udało mi się jej odesłać po cichu. A to dlatego, że Panna Idealna musiała pobiec za mną, a z taką nie idzie utrzymać koncentracji. O… zdecydowanie nie. Zwłaszcza, gdy ta nosi w sobie twoje dziecko. Dziecko, któremu grozi wściekły duch. Ech, no więc Lotta panoszyła się trochę i sponiewierała mnie jakbym był szmacianą lalką. Doszło do tego, że musiał wtrącić się mój ojczulek. Victor, rzecz jasna, nie mógł pojawić się wcześniej niż kiedy zwyczajnie groziła mi utrata mojego nic nie wartego życia. Tak, przyszedł niczym bohater i szast prast! Ducha nie ma. Ech, Śmierć to jednak inny kaliber, co nie?

Potem już tylko składająca mnie Febe, połamane żebra, unieruchomienie na kolejne trzy dni i zdecydowanie dłuższe dochodzenie do siebie, a także wyznanie miłości przez Pannę Idealną (serio?! Teraz? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, czego rzecz jasna nie omieszkałem jej zaznaczyć).

Spróbujcie mnie trochę zrozumieć, okay? Naprawdę, nie wymagam dużo, ale chociaż tę odrobinę. Pamiętacie feralne ognisko w Argarze? Miało miejsce miesiąc temu, no może odrobinę dalej, ale znów nie tak daleko. Tam jeszcze Panna Idealna wodziła maślanymi oczyma za świętym Ryu. Potem przyszła do Terry i sobie spędziliśmy w jaskini przytulne chwile. Zaszła w ciążę i teraz mi mówi, że mnie kocha? Nie sądzicie, że to trochę dziwne? Dla mnie bardzo. Ugh, maksymalnie! Chce mi zamieszać w głowie, ot co… a jeszcze nie tak dawno temu chciała odebrać mi koronę „bez taktu” (którą skrupulatnie do siebie przyciągam – czyt. taniec z Shi), kiedy wypaliła że dobrze wie o moich uczuciach związanych z Onyx. Naprawdę zaczyna mnie męczyć ta jej zmienność w uczuciach. No i moment to sobie wybrała idealny, co nie?

Kolejna bomba wybuchła, a święta które miały być tymi wyjątkowymi i niezapomnianymi, a jednocześnie lekkimi – zmieniły się w początek końca mojego świata. No bo ile można wytrzymać?

Ach, z tego wszystkiego zapomniałbym wspomnieć, że mój ojczulek postanowił zrobić mi prezent świąteczny i zostać w Argarze całe trzy dni. Sic! Doprawdy, już nie mogę się ich doczekać. To będzie niczym męka przez udrękę… a jak jeszcze będzie chciał gadać? 

Zabijcie mnie...

Gave w podróży - Wyprowadzka

 

WYPROWADZKA

 

Ognisko trwało dalej, ale gwar głosów powoli słabł za jego plecami. Nie mógł tam zostać ani chwili dłużej. Atmosfera była zbyt napięta. Powiedział za dużo, zrobił za wiele żeby mógł teraz zawrócić i zmienić swoją decyzję. Może gdyby faktycznie tego chciał to już byłby z powrotem i przepraszałby ich wszystkich, ale… nie czuł takiej potrzeby. Z każdym krokiem odczuwał pewnego rodzaju ulgę. Kłębiące się w głowie myśli, chociaż natrętne – zdawały się nie kłuć już w oczy tak mocno. Paznokcie w zaciśniętych dłoniach nie przebijały już ich skóry, a on sam czuł łzy na policzkach. Łzy pieprzonej ulgi. Wreszcie zrobił to co już dawno powinien wcielić w życie. Układanie sobie życia wśród starych znajomych Gavina od samego początku było błędem. Nie dlatego, że oni traktowali go przez wzgląd na jego brata – tylko on patrzył na nich poprzez pryzmat wspomnień swojego bliźniaka.

Po raz ostatni wszedł do pokoju, który przez te parę miesięcy zaczął nazywać swoim własnym. Zamknął za sobą drzwi, nawet nimi nie trzaskając i usiadł na posłaniu. Nabrał głębokiego oddech w płuca, rozglądając się dookoła. Pokój ten, chociaż niewielki, był pierwszym który kiedykolwiek posiadał. Dostał go dzięki niesamowicie dobrotliwej Rei, która nie potrafiła zostawić go samego. Pomogła mu tym samym stawiać pierwsze samodzielne kroki w Mathyr, a on tak się jej odpłacał. Był niesprawiedliwy i zdawał sobie z tego sprawę, ale w tej chwili nie widział żadnej szansy na to, że mógłby tu zostać.

Po pierwsze w tym domu mieszkał Ryu, z którym ostatnio nie miał zbyt dobrych stosunków. Oczywiście przyczynił się do tego swym zachowaniem i mąceniem w głowie Akane. Mimo, że wiedział iż tych dwoje jest razem. Na początku jeszcze mógł się usprawiedliwiać poprzez to, że chłopaka nie było obok, ale później ta wymówka padła. Po drugie, ewidentnie zranił Akane i… nie czuł się z tego powodu jakoś wyjątkowo podle. Okay, mógł ubrać myśli w inne słowa. Być delikatniejszym, ale nie mówił niczego co nie było prawdą. Z jego punktu widzenia rzecz jasna. Tej dziewczynie po prostu wszyscy pobłażali, a on miał tego serdecznie dość. Wszędzie na językach tylko Akane i Akane.

