GAVE W PODRÓŻY – Z
WIZYTĄ W ZAŚWIATACH CZ. 1
Dwa dni. Tyle potrwał jego odpoczynek.
Po powrocie do Argaru, od razu udał się do Febe, gdzie otrzymał pomoc. Jego
ręka w danej chwili nadawała się tylko do wyrzucenia. Miał ją codziennie
ćwiczyć, aby sprawność wróciła. Palce: wskazujący i środkowy, nosił teraz
usztywnione. W tej chwili były one jego najmniejszym problemem. Tym zajmie się
po powrocie. Trzeba było sobie ustalić priorytety, a u niego pierwszym było
pozbycie się jak największej ilości duchów, a drugim odzyskać kontakt z ojcem,
rozwiązać sprawę tej istnej apokalipsy.
Dwa dni. Tyle mógł poczekać. Tyle
musiał poczekać, aby mieć chociaż lekką nadzieję, że cały ten proces przeżyje.
I chociaż nie chciał się do tego przyznawać to bał się. Bał się, że nie będzie
mógł już wrócić. Bał się, że zostawi dziewczynki bez ojca. Bał się, że stanie
się swoim własnym ojcem, ojcem który pojawia się raz na ruski rok i nawet nie
potrafi rozmawiać ze swoimi dziećmi.
Dwa dni. Tylko tyle czasu miał,
aby się pożegnać. Nacieszyć swoimi maluszkami. Przygotować psychicznie na
nadchodzące zadanie. Przekonać Akane by pomogła mu po raz ostatni, naznaczając
go i Febe runami wzmocnienia. Dwa dni… tak niewiele czasu, ale korzystał z
niego w pełni.
>.<
Wreszcie nadszedł czas. Spojrzał
na Febe, która stała obok niego. Mimo wzmocnienia które nałożyła na nich Akane,
odczuwał wszystkie duchy, czekające na „zbawienie”. Czuł je, słyszał i… dusił
się. Wewnętrznie się dusił. To musiała być szybka akcja. Narysował jedną, dwie,
a następnie trzy kolejne runy. Połączył je w jeden krąg, prosząc kobietę by
stanęła na jednym jego krańcu. Przesunął nożem po swej zdrowej dłoni, płytko,
nie potrzebował niczego głębokiego. Skropił każdą z run swoją krwią, a potem
wziął głęboki oddech i przyłożył dłoń do swojej własnej runy. Runy na której
stał. Na moment zamknął oczy skupiając się tylko na swoim zadaniu. Nie chciał
aby cokolwiek go rozpraszało.
- Usłysz pukanie do twych drzwi. Przybądź na me
wezwanie. Otwórz swe wrota, by przyjąć swe dzieci z powrotem – zaczął wypowiadać
słowa. Zawsze coś zmieniał, ale chociaż jego ojciec twierdził, że wystarczy
zanucić refren „Highway to Hell” to jakoś nigdy nie potrafił tego zrobić. Może
następnym razem.
Ziemia zatrzęsła się, a tuż przed
nimi pojawiły się najpierw schody, a następnie świetlista brama, której drzwi
skrzypnęły i powoli rozsunęły się. Gave poczuł jak pot skrapla mu się na czole.
Zerknął na Febe. Zamierzał skończyć to gdy tylko poczuje się gorzej. Ona lub on
sam. Duchy ruszyły w stronę otwierających się wrot, przechodziły przez nie
szybko, gwałtownie. Jazgot powoli się uspokajał. Cichł, a jego sił było z każdą
chwilą mniej.
- Jeszcze minutka… - stwierdził
po dłuższej chwili. – Minutka…
- Wystarczy, Gave. Zamykamy –
usłyszał z boku spokojny głos Febe. Chciał się z nią pokłócić, ale wiedział, że
nie ma ku temu żadnych, dobrych argumentów. Poza zwykłym uporem. Uporem, który
doprowadził go do skraju wytrzymałości. Zrezygnowany skinął głową i wymamrotał
słowa zamykające bramę, zatrzymując pozostałe duchy na dole. Odsunął dłonie od
runy i opadł na cztery litery, nabierając kilka szybkich oddechów. Przez moment
dało się oddychać, ale wiedział że to niedługo znów się zmieni.
- Dziękuję – dźwignął się na nogi
i spojrzał po Febe. – Teraz ja – zauważył.
- Nie – kobieta zaprotestowała
łagodnie, podchodząc do niego i delikatnie obejmując go ramieniem. – Najpierw kolacja,
potem wyślemy cię w zaświaty – stwierdziła, a ja nie mogłem jej odmówić.
Dzisiaj przygotowywała cieniostwora, którego jej przyniosłem wcześniej, więc
żal byłoby go nie zjeść. No i sił nabrać też by się przydało.
