Cześć, dzisiaj przychodzę ze streszczeniem naszego grupowca z punktu widzenia Gava. To forma, której bardzo dawno nie używałem, ale mam nadzieję, że Was tym nie zanudzę. Trzymajcie się! I miłego czytania!
ŚWIĘTA Z NIESPODZIANKĄ
Znacie to uczucie, gdy po 16
latach swojego życia dopiero odkrywacie co to są święta? Nie? Cholera, nawet
nie wyobrażacie sobie jak Wam tego zazdroszczę. Na pewno po raz kolejny
spędziliście je w rodzinnej atmosferze, jedząc, pijąc i śmiejąc się do rozpuku.
Jestem pewien, że doskonale potraficie wyczuć nastroje cioci Józi, czy też znacie
tematy, których lepiej unikać gdy przy stole siedzi wujek Kazik.
Ja nie miałem tyle szczęścia. Na
moje pierwsze i samotne święta w obecnym ciele (dla przypomnienia – do tej pory
dzieliłem je z bliźniakiem, ale tak jakoś się stało, że ten kopnął w kalendarz…)
przybyłem modnie spóźniony. Nie było w tym znowu nic dziwnego. Każdy doskonale
wiedział, że miałem kawał drogi do Argaru, a i nikt nie miał pewności czy w
ogóle się pojawię. Już na samym początku uderzyła we mnie atmosfera panująca w
nowej Argardzkiej gospodzie. Wszędobylski śmiech i przyjemna muzyka potrafiłaby
rozbawić każdego. Przysięgam, nawet ja (a jestem znany ze swej gburowatości),
nie mogłem powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
Przywitałem się z Rei, która
(choć w życiu się nie przyznam, nie jestem takim lamusem jak Ryu czy Tony)
powoli zaczyna dorastać do rangi mamy (a ciotką to już dawno została) w moich
oczach, a następnie porwałem Morganę do tańca. Tak, tu trzeba nadmienić, że
odbiłem ją z rąk Ryu. No co? Nie patrzcie tak na mnie. Wiem doskonale co sobie myślicie
– „Serio Gave? Znowu mu wchodzisz w paradę?”, ale naprawdę nie robię tego
specjalnie. Słowo honoru… No dobrze, może jednak trochę tak. Tylko, że on ma w
sobie coś takiego, że aż chce się wbijać te szpilki w jego dumę czy serce.
Wkurza mnie niesamowicie! Może dlatego, że jest taki dobry i… tak wszystkich do
siebie przyciąga? Sam już nie wiem, ale zdania o nim nie potrafię zmienić.
Morgana jest niezwykłą osobą,
która ma ten dziarskie uśmiech i figlarne iskierki w oczach. Niby wielka z niej
księżniczka… tylko jakaś taka przyziemna przy tym. Przytyła! Dajecie wiarę?
Morgana się zaniedbała. Zwalam to jednak na garnuszek Grandsandów. Przecież
każdy dobrze wie, że u nich stawia się na rodzinę i wspólne posiłki. Oczywiście
nie omieszkałem jej o tym wspomnieć i umówić się na późniejsze zawody w
terenie. Każdy trening mi się przyda. Zwłaszcza przed zbliżającym się turniejem
w Terrze. Postanowiłem się na niego zapisać, ale o tym kiedy indziej.
Po Morganie przyszła kolej na
Shiyę, bo przecież Natan nie mógł znieść tego, że bawię się z jego kobietą, ale
spokojnie! Nie martw się chłopie, ona mimo wszystko to nie mój typ. Oj nie,
przy Morganie każdy facet może spokojnie nazywać się pantoflarzem. Ja już tylko
czekam na dzień, kiedy Natan się ocknie i zobaczy co ta kobieta z nim zrobiła.
Tak czy siak, Natan zabrał Morganę na stronę (w wiadomym celu, no nie? Króliki
muszą się jakoś rozmnażać, ale nie oceniajcie ich… młodość co nie? ), a ja
skończyłem z Shiyą.
Szczerze mówiąc nie wiem co mnie
podkusiło. Może chciałem zaimponować Akane, albo po prostu zwrócić na siebie
uwagę… ale taniec z Shi zakończył się katastrofą. Dacie wiarę? Uderzyła mnie!