Wziął głęboki wdech i wyciągnął torbę spod łóżka. Zaczął ją powoli pakować. Akane… jak ona go denerwowała tymi swoimi słodkimi ustami próbując zwieść go na manowce. Na każdą swoją akcję znajdowała tysiące argumentów, wybielając się przy tym. Nawet te jej ostatnie słowa. Wspomniała o Vivienne, swojej matce. O tym, że wie o co tę kobietę pytał. Widziała, że miał parszywy humor, a i tak nie omieszkała go zmieszać z błotem. To jedno zdanie wystarczyło, żeby puściły mu nerwy. Królowa Taktu jak znalazła! Jeszcze potem bezczelnie usprawiedliwia się troską o niego i jego własne dobro. Może sobie je wsadzić w swoje szanowne cztery litery. Ech lubił ją, ale w tej chwili zwyczajnie nie mógł znieść widoku tej jej wszystkowiedzącej buzi.

Niedbale wrzucił do środka parę swych koszul, przechodząc do spodni i bielizny. Po trzecie, Rei nie potrzebowała w swym domu kolejnego rozemocjonowanego nastolatka. Miała już dwóch, których kochała ponad życie i chociaż wiedział, że do niego również pała sympatią to mimo wszystko czuł się tu trochę niczym piąte koło u wozu.

Po czwarte i chyba najważniejsze ze wszystkich, on przestawał czuć więź z tym miejscem. Zbyt wiele się działo i nie nadążał za tym wszystkim. Nie nadążał za samym sobą, a obecność pewnych osób tutaj zdecydowanie mu nie pomagała.

Dokończył pakowanie i przysiadł przy swoim stoliku, patrząc na pusty pergamin tuż przed sobą. Nie mógł przecież odejść bez pożegnania. Choćby przez wzgląd na Rei i Meliodasa. Dali mu schronienie nad głową, strawę i domowe ciepło. Ciepło, którego nigdy nie miał i znów… nie do końca wiedział czy przypadkiem nie przytłoczyła go jego ilość. Nie przywykł do tego wszystkiego. Ognisko opuścił pod wpływem chwili i jasne, powiedział im wówczas, że się wyprowadza, ale teraz… w tej chwili wydawało mu się, że to za mało. Złapał więc za naostrzony węgielek i zaczął pisać:

 

Rei,

Jest parę słów, które chciałbym ci powiedzieć, ale nie jestem w stanie zmusić się do powrotu na dalej trwające ognisko. Ostatnio bardzo dużo się dzieje. Narobiłem sobie trochę kłopotów i już dłużej tak nie mogę. Dziękuję, że dałaś mi schronienie na tak długi czas i znosiłaś moje humory a także ciągłe wycieczki. Za to, że służyłaś mi dobrym słowem oraz radami, gdy tego potrzebowałem. Szczerze mówiąc, teraz potrzebuję jej bardziej niż kiedykolwiek, ale nie sądzę, że będziesz w stanie mnie zrozumieć. Sam siebie nie do końca rozumiem. Czuję tylko, że nie mogę tu dłużej zostać. Mam wrażenie, że tu nie pasuję. Cokolwiek nie powiem czy nie zrobię jest odbierane źle. Pewnie wyolbrzymiam, ale nie umiem przestać. Zraniłem Ryu, dołożyłem teraz do kolekcji Akane i na dodatek pozbyłem się Onyx. Ale wiesz co? Jestem chyba okropnym człowiekiem, bo nie odczuwam bólu w klatce piersiowej z tego powodu. Nie ma we mnie wyrzutów sumienia. Nie wiem… pewnie dlatego, że faktycznie jestem tym Mrocznym Gavinem, który potrafi tylko ranić. Zresztą nie ważne. Raz jeszcze dziękuję za wszystko i do zobaczenia!

Gave

Odłożył węgielek i starł ostatnie łzy ze swoich policzków, a obok listu położył jeszcze płócienny woreczek pełen złotych monet, które zdołał zarobić w raczej ten mniej legalny sposób. Resztę pieniędzy włożył do swej torby i przerzucił ją przez ramię, po raz ostatni zerkając na swój pokój. Nabrał głębokiego oddechu i zamierzał wyruszyć w nową podróż. Ale i to nie odbyło się bez wcześniejszego starcia z Niklausem. Przecież musiał się napatoczyć i wtrącić swoje trzy grosze. Musiał narobić mu większego bałaganu w głowie. Cholerny Argar i to wieczne przywiązanie do ludzi w nim. Do rodziny… zgrzytnął zębami słysząc ostatnie słowa Niklausa:

- My się nigdzie stąd nie ruszamy, tak w razie co!

Nie odpowiedział już czując wilgotniejące oczy. Czuł, że gdyby się teraz obejrzał to zawróciłby do nich i spróbował ponownie. Stłumiłby swoje potrzeby na rzecz innych, a na to nie mógł sobie teraz pozwolić. Zacisnął tylko mocniej dłoń na swej torbie i przyspieszył kroku, byle tylko jak najszybciej się stąd wynieść i nie oglądać za siebie.

^