Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

Kombat is a play, unless you lose...

I eat boys up, breakfast and lunch
Then when I'm thirsty, I drink their blood
Carnivore, animal, I am a cannibal
I eat boys up, you better run

Onyx
zabójczyni | szepczące bractwo | brak stałego miejsca zamieszkania | hybryda | piękna i bestia | dwa sai
Abominacja. Wiecznie głodna. Ludzie Fasach szybko pożałowali dnia, w którym znaleźli ledwo żywą sierotę na pustkowiach. Za małą maską kryły się kły bestii. A ona od dziecka nie wahała się użyć ich by rozerwać żywą istotę na strzępy tylko po to żeby się posilić. Współczucie szybko ustąpiło strachowi i nienawiści. Nikt nie wahał się sprzedać dziewczynki, gdy tylko nadażyła się okazja. Tak trafiła do Terry. Szkoliła się na arenie walcząc o życie wraz z różnymi nasyłanymi na nią bestiami. Nikt nie krzyczał na nią, gdy wbija swoje kły w szyje strażników. Była głodna, chciała tylko przestać czuć głód. Nie znała różnicy między zwykłą zwierzyną łowną, a kimś kto mógł dorosnąć, mieć jakąkolwiek przyszłość. Nazywali ich nieudacznikami, którzy nie potrafili sobie poradzić z dzieckiem, zostawiając ją w spokoju, dopóki nie musiała zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem.Przetrwała dzięki wrodzonym instynktom i talentowi do zabijania, którego nikt nie mógł jej odmówić. Wegetowała w ten sposób, dopóki pewień niski mężczyzna nie przyszedł do niej pewnego dnia. "Nadajmy twojemu życiu cel". Usłyszyła, po czym wszystko się zmieniło. Zaczęła spać w czystej pościeli, świeże ubrania, treningi, zwykłe jedzenie. Nauczyła się nie rzucać na wszystko w czym krąży krew. Dostała broń, którą po kilku latach zaczęła biegle władać. Jej dusza się rozwinęła. Zaczęła nawiązywać więzi. Wszystko w podziemiach, gdzie wszyscy oddawali cześć dziwnemu bezimiennemu bóstwu. Została członkinią Bractwa. Zabijała by przeżyć, dokładnie tak samo jak kiedyś, jednak teraz czuła się bardziej ucywilizowana. Odrażającą twarz zakrywała różnymi maskami, a gdy dorosła na tyle by nazywać ją kobietą, zaczęła odkrywać inne części ciała. Stała się pewna siebie, zadowolona z tego kim jest. Podróżowała po całym Mathyr, chodząc od jednej kryjówki do drugiej, przyjmując najróżniejsze zlecenia od swoich braci. Ludzie pragnęli śmierci wielu. Od zwykłych bezdomnych, na których nikt nie chciał patrzeć, po bogatych wpływowych ludzi. Nie przeszkadzało jej to. Potrafiła pozbyć się każdego, wkraść się do najbardziej strzeżónych domostw. Jej życie nabrało sensu. Była szczęśliwa, wszystkie puzzle pasowały do siebie. Była zabójczynią. Cholernie dobrą zabójczynią. Aż pewnego dnia, po wielu latach słuchania innych, postanowiła mieć swoje własne marzenie. Kryształ. Tak, chciała zdobyć jednen z magicznych kryształów. Czy jej się uda? Cóż, to historia, która dopiero się rozpoczęła...

_______________________
Cześć i czołem! 
Wizerunek: Mileena z Mortal Kombat X 
Cytat: KeSha: Cannibal
Zapraszam do wątków i powiązań! 
Kontakt: pers.quinn@gmail.com

206 komentarzy:

  1. [Witam się rzecz jasna i od razu zaczynam wątek! :D]

    Dzisiejszy dzień był trochę inny niż wcześniejsze. Akane powoli przyzwyczajała się do nowego otoczenia. Fakt, że klimat był tu podobny do tego w domu pomagał, jednak wydarzenia robiły swoje. Co prawda zapewniała Tonego, że nie będzie nigdzie znikać i zabierze go na każdą wyprawę, ale... Cóż, chłopak sam gdzieś zniknął, a ona nie miała zamiaru siedzieć w domu, tym bardziej, że bliźniaki znowu dokazywały. Gav ćwiczył z Meliodasem więc i ona miała zamiar się trochę poruszać. Ileż można się regenerować, prawda? Granatowowłosa zaczęła od luźnej rozgrzewki na plaży, przebiegła się wzdłuż brzegu, wcześniej oczywiście informując Febe i Rei, że wychodzi. Te ćwiczyły właśnie oddychanie porodowe... Nikt nie wiedział kiedy na świat wyskoczy kolejny gówniak, a chyba wszyscy woleli być przygotowani. Po krótkim biegu i rozciąganiu An ruszyła w stronę skalnego klifu. Tam zamierzała popracować nad równowagą, jednak kiedy wskoczyła na pierwszą półkę skalną poczuła dziwne ciepło na plecach. Obejrzała się w stronę morza i fal przykrywających niższe skały. Miała cholerne wrażenie, że jest obserwowana. Zmarszczyła czoło, bacznie obserwując morskie bałwany. Dreszcz przeszedł całe jej ciało, a ona pokręciła głową.
    - Masz paranoję - stwierdziła pod nosem i pokonała dwie następne kondygnacje. Kiedy miała skoczyć na sam szczyt, usłyszała dziwny odgłos, jakby jakieś stworzenie, waleń czy inny delfin. Gwałtownie odwróciła głowę, przez co złapała nie ten skalny fragment co powinna i z głośnym sykiem zsunęła się w szczelinę między wypiętrzeniami.
    - Kurwa! - warknęła, czując szybciej bijące serce.
    - Życie za życie! - usłyszała nagle nad swoją głową i podniosła wzrok. Tego jeszcze brakowało... Dwa Skrzelaki stały na jednej ze skał i gapiły się jak sroka w gnat.
    - Co? - fuknęła marszcząc czoło.
    - Jesteś wprowadzona, zastąpisz Gnomo, a święte drzewo nam wybaczy! - zagrzmił jeden z nich, wskazując na nią palcem. Mina dziewczyny zdradzała wyraźne zdezorientowanie. Nie do końca rozumiała o co chodzi, ale pojęła cel stworzeń. Mieli zamiar ją tam znowu zabrać. Nie, nie, nie... Nie było takiej opcji. Pokręciła głową i zaczęła wygrzebywać się z skalnej pułapki.
    - Nie... - sapnęła powoli się wspinając - tym... - tu ogryzła się w język i zacisnęła zęby. - Nie tym tonem! - warknęła wychodząc centralnie pod stopy stworzeń. Skoro jej potrzebowali to... Już miała się wyprostować i spojrzeć na rywali, gdy jeden z nich po prostu zamachnął się kijem, strącając An w otchłań fal. Dziewczyna wpadła prosto w pienistego bałwana, poczuła jak woda miota ją o skały i ostatecznie wyrzuca na jeden z wystających cypli. Szybko złapała powietrze w płuca, kątem oka dostrzegła twarze napastników, znikały i pojawiały się, zupełnie jak nadciągające fale.
    - Ty kurwo... - syknęła by zaraz odkaszlnąć wodę i oberwać kolejną salwą fal. Serce zabiło szybciej, puls przyspieszył, a irytacja wzrosła niesamowicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Krew za krew wiedźmo! Zabrał naszą kapłankę, my zabierzemy jego! - usłyszała i poczuła jeszcze większy gniew. Jej krzyk przeciął powietrze, a oczy zalśniły fioletem, włosy naelektryzowały się wyraźnie, a piasek z pobliskiej plaży zaczął delikatnie świecić fioletową łuną. Brak Ryu, strata Gavina, wspomnienie tortur i te dwa, ohydne stwory... Miała wrażenie, że wszystko się w niej zebrało. Nie wróci tam, nie teraz kiedy trzeba odnaleźć Łosia, nigdy! Zacisnęła palce na skale, ostre krawędzie poprzecinały skórę, ale An nawet tego nie czuła. Coś dziwnego się z nią działo, w głowie pojawiły się obce słowa, a za nimi gesty, mimowolne, jakby ciało wiedziało co trzeba zrobić. Szybki ruch, udane smagnięcie batem sprawiło, że piach rzeczywiście uderzył boleśnie w ciała wodnych stworzeń. An cały czas bredziła coś niewyraźnie, oczy zachodziły fioletem coraz bardziej, a ona lekko uniosła się w powietrze, rozkładając ręce na boki. Fale rozbijały się pod nogami dziewczyny, a stworzenia, zastygły w bezruchu. Szeroki uśmiech granatowowłosej i gest powolnie zaciskających się pięści wywołał na ich twarzach niepokój. Jeden z nich otrzeźwiał i skoczył w stronę fal, jednak drugi zareagował odrobinę za późno. Piach z plaży oblepił jego ciało, drobiny utrudniały poruszanie się, aż w końcu w miejscu, z którego skoczył zawisła wielka, fioletowo skrząca kula pyłów. Zjawisko przypominało materiał zarzucony na kogoś, kogoś kto za wszelką cenę próbuje się wydostać i złapać odrobinę powietrza. Z sekundy na sekundę ruch ustępował, by zaraz uwolnić zaduszone truchło. Piach osypał się z ciała i runął wraz z nim w toń, An bezwładnie opuściła dłonie, lądując po raz kolejny w szczelinie skalnej. Nie czuła ciała, a jedynie fale, które miotały nią i obijały w kamiennej pułapce. Dziewczyna była wykończona... Kurwa zdechnie tu, pokonała wroga, a padnie z wyczerpania, utonie i ślad po niej zaginie... Brawo.

      Akane

      Usuń
  2. Usłyszała ciche "trzymaj się" i poczuła czyjąś rękę na talii. Głos nie był jej znany, jednak w tej konkretnej chwili świadomość mocno ją zawodziła, więc nawet gdyby chciała, nie mogła oponować. W trakcie niespodziewanego nurkowania opiła się mocno wody, przez co przy brzegu sprawiała wrażenie martwej. Szybko jednak otworzyła oczy i wykaszlała zbędną zawartość płuc. Zaczęła łapczywi łapać powietrze, jednocześnie zerkając na nieznajomą. Na pytanie zmarszczyła brwi, a przy kolejnych słowach zacisnęła pięść. Cholera, poznała język wroga w niewielkim stopniu, nie rozumiała dziewczyny, ale rozpoznała go od razu wzmagając czujność.
    - Nigdzie nie idę - warknęła po Polsku. - Nie wrócę pod wodę (skrzelaki nie mówiły do An po swojemu, używały języka "urzędowego", one tylko miedzy swoim gatunkiem rozmawiają po swojemu, jak każda rasa tutaj. ^^) - rzuciła stanowczo i zaraz z zdziwieniem na twarzy obserwowała jak nieznajoma daje nura. Zmarszczyła czoło... Nie dość, że nie przypominała wodnego stworzenia to jej zachowanie było dość irracjonalne. Przynajmniej jak na zachowanie potencjalnego porywacza. Akane rozejrzała się dookoła, zaraz jednak dziewczyna wróciła, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Kusiło... Jak cholera. Aż chciało się wejść do jej głowy, ale... Brakowało sił. Szlag by to!

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  3. Gave od jakiegoś czasu nie robił nic poza trenowaniem z Meliodasem i nauką nowych roślinek od Febe czy Tonego. Po pierwsze musiał nabrać przynajmniej przeciętnego umięśnienie, bo Pierdoła nic tylko ślęczył nad książkami. Po drugie - w planach miał przecież opuszczenie grona wesołków, więc wypadałoby przynajmniej wiedzieć co tu można jadalnego znaleźć. To właśnie nazywał wiedzą użyteczną, a nie jakieś pierdzielone konstelacje gwiezdne.
    Teraz też w nie zerknął. Znów zauważył Oriona i wywrócił oczyma.
    - Niech cię szlag, Gavin - bąknął do swojego brata, dalej oczekując że ten mu odpowie.
    - Zamiast gadać do siebie, może wreszcie przestaniesz mnie ignorować? - zaproponował duch, któremu ktoś odgryzł połowę szyi i pięknie zadźgał dla lepszego efektu. Gave ignorował go już od kilku dni, ale zaczynał go trafiać szlag. Zamierzał go nawet posłać do przysłowiowego diabła, ale coś go powstrzymywało.
    - Jak zaczniesz gadać do rzeczy to może wtedy... - zerknął wreszcie na Garetta (bo tak ten się tytułował) i westchnął przeciągle. - ...po namyśle zmieniłem zdanie. Nawet jak zaczniesz gadać do rzeczy, to niczego nie zmieni - wzruszył ramionami i wydał z siebie lekki okrzyk radości - Ha! Jest! - zatarł ręce z uciechy, przykucając przy kwiecie, który przypominał lilię, ale w świetle księżyca mienił się wszystkimi barwami, jakie można było sobie wymarzyć. Podobno miał leczące właściwości. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk i już przykładał do łodygi, kiedy dotarło do niego chrząknięcie Garetta.
    - Co znowu? - zapytał go wyraźnie zirytowany.
    - Na twoim miejscu bym go nie zrywał. Jest trujący. Mylisz go z innym - oznajmił chłodno.
    - Trujący mówisz? - Gave uśmiechnął się złośliwie i zaraz uciął kwiata, by ostrożnie, przez koszulę włożyć go do swojej sakwy. - To jeszcze lepiej - puścił do niego oczko, wstając i wreszcie opierając się o drzewo. Odetchnął głęboko i podrapał się po głowie.
    - Gadaj - burknął, dochodząc do wniosku, że przysługa za przysługę.

    I tak to się zaczęło. Garett opowiedział mu ckliwą historię o swojej małej rodzinie i o tym jak potworzyca o trzech gębach go zadźgała. Dodał, że nawet teraz czuje jej zapach i że zwyczajnie chciały zapytać o co chodziło.
    "Słaba zemsta" przeszło mu przez myśl, ale mimo to dał się poprowadzić do owej kobiety i teraz naprawdę przeklinał swoje "dobre" odruchy. Kurwa, naprawdę zdecydowanie lepiej było być tym mrocznym, od którego niczego się nie oczekiwało.
    Zobaczył ją. Siedziała przy drzewie, wyglądając na zamyśloną, ale Gave czuł że to nie to. Ona obserwowała swoją okolicę, więc nie zamierzał skradać się niczym ostatni idiota, tylko specjalnie nastąpił na gałązkę i wszedł w jej pole widzenia, jedznocześnie wyciągając przed siebie dłoń i każąc Garettowi przygwoździć ją do drzewa.
    - Nie wiem coś ty za jedna, ale zadźgałaś takiego cholernego idiotę... Garett się zwał. Wyżarłaś mu trochę szyi do tego - machnął wolną dłonią, a duch jęknął niezbyt zadowolony z opisu. - Weź go uświadom jakim jest debilem, to może się odczepi - opuścił obie dłonie, a napór na dziewczynę zniknął. Garett teraz obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.
    - Co znowu? - warknął zniecierpliwiony. - Nie podobają ci się moje metody, to spierdalaj.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  4. Obserwował ją cały czas, przekomarzając przy tym z Garrettem, ale gdy wylądowała na ziemi, musiał przekonać całą swoją silną wolę do tego, że w tej chwili nic mu nie grozi, by nie zrobić kroku w tył. Chciał się jej przyjrzeć z bliska, zobaczyć tą osławioną bestię, ale maska skutecznie to utrudniała. Zwilżył wargi językiem, słuchając jej głosu, a gdy znów odskoczyła, wsunął dłonie w kieszenie.
    - Oj ko-cha-nie... a to już nie mój problem, że ci się to nie podoba - zauważył pogwizdując przy tym pod nosem, gdy leniwie zaczął chodzić po polance w przeciwnym kierunku do niej. Zaśmiał się pod nosem na insynuacje o mieczu i wywrócił oczyma. Gdyby tylko wiedziała, że nie tylko Garret w tych lasach się czai i nie tylko on obserwował całą tę sytuację.
    - Hm... kto? - zainteresował się zaraz, aby nagle zrobić rozbieg i dość niezgrabnie wdrapać się na drzewo, które według jego obliczeń powinno za chwilę znaleźć się zupełnie naprzeciwko jej obranego celu. Stęknął przy tym niemiłosiernie. Cholerny Gavin i jego opory co do treningu.
    Usiadł na gałęzi, równając przez chwilę oddech i machając lekko nogami.
    - Hm... Garrett twierdzi, że nie miał ani kochanków ani kochanic, ani wrogów - odparł na jej insynuacje. - O... ale Ty o żonie mówisz... - puścił do niej oczko, a dziewczyna mogła teraz poczuć dłoń ducha na swojej szyi. Z tymże tym razem on niczego takiego nie rozkazał. Złośliwy uśmiech przypałętał mu się na usta.
    - Sło-ne-czko - rzucił lekko. - To się mu nie spodobało... Twierdzi, że jego żona jest bez skazy i kłamiesz - wreszcie wstał, by oprzeć się o konar. - Na twoim miejscu, powiedziałbym mu kto był tym zwyrodnialcem.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  5. An bacznie obserwowała dziewczynę, widząc jaką przybrała pozycję poluźniła nieco uścisk dłoni. Jej zachowanie nie świadczyło o wrogich zamiarach, jednak ileż to razy dała się złapać w takie sidła. Zmrużyła oczy słysząc o głębi jaskini. Pokręciła głową i podniosła się do przykucu, nie spuszczała wzroku z nieznajomej.
    - Muszę to wrócić na plażę - rzuciła stanowczo. Już pewnie była spóźniona, a znała zarówno swojego ojca jak całą ich szajkę. Dostaną w głowę... Przecież miała nigdzie sama nie wychodzić.
    - Nie! Cholera... - warknęła zirytowana. Myślała o samodzielności, a była słaba jak jakiś pieprzony dzieciak. Zacisnęła zęby i raz jeszcze spojrzała na dziewczynę. - Sorry... Po prostu muszę tam wrócić, rozumiesz? Nie chcę żadnych opatrunków, muszę być na plaży, więc... - syknęła czując obolałe żebra. - Więc jak znasz drogę to mi po prostu pokaż - wyprostowała się powoli i obejrzała swoje ręce.
    - No zabiją mnie... - szepnęła do siebie z troską w głosie. Cholera! Miała nie stresować Rei! To pod jej opieką została, to ona i Febe jej pozwoliły!