Przy wszystkich zebranych, a potem jeszcze zjawił się, jej rycerz w białej
zbroi, Niklaus i cała zabawa poszła w łeb. Dobra, dobra. Wiem co powiecie! Sam
sobie na to zasłużyłem… i no chyba tak. Niechętnie muszę przyznać wam rację.
Poleciałem i to całkiem ostro, bo przecież taniec to czysty seks nie? No więc…
ekhm… ale bez szczegółów!
Mój mały cel został osiągnięty.
Akane porzuciła swojego ukochanego Ryu (ha! I kto tu jest górą teraz?!) i przypałętała
się do mnie. Nie dane nam było długo rozmawiać w samotności, bo zaraz podszedł
i Tony wraz z tym przeklętym Ryu. Ja serio nic do niego nie mam, choć może
wydawać się inaczej. On mi po prostu działa na nerwy i nie jestem w stanie
powiedzieć dokładnie dlaczego. Wiecie jak to jest w takiej grupie, nie? Pitu do
pitu i nagle bum!
Akane postanowiła nie zwlekać z
wiadomościami. Okazuje się, że jesteśmy w ciąży. Że co proszę?! Ja mam być
ojcem?! Przecież to się kupy nie trzyma! Nie ma opcji! Jak to w ogóle możliwe
co? Czemu podczas pieprzonego pierwszego razu w jaskini (gorącego zresztą!)
musiała zajść w ciążę? Naprawdę zaczynam dochodzić do wniosku, że jestem
jednym, wielkim i chodzącym nieszczęściem. Pechowym człowiekiem. Serio, nie
ściemniam! Możesz mnie pocieszać, ale no niestety nie wiem czy byłbyś w stanie
zrobić coś co przekonałoby mnie do twojego zdania.
Co zrobilibyście na moim miejscu
w takim wypadku? Przyjęlibyście to w spokoju? Ucieszylibyście się? Wzięli ją na
stronę, żeby pogadać? Unieśli się gniewem? Ja zrobiłem jedyne co przyszło mi do
głowy – zwiałem. Tak, tak. Wyzwijcie mnie teraz od najgorszych, ale cholera!
Laska zrzuca na was taką bombę wśród przyjaciół i oczekuje… no właśnie nawet nie
wiadomo czego! Tak czy siak zwiałem. Na chwilę, długą… ale jednak. Szczęśliwie
Rei przyszła pogadać – bo przecież ona jakoś instynktownie wyczuwa, że coś jest
nie tak. Nie wiem jak ona to robi, zaczynam powoli podejrzewać ją o super moc.
Taką, której nie zna.
Pożarłem się z nią, oczywiście, bo
mam wrażenie, że ona podchodzi do mnie jak do Ryu. A przecież nie jesteśmy tymi
samymi osobami! I chyba mam problem z wyjaśnianiem swoich myśli i uczuć. Coś w
tym jest, bo cokolwiek nie powiem to ona inaczej to odbiera. Następnym razem
będę musiał postarać się o wyjaśnienia.
Tak więc, pogadaliśmy, pożarliśmy
się i poszedłem w długą. Oczywiście musiałem na swej drodze spotkać Akane – bo przecież
ona z czterema literami też nie potrafi usiedzieć na miejscu tylko lata jak
porąbana. Kolejna rozmowa, kolejne nerwy. Naprawdę nie rozumiem jak ona może
tak spokojnie podchodzić do tej ciąży! Wkurza mnie to jej opanowanie i
optymizm, a przecież znacznie łatwiej by mi było, gdyby okazała niepewność i
powiedziała że też się boi. Ja się boję. Do cholery jasnej! Mamy 16 lat… no za
chwilę 17, ale wciąż! Sam nie umiem się dobrze sobą zająć, a co dopiero
dzieckiem! No i druga strona medalu… naprawdę nie chcę by to dziecko wzięło
cokolwiek po mnie.
No bo wyobrażacie sobie
skrzyżowanie Akane i moje?! O matko, jak tylko o tym pomyślę to od razu mam
ochotę podcinać sobie gardło! To będzie jakaś fatalna mutacja ze strasznym
charakterem. Nikt tego dzieciaka nie będzie lubił. Nikt! Dobra, poza Akane
oczywiście – chociaż myślę, że jak dzieciak podrośnie to i to może się zmienić.
Aha! Bo najważniejsze – ona chce urodzić… czaicie?