>.<
Obserwowanie swojego własnego,
zimnego i wręcz martwego ciała było dość fascynujące. Przystanął na moment,
przy swojej bladej twarzy. Yensen właśnie podszedł do Febe i podniósł go z
podłogi. Ułożył na łóżku, a kobieta usiadła obok, trwając przy nim. Monitorując
jego stan zdrowia. Wyglądał źle. Koszmarnie wręcz. Gave odetchnął głęboko i
oderwał wzrok od swojej postaci, by wreszcie przejść przez bramę. Swoją własną
bramę. Bramę prowadzącą do zamczyska Śmierci.
Znalazł się w dobrze mu znanej
komnacie tysiąca drzwi. Przez moment patrzył na to wszystko z nostalgią.
Przesunął dłonią po klamce drzwi, przez które właśnie przeszedł. Miały na sobie
wielki czerwony „X”, jakby ktoś postanowił tam w ogóle nie zaglądać. Zacisnął
mocno wargi spoglądając na pozostałe drzwi. Wiele z nich posiadało ten sam
znak. Coś było nie w porządku. Zdecydowanie mu się to nie podobało. Nie było co
zwlekać, musiał porozmawiać z ojcem. Natychmiast.
Ruszył korytarzem, witając się ze
Śnieżynką po drodze. Przykucnął do malucha i mocno go do siebie przytulił.
- Też za tobą tęsknię – zapewnił go
wesoło, rozglądając się po mrocznym wnętrzu. Nigdy nie było tu urokliwie, ale
teraz… zdawał się zauważać pewne różnice. Przekrzywione obrazy, nieco zakurzone
meble. Jakby dawno nikt tu nie sprzątał, a można było Victorowi zarzucić
wszystko, ale nie brak porządku. Ten mężczyzna uwielbiał porządek. Kochał
wiedzieć co i gdzie się znajduje. Zdecydowanie mu się to nie podobało. Wziął
Śnieżynkę na ręce i głaszcząc psiaka ruszył do komnaty, w której ojciec zwykł
najczęściej przebywać. Komnata, w której często przyjmował ewentualnych gości
czy interesantów. Cały ten zamek zdawał się być pusty.
Pociągnął za klamkę i otworzył skrzypiące
drzwi. Ostrożnie przestąpił próg, a Śnieżynka rozpoczęła warczeć. Spojrzał po
psiaku przelotnie, zanim wypuścił go z dłoni, bo coś przygniotło go do ściany.
- Witaj braciszku – Gavin spojrzał
mu w oczy z delikatnym uśmiechem na twarzy. – Czyżbyś miał już dość? – zapytał go,
przytrzymując go przy ścianie, mocno. Do tego stopnia, że Gave zmarszczył brwi
i nabrał delikatnego oddechu w płuca.
- A tobie co? Ćwiczysz na jakieś
zapasy? – zapytał go dość chłodno, wystosowując cios kolanem i odsuwając od
siebie brata. – Ładnie to tak witać gości? – splunął w bok. – Gdzie tata?
- Na spotkaniu z pozostałymi
Śmierciami. Będzie sądzony – Gavin uniósł się i zmrużył lekko oczy. – Twój świat
jest w moich rękach, a ja… zastanawiałem się jak szybko się tu zjawisz –
uśmiechnął się do niego promiennie klaszcząc w dłonie. – Miesiąc, wytrzymałeś
nieco ponad miesiąc – zacmokał. – Zawsze miałem wrażenie, że jesteś lepszy w te
klocki, a tu tylko miesiąc – westchnął pstrykając palcami, a kilka duchów
przygwoździło Gava z powrotem do ściany. Gavin korzystał ze swej mocy bez
żadnych przeszkód i kiedy tylko zauważył, że Gave coś kombinuje dodał kolejną
dusze do kolekcji, tym razem łapiąc jego nadgarstek i wykręcając go. Chłopak
wrzasnął z bólu i zmierzył brata spojrzeniem.
- Pogrzało cię? – wychrypiał. –
Kto ci pozwolił bawić się Mathyr? – zapytał go chłodno. – Pomyślałeś ty może o
konsekwencjach? O tych biednych duszach? Skoro pełnisz obowiązki Śmierci to
stań na wysokości zadania, a nie… wydurniasz się. Testujesz mnie… i na co ci to
wszystko było, hm? – zapytał go chłodno.
- Oj nie złość się tak, braciszku
– Gavin uśmiechnął się do niego słodko. – Posprzątam na tym twoim świecie –
poklepał go po policzku. – Zaraz po tym jak przejmę twoje życie – cmoknął go
lekko w czoło. – Słyszałem, że zerwaliście z Akane… moje kondolencje – zrobił smutną
minę.