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  6. Spojrzała niepewnie na wyciągniętą dłoń i zaraz spiorunowała nieznajomą wzrokiem. Pyłek w jej tęczówkach zakręcił się niespokojnie, An skrzyżowała wzrok z ciemnowłosą, gotowa zaatakować ostatkiem sił. Bezpośredniość i logiczność wypowiedzi dało nutkę nadziei, że jednak rzeczywiście ktoś chce jej pomóc. Ktoś obcy, żeby było zabawniej. Zacisnęła zęby, w ciszy słuchając argumentów, jednak przy wzmiance o magii. Oho, czyli widziała ją w akcji. Super... An sama nie do końca rozumiała co tam przed chwilą zaszło, ale jedno musiała przyznać, to nie był czas na rozmyślania. Zmarszczyła czoło gdy zamaskowana wspomniała o krysztale. Czyżby chodziło o jej tatuaż? Racja, jak na te czasy, był dobrze wykonany, praktycznie w 3D, mógł więc pomylić się z prawdziwą błyskotką.
    - Ja... - zaczęła chcąc sprostować, ale zaraz pokręciła głową. Chcąc nie chcąc była wyjątkowa na swój sposób, więc najwyżej opowie jej coś innego. Kiwnęła głową po czym przyjęła broń. Przezorny zawsze ubezpieczony.
    - Mamy umowę - potwierdziła i wolną dłonią uścisnęła wyciągniętą w swoją stronę rękę.
    - Prowadź - dodała z ciężkim westchnięciem.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  7. "Nieźle" przeszło mu przez myśl, gdy tylko Garrett odratował go przed natychmiastową śmiercią. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, bo dziewczyna zakliszczyła go między swoimi udami. Zaklął siarczyście, niezadowolony z zaistniałej sytuacji i raz jeszcze przeklął swojego brata. No żesz... gdyby ciołek ćwiczył chociaż trochę to może miałby lepszą pozycję. Prychnął jednak słysząc jej słowa o duszeniu się, gorączkowo myśląc jak rozwiązać tę patową sytuację. Przestał próbować się uwolnić i choć każdy jego mięsień krzyczał, nabrał trochę powietrza w płuca. Zignorował jej broń, która teraz dotykała mu pleców, bo i co? Przebije go, smagnie nią... najwyżej zginie. Też coś. Ojciec przyjmie go z uśmiechem na twarzy do swojego zamczyska w świecie umarłych i tyle. Nic z czym nie mógłby sobie poradzić.
    Zamiast tego machnął dłonią i dwa kolejne duchy złapały dziewczynę pod ręce, wznosząc się w powietrze, wysoko ponad korony drzew.
    - Nie, nie... to ja mam propozycję - wycedził, by jak najmniej powietrza zniknęło z jego płuc. - Albo mnie puścisz, albo oboje tu zginiemy - zauważył krótko, bo jeśli to jemu miałoby szybciej się wyczerpać, to ta zleci na łeb na szyję, niczym nie przytrzymywana. Uniósł nawet jedną brew.
    - A tak poza tym... mogłaś tak od razu, zanim znaleźliśmy się w patowej sytuacji - znów zaczerpnął odrobiny powietrza. Może gdyby powiedziała to wcześniej to zupełnie inaczej zostałoby to rozegrane. A tak? Zamknął oczy, odliczając w myślach, by skupić się tylko na cyferkach, a nie o tym, że płuca zaczynały palić go żywym ogniem.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyna nagle wykonała dziwny ruch. Poczuł, że może oddychać, ale zaraz zabrakło mu powietrza, bo ta postanowiła kopnąć go mocno w brzuch. Zołza przeklęta. Chwilę później leciał w dół i pewnie zdołałby zareagować. Wziąć sobie jednego z przytrzymujących ją duchów i poratować samego siebie, ale niespecjalnie miał na to ochotę. W końcu przyrzekł sobie, że będzie się hartował. Dlatego pozwolił sobie opaść na gałąź z całkiem niezłym impetem, a potem złapał się niej mocniej, żeby nie spaść. Z trudem się na nią wdrapał i odetchnął głęboko.
    - Dobra - mruknął, otrzepując sobie spodnie, po czym machnął lekko ręką, by odsunąć od niej Garretta. - Zluzuj koleś - rzucił do niego, aby z dramaturgią godną samego Pierdoły i trochę dla szpanu rzucić się z drzewa w dół. Doskonale przy tym wiedział, że Garrett go złapie. Dopiero stojąc na stałym gruncie, spojrzał na wciąż wiszącą dziewczynę. - No to pogadajmy - rzucił do niej. - Zanim opuszczę cię w dół... powiedz co wiesz o swoim zleceniodawcy - uśmiechnął się do niej słodko. No chyba nie sądziła, że po tej akcji z drzewem tak po prostu ją opuści. Niech się cieszy, że już nic jej nie dusi.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  9. Z każdym kolejnym krokiem An czuła ból w nowym to miejscu. Fale konkretnie ją poobijały, a uczucie skołowania wciąż jej towarzyszyło, mimo to parła do przodu. Całe szczęście towarzyszka nie narzuciła jakiegoś niesamowitego tępa, za co była jej serdecznie wdzięczna. Sama również nie zagadywała, znała ryzyko i wolała nie ułatwiać przeciwnikowi roboty. Widząc wąskie wyjście fiołkowooka skrzywiła się wyraźnie. No tak... praktycznie musiały się stąd wyczołgać. Na gest i pytanie zacisnęła pięść. Jak ona nie nawidziła uczucia bezczynności, nie, nie.
    - Dam radę, ale... Dzięki - posłała dziewczynie krótki, szczery uśmiech po czym przystąpiła do działania. Wychodzenie poszło dość mozolnie, a żebro znowu dało się we znaki, jednak An poradziła sobie. Co prawda zaraz musiała oprzeć się i przystanąć przy skalnej ściance, aby nabrać kilku głębszych wdechów. Wtedy też czarnowłosa wyskoczyła w górę jak poparzona. Wirowała w powietrzu, zostawiając za sobą ślady krwi i to zdecydowanie nie swojej. Akane otworzyła szerzej oczy, obserwując taniec śmierci... To zdecydowanie był pokaz godzien skupienia.
    - Wow... - szepnęła, gdy wszyscy leżeli już plackiem na ziemi. Trochę ją to zaniepokoiło. Z jednej strony teraz ciężko byłoby uznać nieznajomą za wroga, z drugiej ta sama nieznajoma zdawała się zabijać na codzień. Zamaskowana twarz co prawda nie zdradzała zbyt wiele emocji, ale oczy, oj, one mówiły wiele. An spojrzała na wyciągniętą broń i pokręciła głową.
    - Nie, przy Twoich umiejętnościach nawet bym nie zdążyła nią ruszyć, a jest cięższa niż Twoje sai - posłała jej kolejny delikatny uśmiech.
    - Północ - odpowiedziała rzeczowo i ruszyła równo z dziewczyną, przez chwilę bacznie ją obserwując.
    - Często zabijasz? - zapytała. Teraz to i ona poczuła się zaintrygowana nową znajomą. - A właściwie to, jestem An, Akane znaczy, ale... Mówią mi An - wyciągnęła do niej rękę na powitanie.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  10. "Głupia" przeszło mu przez myśl, gdy obserwował jej wyczyny. Mógł spokojnie podesłać jej kogoś do pomocy, ale z drugiej strony nie miał ku temu żadnego motywu. Pozwolił jej się potłuc i niezgrabnie zeskoczyć na ziemię. Nie odsunął się jednak, nawet o milimetr. Kiedy maska opadła z jej twarzy, mógł wreszcie zrozumieć o co chodziło Garrettowi, gdy nazywał ją potworem. No, do najpiękniejszych faktycznie nie należała, ale żeby zaraz rzucać takimi wyzwiskami? Aż spojrzał na Garretta z obrzydzeniem i pokręcił zaraz głową.
    - Bractwo czego? - uniósł lekko brew nie rozumiejąc, ale Garrett cmoknął pod nosem.
    - Szepczące Bractwo zrzesza morderców. Czczą jakiegoś wymyślonego bożka - pośpieszył z wyjaśnieniami, a Gavin pokiwał lekko głową. Jednak czasem przydawało się mieć konszachty z umarlakami. No i cały ten trud nie poszedł na marne. Znów nauczył się czegoś nowego o tej dziwnej krainie.
    - Zaraz zabić... - wywrócił oczyma patrząc na nią z lekkim uśmieszkiem błąkającym mu się po ustach. - Tę przyjemność zostawię sobie - dodał nieco pogodniej, jednocześnie zacierając ręce i zaraz zerkając na Garretta. - Wyluzuj koleś, jasne że twoimi rękami. Ja swoich nie brudzę - zapewnił ją, wreszcie odsuwając się trochę od niej i przysiadając na wolnym głazie. Całe te wygibasy nadszarpnęły jego nikłe siły. Jeszcze nie doszedł do siebie, po całej aferze ze Skrzelakami. Kurwa... tyle dni minęło a on dalej odczuwał skutki tej akcji. Ech naprawdę będzie musiał skonsultować się z ojczulkiem, bo to zaczynało być mocno niewygodne. Zwłaszcza w nieznanej krainie.
    - Hm... - zastanowił się chwilę. - Trudno dostać się do tego twojego bractwa? - zapytał jej rozważając tę opcję przyszłej kariery. Meliodas był punktem wyjścia, ale on chciał więcej. Może wreszcie zaczynał myśleć o przeżywaniu własnego życia na swoich zasadach... Potrząsnął głową. To była rozkmina na inny czas i inny dzień.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  11. Propozycja z laską nie była taka zła, ale An nie zamierzała odpuścić. Odpuścić samej sobie rzecz jasna. Wpadła na idiotyczny pomysł i brała aż nadto konsekwencje na siebie. Tak czy siak miała farta, mogła już przecież nie żyć albo trafić znowu do podwodnego świata. Droga na dziko wcale jej nie przeszkadzała, popierała ten pomysł i chociaż było trudniej to, cholera, znosiła gorsze katusze.
    Odpowiedź dziewczyny wyraźnie ją zaintrygowała. Mentor? No proszę, czyli to nie było jakieś widzi mi się, a praca. Heh, nie patrzeć daleko, ale w ich nowej rodzinie sporo osób znało ten sam fach.
    - Pewnie nieźle płacom - rzuciła trochę żartobliwym tonem i zaraz syknęła. Poobijane mięśnie brzucha i wesoły ton nie szły w parze.
    - Miło mi - przyznała, puszczając dłoń. Zerknęła zaraz na nią trochę przepraszająco. - Sorry, chciałam już to sprostować w jaskini, ale... Czas naglił - skrzywiła się lekko i po raz kolejny uniosła wysoko brwi. Włada magią? Uch, aż ciarki przeszły ją po plecach. Miano wiedźmy długo chodziło za nią po szkole, później ona i jej przyjaciele wpadli w pułapkę innej wiedźmy... Jedno słowo, a tyle znaczeń.
    - To... Chyba dość skomplikowana historia - przyznała i zaraz kiwnęła głową. - Tak, jest... - zaczęła, ale przerwała, nie była pewna czy dobrym pomysłem jest informowanie płatnej zabójczyni o grupie stworzeń nie z tego świata. Bardzo ważnych dla niej samej stworzeń. - Tak, jest, zajmą się mną, pewnie już mnie szukają. Nie powinnam wychodzić, zawsze pakuję się w kłopoty - prychnęła cicho pod nosem. - Dobrze, że tam byłaś - posłała dziewczynie wdzięczny uśmiech. - Wybacz, chyba jeszcze nie podziękowałam, uratowałaś mi skórę, dzięki Nyx - uśmiechnęła się nieco szerzej. - Pazurku... Hm, nawet pasuje. Onyx, czarne włosy, walczysz niczym ninja. Wstrzelili się z tym Twoim imieniem - zauważyła dość luźno. Jakoś tak na chwilę zapomniała o goniącym ją czasie albo po prostu wzięła już za pewnik ostry opierdol, więc nie było co się dodatkowo wkurwiać.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  12. Wywrócił oczyma na te ociekające pogardą słowa prawdziwej zabójczyni. Pokręcił nawet głową ze śmiechem i odchylił się trochę na dłoniach, by móc patrzeć na nią w całej okazałości.
    - Ach no tak... i taka wspaniała zabójczyni nie dała rady takiemu robakowi - cmoknął z lekką pogardą, nawet nie mrugając kiedy ta dzierżyła przy sobie swoją broń gotowa do ataku. On nie próbował tego robić.
    - Sło-ne-czko - zaakcentował zaraz, jakby zmęczonym głosem. - Gdybym chciał cię zabić to już byś nie żyła - zauważył głucho. Wystarczyło pozwolić Garrettowi skręcić jej kark przy pierwszej okazji i po sprawie. Tylko, że on nie chciał jej zabijać bezcelowo. Przecież nie po to ją odnajdywali.
    - Okay - zgodził się kompletnie na spontanie i wyciągnął w jej stronę dłoń, bez ukrytych noży czy innych ostrzy. - Umowa stoi. Ty nas doprowadzisz, ja morduję, a ty mi powiesz jakie i czy w ogóle jakieś szanse mam - wyszczerzył się do niej, jakoś tak w tej chwili mając ochotę pograć trochę takiego lekkoducha. W tej odsłonie nie czuł się jeszcze za dobrze, ale przecież wiele razy widział Ryu, więc kopiował teraz jego nastawienie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  13. Rzuciła się na niego dość niespodziewanie, a on dalej nie zrobił żadnego ruchu. Pozwolił się przewrócić, jednocześnie wsuwając dłoń do kieszeni. Gdyby chciała poderżnąć mu gardło, musiałaby najpierw zrobić odpowiedni ruch. Gdyby chciała go zjeść również miałby idealną chwilę czasu, by naszprycować jej gardło trującym kwiatem. Warto było mieć coś w zanadrzu. Teraz jednak nie pozbawił się tej karty przetargowej. Zamiast tego, wolną dłonią sięgnął do jej szczęki i postukał palcami o odkrytych zębiskach.
    - Nieźle - rzucił w zamyśleniu, bardziej do siebie niż do niej. Były fascynujące, co mogła zobaczyć w jego oczach, gdyby patrzyła. Pozwolił jej się wygadać, a gdy wreszcie się odsunęła, wybuchnął gromkim śmiechem.
    - Słoneczko, nie zakładaj od razu że wszystko o mnie wiesz - podniósł się do siadu, a potem wstał, znów otrzepując się i wyrównując oddech. Mimo wszystko cała ta sytuacja go zaskoczyła i niechętnie musiał przyznać, że nie udało mu się tego zamaskować. - To pierwszy punkt w zasadach mordercy. Niedocenianie przeciwnika bywa zgubne - jego głos ociekał sarkazmem, a Gave doskonale wiedział że tym samym mógł ją zirytować. Zwłaszcza, że była kobietą porywczą. Też mu to jakoś nie grało z cechami dobrego mordercy, ale co on tam wiedział, nie? To ona należała do "Szeptaczy"(jak już zaczął ich nazywać). i to on mógł splamić ich imię... Ech no i cholernie się myliła. On nikogo nie przywoływał, korzystał z tego co akurat znalazło się w pobliżu, a ta kraina... obfitowała w zagubione dusze. Fakt, jeśli byłby na kompletny zadupiu potrzebowałby dłuższej chwili, ale z drugiej strony... jakoś póki co o tym nie myślał.
    Dotknął palcami przecięcia i również zlizał z nich krew, czując się niczym wampir, ale tylko przez chwilę. Rozprostował kości, po czym znów na nią zerknął.
    - Bez świadków?! - zrobił zrozpaczoną minę. - Gdzie tu fun... jak bez świadków - westchnął przeciągle. Ten punkt programu zdecydowanie mu nie przypadł do gustu, ale po chwili bąknął jedynie jakąś zgodę pod nosem i wreszcie ruszył tuż za nią.
    - Słoneczko, ty się jakoś zwiesz? - zapytał już trochę łagodniej, bo przecież to jego "słoneczko" miało wkurzać, a nie przyzwyczajać do wydźwięku tego słowa. Potem jeszcze by musiał zaprzątać sobie łeb innymi epitetami. Lepiej od razu ustalić najważniejsze sprawy.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  14. Musiał się z nią zgodzić. Przynajmniej z częścią tej długiej i zawiłej wypowiedzi, ale nie potrafił tego zrobić. Kłóciła się ona bowiem z jego pierwotnym założeniem. Tak jak wspomniał jej wcześniej, on nie zamierzał jej zabić - od samego początku przynajmniej, więc ta cała gadka szmatka o błędach mijała się z celem. Nawet otworzył usta, by ją sprostować, ale zaraz ugryzł się w język.
    - Do zakutego łba i tak nic nie dotrze - stwierdził cierpko. Akurat to znał z autopsji. Ile razy by nie tłukł myśli do łba Gavina, ten i tak miał to wszystko w głębokim poważaniu, więc i Onyx wrzucił teraz do tego samego wora. Przynajmniej w tej konkretnej kwestii. Niech sobie myśli co chce.
    Zrównał z nią kroku, gdy zaczęła mówić o bardziej interesujących go aspektach.
    "Bla, bla bla - świadkowie", wywrócił oczyma zirytowany. Dotarło za pierwszym razem. Och... a może Onyx nie wyczuwała, kiedy robi sobie jaja, a kiedy jest poważny... przeszło mu to przez myśl, ale i tak machnął na nią mentalną ręką.
    - Zaraz... - wyprzedził ją i przystanął tuż przed nią. - Najpierw mnie pytasz o szybkość zabójstwa, teraz twierdzisz, że mogę się pobawić - zmarszczył brwi. - To które oblicze chcesz zobaczyć? - zainteresował się. Skoro miała go oceniać, to trzeba było upewnić się, że chociaż dostaje się punkty w odpowiednich momentach.
    - Onyx - powtórzył po niej. - Pasuje ci - stwierdził tylko, nie zaprzątając sobie głowy tym, by się przedstawić. W końcu nie pytała, a on jakoś niespecjalnie bawił się w etykiety.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  15. To mu nawet odpowiadało. Skoro miał decydować sam to zawsze mógł dojść do odpowiednich argumentów, które powiedziałyby mu, że może się pobawić. Zwłaszcza dziś miał na to ochotę, a widząc minę Garretta postanowił po prostu dać mu szansę na porządną zemstę. A co! Nie będą się rozdrabniać.
    Zbliżając się do mieszkania, obserwował bacznie okolicę. Szczęśliwie było ciemno, więc większość mieszkańców już przebywała w swoich domostwach. Garret zapowietrzył się (a raczej zrobiłby to, gdyby żył), kiedy znaleźli się pod odpowiednim domem. Jego właściciel najwyraźniej już smacznie spał, a Onyx coś pierdzieliła o drzwiach. Gave uniósł tylko dłoń do góry, jakby chcąc dać jej znać, że ma się po prostu zamknąć. Najpierw informacje, potem wchodzenie do środka.
    - Co jest? - zapytał Garretta, a ten uraczył go ckliwą historyjką o swoim przyjacielu. No to niezłych sobie przyjaciół dobierał, nie ma co. - Jak to jak wejdziemy? - spojrzał na Onyx, podchodząc do odpowiedniej stojącej na parapecie "doniczki" i wyciągając spod niej klucz do mieszkania. - Drzwiami. Nawet szkód nie narobimy i kolejny najemca nie będzie musiał po nas sprzątać - posłał jej triumfalny uśmiech, wsuwając klucz w odpowiednią dziurkę i powoli ją przekręcając. Po prawdzie mógłby po prostu wysłać do środka Garretta i rozkazać mu zabić, ale nie... on miał ochotę na małą zabawę. Otworzył drzwi i wślizgnął się do środka, nie czekając na Onyx. Zresztą był pewien, że ta za nim podąża.
    Skierował swe kroki za duchem i gwizdnął bezgłośnie na widok. No niezła szuja z tego kumpla. W sypialni leżał zleceniodawca wraz z żonką Garreta, w objęciach. Oboje smacznie spali po zapewne upalnej nocy.
    - Naprawdę stary, dobieraj sobie przyjaciół lepiej następnym razem - poradził mu Gavin, zerkając teraz na Onyx. - Czy w tej sytuacji można zamordować i kobietę? No biadoliłaś coś o tym braku klienterii więc wolę dopytać - uśmiechnął się do niej słodko, opierając niedbale o drzwi. Kusił los? Na pewno, ale szczerze mówiąc ta adrenalina bardzo przyjemnie mu w uszach buzowała.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  16. Uważnie ją obserwował, zwracając uwagę nawet na najmniejsze szczegóły. Ustawiła sobie krzesło tuż pod oknem, mając prawdopodobnie na myśli drogę ucieczki. Nie mógł jej ufać. Był pewien, że w razie potrzeby będzie zdany tylko na siebie. Tylko czy to takie złe? Zawsze mógł otworzyć bramę do zaświatów i tam się ukryć na pewien czas. Jasne, wymagało to od niego sporo wysiłku, ale było do zrobienia. Plan B był w pogotowiu, z tyłu głowy.
    Odchylił na moment głowę do tyłu wdychając powietrze, w którym wciąż wyraźnie odbijał się pot ludzkich ciał oraz zapach spermy. Cóż za sceneria na to cudowne morderstwo. Jej pytanie potraktował niczym odpowiedź twierdzącą i wbrew sobie zbliżył się do kobiety. Wcześniej wspominał, że on sobie rąk nie brudzi, ale teraz miał na to niezwykłą ochotę. Zwłaszcza, że Garrett wahał się, mimo wszechogarniającej go złości. Przez moment obserwował jej śpiące oblicze.
    - Gustu też nie miałeś - rzucił cierpko do ducha, a ten niemal nie wybuchł. W następnej chwili trzymał w dłoniach urwany kawał prześcieradła, a Garrett miał już przebudzonego faceta w swoich dłoniach.
    - Witaj - oznajmił z wyraźnym uśmiechem na twarzy, samemu łapiąc kobietę i zatykając jej usta prowizorycznym kneblem. Mocno chwycił jej dłonie i uwięził w uścisku jedną ręką, drugą sięgając sobie do kieszeni, po sztylet, który uzyskał od skrzelaków. Od tamtej pory się z nim nie rozstawał. Przydatne narzędzie. Jednym płynnym posunięciem przesunął po gardle kobiety, tnąc głęboko. Ta oczywiście próbowała się wyrwać i samo nacięcie nie wyszło tak jak sobie to wymarzył, ale dość szybko jej ciało zajęły konwulsje. To wtedy ją puścił i popchnął na mężczyznę, samemu siadając na łóżku w rozkroku. Patrzył na blade oblicze mężczyzny, który chociaż próbował nie potrafił się uwolnić z uścisku Garretta. Nawet nie mógł niczego powiedzieć, bo ten zatykał mu usta.
    Odliczał w myślach sekundy, napawając się tą całą sytuację i jakby na moment zapominając o Onyx, która na pewno potem wytknie mu, że to wszystko wcale nie było aż tak efektywne. Tylko, że on czekał... czekał aż dusza kobiety pojawi się wreszcie obok swojego ciała. Z nudów zaczął podrzucać swój sztylet.
    - Twój przyjaciel składa wyrazy współczucia z twojej zatrważającej straty - odezwał się w końcu. - Warto było? - oblizał lekko wargi i rozejrzał się po pokoju, cmokając z niesmakiem. - Pewnie, że warto. Pieprzyć taką kobietę... musiałeś czuć niezłą satysfakcję - zaśmiał się chłodno, uważając by nie robić tego zbyt głośno.
    Zdezorientowana kobieta wreszcie stanęła obok swojego ciała, a Gavin posłał jej słodki uśmiech.
    - Uciskaj, jeśli chcesz przeżyć - pstryknął palcami i pozwolił jej samej ratować swoje zwłoki, chociaż przecież wiedział, że ostatecznie zginie. Oblizał wargi językiem i spojrzał na Garretta. - To co? Jak chcesz go zabić? Ma teraz widownię - zauważył wesoło, dając wolną rękę duchowi, oczywiście obserwując go przy tym, co by ten nie zaczął robić zbyt dużego hałasu.
    Jego przyjaciel nagle wzniósł się w powietrze i opadł z powrotem na ziemię. Jego lewa ręka została wykręcona pod nienaturalnym kątem, a kobieta dalej uciskała swoją ranę, mamrocząc przerażone "nie" raz po raz. "Pomocy" wydzierało się z jej gardła od czasu do czasu.
    Gavin zerknął na Onyx i przekrzywił lekko głowę tracąc zainteresowanie całą akcją. Raz jeszcze podrzucił sztylet, łapiąc go zgrabnie drugą dłonią. To wtedy druga ręka ofiary została wyrwana ze stawu.
    - Dość - mruknął zbliżając się do kolesia i spoglądając w jego zbolałe oczy. Szukał w nich czegoś, co by świadczyło o jego dobroci, ale niczego takiego nie znalazł. Jeden ruch dłoni i kark mężczyzny został skręcony. Garrett odetchnął, a on sam nabrał głębokiego oddechu. - Możesz przestać - uwolnił kobietę. - I tak nic ci to nie da - dodał po chwili, po czym naciął sobie skórę na dłoni i przyłożył ją do czoła kobiety. Wypowiedział parę słów w tylko sobie znanym języku, a ta rozpłynęła się w powietrzu. To samo zrobił z przyjacielem Garretta, tego ostatniego zostawiając bez niczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nasza umowa dobiegła końca. Otrzymałeś swoją zemstę, a teraz przestań mi zawracać dupę - oświadczył tylko.
      - Ale... nie przejdę na drugą stronę? - zapytał go, bo przecież widział co się działo z pozostałymi, ale Gavin pokręcił głową.
      - Zapomnij. Ty jesteś z nich wszystkich największą szują - posłał mu złośliwy uśmiech. - Nie zasłużyłeś - dodał jeszcze i po raz ostatni machnął dłonią, tą która dalej krwawiła, by posłać go hen daleko od siebie.
      Dopiero wtedy sztylet wypadł mu z dłoni, a on sam przytrzymał się ściany, nabierając raz po raz urywane oddechy. Cholera, za dużo bawił się swoimi mocami. Nadwyrężał się, testował i teraz to wszystko odbijało się na jego organizmie. Miał nogi jak z waty i oddychał ciężko, ale potrzebował tylko kilku chwil, by doprowadzić się do względnego użytku.
      - Czy twoi "Szeptacze" pozbywają się ciała, czy zostawiają je jak leci? - zainteresował się tylko, podnosząc sztylet i wsuwając go sobie do kieszeni. Dłoń obwinął chusteczką. - I jak mi poszło? - zapytał z czystej ciekawości.