Ech sam nie wiem co mam o tym
myśleć. Jak teraz na to patrzę to… no jasne, że jej nie zostawię. Aż takim
skurwielem nie jestem, ale… no nie jest to łatwe, okay? Zdecydowanie nie jest.
Tak czy siak, pogadaliśmy. Wróciliśmy
i bum! Niklaus wyskakuje z prezentem. Dostałem fantastycznego psiaka. Nazwałem
go Winter. Wiem, pospolite, ale jest cały biały i… cudowny. Tylko, że nie
nacieszyłem się nim długo, bo pojawiła się Lotta. Pamiętacie ją? Tak, to ta co
miała w garści Akane, a potem narobiła jeszcze zamieszania w zaświatach. W
sumie… to powinienem jej podziękować, bo to dzięki niej Akane i Ryu się rozeszli.
Tak po części dzięki niej, a przynajmniej ona to przyspieszyła.
Nie mniej jednak pojawiła się w
gospodzie i nie udało mi się jej odesłać po cichu. A to dlatego, że Panna
Idealna musiała pobiec za mną, a z taką nie idzie utrzymać koncentracji. O…
zdecydowanie nie. Zwłaszcza, gdy ta nosi w sobie twoje dziecko. Dziecko,
któremu grozi wściekły duch. Ech, no więc Lotta panoszyła się trochę i
sponiewierała mnie jakbym był szmacianą lalką. Doszło do tego, że musiał
wtrącić się mój ojczulek. Victor, rzecz jasna, nie mógł pojawić się wcześniej
niż kiedy zwyczajnie groziła mi utrata mojego nic nie wartego życia. Tak,
przyszedł niczym bohater i szast prast! Ducha nie ma. Ech, Śmierć to jednak
inny kaliber, co nie?
Potem już tylko składająca mnie
Febe, połamane żebra, unieruchomienie na kolejne trzy dni i zdecydowanie
dłuższe dochodzenie do siebie, a także wyznanie miłości przez Pannę Idealną
(serio?! Teraz? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, czego rzecz jasna nie
omieszkałem jej zaznaczyć).
Spróbujcie mnie trochę zrozumieć,
okay? Naprawdę, nie wymagam dużo, ale chociaż tę odrobinę. Pamiętacie feralne
ognisko w Argarze? Miało miejsce miesiąc temu, no może odrobinę dalej, ale znów
nie tak daleko. Tam jeszcze Panna Idealna wodziła maślanymi oczyma za świętym
Ryu. Potem przyszła do Terry i sobie spędziliśmy w jaskini przytulne chwile.
Zaszła w ciążę i teraz mi mówi, że mnie kocha? Nie sądzicie, że to trochę
dziwne? Dla mnie bardzo. Ugh, maksymalnie! Chce mi zamieszać w głowie, ot co… a
jeszcze nie tak dawno temu chciała odebrać mi koronę „bez taktu” (którą skrupulatnie
do siebie przyciągam – czyt. taniec z Shi), kiedy wypaliła że dobrze wie o
moich uczuciach związanych z Onyx. Naprawdę zaczyna mnie męczyć ta jej
zmienność w uczuciach. No i moment to sobie wybrała idealny, co nie?
Kolejna bomba wybuchła, a święta
które miały być tymi wyjątkowymi i niezapomnianymi, a jednocześnie lekkimi –
zmieniły się w początek końca mojego świata. No bo ile można wytrzymać?
Ach, z tego wszystkiego
zapomniałbym wspomnieć, że mój ojczulek postanowił zrobić mi prezent świąteczny
i zostać w Argarze całe trzy dni. Sic! Doprawdy, już nie mogę się ich doczekać. To
będzie niczym męka przez udrękę… a jak jeszcze będzie chciał gadać?
Zabijcie mnie...
Normalnie jakbym wyrwała kartkę z pamiętnika prawdziwego nastolatka. xD Świetne podsumowanie, przyznaję, że dramatu nie brakuje, ale i tak się pośmiałam haha.
OdpowiedzUsuńTaki był zamysł xD W sensie... pół żartem pół serio no nie? :) Dzięki wielkie!
UsuńHaha, uwielbiam to streszczenie. Czytało się maksymalnie szybko i napisane jest lekko i przyjemnie. Można się przy nim nieźle pośmiać, choć wydarzenia w nim dość dramatyczne xD
OdpowiedzUsuńDzięki xD Haha no dramaty na dramatach... a przecież wiemy że to z opowiadania to jeszcze nic xD
Usuń