- Mhm zerwaliśmy – zgodził się z
nim Gave. Gdyby serce mogło mu stanąć to byłby dokładnie ten moment. Obiecał dziewczynkom,
że wróci. Obiecał to Akane, a da się pokonać temu głupkowi? Nie było takiej
możliwości. Spojrzał chłodno w tęczówki Gavina i powoli wyrwał się spod władzy
jego duchów, co wcale nie było takie łatwe. Nagiął każdą z ich woli do swojej
własnej. Przestawiał, nakazując by przestali. Pot wstąpił mu na czoło, ale w
końcu się udało. Odetchnął wówczas głęboko, by złapać go za poły koszuli i
wyprowadzić piękny cios wprost w jego szczękę. – Ale moje życie jest tylko moje…
- oznajmił chłodno. – Ty miałeś już swoją szansę – uderzył go ponownie. –
Zresztą czy my za każdym razem musimy powtarzać to samo? – zapytał go
pobłażliwie.
- Nie musimy – wycedził Gavin
przez zaciśnięte zęby i chwycił brata za szyję, mocno go podduszając. – Twoje życie
skończyło się dawno temu – warknął, a w jego jednej dłoni pojawiła się kosa.
Gavowi przeszło przez myśl, że ten to się dopiero popisywać umiał. Co w
rodzinie to nie zginie, co nie? Nie mogąc złapać oddechu, poklepał brata po
ręce. Spróbował ponownie go kopnąć, ale Gavin był przygotowany. Zamachnął się
kosą wprost w jego kolano. Z gardła Gava wydarł się ryk. Szlag. Mimo, że w
teorii wiedział, że i tu będzie bolało jak cholera to ból go zaskoczył. Opadł
na kolana, zaciskając mocno zęby i spoglądając wprost na brata.
- Kompletnie ci odbiło w tej
samotności…
- Następnym razem trafię prosto w
serce – odparł chłodno Gavin, kucając przy nim i łapiąc go za włosy, by
spojrzeć prosto w oczy. – A wtedy przepadniesz na wieki – przypomniał mu
chłodno. – A teraz skoro chciałeś spotkać się z ojcem to ci to umożliwię –
dodał po chwili milczenia i uderzył kosą raz jeszcze wprost w jego kark. – Śpij
dobrze, braciszku – pogłaskał go po głowie. – Śpij i odpoczywaj – wziął nieprzytomnego
Gava na ręce i zaniósł go do lochu, gdzie przymocował do ściany łańcuchami,
które miały utrzymać go tu na dłużej. W odruchu bratniej miłości okrył jeszcze
chłopaka kocem, po czym zamknął celę na kłódkę informując strażnika o tym, by
nikogo tu nie wpuszczał, a sam udał się do pokoju tysiąca drzwi i uśmiechnął
się na widok drzwi Gava.
- Czas się pobawić – stwierdził wesoło
i przeszedł przez nie, wracając do prawie swojego ciała. Jęknął głośno budząc
się. – O kurwa… jak boli – przycisnął do piersi swą rozwaloną dłoń. Łzy
popłynęły mu po policzkach automatycznie i pisnął głośno, płacząc rzewnie.
Jezus, Maria! Czemu to tak bolało? Co ten jego debilny brat zrobił z tym
ciałem?! Tak żyć się nie dało! Wzdrygnął się lekko.
- No chyba nie – usłyszał głos
Febe obok swojego ucha, a chwilę potem poczuł jak igła wbija się w jego ciało i
odpłynął w krainę Morfeusza. Zdołał jedynie pomyśleć, że nieźle sobie pożył w
takim razie.
>.<
Gava obudził ból karku i kolana.
Krzyknął krótko i spróbował wstać. Nie mógł. Był skuty. Poczuł zimny metal na
skórze swych nadgarstków i na moment oddech zatrzymał się w jego piersi. Nie,
nie, nie… to nie mogła być prawda. Zrobiło mu się słabo, zaraz potem gorąco.
Pociągnął za łańcuchy i krzyknął przeraźliwie. Nie, nie! Tylko nie to…
pociągnął za łańcuchy po raz kolejny, kuląc się w sobie. Strach zaczynał
wyżerać go od środka…
Tak to jest jak się Gavinowi da nad czymś kontrolę. Mały gnojek! xD
OdpowiedzUsuńNo nic, zapraszamy go w nasze "gościnne" progi, już widzę te wątki, haha.
Opowiadanie przyjemnie się czytało, prosto zwięźle i na temat. Przy "ryku" rzeczywiście kącik ust drgnął, ale biorąc pod uwagę sytuację Gava to jednak się nie zaśmiałam. Czekam na kolejne części!
Przypomniało mi się dlaczego tak bardzo nie lubię Gavina... i szczerze współczuję Gavowi. Utknięcie w lochu to chyba najgorsza ironia losu jaka mogła go spotkać...
OdpowiedzUsuńA to ujek. Mam nadzieję, że Gavina szybko się pozbędziemy, nie mogę sobie wyobrazić, aby ktoś o nim ciepło aktualnie myślał.
OdpowiedzUsuń