      Gave

      Usuń
  17. Odpowiedź trochę ją zaskoczyła. W Argarze sprawa wyglądała zdecydowanie inaczej.
    - Niby masz rację, ale zabijając kogoś na czyjeś zlecenie narażasz własne życie i ewentualne przyłapanie, więc nawet rolnik wydaje się być tu cenny. Rozumiem, że tutaj to wygląda inaczej... - pomyślała na głos i zaraz przytaknęła jej głową. Tu się zgadzały, znajdą lepszy czas na pogaduszki. Chcąc nie chcąc na tą chwilę odpowiedzi na nurtujące dziewczynę pytania były czymś w rodzaju zapłaty za usługi. Na wzmiankę o słońcu granatowowłosa zmarszczyła czoło. Trzymają ją w jakiejś ciemnej norze, czy co?
    - Dziwnie postrzegasz niebezpieczeństwo - przyznała nieco rozbawiona. - Twoje życie polega głównie na chowaniu? - zapytała pół żartem, pół serio, bo miała jakieś dziwne wrażenie, że rzeczywiście tak właśnie może być.
    - Hm? - zerknęła na dziewczynę i zamrugała szybciej oczyma. No tak, inny świat, ble, ble, ble... - Em... To taki skrytobójca, no wiesz, zamaskowany tak jak Ty, bardzo zwinny wojownik - wyjaśniła najprościej jak umiała. Wolała nic nie dodawać o pochodzeniu, wątpiła by ktoś tutaj kojarzył Chiny czy Japonię. An nagle zaczęła się rozglądać. Usłyszała w oddali swoje imię... Cholera! Szukali jej...
    - Nie, nie, nie... Nyx, musimy tam iść, tam gdzie wołają! - wyraźnie spanikowała. Szlag by to, ma przerąbane.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  18. Magia... nigdy nie traktował swoich umiejętności niczym magię. Gdyby nie postanowił wspaniałomyślnie odesłać ich od razu do zaświatów to miałby siłę do szybszej ucieczki, ale nie zamierzał wdawać się w szczegóły.
    - Pracuję nad tym ko-te-cku - rzucił tylko, bo rzeczywiście pracował nad sprawnością i wzmacnianiem własnego organizmu. Na duchy nastawiał się codziennie i czerpał od nich tyle ile się dało, co pozwalało mu funkcjonować dobrze podczas władania nimi. Jednak inne bajery związane z jego naturą dalej dawały mu się we znaki. Jeśli chodziło o bałagan... cóż, niespecjalnie się tym zmartwił. Bałagan był w porządku.
    Chwycił mieszek w locie i przez chwilę mu się przyglądał, po czym schował go do kieszeni. Wychodząc, zamknął mieszkanie na klucz i odłożył go na swoje miejsce. On sam nie spieszył się zbyt bardzo. Szedł dziarskim krokiem, ale nie uciekał. Wiedział, że już po wszystkim i nie musiał się z niczym kryć. O dziwo, poczuł nawet swoistego rodzaju ulgę. Jakby coś wreszcie znalazło się na swoim miejscu. Zastanawiające.
    - Trudno - odparł krótko na jej komentarz o "Szeptaczach". - Najwyżej mnie zadźgają - wzruszył ramionami. Nie zamierzał przecież pozbywać się swojego charakteru dla jakiegoś zgromadzenia, którego wierzenia wcale do niego nie przemawiały. Przystanął wraz z nią w cieniu drzew, jeszcze przez chwilę obserwując ponurą wioskę, po czym spojrzał jej prosto w oczu.
    - Głodna?

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  19. - Odezwała się wielka, silna i potężna... a przy tym narwana i głupia... - zauważył cierpko i uśmiechnął się przy tym lekko. Nie wpadł na to, by polować, ale karczma brzmiała fatalnie. Zacisnął pięści i podrapał się lekko po głowie. Dobra, w tym wypadku nie było co robić z siebie wszechwiedzącego, więc wyciągnął swoją pierwszą zapłatę. Przyjrzał się jej raz jeszcze, po czym zerknął na Onyx.
    - Można tym w karczmie zapłacić? A jeśli nie... to można to gdzieś spieniężyć? - zapytał jej prosto z mostu. Tak po prawdzie, nie miał okazji zwiedzić żadnego z takich przybytków, od kiedy tu dotarł i bardzo chciał tego spróbować. Z drugiej strony nie miał tutejszych pieniędzy, a nie chciał od razu palić sobie drogę do dobrego jadła. Była jeszcze trzecia strona... zdecydowanie nie zamierzał niczego wisieć Onyx.
    - Gave - odparł po prostu, bo całe Gavin nie przechodziło mu przez gardło. To pierwsze było imieniem jego brata i on nie czuł się dobrze je nosząc. Znów powody były różne, ale ten główny był przyziemny. Nie pasowało mu to miano, po prostu.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  20. - Polemizowałbym - zapewnił ją tylko, dodając swoją cegiełkę do kończenia tematu i odruchowo wyostrzył wszystkie swoje zmysły, aby móc w razie czego odskoczyć. Pokiwał lekko głową na jej odpowiedź, ignorując oczywiste pytanie o jego pochodzenie. Wyciągnął jedną monetę z woreczka i przyjrzał się jej uważnie i schował ją do kieszeni. Na wszelki wypadek. Lepiej było choć jedną mieć w zanadrzu.
    - W takim razie idę z tobą - rzucił swobodnie, nie mogąc się już doczekać tej całej karczmy, a jeszcze bardziej wypróbować tutejsze jadło. - A widzisz... pozory mogą mylić - mruknął tylko na komentarz o odmieńcu.
    Gdy tylko zbliżyli się do karczmy, poczuł dochodzący od niej zapach i ślinianki zaczęły mu pracować. W brzuchu zaburczało, a on zdał sobie sprawę, że od rana nic nie miał w żołądku, bo przecież poszedł pobawić się z roślinkami i już nie wrócił.
    - Masz tu swoje ulubione jadło? - zapytał spokojnie, rozglądając się za czymś w rodzaju menu, ale przecież nie był pewien czy tu takie istnieje. Szczęśliwie...istniało. O! I nawet piwo serwowali. Policzył swój wiek odruchowo i podrapał się po głowie. Tego też nie wiedział... od kiedy można tu było alkohol kupować? Postanowił zdać się na Onyx i skopiować jej zamówienie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  21. Zamierzała zostać tu na noc? Tego się po niej nie spodziewał. Szybciej powiedziałby, że śpi pod gołym niebem, lub skulona na jakimś drzewie. Najwyraźniej laski w każdym świecie ceniły sobie wygodę. Odprowadził ją wzrokiem, zanim zerknął na barmana.
    - Dla mnie gulasz i piwo - odparł krótko, samemu nie decydując się na pokój. Do dom Febe nie było stąd jakoś specjalnie daleko. Od czterdzieści minut spokojnym spacerkiem (na oko rzecz jasna). Nie potrzebował wydawać dodatkowej kasy, zwłaszcza będąc niemalże pewnym, że Rei dalej nie śpi i czuwa. Nie dał im przecież znać, że dokądś się wybiera, a stary Gavin był Pierdołą.... Wzdrygnął się i zamrugał parokrotnie. On się przejmował tą wesołą ferajną? Szlag by to!
    Skinieniem głowy podziękował za zimne piwo, upijając spory łyk z tego napoju i leniwie wodził spojrzeniem po całym przybytku, w oczekiwaniu na gulasz. Onyx poszła już do swojego pokoju, więc mógł dać jej chwilę na kąpiel czy inne osamotnienie. Zwłaszcza, że był tu pierwszy raz i chłonął atmosferę tego miejsca. Wiele dziwadeł się tu kręciło, więc podliczył w myślach reprezentantów osobnych ras. Było ich tu kilkoro. No nieźle, codziennie nowe wiadomości. Tym razem bardziej o wygląd niż świadomość.
    - Gulasz - mężczyzna postawił miseczkę na ladzie, a chłopak znów podziękował mu za niego skinieniem głowy i złapał miskę w dłonie, wlokąc się wreszcie na górę i do ostatnich drzwi.
    Zapukał do środka, tym razem jednak nie pakując się z buta, bo i po co? Jeszcze czego... zabiłaby go na miejscu, gdyby akurat w negliżu stała.
    - Jesteś naga, czy można ci wleźć na bezczela do izby, kotecku? - zapytał niespecjalnie cicho i pociągnął za klamkę, nie czekając zbyt długo na odpowiedź. No co? Przynajmniej ją ostrzegł.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  22. Odruchowo, przykucnął przy drzwiach, lawirując całkiem zręcznie swoim kuflem piwa i jedzeniem. Część piwa wylądowało mu na rękawie, ale poza tym obyło się bez szwanku. Sai wbiło się w ścianę tuż obok wejścia. Gave uśmiechnął się do niej szeroko.
    - Och, dziękuję - odstawił swoje dania na podłogę i wyrwał broń dziewczyny. - Będę miał czym się bawić - dodał, nawet nie zamierzając jej go oddawać. Wsunął go sobie za pasek od spodni i zamknął drzwi do pokoju, teraz podnosząc swoje zdobycze.
    - Takie samotne jedzenie musi cię dobijać - dodał po krótkiej chwili, olewając jej przytyki co do tego, że mogła być naga. I co takiego by się stało? Cycki miała każda baba. Przysunął sobie drugie krzesło i usiadł przy stole biorąc łyk zimnego piwa. To rozpłynęło mu się w gardle.
    - Długo tu zostaniesz? - zainteresował się. - Bo ja będę wracał do domu... - dodał po chwili, choć po prawdzie to nie był do końca jego dom. Po prostu tam spał i jadł z tą wesołą ferajną, bawiąc się w szczęśliwą rodzinę. - No, ale chciałem uzgodnić, kiedy znów mogę poszaleć razem z tobą - wyjaśnił, smakując teraz gulaszu. Czuł, że jego obecność jest jej tu nie w smak, ale nie bardzo to rozumiał. Przecież już widział jej zębiska. Co takiego jeszcze ją krępowało?

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  23. - Do jutra? Żartujesz? Ja już to wiem - odparł zgodnie z prawdą, pociągając duży łyk zimnego piwa i wpatrując się intensywnie w jej tęczówki. Przez chwilę milczał, kiedy znów wspomniała o jego tężyźnie.
    - Cóż... wystąpiły pewne powikłania w wyniku czego utknąłem z takim ciałem. Wierz mi lub nie, ale wcale mi się to nie podoba - przyznał jej szczerze, jakoś tak zręcznie unikając opowiadania o konkretnych wydarzeniach. - Już nad nim pracuję i mam ku temu doskonałego nauczyciela - dodał wsuwając kolejną łyżkę gulaszu do buzi i powoli delektując się strawą. No cóż... coś z Pierdoły mu zostało. Nie załapał, że chciałaby zostać sama, choć po prawdzie... po prostu to zignorował.
    - Co do tego typu mordercy... - patrzył na to jak dzierży jego własny sztylet. - Będę bałaganiarzem - odparł niezbyt ambitnie. - A styl wypracuję swój własny. Najczęściej nawet nie pobrudzę sobie łap - dodał, choć przyznał że spokój jaki go ogarnął po poderżnięciu kobiecie gardła niesamowicie mu się spodobał i był niemal pewien, że będzie łaknął tego uczucia. Prędzej czy później z powrotem posmakuje czyjejś krwi.
    - Do popołudnia... - powtórzył po niej. - Jak mi się uda to się wyrwę - zapewnił ją zaraz, choć szczerze w to wątpił. - A jak nie to cię wytropię - dodał po krótkiej chwili, bo skoro pozbywała się chwastów chodzących po tej ziemi to te chwasty na pewno prędzej czy później znajdą jego i poprowadzą go wprost w jej łapy.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  24. Pomysł był zacny. Zamierzał nabyć broń, która mogłaby mu pomóc w razie potrzeby. Zwłaszcza teraz, kiedy szykowali się na odsiecz Ryu, o czym bardzo powoli zaczynało się mówić. Miał jeszcze trochę zaskórniaków, które dostał za pierwsze morderstwo z Onyx i liczył na to, że za nie go kupi. Niestety stal była droga, a dobra stal jeszcze droższa. Wtopił się więc w tłum, podążając za mężczyzną, który przed chwilą nabył JEGO miecz. Tropienie wychodziło mu już dość zgrabnie, a duchy dodatkowo pomagały w tym zadaniu, informując co też tamten człowiek robi i gdzie skręcił, kiedy znikał mu z oczu.
    W końcu dorwał swoją szansę. Facet przystanął przy jakimś kramie i rozpoczął pogawędkę ze sprzedawcą. Stal postawił tuż obok siebie, opierając ją o stoisko. Gave podszedł do niego jak gdyby nic i udał, że wybiera jabłka. Przez pewną chwilę zastanawiał się nad jednym czy drugim, by ostatecznie wziąć pierwsze lepsze. Rzucił sprzedawcy monetę i niemal niepostrzeżenie sprzątnął miecz, spokojnie acz szybko oddalając się od miejsca zdarzenia. Zanim dobiegł go krzyk mężczyzny, skręcał już w ciemną uliczkę i robił rozpęd, biorąc jabłko w zęby. Wdrapał się na mur i przeskoczył przez niego dość zgrabnie. Treningi z Meliodasem zaczynały się opłacać. Nabierał mięśni i nie był już aż tak słaby, choć do upragnionej formy było mu jeszcze daleko. Pościg trwał w najlepsze, ale pierwszych wspinających się zrzucił korzystając z pomocy duchów i już pędził dalej. Biegł trochę na oślep, skręcając w randomowe uliczki, by wreszcie wypaść w dzielnicy slumsów. To tam zwinął jeszcze jakąś przybrudzoną pelerynę z linki, którą zarzucił sobie na ramiona, aby za bardzo nie rzucać się w oczy. Jabłko podarował jakiemuś głodnemu dzieciakowi i odetchnął głęboko. No dobra, niemal. Dalej miał kogoś na ogonie. Cholera... może jednak zadarł nie z tym kim trzeba było?
    Skoczył w bok i wdrapał się na dach, aby przypadkiem kogoś przewrócić. Szlag. Szybko spojrzał temu ktosiowi w oczy i odruchowo zacisnął jej dłoń na buzi, żeby nie wydawała z siebie dźwięku. Kroki przebiegły przez ulicę. Jedne, drugie... trzecie i ... czysto.
    - Witaj - odezwał się wreszcie do niej, schodząc z niej teraz i oddychając głęboko. Było warto. Oj było warto.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  25. Wywrócił oczyma, gdy ścisnęła jego nadgarstki, ale nie ruszył się, tylko uśmiechał niewinnie wpatrując w te jej oczyska wyczekująco.
    - Ja też się cieszę, że cię widzę, ale może bez takiego spoufalania co? - mruknął, gdy go wreszcie puściła. Najwyraźniej uważała, że tylko rękoma może wzywać duchy. W rzeczywistości było inaczej. Ruchy dłońmi pomagały w precyzyjnym wyprowadzeniu polecenia, ale nie były aż tak koniecznie. Głównie machał nimi z przyzwyczajenia i teraz nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu.
    - Właśnie wyszła - odparł gładko. Przecież miał swoją zdobyć, a w Polszy nie mieszkał i zamierzał tylko chwilę przeczekać, by niepostrzeżenie się z niej wydostać. Kiedy złapała go za poły koszuli, zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i przyciągnął mocniej do siebie. - Aż tak ci się podoba obmacywanie mnie? - zapytał chłodno. - Wystarczy powiedzieć - dodał zaraz i odepchnął ją mocno od siebie. Wstał z miejsca, bez słowa ruszając za nią. Skoro sama z siebie zdecydowała się mu pomóc, on nie był na tyle głupi by tej pomocy się pozbywać.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  26. Ugryzł się w język, żeby jej nie odszczeknąć, że jeszcze chwilę temu chciała krzyczeć i że nie wpadł na nią chcący. Tak, rzeczywiście. Powiedziała jednocześnie łapiąc go za koszulę. Musiał jej to chyba wyjaśnić. Najpierw mówisz, potem robisz w takich sytuacjach. Ech, szkoda było gadać.
    Szedł za nią, spokojnie dotrzymując kroku, a kiedy znalazł się w przypadkowym barze, westchnął ciężko. Na początku chciał jej powiedzieć, że nie ma specjalnej ochoty na zabawę w tej chwili, ale zamiast tego powlókł się za nią i uniósł lekko brew, spoglądając na otwierające się przejście.
    Gdy weszła do środka, zawahał się. Wciąż miał żywo w pamięci lustro i inne portale, a to... zdecydowanie do czegoś takiego nawiązywało. Chociaż przecież nie było w tym ani grama magii. No i wiedział, że w filmach czy zamkach wiele takich ukrytych skrytek było. Odetchnął głęboko i przestąpił próg, zanim półka zasunęła się za jego plecami. Obserwował wszystko z zainteresowaniem, ale i ze wzmożoną ostrożnością. Diabli jedne wiedziały co takiego mogło się tu przypałętać. Trochę machinalnie skinął jej głową i usiadł naprzeciw dziewczyny, zsuwając z siebie zdobytą pelerynę oraz odstawiając miecz, ale w taki sposób, by zawsze był mu pod ręką.
    - Nic takiego - odparł krótko. - Zwinąłem im ten kawał żelastwa i jabłko - wyjaśnił. - A nie czekaj... tylko żelastwo, za jabłko zapłaciłem - przypomniał sobie, że przecież rzucił sprzedawcy monetę. Przesunął dłonią po pochwie miecza i dotknął palcami jego rękojeści. Miecz był ciężki i porządnie wykonany, ale on ćwiczył do tej pory z cackiem Meliodasa, który zdecydowanie bardziej mu ciążył w dłoniach.
    - Kolejne zlecenie dostałaś, że tu się zapędziłaś? - zapytał od niechcenia, jakoś pragnąc zejść ze swojej osoby.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  27. Gave wzruszył ramionami.
    - Koleś wydawał się spoko, a do odwrócenia uwagi od miecza potrzebne było inne zamieszanie... więc wziąłem jabłko, zapłaciłem i zwiałem z jabłkiem i mieczem przy okazji - odparł krótko. Po prostu potrzebował trochę adrenaliny. Tak, zaczynał tęsknić za tym dziwnym uczuciem spokoju, który nadszedł podczas ich pierwszego spotkania. Może ta cała wyprawa po Ryu była mu tylko pretekstem, by chociaż na chwilę zostawić wesołą ferajnę i zawędrować do Polszy. Tym razem poinformował wszystkich o swoim zamiarze, co by nie zaczynali go szukać już po dwóch dniach nieobecności. Obiecał wrócić pod koniec tygodnia.
    - Zazdroszczę - wymsknęło mu się, kiedy potwierdziła mu, że faktycznie chodziło o kolejne zlecenie. Zaraz jednak rozchmurzył się. - Chciałem odpocząć od znajomych - odparł krótko. - I postanowiłem nabyć żelastwo, ale pieniądze mi się kończą, a kompletnego szajsu nie opłaca się kupować - zauważył. - Miałem okazję bawić się całkiem pokaźnym mieczyskiem i... spodobało mi się - wzruszył ramionami. Rzucał sztyletami, duchami i teraz dorzucał do tego większe żelastwo.
    - Nie masz jakiegoś zlecenia w zanadrzu? Przydałoby się budżet podładować... - zainteresował się, może chcąc mieć pretekst by z nią spędzić trochę czasu, a może po prostu licząc na tę znajomą, dobrą adrenalinę. Nie wiedział. Nie mógł tego zlokalizować...

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  28. Szepczące Bractwo? Heh, Akane cieszyła się, że dzięki przeszpiegom reszty ekipy w ogóle coś wiedziała na temat tego świata. Wyraz jej twarzy mówił wszystko, nie miała pojęcia co to za bractwo, jednak Onyx wyraźnie zasugerowała, że to oni zajmują się tutaj brudną robotą. W odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami, wolała nie wypalać na dzień dobry "No hej, nie nie wiem, bo jestem z innego świata, elo".
    Po prostu żyje? Akane zamruga szybciej oczyma. Inaczej wyobrażała sobie życie lekkoducha. Ten raczej grzałby się w promieniach słońca, a nie przed nimi chował.
    - Heh, chyba będę musiała pokazać Ci moje "żyje jak umiem" - zażartowała zanim jeszcze usłyszała nawoływanie.
    - To... To zmartwienie, nie strach - wyjaśniła szybko. - Będę, będę, najbezpieczniejsza na świecie - zapewniła.
    - Akane! - z zarośli wyskoczyła Rei, a tuż za nią Febe.
    - Na dzikie węże... - wysapała Romka. - Jesteś w ciąży, nie możesz! - pochyliła się i oparła dłonie o kolana by złapać oddech. Japonka doskoczyła do An i Onyx w wyraźnie bojowym nastroju, z oczu wylewała się czerń, a na czole widniało specyficzne znamię.
    - Rei, nie! - Akane uniosła wysoko ręce w pokojowym geście. - Ona... Ona mi pomogła! - rzuciła. Jeszcze tego by brakowało żeby dostała w zęby.
    - Och... - Rei jak na pstryknięcie palca wyprostowała się, a czerń zniknęła z oczu, złapała zaraz chwiejącą się dziewczynę i zmroziła spojrzeniem.
    - Ostatni raz Cię puszczam! Co to miało być! Wiedziałam! - chciała kontynuować, ale An jej przerwała.
    - Spadłam z urwiska, wiem, wiem, przesadziłam z treningiem...
    - Dlaczego kłamiesz! - teraz wtrąciła się Febe. - Siedziałyśmy na plaży, widziałyśmy Twój piasek! - fuknęła i przeniosła wzrok na Onyx. An zacisnęła usta w wąską kreskę.
    - Co tu zaszło? - Rei również zawiesiła wzrok na nowej twarzy, była praktycznie pewna, że ta będzie mniej kręcić w zeznaniach niż młoda Grandsanówna.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  29. Słysząc wersję wydarzeń nowej znajomej An kobiety wymieniły ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Febe skupiła wzrok na Onyx, a Rei objęła Akane ramieniem.
    - Skrzywdzimy? Nie ma mowy, głowę by mi za to urwali, a mam dla kogo żyć - zauważyła Japonka nieco rozbawiona.
    - Zbójecka banda zapędziła się aż tutaj? - zapytała Febe zaintrygowana. Jeszcze ani razu nie miała okazji natknąć się na jakiś zbójów w tej okolicy. Meduza zmierzyła towarzyszkę An uważnie i dopiero po chwili westchnęła ciężko, luzując mięśnie.
    - Najwyraźniej historie o Twoim ściąganiu na siebie kłopotów wcale nie są przekoloryzowane - stwierdziła, raz jeszcze wymieniając się z Rei tym specyficznym spojrzeniem.
    - A co z nimi? Pozabijani? - zapytała ciężarna dość pogodnym tonem, jakby tego właśnie oczekiwała. Zaśmiała się nieco nerwowo i pogłaskała delikatnie brzuch. Emocje, hormony... Czuła się trochę jak pijana, pijana ze szczęścia, że granatowowłosej nic wielkiego się nie stało.
    - Rei, wszystko dobrze? - zagaiła Meduza bacznie obserwując swoją podopieczną. Jeszcze tego brakowało żeby im tu zaczęła rodzić.
    - Yhm... Jasne, jasne, po prostu się wystraszyłam - wyjaśniła Rei uspokajając oddech.
    - Przepraszam, serio, nie... Nie planowałam takich akcji - przyznała skruszona i korzystając z momentu, w którym Febe bada dłońmi brzuch Rei, spojrzała na Onyx szepcząc w jej stronę ciche "dzięki".
    - No dobrze dziewczęta... Skoro już mamy naszą znajdę to chyba wypada podziękować... - tu Febe znowu spojrzała na nową.
    - Onyx - An uznała, że wypada przestawić koleżankę.
    - Ach... Onyx, no dobrze. Co powiesz na mały poczęstunek? - zaproponowała z typowym już dla siebie przyjaznym uśmiechem. - Rei coś przygotuje, a ja w międzyczasie zajmę się tymi Twoimi zadrapaniami. Jak cię ojciec zobaczy to już pewnie więcej nie zostawi pod naszą opieką - prychnęła żartobliwie. Sama poczuła dużą ulgę, jednak doskonale wiedziała, że fiołkowooką czeka jeszcze konkretna rozmowa w samym domu.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  30. Wzruszył ramionami, nie odpowiadając. Zazdrościł jej swobody, tego że wiedziała (a przynajmniej takie sprawiała wrażenie) czego chce i dobrze się przy tym bawiła. Złapał swój nowy miecz i podparł się na nim, patrząc teraz jej prosto w oczy.
    - Nie zarabiam - odparł krótko. - Dopiero uczę się tego świata - dodał jeszcze, uchylając odrobinę rąbka tajemnicy. Co poradzić... to było już ich drugie spotkanie, więc uznawał, że mógł powiedzieć o sobie trochę więcej. Zwłaszcza, że właściwie niczego specjalnego nie zdradził. Ona na pewno się już tego domyśliła.
    - Nie wiem - dodał zaraz z rozbrajającą szczerością. - Nie miałem jeszcze szansy przetestować swoich nowych sił - uśmiechnął się krzywo. Jednego był pewien, na reszcie wrócił do pełnej sprawności sprzed skrzelaków. Na dodatek trening Meliodasa przynosił efekty. Dużo więcej wytrzymywał i uczył się walczyć mieczem. Szło mu to znośnie, chociaż samego demona nie pokonał ani razu i najczęściej leżał na plecach ponad dwadzieścia razy. Był jednak zawzięty i zawsze wstawał, dopóki sam demon nie twierdził, że ma dość. Choć mówił to raczej ze względu na niego samego.
    - Moglibyśmy się zmierzyć to sama to ocenisz - zaproponował od niechcenia.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  31. - Nic a nic - dodała An z nieco szerszym uśmiechem. - Onyx zna się na rzeczy, jest jak prawdziwy ninja - dodała dla złagodzenia sytuacji. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że tylko dzięki obecności dziewczyny nie dostała jeszcze srogiej bury. Oczywiście wiedziała, że to nie tyle złość co troska i ciągle zerkała w stronę Rei. Jeszcze by tego brakowało gdyby dziecku coś się stało przez te wszystkie stresy.
    Na nagłe cofnięcie cała trójka zareagowała wyraźnym zdziwieniem, ciężko było nie zauważyć zakłopotania Onyx.
    - Albo zrobię Wam coś do jedzenia i posiedzicie sobie przy ognisku przed domkiem. Przecież dwie stare ciotki nie będą Wam tyłka zawracać - zaproponowała Rei kiwając głową do Febe.
    - Jasne, ale i tak zabieram An, jesteś już wystarczająco osłabiona po... ostatnim - stwierdziła Meduza. Akane posłała im wdzięczny uśmiech i wróciła wzrokiem do Onyx.
    - To jak? Pasuje Ci? Wiszę Ci przecież jeszcze co najmniej jedną historię, przy ognisku będzie klimacik - sama chętnie więcej dowiedziałaby się o czarnowłosej. Każde źródło informacji było przecież w ich położeniu cenne.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  32. Tony poszedł na spacer. Długi i samotny spacer. Po rozmowie z Akane o emocjach poczuł się lepiej, ale przebywanie w tym samym domu z tyloma osobami bywało męczące. No dobra, powinien być przyzwyczajony. Przecież wychowywał się w sierocińcu, ale nie. Tam miał swój azyl. Tu go zabrakło. Nie wiedzieć kiedy znalazł się w powietrzu. Ćwiczył manewry, aby z wprawy nie wypaść. Był właśnie w trakcie kolejnej beczki, kiedy zobaczył pewne poruszenie wśród skał. Zawisł w powietrzu i obserwował. Jakaś nieznanego mu pochodzenia dziewczyna dobierała się do postarzałego smoka. Ho, ho... idealny obiekt do obserwacji. Obniżył lot i w ciszy wylądował gdzieś w pobliżu. Miał ochotę poobserwować jak dwa bliżej nieznane mu gatunki razem kopulują. Nowa wiedza zawsze go ciekawiła i nie zastanawiał się nawet nad tym czy wyjdzie na zboczeńca czy nie.
    Niestety, kopulacja zmieniła się w zimne i okrutne zabójstwo. Chłopak zbliżył się nawet trochę, aby zobaczyć je z bliska. Niesamowite. Dziewczyna powaliła faceta, odcinając mu niektóre końcówki ciała. Aż zaczął jej kibicować. Pewnie coś przeskrobał. Wyglądał na takiego. Nawet przez myśl mu przeszło, że mogła pójść o krok dalej i uciąć mu ten jego narząd do płodzenia dzieci. Gdy tylko o tym pomyślał, zrobił krok w przód, przez co stanął na suchej gałązce. Ta pękła pod jego stopami. Dziewczyna nastroszyła się i zwiała. Kurcze... a tak chciał jej pogratulować i zapytać czemu nie odcięła przyrodzenia.
    Popatrzył za nią i powoli wzbił się w powietrze. Obserwował ją dalej, lecąc zygzakiem. Nie należał do najgłupszych. Gdyby go zobaczyła, mogłaby próbować go ustrzelić. Najlepiej było nie być zbyt łatwym celem. Wreszcie spostrzegł jej cel podróży i zanim tam dotarła, wylądował tuż przed wejściem do jaskini.
    - Hej, cześć, nie chcę ci nic zrobić - od razu uniósł dłonie do góry w geście poddania się, bo przecież widział na co ją było stać. - Ja tylko... wow! To co tam zrobiłaś było niesamowite - oznajmił odruchowo stawiając przed sobą barierę z powietrza, w razie gdyby jednak zechciała go zaatakować. - Czemu nie obcięłaś mu wacka? Przecież od razu widać było, że to skurwiel.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  33. - A bo ja wiem? W moich stronach urządza się sparingi, żeby oszacować swoje postępy - wypalił prosto z mostu. Teraz, kiedy popatrzył na to z drugiej strony (to ewidentnie moje ulubione wyrażenie xD ciągle go używam...) doszedł do wniosku iż Onyx miała trochę racji. Mógł na nią nasłać same duchy i długo nimi operować.
    - Myślałem raczej o sparingu bez moich wspomagaczy - odparł zgodnie z prawdą. - Wiesz, mogłabyś mnie zlać zanim ruszyłbym palcem - rzucił pół żartem pół serio. I... miał szczerą nadzieję, że tak by się nie stało. Może udałoby mu się chociaż stawić jej czoło przez pół minuty.
    Czy chciał dalej poznawać jej świat? Dobre pytanie. Nie miał czasu na dłuższe namysły. Złapał swoją broń i przerzucił ją przez plecy. Pelerynę zostawił na miejscu, nie specjalnie będzie za nią tęsknił. Przystanął pół kroku za Onyx, uważnie słuchając słów paserki. No nieźle. Znów zamierzał wpakować się po pachy, a serce przyspieszyło bicie. Najwyraźniej dawało mu znak. Lubił to. Tak, lubił adrenalinę, w której mógł stawiać swoje życie na szali.
    - Nikt, kim powinnaś się przejmować - odparł krótko, nie zdradzając kobiecie żadnych szczegółów. - Ot poszukujący wrażeń idiota, który może robić za przynętę - zasalutował jej i ukłonił się. - Do usług - dodał jeszcze, opierając teraz niedbale o stół i zerkając na mapę. Ze zdumieniem stwierdził, że zaczyna się powoli orientować w terenie Mathyr. Doskonale wiedział gdzie są skrzelaki, gdzie Argar, gdzie Polsza. Miał pojęcia o położeniu pozostałych krain. Nieźle.
    - Masz jakiś plan czy działasz raczej spontanicznie? - zapytał, olewając paserkę, która mogła ich dalej podsłuchiwać. On, poza słowami tajemniczej kobiety, nie wiedział nic o zadaniu. Nawet nie rozumiał o jaką gildię chodziło Onyx. Dobra, jasne. Gildię paserki, ale co ona robiła i jak działała. Diabli jedne wiedziały. Byłoby miło zostać chociaż odrobinę wprowadzeni w temat.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  34. Przezorny ubezpieczony. Jednak stare porzekadło sprawdzało się na każdym kroku. Nie opuścił bariery. Raz spróbowała, mogła zrobić to po raz kolejny. Naprawdę lepiej nie próbować szczęścia, zwłaszcza, kiedy ta wydobyła swoją broń. Mógłby ją jej wytrącić silnym podmuchem powietrza i przejąć, ale wtedy uznałaby że kłamał i jednak chce jej coś zrobić.
    - Tak? Ale czas na palce i uszy miałaś... i na rany ogólne też - zauważył gładko. - Gdybyś tak się martwiła tą przemianą to byś tego nie robiła - dodał tonem znawcy, którym nie był, ale posiadał już tę manierę i nie potrafił się jej pozbyć. - Równie dobrze mogłaś odpuścić uszy i uciąć co nieco niżej. Wykrwawiłby się szybciej niż przypuszczasz... - pokiwał lekko głową, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
    - A... i z tego co wiem, trudniej się przemienić w smoka jak jest się pod wpływem alkoholu - dodał jeszcze, przypominając sobie jak to działało u Drakonów. Przynajmniej tych młodych. - To jest u tych młodych, ale wytrawny pewnie ma swoje sposoby. Faktycznie dziwne, że się nie przemienił - zmrużył lekko oczy, zastanawiając się nad powodami i myśląc o tym głośno. - Pewnie był już zmęczony życiem, albo po prostu miał wszystkiego dość. A może doskonale wiedział, kto cię nasłał i pogodził się ze swoim losem - wysunął takie hipotezy. - Zastanawiasz się czasem nad tym co czują osoby, które giną? - zapytał ją wprost, jakby właściwie znał ją od zawsze. Kurcze. Co się z nim działo w tej krainie. Bez Ryu robił się skubany wygadany.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  35. - Fakt, coś w tym jest - przyznał jej rację. Tamten koleś był od niej większy i szerszy w barach. - Ale równie dobrze mogłaś zadać porządny cios w serce. To byłabyś w stanie zrobić w innej pozycji - pstryknął palcami, szczując jej wysokość do wysokości jej ofiary. - Przyznaj, po prostu o tym nie pomyślałaś - klasnął w dłonie jakby zadowolony z tego swojego wniosku. Odsunął się od niej o krok, aby dać znać, że serio nie planuje jej atakować, barierę uparcie przed sobą trzymając.
    - Pomścić? - spojrzał na nią jakby się z księżyca urwała. - Żartujesz? Ja kolesia nawet nie znam - machnął lekceważąco dłonią i westchnął zaraz ciężko, dmuchając sobie w grzywkę. - Po prostu ciekawi mnie co myślisz zabijając. Czy się zastanawiasz... Smok po twoich słowach mógł się domyślić kto na niego wydał taką karę. Przecież często nie trzeba być alfą i omegą aby to zgadnąć. Na przykład w tej chwili, gdyby ktoś chciał mnie zadźgać to wiedziałbym, że to musiałaś być ty - zauważył cierpko. - Patrzysz na mnie spode łba, jakbym ci wyrządził niespotykaną krzywdę - mruknął znowu. - A ja tylko chciałem pogadać - dodał zaraz spokojnie. - Ach, po drodze widziałem jakichś dwóch kolesiów. Maskowali się lepiej ode mnie. Zawodowcy najpewniej - zauważył jeszcze. - Lepiej uważaj. Nie wiadomo czy przypadkiem nie mają na ciebie chrapki.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  36. Sam salut i ukłon wykonał w dużym przerysowaniu chcąc raczej rozśmieszyć albo wkurzyć i z zadowoleniem stwierdził - zadziałało. Uśmiechnął się krzywo, widząc niezadowolenie Onyx na jego akcje i czuł że będzie chciała mu znowu jakieś wykłady robić, ale po diabła mu wykłady. Gdyby miał się stosować do każdego jej ostrzeżenia, zrobiłoby się po prostu nudno.
    Pokiwał paserce na "do widzenia" i oddalił się z dziewczyną. Zamknął za sobą drzwi od pokoju i zaryglował je, żeby nikt im nie przeszkadzał. Ponownie zerknął na mapę, słuchając słów dziewczyny. No proszę. Poznał właśnie przedstawicielkę drugiej gildii. Zaczynał powoli wsiąkać w półświatek i zdobywać informacje. Może w późniejszym rozrachunku to zapunktuje? Nikt nie mógł tego wiedzieć, ale jak nie wyjdzie mu z zabójstwami, zawsze mógł zakręcić się wokół złodziei, albo... jeszcze lepiej. Założyć swoją własną gildię. Ta myśl przyprawiła jego oczy o niebezpieczny błysk. Z bandą Argarczyków - gildia mogła wyjść całkiem pokaźnie.
    - Ilu ich jest? - zapytał rzeczowym tonem. - Szacując rzecz jasna - dodał zanim zdołała się obruszyć i powiedzieć, że nie ma bladego pojęcia. Cały ten jej plan był dobry, nie zamierzał się jej w niego wtrącać.
    - Kotecku, moje duchy nie będą ci przeszkadzać - rzucił spokojnie, w myślach dodając "dopóki nie wejdziesz mi w paradę" - ale pozwól że sam zdecyduję jak się nimi posłużę.
    Tak jak i ona nie znosiła jak się podważało jej umiejętności, on nienawidził, kiedy wtryndalało się w jego, zwłaszcza te, których Onyx nie rozumiała. A już w szczególności, kiedy nie wszystko się o nich wiedziało.
    - Nie - odparł spokojnie. - Nie boję się śmierci.
    Niektórzy mogli to uznać za pieprzoną głupotę, ale dla niego śmierć nie oznaczała końca, tylko nowy początek. Zwłaszcza po tym co zobaczył u ojca w zamczysku. Jego brat miał się tam całkiem nieźle. Do tego stopnia, że nie chciało mu się wracać. Pieprzony debil.
    - Może później - odparł krótko. - Sparing miła rzecz, ale rady mnie nie jarają - wyjaśnił zwięźle. Wystarczyło, że demon ciągle go łajał i powtarzał co powinien zmienić. Było to łatwiej znieść, bo koleś był dużo starszy stażem, ale od Onyx? Chyba oszalała.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  37. Rei i Febe puściły dziewczyny przodem, same wdając się w małą acz cichą dyskusję. Romka wypytywała o ciążę, przynajmniej głównie o tym rozmawiały. Do chatki na szczęście nie było daleko. Poza domkiem Febe widać już było zarys innych budynków. Panowie wzięli się ostro do roboty, w końcu trochę ich było i nikt nie chciał nadużywać gościnności Meduzy. Na pochwałę granatowowłosa kiwnęła głową.
    - Tak, mi też się podoba, chociaż zobaczymy jak to wyjdzie później. Mieszkamy tu od niedawna - przyznała. - A Ty? Mieszkasz w tym Bractwie? - zapytała, wskazując dziewczynie kamienny krąg, przeznaczony na palenisko.
    - Przyniosę olejek i zaraz do Was dołączę, będziecie musiały mnie przez chwilę znieść panienki - Romka rzuciła żartobliwie i pogroziła im palcem, ruszając do wnętrza chatki. Rei posłała im uśmiech po czym weszła za gospodynią.
    - Dużą masz rodzinę? - zapytała przenosząc wzrok z ciotek na Onyx. Tak jakoś ją naszło na tego typu pytanie.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie spodobał mu się brak tej podstawowej informacji. Liczba bandytów powinna być znana, jeśli plan Onyx faktycznie miał wypalić. Zaczynał patrzeć na niego z lekką krytyką. Czterdziestu... a jak będzie ich 60 albo 80 to mogło zabraknąć jej strzał. Poza tym po pierwszej wypuszczonej strzale, przeciwnicy zdołają zorientować się że są pod atakiem i każdego kolejnego będzie jej trudniej trafić. A jeśli należeli do sfery inteligentnych rzezimieszków, nie wróżył powodzenia tej misji.
    Mimo to nie skomentował, nie wyraził swojej opinii i nie próbował podrasować jej planu. Zresztą Onyx i tak by tego nie przyjęła do wiadomości, bo przecież ona się znała a on nie. Zamiast tego wyszedł za nią z pokoju i przysiadł przy stole, nie protestując. Nie dopytał również o ten znak, tylko przyjął do wiadomości, że nie są w tej chwili bezpieczni.
    - Czy ta kryjówka ma tylko jedno wyjście? - zapytał zamiast tych wszystkich słów, które cisnęły mu się na usta. Jeśli "tak" to lipna kryjówka. Wystarczyłoby, by ktokolwiek ich podkablował, zobaczył i ci wszyscy przebywający w środku "ludzie" zostaliby wybici w pień. Jasne, nie padliby bez walki, ale padliby.
    - Tak z czystej ciekawości... jaki jest motyw tego zlecenia? Rozumiem, że morderstwo złodzieja, bo to zdrajca. Kumam, ale reszta? - zainteresował się od niechcenia, kompletnie nie robiąc sobie nic z tego, że ktoś mógł ich podsłuchać. Lepiej w tym wypadku zagrać w otwarte karty, tak w razie gdyby jednak plan Onyx nie wypalił i trzeba było mieć w obwodzie plan B.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  39. Gave skinął głową na znak, że przyjął do wiadomości te kilka wyjść z pieczary, po czym wsłuchał się w jej słowa. Nie odpowiedział na nie. Jasne, że słuchał, ale nie ogarniał tych wszystkich gildii i ich zasad. Jeszcze kilka minut temu przyznał jej się, że nie pochodzi z tego świata. Miał wrażenie, że tym razem to ona nie słuchała.
    - Z twoich słów wynika, że od Gildii nie da się uwolnić. Nawet jeśli ci się odmieni to albo możesz to zrobić tak jak ten kolo, pewnie zdając sobie sprawę, że ktoś na niego zapoluje, albo poprzez swoją własną śmierć - odnotował swoje własne wnioski, obserwując spokojnie znak nad drzwiami. Zaciekawił go on. Czekał spokojnie aż wróci do swojej poprzedniej postaci.
    - Zapytałbym ich o powód - odparł zgodnie z prawdą, po czym spojrzał Onyx prosto w oczy. - A jeśli by mi go nie dali, wyśledziłbym zleceniodawcę i jego o niego zapytał. W zależności od tego czy powód byłby względnie dobry, zginąłby zleceniodawca lub matka - uśmiechnął się krzywo. - Bo po co ci szuja, która już zapłaciła? - uniósł lekko brew. - Ślepe podążanie za rozkazami to nie moja bajka - dodał jeszcze po krótkiej chwili namysłu, może właśnie teraz przyznając, że cała idea "Szeptaczy" Onyx wcale nie była taka fajna czy imponująca. Ot bezmyślna zabawa w morderców.
    - Znak się zmienił - zauważył w pewnej chwili, nawet nie odwracając od niej wzroku. Podniósł się z miejsca i ruszył do wyjścia spokojnym krokiem.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  40. - Bardzo trudno jest odejść z organizacji i potem się nie wychylać. Jasne, jak już jesteś sędziwym dziadkiem i liczy się dla ciebie tylko spokój to i owszem. Ale jakbyś nagle wpadł na to by stworzyć inną organizację to szybko stajesz się celem. Tak więc dla niektórych nie ma drogi ucieczki - odparł krótko. Jasne, rozumiał jej słowa. Rozumiał, że można było spróbować odejść, ale Onyx nigdy tego nie zrobiła, więc nie był pewien czy przypadkiem nie miała przekłamanych informacji. Bardzo często przecież wybielało się swoje czyny, żeby nie zrazić do siebie innych. Nie kwestionował tego i nie twierdził, że ktoś tam był super zły. W jego opinii nie było ludzi dobrych. Wszyscy byli szarzy. Jak im czapka stawała tak się zachowywali.
    - I tu się różnimy - rzucił spokojnie. - Ja lubię znać powód, a jeśli pieniędzy nie dostanę do końca zlecenia to sam sobie je wezmę. Powód będzie słaby, mordujesz zleceniodawcę i zabierasz swoją dolę albo i więcej - oznajmił, upraszczając to bez względnego minimum. Przecież nie będzie się teraz rozwodził nad moralnością tych czynów, bo przecież nie były moralne i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
    - Zdradziła męża - zauważył krótko. - Mogła nie wiedzieć, ale mnie to nie interesowało . Sam fakt, że puściła się z kimś krótko po śmierci swojego męża oznacza, dla mnie, tyle że nie była dobrą matką - rzucił teraz niezwykle chłodno. Zacisnął pięści i nabrał głębokiego oddechu w usta. - Owszem osierociłem dzieciaki, ale nie jest powiedziane, że nie wyjdzie im to na dobre - dodał po prostu. - Mają przed sobą całe życie i nie były same. Mają jeszcze dziadka i babcię - dorzucił, bo tego przecież dowiedział się od Garretta zanim odesłał go w diabły. Niech czuwa nad swoimi bachorami i odkupi trochę swoje własne winy. Właśnie dlatego nie mógł bezmyślnie przyjmować zleceń. Duchy były pieprzenie wkurzającym źródłem informacji.
    - Nie oceniam was, nie oceniam ciebie - westchnął ciężko. - Mówię tylko co myślę, a mam prawo uważać inaczej niż ty i twoi "Szeptacze", kotecku. W tej chwili zachowujesz się podobnie do mnie, uważasz swoje za najważniejsze. I spoko. Szanuję, ale świat tak nie działa. Każdy ma prawo do swojej własnej opinii - wzruszył ramionami, dalej już nic nie mówiąc tylko idąc za nią. Słuchał wywodu o zamkach i notował sobie to wszystko w pamięci, a kiedy wreszcie znaleźli się na powierzchni, odetchnął głęboko. Mimo wszystko czuł się lepiej na wolnej przestrzeni. Wcześniej zapamiętał mapę, a przynajmniej jej część, więc teraz spokojnie nadążał za dziewczyną.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  41. Tony niechętnie wszedł za nią do jaskini. Upewnił się wcześniej, że ta schowała całą swoją broń. Mimo wszystko nie opuścił swojej bariery i uśmiechnął się do niej szeroko, kiedy wystosowała przypuszczenie o jego gadulstwie. Dobrze. Pozory myliły, co mu niesamowicie pasowało.
    - Tym bardziej trzeba było mu jaja uciąć - powtórzył swoje niczym mantrę. - Skoro gwałcił dziewczyny to palce i ucho nie były wystarczające - dodał spokojnie. - Poza tym... takiego trzeba dłużej potrzymać przy życiu. Śmierć jest dla nich wybawieniem. Chodzi mi o wybawienie od bólu a nie od czegoś innego - odruchowo wyjaśnił swoje słowa niekoniecznie chcąc przez nią zostać źle zrozumianym.
    - Zaprzyjaźnić się - odparł prosto z mostu, wcale nie żartując. - Jestem Tony - wyciągnął do niej dłoń, właściwie nie wiedząc czego powinien się po niej spodziewać. - Nie znam wielu tubylców, a są całkiem interesujący. Ty jesteś interesująca. Zostań moim obiektem badań, dobrze? Oczywiście bez żadnych fizycznych, tylko sfera psychiczna i analiza twych czynów - rzucił szybko, bo nawet dla niego zabrzmiało to niczym groźba.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  42. Jej milczenie potraktował jako swoje małe zwycięstwo. Nie sądził, aby dobrze o nim myślała, ale do tej pory musiała mieć po prostu ostatnie słowo. Teraz zamknęła jadaczkę. Nareszcie. Milczenie nie było znowu takie złe, dopóki nie dochodziło do tego milczenie w jego głowie. Westchnął przeciągle, odrzucając przykre myśli i spokojnie podążając za nią.
    - Dam radę - odparł tylko, kiedy wskazała drzewo. Ćwiczył i wyrabiał mięśnie. Był to proces powolny, ale skuteczny. Przez chwilę obserwował drzewo krytycznym wzrokiem, debatując ze sobą, czy by nie skorzystać z pomocy duchów, ale wreszcie doszedł do wniosku, że da radę. Wdrapanie się na drzewo wymagało więcej sił niż przypuszczał, głównie z powodu miecza, który dalej, uparcie ze sobą dźwigał, ale wreszcie usiadł na gałęzi i oparł się o konar, oddychając głęboko.
    - Nie komentuj, budowa mięśni to bardzo powolny proces - burknął, nie patrząc na nią teraz. Mogłaby go wyśmiewać ile wlezie, a on musiałby się z nią zgodzić. Przynajmniej w tej kwestii. Dalej brakowało mu niesamowicie wiele.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  43. - Fetysz? Nie - odparł, kręcąc przecząco głową. - Wychowywałem się w sierocińcu, w którym dyrektor znęcał się nad dzieciakami. Powiedzmy, że chowam osobistą urazę do takich typków i chętnie sam bym ich wypatroszył.
    Tonemu słowa te przyszły niezwykle łatwo, jakby nie mówił o sobie i o tym, że jeździł na wózku przez tego mężczyznę przez szmat swojego życia. Aż sam się zdziwił, że te słowa opuściły jego gardło. Ale zaproponował jej przyjaźń, a potem pomarudził o obiekcie badań... nie wyszło za dobrze. Teraz próbował się zrehabilitować. No... powiedzmy. Nie był dobry w emocje i na pewno nie był dobry w kontakty międzyludzkie.
    - Zabijasz dla worka pieniędzy - podrzucił, jakby już to samo w sobie było ciekawe. - Nosisz na twarzy maskę i nie wiem czy to taki twój styl, czy nie kryjesz pod nią czegoś interesującego... jakieś kły nasączone trucizną, albo coś bardziej szokującego - dorzucił kolejną cegiełkę. - Zabiłaś w sposób interesujący, wręcz... magiczny. Zastanawiałem się czy nie masz jakiejś magii w sobie - kolejny powód. - A ten najbardziej przyziemny? Wydajesz się samotna... - wzruszył lekko ramionami, opierając przy tym plecami o ścianę jaskini.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  44. Tony przyjął do wiadomości jej słowa, ale nie uwierzył. Nie jej i nie po tym co zobaczył. Jakoś nie wyobrażał sobie, by ktoś kto potrafił tak mordować nosił maskę dla zwykłego szpanu. Nie zamierzał w to wnikać. Mieli się zaprzyjaźnić, nie? Nie było potrzeby od razu wyciągać wszystkich brudów. Na to przyjdzie czas. Kiedyś. Może... jak sobie zaufają. Może.
    - Jasne, nie jesteś samotna - powtórzył po niej, jednocześnie prychając całkiem odruchowo. Jasne, osoba, która nie była samotna mordowała dla kasy. Nie wierzył w to. Jakoś nie potrafił tego ogarnąć umysłem, chociaż mogła mieć swoje własne powody.
    - No to przyjmijmy, że nie jesteś samotna. Ja jestem... no dobra, nie całkiem - żachnął się. Prędzej czy później pozna jego "rodzinę", więc nie było sensu udawać, że jest inaczej. - Powiedzmy, że w tej chwili brakuje mi mojej głupszej połowy, przez co nie jestem kompletnie cały - podrapał się po głowie, odpychając nagle od ściany i robiąc krok w przód. Dalej był czujny. Gotowy zareagować w każdej chwili na podejrzany ruch z jej strony. Nie po to tyle przeżył, żeby teraz dać się załatwić niczym amator.
    - Lubisz zabijać? - zapytał od niechcenia. - Wyglądałaś na taką co ma fach w ręku, ale jakoś specjalnie cię to nie interesuje.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  45. - To skomplikowane - odparł prosto z mostu. Gdyby miał jej wyjaśniać to musiałby wdać się w szczegóły całej ich sprawy, a do końca nie był przekonany czy powinien jej opowiadać o swojej "rodzince". - Zaginął - dodał po chwili namysłu. To nawet nie było kłamstwem. Ścisnął nasadę nosa mocniej i objął ochroną powietrza całą swoją osobę, odwracając się wówczas i zbliżając do wyjścia z jaskini. Jednak zdecydowanie lepiej było na otwartej przestrzeni.
    - Wybacz, nawet nie znam twojego imienia - usprawiedliwił swoją zdawkową odpowiedź, po czym roześmiał się serdecznie. - Tak, to akurat moje przekleństwo. Uwielbiam zdobywać wiedzę i eksperymentować - puścił do niej oczko.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  46. - Tak - zgodził się z nią. Oczywiście, że to wiedział. Ba! Nawet mieli trop, tylko sytuacja na razie nie sprzyjała rozpoczęciem poszukiwań. Zmarszczył lekko brwi, kiedy powiedziała, że nie zna jego imienia.
    - Przecież już ci się przedstawiałem - przypomniał jej łagodnie. Może w potoku słów tego nie wyłapała, albo po prostu miał zbyt egzotyczne imię jak na te okolicę. - Jestem Tony z...
    No właśnie... skąd? Z Argaru? Z sierocińca? Z Drakonów? Przekrzywił lekko głowę, spoglądając przy tym na nią i zastanawiając się jak to ubrać w słowa, ale w końcu wzruszył ramionami.
    - Po prostu Tony i na pewno nie stąd - dokończył swobodnie. - Miło mi cię poznać, Onyx z Szepczącego Bractwa - obdarzył ją większym uśmiechem, robiąc jeszcze jeden krok w tył. Tak, zdecydowanie lepiej było stać na zewnątrz i czuć na twarzy przyjemny wiatr. Nic go tam nie dusiło.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  47. - Coś w tym jest, kotecku - zgodził się z nią, również śmiejąc pod nosem, ale tylko przez krótki moment. Wystarczający, by pokazać że doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich braków. - Tak, tak... ja tu zostanę - zgodził się bez żadnego "ale" i odczekał aż się kawałek oddali, zanim puścił za nią jednego ze swoich "przyjaciół". Podobno przezorny zawsze ubezpieczony. Musiał mieć pewność, że nie zatai przed nią żadnych informacji. Przecież znali się dopiero... nieco ponad dobę. To nie wróżyło nic dobrego. Przymknął oczy, czekając spokojnie na jej powrót.
    Najpierw wrócił duch i zaczął opowiadać o tym co widział, dopiero po chwili gałąź się zatrzęsła (tak lekko), a on uchylił jedną powiekę, patrząc na dziewczynę.
    - Jak diabli, jeszcze chwila, a byś mnie tu nie zastała - rzucił pół żartem, pół serio. Słuchał jej uważnie, kiwając przy tym lekko głową, weryfikując informacje wraz z wersją, której usłyszał wcześniej. - Mają użytkownika kryształu wśród swoich - wtrącił, po chwili. Jego duszyczka mogła przecież wlecieć do prowizorycznych namiocików i przelecieć tuż w pobliżu samych oprawców. - I tu się pojawia pytanie... co to znaczy być użytkownikiem kryształu? - zainteresował się, chociaż przecież Onyx wyglądała na nieco zniecierpliwioną, rwącą się do walki.
    - Nie martw się. Uniknę twoich strzał, ale nie gwiżdż - poprosił. - Jak mnie wkurzysz za mocno, to cię zrzucę z drzewa, kotecku - dodał jeszcze, co by sobie nie myślała, że może tak bezczelnie ich umiejętności szacować na te wyższe i niższe. - Unieruchomię ci kilku.... będziesz miała na starcie łatwiejsze cele - zaproponował swobodnie, patrząc jej prosto w oczy. Autentycznie mówił poważnie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  48. Tony westchnął przeciągle. Naprawdę aż tak było to widać, że nie jest stąd? Przecież dobrze się dogadywał z Drakonami. Spędził z nimi kilka dobrych miesięcy. Nie odczuwał się już tak wielkim laikiem, a jednak coś go zdradziło. Poza własnymi słowami rzecz jasna. Onyx raczej wnioskowała to po czymś innym. Może to Bractwo było czymś sławnym? Milczał przewijając w pamięci informacje jakie znał.
    Aaa! Pstryknął palcami i uderzył się ręką w głową. To ci słynni zabójcy. Powinien zareagować lękiem, tak mu wpajano do głowy u Drakonów. Lękiem lub pogardą. Okay, ale niby czemu? Mimo tego co przed chwilą zobaczył, wcale nie czuł jakiegoś większego niebezpieczeństwa. Na razie. No i nie zrobił nic żeby zasłużyć sobie na śmierć z ich ręki.
    Prowadziłby taki dialog sam ze sobą jeszcze długi czas, ale Onyx czekała na odpowiedź, a przedłużające milczenie mogła odebrać jako atak na własną osobę. Złe zamiary czy coś. Nie mógł sobie na to pozwolić.
    - Nie - odparł zgodnie z prawdą. - Pochodzę z innego świata. Raczej nie tak daleko stąd - zastanowił się. - To jakby... inny wymiar? Rozumiesz to? - zainteresował się, po czym przykucnął i dłonią rozrysował na piasku dwie kule. - Jeśli to jest Mathyr, to to jest mój świat - zrobił "x" na jednej kuli. - Są ze sobą połączone jakimiś portalami... to takie dziury co nagle w wyniku wojny w moim świecie się uruchomiły i spadliśmy tu - spojrzał teraz w górę, upewniając się że dziewczyna dalej trzyma broń przy sobie. - Myślisz, że na tyle się już ze sobą kumplujemy, że mogę odpuścić bronienie się ze wszystkich stron? Na dłuższą metę to po prostu upierdliwe... - wyjaśnił zaraz.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  49. Przynajmniej jechali na jednym wózku. On też się jej nie obawiał, a odzywkę na swoje własne ostrzeżenie przyjął nad wyraz spokojnie. Uznał, że nie warto było z nią się teraz wykłócać o to czyja racja jest lepszą racją, kiedy oboje nie uznawali porażki.
    - A uważanie, że zabijesz 15 przeciwników z drzew wypuszczając strzały i będąc tylko jedyną w drzewach uważasz za super sukcesywny atak z zaskoczenia? -niestety nie udało mu się tutaj powstrzymać swojego niedowierzania. Uniósł dłonie w górę w geście poddania się jej własnemu widzimisie. - Zobaczymy ilu faktycznie zabijesz - zgrabnie zeskoczył z drzewa i ruszył spokojnie w stronę obozu "wroga". Próba współpracy z tą laską mijała się z celem, skoro sama twierdziła, że wszystko wie najlepiej. Nawet kusiło go by olać ją i dać jej się zabić wśród masy wroga, ale użytkownik kryształu niezwykle go ciekawił. Postanowił dać jej się bawić ile wlezie, a samemu po prostu zapolować na tego jednego gościa. Może przy okazji jej pomoże w taki lub inny sposób. Najwyżej niepostrzeżenie pounieruchamia jej parę celów i nie da jej potem o tym znać. Co mu szkodziło? Absolutnie nic. On nie siedział w jej Bractwie i nie musiał przejmować się zszarganą opinią. Oczywiście nie chciał jej tego robić, ale zaczynała go wkurzać. Niezwykle wkurzać.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  50. Tony pokiwał głową w zrozumieniu. Pewnie, że mogła, póki utrzymywał bezwzględne minimum. Tylko, że on w każdej chwili był gotów zwiększyć swoją tarczę.
    - A to pech - odparł z lekkim uśmiechem. - Ja kryształu nie posiadam - dodał odsłaniając trochę swoje karty. Mógł przecież udawać, bo wtedy miałby nad nią przewagę, ale nie na tym polegała przyjaźń, co nie? Sam jej to zaproponował. Powoli opuścił barierę i wrócił do kreślenia znaków na ziemi.
    - Tam skąd pochodzę nie bawimy się kryształami. Tacy się rodzimy - spojrzał jej prosto w oczy. - Jedni są normalni, nie mają żadnej mocy, a inni rodzą się z darem - wyjaśnił spokojnie, widząc wyraźne zaciekawienie w jej oczach. Było tak podobne do tego jego własnego, że aż mu się cieplej na sercu zrobiło.
    - To czego cię tam nauczono w związku z kryształami? Jak sobie z nimi radzić? - zainteresował się. Wiedzę o kryształach miał ogólną. Wiedział, że smoki mogły utrzymywać dzięki niemu człekokształtną postać i że wzmacniało to wielu innych mieszkańców, a w Polszy wykorzystywano je do rozwinięcia swojej nikłej technologii, ale to tyle. Jako, że sam potrafił do woli posługiwać się powietrzem, nie odczuwał parcia na tle kryształów. Był ciekaw tego jak to tu wygląda.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  51. Parsknął cichym śmiechem słysząc zmianę zdania. Wcześniej twierdziła, że zdejmie piętnastkę strzelając do nich, teraz zmieniła śpiewkę. Typowa baba. Jednak ten gatunek w każdym świecie był do siebie podobny.
    - Tak, tak, kotecku - wywrócił oczyma i więcej języka nie strzępił. Zajął się tym co miał zrobić. Odprowadził ją wzrokiem, gdy wskakiwała na drzewka i korzystając z czasu, przesunął się do innego wejścia do obozu. Onyx zaczęła swoją akcję błyskawicznie, on obserwował przez chwilę, zanim poderżnął gardła dwóm strażnikom. Podszedł ich bezszelestnie, od tyłu i nie wyciągając miecza z pochwy zajął się robotą swoim sztyletem. Dopiero wtedy zwrócił na siebie uwagę paru kolejnych. Pokiwał do nich i puścił im oko, kiedy się na niego rzucili. Nie zdołali do niego dotrzeć. Faktycznie, niezbyt duże wyzwanie. Prześlizgnął się pomiędzy nogami dwóch, jednocześnie dobywając miecza. Ciął po nogach, unieszkodliwiając ich, resztę zostawiał duchom.
    Lawirował między rzezimieszkami dobre kilkanaście minut, jednocześnie obserwując Onyx. Dziewczyna obrała sobie za cel użytkownika kryształu. Cmoknął niezadowolony, ale nie wtrącił się. Było, nie było... mieli współpracować. Obserwował ich walkę z cienia, jednocześnie pozbywając się kolejnych rozbójników. Zwłaszcza tych, którzy próbowali podejść Onyx.
    - Hola, hola... dajcie się laseczce pobawić - burknął, skręcając jednemu z nich kark. Ktoś podszedł go od tyłu i tylko cudem udało mu się uniknąć śmiertelnego cięcia. Poczuł jednak draśnięcie lewego boku. Skrzywił się, tłumiąc krzyk. Cholerny brak uwagi. Jeszcze wiele nauki przed nim. Zwłaszcza z taką artylerią. Przykucnął przed kolejnym uderzając go łokciem pod żebra.
    Wtem zauważył jednego, który nie wtrącał się do walk. Obserwował rozwój wydarzeń, a teraz korzystając z ogólnego zamieszania próbował zwiać. To musiał być Kroll. Od razu nim śmierdział. Zwłaszcza, że poruszał się inaczej. Działał strategicznie. Nie robił niczego na oślep. Chłopak zerknął w stronę Onyx, po czym nie czekając rzucił się za facetem. Chciała się bawić z krysztalniakiem, on ukatrupi złodzieja.
    Dopadł Krolla sam, odcinając mu drogę ucieczki i uśmiechnął się do niego lekko.
    - A ty dokąd? Tam u mnie, kapitan opuszcza tonący statek ostatni - rzucił, obserwując go spode łba i odruchowo ustawiając barierę pomiędzy nimi a resztą obozu. Co by na pewno nikt im nie przeszkadzał, albo chociaż miał utrudnione pole manewru. - Pokaż na co cię stać.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  52. Tony zmarszczył lekko brwi. Nie powiedział przecież nic o zabawie, ale zamiast prostować - wysłuchał tego co ma do powiedzenia. Przekrzywił lekko głowę nie bardzo to ogarniając.
    - Czekaj, czyli jeśli dobrze zrozumiałem rodzicie się bez żadnej mocy, po prostu tacy zwyczajni, ale ktoś kiedyś zdobył kryształ, który dał mu siłę. Przez to i taką zwyczajną ludzką chciwość, jesteście gotowi poświęcić swoje życie aby być silniejszym, tak? - zapytał jej spokojnie. - Oczywiście w wielkim uproszczeniu - dodał zaraz, żeby nie wyszło że nagle zaczyna ich krytykować.
    - Wiesz u nas było na odwrót - odparł z lekkim śmiechem. - Któregoś razu na świecie pojawił się ktoś obdarzony. Nie był rozumiany przez zwykłych ludzi. To oni zaczęli na nas polować, chcąc pozbyć się zagrożenia - westchnął ciężko. - Po wielu latach ci obdarzeni założyli swoje własne państwo, a zwyczajnych śmiertelników traktowali w nim jak największe popychadła... - zacisnął mocno wargi. - Ogólnie to całe to wariactwo i natura Wasza czy Nasza sprowadza się do tego samego. Chciwość nie zna granic - wypuścił ze świstem powietrze z płuc i rozprostował swoje nogi. Rzadko kiedy wypowiadał tyle słów na raz, ale od kiedy wyrwał się od Drakonów coś się zmieniło i mimo że język już go zaczynał uwierać, nie czuł się z tym źle.
    - Nie wiem czy tak do końca wiadomo - podrapał się lekko po głowie. - Jest prawie 100 procentowa szansa, że dziecko dwóch osób obdarzonych też będzie miało dar, ale istnieją też przypadki, że taki dzieciak urodzi się u zwykłych śmiertelników. No i jeśli teraz, hipotetycznie tylko, kopulowalibyśmy razem i zaszłabyś w ciążę to istniałaby realna szansa, że twój dzieciak miałby swój własny dar - wzruszył lekko ramionami. Tak to przynajmniej działało w biologii. Nie mówił tu niczego super odkrywczego.
    - A jak to jest? Wiesz... nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu brałem to za pewniak - uśmiechnął się delikatnie i uniósł dłoń jej wewnętrzną częścią do góry. Utworzył na niej małą trąbę powietrzną. - To przychodzi trochę jak oddychanie. Oczywiście, trzeba się wytrenować, ale w tej chwili jestem w stanie zrobić dużo rzeczy przy niewielkim nakładzie sił - przyznał szczerze, rozpraszając trąbkę powietrzną, żeby przypadkiem nie pomyślała, że chce ją tym zaatakować.
    - Tak, wiem... to też się nie zmienia. Wszędzie jest tak samo... robisz wszystko żeby przeżyć - zgodził się z nią. - A ty nie masz kryształu? Próbowałaś go zdobyć? Chciałabyś taki?

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  53. - Ja tu mówiłem w telegraficznym skrócie. Zawsze zaczyna się od chciwości... i ten wniosek mi się nasunął pierwszy. Sama to poniekąd potwierdziłaś. Władze każdego kraju chcą kryształów, są przy tym chciwe, z różnych powodów. Bronić chcą swoich lub zdobywać siłę, by nikt im nie mógł podskoczyć... a co do szaraczków, tutaj jasne, że powody są różne - zgodził się z nią, po czym zaprzeczył szybkim ruchem głowy. - Nie, u nas wcale nie było łatwo odróżniać dobro od zła - przyznał szczerze. - W gruncie rzeczy nie różnimy się od siebie tak bardzo. Może wyglądem, pochodzeniem, ale... w ogólnym rozrachunku to nic nieznaczące czynniki - przeciągnął się lekko. - A mimo to tak trudno jest zaakceptować coś nowego, kogoś nowego. Myślę, że boimy się tego co nowe i nieznane i strach nas popędza w różne, często w te najbardziej brutalne opcje - spojrzał jej prosto w oczy i zaraz roześmiał się serdecznie.
    - Czysto hipotetycznie to najprawdopodobniej uzyskałby coś w rodzaju powietrza, ale to znowu... wyjątki się zdarzały. Na przykład moi rodzice nie mieli w sobie grama powietrza. Nic, chyba że za dobrze nie pamiętam. Porzucili mnie jak miałem osiem lat - wzruszył ramionami. - Od tamtej pory tyle się działo, że pamięć o nich mi się zaciera - przyznał szczerze, ale bez większego żalu. Bo czego niby miał żałować? Nie pamiętał ich za dobrze, aby pozwalać sobie na jakiekolwiek łzy z ich powodu.
    - Dobrze jest mieć marzenia - zgodził się z nią. - Te kryształy znajdują się w tym dziwnym lesie, o którym słychać że nawiedzony? - zapytał jej zaraz. Tak mu się o uszy obiło, ale to nie on był tu tubylcem i mógł ślepo uwierzyć w jakieś niezrozumiałe plotki, a potem wpaść w pięknie zastawioną pułapkę.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  54. Nie odpowiedział na jej krzyki, całą swą uwagę skupiając na swym przeciwniku. Odskoczył przed wybuchającymi kulkami i w ostatniej chwili nabrał głębokiego powietrza w usta, zamykając przy tym oczy. Uczył się wyczuwać przeciwnika nie tylko zmysłem wzroku. Pierwszy cios ugiął mu kolana, ale kolejny udało mu się zamarkować. Facet celował typowo w jego zraniony bok. Typowa zagrywka, kogoś myślącego. Nie mógł go za to winić. Zamiast zadawać ciosy, odskakiwał. Raz za razem. To w prawo to w lewo, umykając kolejnych o włos. Po chwili otworzył oczy, raz jeszcze odskakując. Nie było szans by wszystkiego uniknął, więc kolejny cios przyjął, pozwalając mu na rozdarcie prawego ramienia. Wydał wówczas z siebie zduszony okrzyk. Zacisnął mocniej palce na mieczu i uśmiechnął się szyderczo, planując wkurzyć kolesia jak najbardziej się dało. Bolało, jasne że tak, ale adrenalina była jeszcze większa. Lewą dłonią machnął na Onyx, odpychając ją od bariery.
    - Przeszkadzasz - odparł spluwając krew na ziemię. Przez tą laskę nie mógł skupić się na swoim przeciwniku, a ten nie należał do najłatwiejszych. Kolejny cios powaliłby go na kolana, gdyby wcześniej nie zrobił ślizgu i nie ciął faceta między nogi. Jasne, nie trafił, ale zaraz podparł się na mieczu, wyprowadzając kopnięcie. Kroll przesunął się kilka centymetrów w tył.
    - Dobrze - Gave poczuł większy zapał do walki niż kiedykolwiek. Krew zagotowała mu się w żyłach, a zęby miejscami czerwone od krwi wyszczerzyły w uśmiechu. Nie był nie do pokonania. Znów ruszył na kolesia, tnąc trochę na oślep, właściwie nie chcąc w niego trafić. Próbował tylko nauczyć się jego techniki. Choćby i odrobinę. Puścił miecz tuż przed nim, ponownie odskakując przed jego ostrzem i przeskoczył za mężczyznę, więżąc jego szyję w uścisku swoich ramion. Oddychał ciężko, ale adrenalina pozwalała mu ignorować ból, a radość z tej całej walki kompletnie zaślepiała. Mógłby tu nawet zginąć i zrobiłby to szczęśliwy. Poczuł rękojeść miecza Krolla w zranionym boku i jęknął głośniej niż chciał.
    - Ty to jednak chcesz grać nieczysto, nie? - rzucił ociekającym jadem tonem tuż do jego ucha. - Proszę bardzo - dodał jeszcze, odskakując od mężczyzny i pozwalając zaczerpnąć mu powietrza. Przywołał przed siebie duchy jego poległych kamratów i dzięki nim przyszpilił go do jednej z niewidzialnych ścian. Zbliżył się wówczas do niego, biorąc po drodze swój miecz i spluwając w bok. Ciął przez prawe ramię mężczyzny.
    - W moim świecie, w średniowieczu, odrąbywało się łapy złodziejom - wyjaśnił chłodno, dalej więżąc go przy pomocy duchów, tylko teraz przeciągnął go aż pod drzewo i wbił mu miecz w lewy bok, zanim opuścił barierę.
    - Masz, jeszcze żyje - oznajmił chłodno do Onyx. Adrenalina jeszcze go trzymała, ale czuł, że to nie potrwa długo, a kiedy wreszcie przestanie to ból go oślepi. Zerwał rękaw swojej koszuli i niedbale owiązał nim swoje ramię. Drugim rękawem owinął swój bok i powiódł wzrokiem po kolejce duchów.
    - Później - mruknął. - Później was odeślę - obiecał szybko.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  55. - Teoretycznie tak, w praktyce nie - pokręcił lekko głową. - Kiedy każdy rodzi się wyjątkowy i inny... to tak naprawdę przestaje być wyjątkowy. W obliczu tylu wyjątkowych darów, twój własny może wydawać się nijaki - wzruszył ramionami. Nie wiedział jak to lepiej wytłumaczyć. Po prostu będąc w Argarze nawet nie myślał o tym, że jest kimś wyjątkowym. On po prostu był i miał swój dar. Żył i tyle. Tak jak ona tutaj. Właśnie w tym świecie poczuł się kimś więcej, chociaż to nie było chciane uczucie.
    - Tutaj... Drakony nie chciały mnie wypuścić, bo byłem kimś innym - zauważył krótko. - Mogłem na ich terenie robić co chciałem, ale jak tylko pragnąłem polecieć gdzieś dalej, ktoś mnie zatrzymywał - wyrwało mu się. - Wcale nie podoba mi się ta inność. Jasne, mogę trochę wtopić się w tłum, ale... jak tylko ktoś dowiaduje się, że mam moc, to albo chce mnie więzić albo zabić. Nie ma opcji pośredniej - westchnął przeciągle. - To mocno upierdliwe, nie sądzisz? Ale może po prostu do tej pory źle trafiałem - podsunął taki pomysł. Opadł na plecy, aby lepiej móc spoglądać w rozgwieżdżone niebo. Kątem oka zerkał na jej zabawę z sai, zastanawiając się o czym w tej chwili myśli. Dopiero jej słowa o dwóch innych osobach z jego świata go trochę zaciekawiły.
    - Zgaduję, że miałaś przyjemność z Żabencją - rzucił od niechcenia. Przecież słyszał co nieco od Akane, a i Rei marudziła o jakimś zawale dzień po dniu. - Żabencja jest świetna - uśmiechnął się do niej lekko.
    - Mhm... a jaka jest szansa, by ktoś mógł tam w tym Kryształowym Lesie przeżyć pół roku? - zapytał jej od tak, bo skoro był trop, że Ryu tam wpadł to chciał się zorientować czy powinien się przygotowywać na najgorsze.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  56. Jej słowa przychodziły do niego z opóźnieniem. Był zbyt zajęty opatrywaniem swoich ran, aby przejmować się mamrotaniem rozdygotanej nastolatki. Zlecenie zostało wykonane, nagrodę otrzyma, przeciwnik nie był na tyle potężny by miała po kim płakać. Jeszcze zrozumiałby, gdyby facet okazał się jakimś mocarzem, ale przynajmniej w jej mniemaniu powinna sobie odpuścić. Skoro nawet on sobie z nim poradził to serio, nie rozumiał tych wszystkich łez.
    - Dzięki - rzucił tylko, przyjmując od niej fiolkę i odkręcając ją niemal od razu. Wypił całość, opierając się o drzewo i zamykając oczy. Ból dopiero teraz do niego zaczynał dochodzić. Odetchnął głęboko, chowając się gdzieś w zakamarkach swojego umysłu i skanując go ostrożnie. Skanując w poszukiwaniu rozprzestrzeniającej się trucizny i odtrutki, którą podobno przed chwilą zażył. Nie wiedział czy była prawdziwa, ale raczej nic mu nie mogło już bardziej zaszkodzić.
    Siedział bezruchu przez dłuższą chwilę, po czym wstał i chwiejnie podszedł po swój miecz. Schował go do pochwy i nabrał głębokiego oddechu w płuca. Nie odzywał się specjalnie do Onyx, bo nie miał jej nic do powiedzenia. Ewidentnie się wywyższała, a potem robi mu jazdę za to że pobawił się z jednym gościem. Nienormalna kobieta. Wrócił na swoje miejsce pod drzewem i znów nabrał kilka głębokich oddechów.
    - Zlecenie wykonane, poszło gładko, więc rozchodzimy się w swoje strony, tak? - upewnił się że taki jest plan, bo przecież ewidentnie widział, że Onyx nie wsmak jego towarzystwo.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  57. - Nie winię ich, Onyx - sprostował szybko. - Nie winię, poznałem tam paru fajnych Drakonów i mam nadzieję, że dalej się przyjaźnimy - przyznał szczerze, chociaż po tym co wywinął jakoś ciężko było mu w to uwierzyć. Do tej pory, zapuszczał się co najwyżej do strefy tuż przy granicami Drakonów. Ich strefy powietrznej nie przekraczał.
    - Po prostu mówię, że to upierdliwe - zerknął na nią. - Mam prawo tak czuć, tak samo jak oni mają prawo się bronić i nie przepadać za nieznanym - dodał po krótkiej chwili. Zerknął na nią, gdy wspomniała, że i ona była nienawidzona. Nie był pewien dlaczego to miało miejsce, ale przecież znał okrucieństwo ludzi. Oni potrafili nienawidzić za niemal wszystko. Dlatego nie dopytywał, tylko potwierdził, że rozumie. Przecież poznali się pół godziny temu, nie będzie teraz jej wprowadzał w kłopotliwy stan. Na to jeszcze przyjdzie czas.
    - Żabencja? No trochę tak - ożywił się lekko. - Jak się naburmusza to wydyma tak policzki - pokazał jej na swoim przykładzie. - A jak jej zależy na kimś to skacze jak ta żaba i nie chce cię opuścić. I jakby mogła to by zeżarła wszystkie muchy dookoła ciebie, gdyby tylko ci groziły - wzruszył ramionami. - Taka tam ksywka... wiesz jak kogoś lubiłeś to u nas przezywałeś ich. Mieliśmy Żabencję i Łośka... i Duszka - westchnął przeciągle. - Takie dziecinne zabawy - machnął lekko ręką. On się ksywki nie dorobił i właśnie teraz to do niego dotarło. Zmarszczył lekko nos, kodując sobie w głowy by zapytać Żabę dlaczego tak się stało i wręcz zażądać ksywki.
    - Hm czyli jest to w jakiś sposób możliwe - odetchnął z wyraźną ulgą. No dobra to była realna szansa, że jeszcze tam siedział, ale przecież to był Łoś... musiało mu się coś stać, że nie pobiegł na poszukiwania innych.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  58. W pierwszej chwili nie chciał przyjąć od niej pieniędzy. Gdzieś z tyłu głowy miał wrażenie, że ona potrzebowała ich bardziej. Mimo to schował je bezwiednie do kieszeni spodni. Tyle złotych monet wystarczy mu na kolejne kilka tygodni. Zwłaszcza, że oni ich najczęściej nie potrzebowali.
    Zamierzał odejść tylko kawałek i wdrapać się na drzewo, żeby przenocować na nim. Nie był na tyle głupi, aby ruszać przed siebie z takimi ranami, ale przecież musiał jej zejść z oczu, zanim ta się udusi ze złości.
    Dlatego tak się zdziwił, kiedy zatrzymała go w pół kroku. Powoli odwrócił się w jej stronę i uniósł brew słuchając tego co ma do powiedzenia.
    - Powiedziałaś, że Kroll jest twój. Nie zabiłem go - zauważył krótko. Niespecjalnie chciał bawić się w wkurzanie jej, ale to pierwsze co wyszło z jego gardła. - Bawiłaś się niesamowicie z użytkownikiem kryształu. Do tego stopnia, że trzeba było obserwować twoje plecy i zanim zaprzeczysz - uniósł lekko dłoń w górę. - Tak to wyglądało z mojego punktu widzenia - wyjaśnił, bo każde z nich mogło uważać co innego i dałby sobie uciąć teraz rękę za to, że Onyx zaraz rzuciłaby coś o tym, że wcale nie. Wszystkich widziała i nie prosiła o pomoc. Nie prosiła, tak ale walczyli razem, więc chcąc nie chcąc obserwował jej położenie i robił wszystko co się dało, żeby nikt jej nie podszedł.
    - Kroll zaczął uciekać, a przecież tego nie chciałaś, więc go złapałem w sidła. I nie będę cię przepraszać za to, że miałem ochotę z nim walczyć - odparł krótko. - W gwoli ścisłości, nie miałem. Zdecydowanie bardziej ciekawił mnie użytkownik kryształu - westchnął cicho, ale ten był zajęty przez walkę z Onyx, a on się nie wpierdalał z butami pod nogi walczących. Nie rzucał tekstów typu "on jest mój, spierdalaj", bo tak się zwyczajnie nie robiło. Poza tym nawet gdyby to zrobił, Onyx by nie odpuściła. Rzuciłaby coś o tym, że nie ma z nim szans i tak dalej. Ciągle umniejszała jego umiejętnościom, więc ta myśl przeszła mu przez głowę.
    Tak, chciał zobaczyć jak działa kryształ, co robi z jego użytkownikiem i jak bardzo czyni gości podobnych do niego czy ich własnej rasy. To go ciekawiło, ale dzisiaj nie udało mu się tego sprawdzić.
    - I tak, byłem lekkomyślny - przyznał jej rację co do swojego stanu zdrowia. - Ale Onyx, proszę cię... umiem szacować swoje szanse - wywrócił oczyma. Gdyby tego nie potrafił, to pewnie nie zrezygnowałby z duszenia przeciwnika na rzecz pomocy ze strony duchów. Mimo adrenaliny miał z tyłu głowy świadomość jakie rany poniósł i mimo wszystko facet był od niego bardziej umięśniony.
    - Nie przepraszaj mnie za łzy - wywrócił oczyma. - Czynią cię przez to bardziej ludzką... - nawet nie wiedział skąd się mu to wzięło. A nie... czekaj. Doskonale wiedział. Pewna dziewczyna powiedziała mu podobną rzecz, kiedy tłumił w sobie płacz z powodu straty brata.
    Powiódł za nią wzrokiem do namiotu medycznego i zaraz spojrzał na swoje ramię i bok, który już powoli nasiąkał krwią prowizoryczny opatrunek z koszuli chłopaka. Niechętnie, ale po raz kolejny musiał przyznać jej rację.
    - W porządku - mruknął cicho, idąc za nią do wspomnianego namiotu. - Nie zamierzam wchodzić do miasta - dodał jeszcze musząc, no po prostu musząc dodać swoje trzy groszy. - Zamierzam je ominąć szerokim łukiem - usiadł na prowizorycznym tabołku i zdjął z siebie koszulę, żeby zapewnić Onyx lepszy dostęp do ran.
    - Ty wracasz do Polszy?

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  59. - Wiem - pokazał jej język. - Ale nie jestem pewien, czy Żabencja byłaby zachwycona, gdybym o niej opowiadał w inny sposób z przypadkowymi, nowopoznanymi osobami - uśmiechnął się do niej szeroko, jakby chcąc dać do zrozumienia, że o samym sobie może ględzić ile wlezie, ale przecież nie naprowadzi na przyjaciół póki nie poznają się lepiej.
    Kiedy się do niego zbliżyła, zamrugał kilkakrotnie, ale na jej słowa zamarł. Zanim jeszcze sięgnęła po maskę i zaczęła ją ściągać, złapał ją za rękę. Delikatnie.
    - Czekaj - rzucił szybko. - Obiecuję, że cię nie znienawidzę, ale ty obiecaj, że nie uciekniesz nawet jeśli na mojej twarzy pojawi się jakiś dziwny grymas na samym początku - poprosił jej szybko. - No wiesz, nie wiem czego się spodziewać i... czasem nie nadążam nad odruchami ciała w stosunku do samych myśli - ostrzegł ją tylko, ostrożnie opuszczając wreszcie dłoń. Najwyraźniej sprawa z maską była dla niej bardzo ważna. Wręcz paląco istotna i jej kompleksy były z nią związane.
    Odetchnął głęboko, obserwując centymetr po centymetrze jak ściąga tę swoją maskę. To było tak, jakby czas zwolnił i nawet przez myśl mu przeszło, że gdzieś tam siedzi Natan i sobie z niego jaja robi, przedłużając tę agonię. Widział niepewność w oczach dziewczyny i coś w rodzaju bólu, zanim wreszcie przesunął wzrokiem na jej wcześniej zakrytą twarz.
    Jak na to jak go przygotowywała, widok nie był super przerażający. Przekręcił nawet lekko głowę, żeby przyjrzeć się jej policzkom. Miał teraz wiele pytań w głowie, ale żadne z nich nie było pogardliwie. Rozumiał dlaczego, ludzie mogliby się jej bać, ale żeby zaraz nienawidzić? Jak zwykle dochodził do wniosku, że stworzenia ludzkie są nienormalne.
    - Mogę zadać kilka pytań? Zadam, ale nie musisz odpowiadać. Nie obrażaj się, po prostu dużo ich teraz w głowie mam - machnął lekko ręką. - Mogę dotknąć? - zapytał, zanim w ogóle pomyślał. Jednak nie zbliżył rąk do jej twarzy, pamiętając że ten temat był dla Onyx bardzo trudny.
    - Jak wygląda uzębienie w środku? Te zęby na policzkach też działają, czy to tylko taki defekt urody? - dorzucił jeszcze jedno pytanie, spoglądając teraz w jej oczy. W jego można było wyczytać wyraźne zainteresowanie. Posłał w jej stronę lekki uśmiech i poklepał ją po głowie.
    - Jestem w stanie cię zrozumieć, ale tylko trochę - zaczął od razu się usprawiedliwiając. Jakoś wchodziło mu w nawyk tłumaczenie swoich myśli. - ...bo od dziecka jeździłem na wózku... tzn, nie mogłem ruszyć nogami - wypalił nagle. - Udało mi się je odzyskać dopiero niedawno. Jakiś rok temu - dodał zaraz. - Nie było lekko w społeczeństwie, które chodziło, ale miałem przyjaciół, którzy mnie akceptowali więc znowu nie wspominam tego aż tak źle - wyjaśnił, po czym zwrócił się konkretnie do niej.
    - Szczerze mówiąc, gdybyśmy walczyli i nagle zdjęłabyś maskę to najpierw zastanawiałbym się jak blokować ciosy wszystkich trzech aparatów zębowych, niż to że jesteś przerażająca - uśmiechnął się do niej lekko. - Nie bój Żaby, zamiast cię nienawidzić, lubię cię jeszcze bardziej - uniósł kciuk w górę.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  60. Tak właśnie podejrzewał, że nie przyzna mu racji, tylko będzie miała swoje zdanie na temat ewentualnej pomocy, którą mogła potrzebować i tego jak to wyglądało. Wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi, zbyt zmęczony żeby w ogóle myśleć o perswadowaniu swojej racji. Zresztą tak jak jej wcześniej powiedział - on to widział w ten sposób. Nie twierdził, że ona również.
    - Ja też mam dość kłótni z osobami, do których nic nie dociera. Możemy przybić sobie tu piątkę - mruknął tylko, siadając tak jak mu to poleciła. Oparł się przy tym o ścianę. Sama wydawała się na niezwykle dumną i pewną siebie. Nic do niej nie docierało i doskonale wiedział, że to samo widziała u niego. Może właśnie to podobieństwo tak bardzo ją denerwowało? Wcale by się nie zdziwił, gdyby tak było. Działali sobie na nerwy i nie potrafili normalnie rozmawiać. Zawsze musieli pokąsać. Nawet jeśli chciał i próbował, a zdarzyło mu się to parę razy, to ona zawsze znalazła taki sposób, by go sprowadzić do parteru. Nie mogła więc oczekiwać od niego że na parterze zostanie.
    Posłusznie oparł się o ścianę i westchnął ciężko, widząc tortury jakie zaraz miały nadejść. W tej chwili oddałby życie za umiejętności brata Akane. Samolecznictwo brzmiało niczym zbawienie. Skrzywił się mocno, kiedy rozpoczęła oczyszczanie ran, ale dopiero kiedy powróciła z igłą do szycia, wsunął ręcznik między zęby. O... to na pewno przyjemne nie będzie. Zacisnął mocno powieki starając się nie krzyknąć, a jednak zdradzieckie pomruki i tak mu uciekały. Zaklął nawet siarczyście, tylko że ręcznik stłumił większość przekazu. Zaciskał mocno pięści i obserwował jej sprawne ruchy. Miała w tym wprawę, to musiał jej oddać, ale w tej chwili marzył jedynie o końcu tortur.
    - Dzięki, masz wprawę - wyszeptał, kiedy wreszcie się od niego odsunęła podając mu przy tym jakąś maść i instrukcje obsługi zmian opatrunków. Nie ruszył się jednak z miejsca, obawiając się, że kolana się pod nim ugną. Cholera... mógł walczyć z niewiadomo jak silnym przeciwnikiem, a pokonywał go zabieg czysto chirurgiczny. Śmiać mu się chciało z rozpaczy, ale zamiast tego, ostrożnie wsunął na siebie resztki swojej koszuli i rozmasował sobie skronie. Zamknął oczy, wyrównując oddech.
    - Okay, powodzenia - skomentował tylko jej słowa i ostatecznie uznał, że może tak po prostu posiedzieć i odpocząć odrobinę. Małą chwilę, nic specjalnego. Potem odejdzie i tyle go będzie widziała. Pech chciał, że cały ten zabieg podziałał na niego mocniej niż chciał się do tego przyznać. Zanim się obejrzał, a już leciał w bok, tracąc przytomność. Ostatnia myśl jaka przeszła przez jego głowę to zwykłe, prymitywne - kurwa...

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  61. Tony ze szczerym zaciekawieniem przyglądał się misternemu połączeniu zębów, zastanawiając się jednocześnie jak to jest możliwe. Słysząc o możliwości przegryzienia stali, uniósł lekko brew i skrzyżował ręce na klatce.
    - To jednak masz jakiś dar i marudzisz, że nie? - uniósł lekko brew, po czym uśmiechnął się. - Ja mam powietrze, a ty zdolność przegryzienia się przez wiele twardych rzeczy... przecież to niesamowita umiejętność - zauważył entuzjastycznie. Pomyślał o łańcuchach, które jej nie zatrzymają, czy też krat ale i o innych zabezpieczeniach. W drewno mogła wgryźć się jak w masło. No niesamowita sprawa. Bardzo przydatna w gruncie rzeczy.
    - Ale jak surowe mięso? - spojrzał na nią tak, jakby nie rozumiał. - W moim świecie ludzie lubili jeść surowe mięso... - zauważył trochę zdziwiony tym faktem. - Jedli surową rybę nagminnie, a i amatorzy tataru się zdarzali. Tatar to takie mięso mielone, można podać z jajkiem i przyprawami, ale jest surowe - wyjaśnił jej szybko. - Nie rozumiem, jak można się brzydzić kimś kto je surowe mięso - przyznał szczerze, chociaż może to on należał do tego dziwnego gatunku, albo nie o takie mięso chodziło.
    - Dobrze, że Bractwo cię wyratowało - zgodził się z nią, chociaż to co kazało jej robić za ratunek nie było zbyt rozsądne. Nie wtrącał się jednak. Każdy miał swój sposób na życie.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  62. Spał niespokojnie, mamrocząc coś bez składu i ładu pod nosem. Temperatura przyszła dość niespodziewanie. Ominęły go komentarze Onyx i w sumie dobrze, bo pewnie odpowiedziałby jej, że nigdy nie musiała go ratować, a to że to robiła to był jej nieprzymuszony wybór. Dobrze się stało, że tego nie zarejestrował, bo jeszcze skłonny by był pokazać jej środkowy palec i wyjść stąd nawet nie zwracając uwagi na swój stan zdrowia.
    Ocknął się nad ranem, a pierwsze ostre promienie słońca przyjął z bolesnym jękiem. Zacisnął zaraz powieki i usiadł. Zbyt gwałtownie. Ból przeszył jego ból i omal nie zwymiotował. Szczęśliwie udało mu się wszystko utrzymać w sobie i chwilę później oddychał ciężko, ale przytomność umysłu wracała.
    Rozejrzał się po namiocie, szukając w nim Onyx. Ta wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie, więc sam jedynie, zsunął nogi na podłoże i usiadł na nim. Tak było lepiej, bo był w stanie oprzeć się o łóżko polowe. Raz jeszcze nabrał głębokiego oddechu. Zamiast marudzić jak to miał w zwyczaju i prychać na fakt, że dalej tu była, zamknął oczy.
    - Dzięki - mruknął. Dziwnie mu było dziękować, ale przecież dziewczyna miała wszelkie prawo ku temu, aby go zostawić na pastwę losu - nie wiadomo kogo - a jednak została z nim niemal całą noc.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  63. Miał wrażenie, że popełnił niezwykły błąd wypowiadając to jedne, proste słowo. Podziękował jej, a ona miała tego nie pamiętać. W gruncie rzeczy nie było to takie złe. Zawsze mógł to przecież zwalić na jej szczęśliwy stan upojenia i wyprzeć się swoich słów.
    - Zdarza mu się - odparł tylko, zbierając wszystkie swoje siły i podnosząc się. Przeszedł do niej powoli. Zerknął na leżącą obok butelkę. Powąchał ją i skrzywił się przy tym, po czym wyciągnął jej skręta z palców, również niespecjalnie nim zainteresowany. Rzucił go na ziemię i zdeptał, obserwując uważnie jej oczy.
    - To świetnie - wywrócił oczyma. - Może nawet dałbym ci się nią pobawić, ale nie jest to wskazane w twoim stanie - zauważył krótko. Niektórzy powiedzieliby, że zanudza, ale niespecjalnie uśmiechało mu się urzędowanie z naćpaną Onyx u boku. Bądź co bądź, zdecydowanie bardziej wolał jej wredną stronę.
    - Siedź tu, nic już nie pal i nie pij. Przyniosę ci wodę - polecił stanowczym głosem, spoglądając jednocześnie na przygotowane dla niego jedzenie. - Potem coś zjem - dodał zaraz. Już w trakcie mówienia wysłał ducha na zwiady i teraz odnalazł w miarę czystą butelkę, by udać się nad strumień po wodę dla Onyx. Cała wyprawa nie trwała długo, choć w jego stanie zdecydowanie kosztowała go więcej sił, niż wcześniej przypuszczał. Po 30 minutach był z powrotem.
    - Co się stało, że musiałaś sobie zajarać? - zapytał. Były dwa powody, albo człowiek był debilem, albo czymś się martwił. Onyx mogła mieć coś z pierwszego, ale nie sądził aby efekt był aż tak katastrofalny. Stawiał więc na drugą opcję.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  64. Mniejsza chciała, czy musiała. Dla niego jeden pies, zwłaszcza po wyjaśnieniach. Wyszło jak zwykle. Miała za dużo na głowie, więc sobie ulżyła, w jedyny sposób jaki w danym momencie znalazła. Żeby te myśli odepchnąć od siebie jak najdalej. Martwiła się opinią innych, co dla niego było czymś niepojętym. To znaczy wiedział, że to jakiś trend bo i przyjaciele Gavina mieli coś takiego w swoich genach, ale dalej nie pojmował.
    - I co z tego, że zrobiłby lepiej? - zapytał jej spokojnie. - Widzisz go gdzieś tutaj, bo jak ja ostatnio sprawdzałem, to go nie znalazłem - zauważył. Co prawda nie miał pojęcia jak wyglądał jej mistrz. Doszedł jednak do wniosku, że gdyby faktycznie tu był to już dawno zjawiłby się w tym namiocie i nastrzelał Onyx za chlaństwo i trucie swojego własnego organizmu.
    - Kroll zginął i to się liczy w zleceniu, a nie to kto go zabił - wywrócił oczyma, kiedy znów do tego wróciła. - Chcesz się wybielić przed bractwem, to powiedz że miałaś asystenta, którym dyrygowałaś, a on latał z wywieszonym jęzorem za tobą - zaproponował taką narrację. - Wykonywał brudną robotę, żebyś nie musiała sobie za bardzo rąk pobrudzić. Masz tu okazję pokazania, że jako dowódca dajesz radę - zauważył krótko, a on? A co go obchodzi opinia Bractwa? Przecież już sobie ich odpuścił, kiedy dotarło do niego, że ślepe wykonywanie rozkazów nie jest dla niego.
    - Ze stosem sobie poradzę. Zresztą i tak większość z nich już spaliłaś - zauważył cicho. - A tamci ludzie? Masz okazję pokazać im, że nie jesteś potworem, za jakiego w głębi duszy się uważasz. Ci ludzie są ci wdzięczni za pomoc - zauważył, podchodząc do niej i łapiąc ją za brodę, by nakierować jej wzrok na siebie. - Mojego wredoctwa nie zmienisz, sorry. Ten punkt jest stracony, kotecku - uśmiechnął się krzywo. - Więc przestań się użalać nad sobą, Onyx, bo nie warto. Umniejszasz sobie, tylko dlatego że sprzątnąłem ci Krolla. Serio? Do tej pory myślałem, że masz więcej pewności siebie - puścił jej brodę. - Odpocznij. Woda jest tam - wskazał dłonią na prowizoryczny stół. - Ja idę popracować - puścił do niej oczko i nie odwracając się już wyszedł na zewnątrz. Ona spaliła ciała, on miał stado duchów do odesłania w zaświaty. Odszedł na bok, aby zejść z oczu żywym gapiom. Jeszcze tego brakowało, żeby wzięli go za bardziej obłąkanego niż miał to w zwyczaju. A jednak dalej stanął tak, żeby mieć namiot na oku. Tylko w razie gdyby komuś zechciało się do niego wchodzić. Jaką miał pewność, że Onyx nie pomyli tego kogoś z nim i nie rzuci się na niego, żeby jednak dowieść swojej racji i postawić znów na swoim? Absolutnie żadnej.
    - No dobra, w kolejkę się ustawiać, raz raz - polecił duszom i ponownie przesunął sztyletem po swojej dłoni, rozpoczynając rytuał przejścia dla pierwszego z umarłych.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  65. - Nie mamy specjalnego wyboru jeśli chodzi o nasze dary - zauważył krótko Tony. On możnaby powiedzieć wygrał w totka jakąś czwórkę lub piątkę, ale też nie czuł się najsilniejszy. Na szczęście to jego powietrze sporo mu pomagało.
    - Ja to bym traktował bardziej jako dodatkowy atut niż przekleństwo - posłał w jej stronę delikatny uśmiech, po czym wzruszył lekko ramionami.
    - Tak, słyszałem o takich przypadkach - pokiwał lekko głową. - Wiesz do jedzenia aż tak surowego mięsa najczęściej popycha głód. Niewyobrażalny głód. Słyszałem o takich ludziach u nas w świecie, ale masz rację nie byli najlepiej postrzegani - zgodził się z nią.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  66. - Och, sai! - przypomniała sobie o broni trzymanej w dłoni, szybko oddała ją właścicielce po czym zaśmiała się odrobinę nerwowo. Musiała przyznać, że bardzo jej odpowiadały, wygodne w użyciu, pasowały do kobiety.
    - Dzięki raz jeszcze, wydajesz się spoko, ale przezorny zawsze ubezpieczony - podsumowała. An nie należała do zbyt ufnych, ale w tym przypadku, przynajmniej narazie, mogła mówić o miłym zaskoczeniu. Słysząc o braku rodziny nie ukrywała zaskoczenia, przekrzywiła newet lekko głowę w bok. Niby nic dziwnego, ale granatowowłosa miała wrażenie, że dla Onyx to chleb powszedni. An uśmiechnęła się kącikiem ust. Heh, cóż za konkretna odpowiedź.
    - Chyba nie lubisz mówić o sobie - zauważyła z przenikliwym wyrazem twarzy. Teraz jeszcze bardziej kusiło wejść dziewczynie do głowy, jednak obeszło się bez tego. Akane jedynie zwilżyła usta i wzruszyła ramionami.
    - Właściwie część już znasz, Rei i Febe to moje cioteczki, chociaż nie prawdziwe. U nas tak się nazywa bliskich przyjaciół rodziców... Rodzica w moim przypadku. Ojciec i brat, to moja rodzina, dochodzi do tego mała szajka przyjaciół, ich sympatie i antypatie - rzuciła żartobliwie to ostatnie. - Trochę nas tu się uzbierało... W sumie takie małe bractwo - posłała jej zadziorny uśmiech.
    - Wychodzi na to, że poznałam konkurencję - przyznała z jakimś takim nieodgadnionym uśmiechem na twarzy. Przecież i oni mieli plan. Argar będzie zarabiał poprzez zlecenia i An doskonale wiedziała, że te dotyczące zabósjtw również wezmą pod uwagę. Co prawda nie ona je dostanie, ale... Dobrze było mieć na uwadze to całe bractwo. Zaraz w drzwiach chaty pojawiła się Febe i ruszyła do dziewcząt, usiadła szybko obok An po czym wyciagnęła rękę, by ta podała obdarte dłonie.
    - Na szczęście nic poważnego, ale zapewniam, że jutro ból o sobie przypomni... Teraz tylko posmaruję olejkiem, a na noc zrobimy okład. Dzisiaj śpisz na mumię - dodała posyłając młodej porazające spojrzenia. An aż poczuła ciarki na plecach.
    - Lepsze to niż zamiana w kamień - dodała z niewinnym uśmiechem na twarzy. Romka pokręciła głową.
    - Nie ze mną te numery, nie jestem Twoim ojcem, później pogadamy - dodała srogo, jednak puściła do Onyx oko. - Jak ją zobaczysz na zewnątrz w przeciagu trzech dni to pogoń do domu. Musi odpoczywać, jest osłabiona - poinformowała pół żartem, pół serio, zaraz skończyła nacieranie i poklepała An po policzku.
    - Rei zaraz Wam coś przyniesie, tylko bez szaleństw, już dziś wystarczy - wstała by ruszyć w stronę chaty.
    - Tak, typowe ciotki, matkują nam wszystkim - zaśmiała się cicho w stronę nowej znajomej.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  67. Zabierając się za odprawianie bandytów nie przypuszczał, że okradnie go to z sił. Czuł mroczki przed oczyma, mimo że przed chwilą mdlał. Poczuł krew płynącą mu z nosa i przystawił sobie do niego dłoń, ocierając go lekko. Zobaczył Onyx przed namiotem. Wyglądała na nieco bardziej trzeźwą, więc nie podchodził do niej. Zamiast tego, potykając się o swoje własne nogi udał się do lasu. Nad strumień, który jeszcze godzinę temu znalazł. Wszedł do niego i przykucnął. Obmył twarz, zmoczył sobie włosy, zmył krew z dłoni i obwiązał tę ranną szmatką, po czym usiadł na brzegu i zamknął na moment oczy. Odetchnął głęboko, po prostu odpoczywając chwilę w milczeniu. Bez żadnego towarzystwa. Właśnie tego teraz potrzebował. Nie trwał tak jednak długo, bo w brzuchu mu zaburczało porządnie. Przypomniał sobie o posiłku, który czekał na niego w namiocie, więc dźwignął się na nogi, wracając tą samą drogą, którą wcześniej przyszedł.
    Dopadł do miski zjedzeniem, niczym wygłodniałe zwierzę i pochłonął jej połowę, popijając przy tym wodą, którą jeszcze gdzieś tu znalazł. Dopiero pełen, pozwolił sobie na delikatny uśmiech. Przeczesał palcami swoje włosy i wyszedł na zewnątrz, gdzie odnalazł Onyx.
    - Ja tu jeszcze trochę zostanę. Muszę zebrać siły do drogi powrotnej - wyjaśnił jej spokojnie. - Jeśli goni cię czas to jedź szybciej i na mnie nie patrz, kotecku - machnął lekko ręką.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  68. Zaczynał szczerze wierzyć w pecha. Mathyr odważnie złapał w swoje ręce. Ciągle gdzieś wychodził, poznawał nowe rzeczy. Zdarzało mu się kraść, zabijać i przyjmować małe zlecenia, nie wchodząc Szeptaczom w paradę. Onyx nie widział od pamiętnego ogniska i zaczynało mu powoli brakować tej jej niewyparzonej gęby, więc postanowił podjąć wyzwanie organizowane przez mieszkańców jednej z niepozornych wiosek. Adrenalina zdecydowanie by się mu przydała.
    Mieszkańcy obiecywali śmiałkowi mieszek pełen złotych monet za odwagę. Należało jedynie wejść do willi "Krwawego" Barona i wykraść jego osławione kielichy, w których to podobno zapijał się krwią swych jeńców. Gave nie wierzył w te wszystkie historie, a samo wskoczenie do willi i wydostanie się z niej wydawało się pestką.
    Zapisał się na listę i ruszył na zwiad. Przez kilka dni obserwował willę, zwyczaje samego Barona i jego służby. Słuchał swoich duchów, które szeptały o najlepszych wejściach i położeniu kielichów. Kiedy już był pewien, że wie wszystko, wślizgnął się do jego domostwa.
    Pech chciał, że natknął się na Barona, w momencie gdy już trzymał kielichy w dłoniach, ale i to go nie powstrzymało. Wysłał dwa duchy, które mężczyznę przytrzymały, a sam prawie dotarł do okna, ale wtedy coś spadło na jego głowę, a on sam padając uderzył o parapet.
    Obudził się w ciemnym lochu, a czerwone oczy Barona śmiały się do niego radośnie.
    - Nareszcie - mężczyzna poklepał go po policzku. - Dwa dni, spałeś dwa dni. Już się martwiłem, że niechcący cię zgładziłem - zarechotał. Gave odruchowo szarpnął się w uwięzi i westchnął przeciągle, wbijając swe spojrzenie w mężczyznę.
    - Przykro mi, że cię rozczarowałem - splunął na podłogę. Jeśli myślał, że to żelastwo go powstrzyma to grubo się mylił, ale mimo położenia Gave nie był na tyle głupi aby nagle mu o tym opowiadać.
    - Och nie rozczarowałeś - mężczyzna, niedbale rozsiadł się na polówce tuż obok swojego więźnia. - Wręcz przeciwnie. Dałeś mi czas - jego uśmiech zaczynał drażnić czarnowłosego, ale znów powstrzymał swój język. - Moi podwodni przyjaciele dają za ciebie pokaźną sumkę - oblizał lekko wargi. - Ale powiedzieli mi coś bardziej interesującego. Nie potrzebujesz kryształu żeby bawić się magią...
    - O proszę, nie sądziłem że już zdołałem wyrobić tu sobie renomę - Gave wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu. - A powiedzieli ci co zrobiłem z ich kapłanką? - uniósł lekko brew. - Czy tę informację szuje zatrzymały dla siebie? - znów szarpnął się w łańcuchach, trochę na pokaz. Trzeba było zachować pozory, żeby myślał iż ten próbuje się uwolnić i to bez skutku.
    - Nie interesuje mnie co zrobiłeś z ich kapłanką - wywrócił oczyma Baron. - Bardziej ciekawisz mnie ty sam - nachylił się nad nim tak, by spojrzeć mu głęboko w oczy. Gave wytrzymał to spojrzenie choć łatwo nie było. Miał wrażenie, że facet w ogóle nie mruga.
    - Dzięki tobie, wreszcie pozbędę się nudy - to mówiąc rozciął szybko nadgarstek chłopaka i podstawił pod kapiąca krew ten cholerny kielich, o który się rozchodziło. Gave skrzywił się lekko bardziej z zaskoczenia niż większego bólu, a kiedy ten upił łyk jego krwi, uśmiechnął się do niego lekko.
    - Na zdrowie - rzucił pogardliwie. - Na twoim miejscu nie robiłbym tego... może jest zatruta? - zaproponował od tak, za co zarobił mocny policzek. Baron bez słowa wstał i go opuścił.
    Kolejne dni były podobne. Mężczyzna przychodził poznęcać się trochę nad nim. Upuszczał mu krwi w ten czy inny sposób. Czasem wyładowywał na nim swoją złość, a Gave czekał cierpliwie na odpowiednią chwilę. Zdołał już rozpracować łańcuchy, które ściągał gdy tylko Baron wychodził i zakładał z powrotem kiedy ten miał wrócić. Przychodził o podobnych porach, więc właściwie pozostawało mu jedynie morderstwo. Niestety Baron nigdy nie był sam. Zawsze miał za sobą trzech przydupasów, a jeden z nich posiadał broń z kryształem. No cóż... trzeba było uzbroić się w cierpliwość i liczyć na to, że prędzej się nie wykrwawi.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  69. Nie mógł w to uwierzyć. Leżał sobie spokojnie na pryczy, bawiąc uwolnionymi nadgarstkami i raz za razem prostując i przyciągając do siebie nogi, kiedy za jego celą pojawiła się Onyx. Prowadzona przez dwóch, zwykłych strażników. Straszliwe niedopatrzenie Barona. Może gdyby wysłał z nimi krysztalnika to mieliby jakieś szanse, a tak powróżył im tylko kilka minut życia. Wstał, gdy Onyx pozbawiła życia obu strażników i bawiła się w najlepsze z więźniarką z celi obok.
    Acha, to nabierało sensu. Dała się im złapać, żeby osiągnąć cel. Oparł się niedbale o swoje kraty i wzruszył ramionami.
    - Och kotecku! Tęskniłaś? - zrobił do niej maślane oczka, kpiąc sobie trochę, ale zaraz wrócił do swojego zwykłego wyrazu twarzy. - Można tak powiedzieć - odparł zgodnie z prawdą. Po części siedział z nudów, ale z drugiej strony chciał się dowiedzieć jak daleko posunie się Baron i czy zdradzi te wszystkie wyniki analizy jego krwi, które podobno zrobił. A co jeśli przez kompletny przypadek posłużył się do stworzenia broni przeciwko Argarczykom? Jakoś nie uśmiechał mu się aż taki udział w tym działaniu.
    - Wystarczą mi klucze. Dzięki - zakręcił nimi na palcach, bo kiedy przechodziła udało mu się je zwinąć. Zresztą nie zajmowała się nim specjalnie, więc nie było w tym nic specjalnie dziwnego.
    - Głupia sprawa kotecku - spojrzał jej prosto w oczy, wypróbowując pierwszy z kluczy. - Chciałem zarobić na jego kielichach. Swoją drogą... zaraz je odzyskam - dodał trochę weselej, wreszcie trafiając na odpowiedni i przekręcając go spokojnie. Szczęk zamka brzmiał w tej chwili cudownie. - Fajnie, że wpadłaś, ale... - tu powiódł wzrokiem po całej masakrze, którą zrobiła. - Co z potencjalnymi klientami dla Szeptaczy? Ojoj... coś nie trzymasz się tego kodeksu dzisiaj - pokazał jej język. Jemu akurat to odpowiadało. Znów zakręcił kluczami na palcu, po czym ruszył w przeciwną stronę niż ta prowadząca do wyjścia z lochów. Najpierw sławetny pokój Barona, wraz ze wszystkimi jego badaniami. Wiedział gdzie się znajduje i to jego zamierzał najpierw zdemolować. Spalić może? Hm... tego jeszcze nie próbował. Może pirotechnika zostanie jego znakiem rozpoznawczym? Nie... w gruncie rzeczy zbyt to wszystko widoczne.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  70. - Mhm... może nie oddam go wieśniakom - wzruszył ramionami, zastanawiając się nagle nad innymi opcjami. Onyx twierdziła, że nieźle za niego płacą, a jeśli ta informacja wychodziła od niej to musiała się rozchodzić w półświatku Mathyr. Była szansa na lepszy zarobek. Niechcący podsunęła mu inny pomysł.
    - Kodeks czy zasady, opiera się to na tym samym, czyż nie? Jedno i drugie proponuje pewne ograniczenia - spojrzał na nią przez ramię, odwieszając klucze na haczyk. - Jasne - skinął głową. Akurat słowa o bezsensownej rzezi mógł zrozumieć, a nawet zaakceptować. Super, z jedną zasadą się zgadzał. Wow! Co się z nim działo?!
    Po drodze przystanął jeszcze przy strażniku, którego zabiła i zabrał jego miecz, przewieszając go sobie przez plecy. Swój własny miecz grzecznie czekał na niego w domu, bo przecież nie zamierzał nikogo zabijać, a do obrony mógł wykorzystać inne rzeczy. Uznał nawet, że ten będzie mu przeszkadzał. Swój sztylet dalej miał ukryty w podeszwie buta. Tam go na szczęście nie przeszukiwali, pewnie stwierdzając że jest zbyt głupi na takie numery. Nie chciał go jednak używać.
    - Maski nie znajdziesz tam dokąd idę - odparł krótko. Tę powinna szukać w prywatnych komnatach Barona. Najpewniej na jego pysku. Nawet mógł sobie wyobrazić jak mężczyzna robi sobie nią dobrze. Aż wzdrygnął się od tych wyobrażeń. Obrzydliwy facet.
    Dotarli do pozornie ślepego zaułka, ale Gave przesunął dłonią po ścianie, według wskazówek ducha i odszukał w niej szczelinę. Przycisnął guzik, a kamień rozsunął się, ukazując schody w dół. Były oświetlone pochodniami i w całym pomieszczeniu pachniało stęchlizną i wilgocią.
    - Na pewno chcesz tam ze mną iść, kotecku? - spojrzał na nią z niedowierzaniem. Przecież go nie znosiła, a przynajmniej tak utrzymywała. Teraz pchała się wprost w jakieś bagno, tylko dlatego, że on wykombinował sobie niszczenie "laboratorium" (wiem, że coś takiego nie istnieje, ale nie wiem jak to nazwać xD). Pieprzony Samarytanin. Aż parsknął pod nosem i pokręcił lekko głową, wreszcie przestępując próg i schodząc po skrzypiących schodach.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  71. Wywrócił oczyma na to jej ponaglenie, ale nie przyspieszył. Jak się jej tak spieszyło mogła iść przodem i eksplorować wnętrze na własną rękę. Smród był niesamowity, jakby ktoś tu co najmniej przechowywał kilka zatęchłych trupów, rzygał i chlał alkohol w jednym. Zbliżył się do niej i rozejrzał na rozdrożu, po czym skręcił w lewo.
    - Nic szczególnego - odparł zdawkowo, nie do końca mając ochotę rozmawiać o tym pieprzonym Baronie. - Facet ma ewidentnie fetysz do krwi. Lubił sobie ją popijać - podciągnął rękaw koszuli, pokazując jej dalej babrzącą się ranę po licznych cięciach. - Pozwolił się też pobawić swojemu krysztalnikowi ze mną - dodał zaraz, ale nie opowiadał o wyniku starcia, bo nie było o czym gadać. Gave zwyczajnie nie używał swoich umiejętności na kolesiu, wkurwiając go tym do granic możliwości. Nawet nie pamiętał kiedy stracił przytomność, ale pobudka dnia kolejnego bolała. Cóż ważniejsze od tego była satysfakcja, że gość niczego się nie dowiedział.
    W końcu stanął przed kolejnymi drzwiami. Nacisnął klamkę, ale te były zamknięte. Spodziewał się tego, więc przykucnął i pogrzebał trochę przy bucie, wyciągając z niego mały, złoty kluczyk. Zwinął go jednego dnia Baronowi i teraz spróbował swojego szczęścia. Pięknie. Drzwi otworzyły się z potwornym skrzypieniem, a komnata stanęła otworem. Wszedł do środka. Z półmroku zaczęły wyłaniać się kształty. Po lewej stronie stały klatki, a w nich wygłodzone istoty z całego Mathyr, które na dźwięk otwieranych drzwi przylgnęły mocno do ścian, żeby odsunąć się od napastnika jak najdalej mogły. Były wśród nich kobiety i dzieci.
    - Co za zwyrol - wyrwało mu się, kiedy szybko objął klatki spojrzeniem. Świetnie. Praca Samarytanina będzie cięższa niż przypuszczał. Tego duchy mu nie szepnęły, a przynajmniej nie wspominały w jak wielkie bagno się pakuje. Po prawej stało biurko, a na nim jakieś szklane probówki z różną zawartością. Jak nic będzie trzeba to jednak spalić. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, zbliżając się do biurka. Przebiegł po nim spojrzeniem, szukając czegoś o swoim przypadku, ale papierów było tu zbyt wiele. Koleś prowadził badania nad wieloma gatunkami. Świr, no świr. Gorszy od niego samego.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  72. - A co? Boisz się, że blizny zepsuły mój "uroczy tors"? - zapytał, patrząc na nią z niedowierzaniem i ewidentnie tu ją cytując. Zaraz potem zrobił co zrobił i teraz nie zwracał większej uwagi na jeńców, których Onyx wypuściła, poza jednym ruchem dłoni, żeby zatrzasnąć przed pierwszymi drzwi. Dopiero wtedy spojrzał na dziewczynę spode łba.
    - Nie mogłaś z tym poczekać, co nie? - westchnął ciężko. Tych biednych istot było ze trzydzieścioro i jeden mocniej przerażony od drugiego. W panice robiło się wiele rzeczy, a tym bardziej rzucało od razu do wyjścia, co już kilkoro spróbowało. Kiedy zamknął drzwi podniosły się głosy protestu, ale Gave dalej patrzył na Onyx, trzymając kolejną stertę dokumentów przed sobą.
    - Baron nie wróci do swojego domu do wschodu słońca. Pojmał ciebie, ma twoją maskę, jest zadowolony - rzucił krótko. - Jeśli jednak pojawi się na horyzoncie, będę wiedział - po tych słowach odwrócił się do jeńców. - Albo weźmiecie na wstrzymanie i poczekacie jeszcze trochę, albo nie będę miał nic przeciwko zostawieniu was tutaj - postawił sprawę jasno, nie patrząc teraz na dziewczynę. Miał wrażenie, że w takich sytuacjach było trzeba być stanowczym. - Dzieci weźmiemy, ale reszta zostanie - poprawił się zaraz, żeby nie być aż takim potworem. - Panika jest nam nie potrzebna - wyjaśnił krótko, po czym znów odwrócił się do Onyx.
    - Świetnie, ty chcesz go zabić, ja zamierzam spalić całą chawirę, ale zacznę od tych dokumentów - wskazał garść tych, które mówiły o jego przypadku. - Wolałbym, żeby nie dostały się w niepowołane ręce. I nie mówię tu tylko o sobie... mogłyby zaszkodzić moim przyjaciołom - burknął, wydając teraz, że tak, ten wredny Gave się o kogoś troszczył. - W tej chwili w rezydencji znajduje się 10-cioro strażników - dodał po chwili. - Mogłem pomylić się o dwóch... - dodał zaraz i nabrał głębokiego oddechu. - Podziemne przejście... zlokalizuję, chyba że już wiesz gdzie jest, to by nam zaoszczędziło czasu - przyznał szczerze, otwarcie uznając że lepiej zagrać w jednej drużynie. Tym razem, rzecz jasna. - W razie gdyby nie mieli dokąd pójść... zaprowadzimy ich do Argaru. Moi... znaczy ech no Akane i reszta są przyjaźnie nastawieni. Nie stanie się im żadna krzywda, ale znów jeśli masz lepszy pomysł, rzucaj - złapał za pochodnię i zaczął od spalenia pierwszej kartki. Musiał mieć pewność, że te dokumenty znikną z powierzchni ziemi.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  73. Akane uniosła lekko brwi.
    - Zaznała wolności? A przy tym kimś byś jej nie miała? - zapytała zaciekawiona. Jakoś nie specjalnie ją zdziwiła ta historia. Onyx już wcześniej skojarzyła jej się z kimś kto był gdzieś przetrzymywany. Ciężko było dokładnie powiedzieć skąd to wrażenie, ale An czuła się czasami jakby miała szósty zmysł, co w sumie nie byłoby dziwne, biorąc pod uwagę jej umiejętności. Umiejętności... Właśnie... Co to za cholerne przedstawienie na plaży? Musiała przyznać, że odrobinę ją niepokoiło, szczególnie ten brak pełnej świadomości.
    Na widok meduzy, uśmiechnęła się delikatnie, a później pozwoliła się opatrzyć i grzecznie odprowadziła kobietę wzrokiem. Zaraz zaśmiała się odrobinę nerwowo. No tak, pogrzebać żywcem.
    - Spokojnie - machnęła ręką. - Takie akcje tylko jak mi mocno podpadniesz- zapewniła ze śmiechem na ustach i zaraz pogroziła jej palcem, mrużąc przy tym lekko oczy.
    - Ale... - zaczęła. - To nie kryształ... My... Po prostu jesteśmy trochę inni, wiesz? Ten tatuaż, ech, to te wodne stworzenia. Naznaczyły mnie w ten sposób, nazwały kapłanką. Sama nie do końca rozumiem. Siedzieliśmy w zamknięciu, torturowani... Raczej niewiele mówili, ale. Te kryształy... Dają moc, tak? Oni też je chcieli, miałam im ich poszukać - przyznała trochę udając zakłopotanie. - Jak mam być szczera to chyba nam coś zrobili i... Nie bardzo umiemy wszystko uporządkować - dodała z lekkim grymasem na twarzy. - Mathyr... Co mi o nim powiesz? Czuję się jakbym miana amnezję... - nie chciała jej tu od razu wyskakiwać z innym światem, wolała na dzień dobry wymyślić jakaś bajeczkę.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  74. Nie skomentował jej słów o wypuszczaniu poszkodowanych. Owszem byli przerażeni, ale chwila dłużej by im nie zaszkodziła, jednak nie powiedział tego głośno. W tym wypadku Onyx zachowywała się jak typowa baba podczas okresu, a z takimi lepiej nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Nie przegadasz do rozumu, choćbyś miał najlepsze argumenty świata.
    - Ogień rozpalę dopiero, kiedy Baron znajdzie się na horyzoncie. Przygotuję teraz tylko odpowiednie skupiska - wyjaśnił, dalej paląc dokumenty. Uznał, że te wszystkie należy jak najszybciej się pozbyć. Skoro Baron i tak miał zginąć, to żadne dowody nie były żadnemu z jego jeńców potrzebne.
    - W ten sposób wejdzie do chałupy, zanim zauważy, że coś się mu pali - spojrzał wprost na Onyx. - Baron jest twój, strażnikami się podzielimy, ale krysztalnik jest mój - zaznaczył krótko. Miał z nim swoje własne porachunki. Wreszcie będzie mógł dać sobie w palnik i odwdzięczyć się za te razy, które od niego otrzymał, kiedy powstrzymywał się przed walką.
    - Idź, ja sprawdzę pozostałe tunele. Jak kogoś jeszcze znajdę to poprowadzę za tobą - rzucił, dając jej tym samym do zrozumienia, że wyśle za nią ducha, choćby i do wyjścia, żeby wiedział gdzie to się znajduje. Tak w razie wypadku. Lepiej być ubezpieczonym. Odprowadził ją wzrokiem, po czym wrócił do spalania dokumentów. Kiedy z tym skończył, ustawił stertę mebli i rozlał po nich naftę, zostawiając ducha na posterunku. Jeden znak i ten puści stertę z dymem. To samo zrobił w pozostałych podziemnych korytarzach i teraz usiadł na schodach, czekając na Onyx. Kiedy dziewczyna wróciła, uśmiechnął się do niej słabo.
    - Teraz idziemy po twoją maskę i moje kielichy... przy okazji może pozbędziemy się paru strażników - zaproponował jej taki plan działania, przepuszczając ją przodem.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  75. - Trochę - przyznał jej bez owijania w bawełnę. Korzystał z duchów non stop przez poprzednie 48 godzin, a teraz trochę więcej ich musiał kontrolować. - Prowadź, wolałbym odpocząć od moich duchów na jakiś czas... jeśli będę musiał ich mniej kontrolować, tym mniej energii mi zabiorą - wyjaśnił spokojnie, oddychając przy tym głęboko. Wstał zaraz z miejsca i ruszył tuż za nią. Pod swoją kontrolą pozostawił te duchy, które stały na posterunku z pochodniami i te które obserwowały okolice willi, żeby dać znać, gdy Baron będzie się zbliżał. Pozostałe na chwilę spuścił ze swojego radaru, skupiając się tylko na swoich własnych umiejętnościach. Szedł tuż za nią głównie ubezpieczając jej plecy. Zostawiła mu kilku niedobitków, ale o dziwo wyjątkowo nie miał z tym problemu. W każdym oczyszczonym pomieszczeniu, Gave zostawiał swoistego rodzaju wizytówkę i ducha na posterunku. Do stosu na spalenie dokładał ciało zabitego strażnika. Wkrótce znaleźli się w komnacie Barona, a śladu po nim czy użytkowniku kryształu nie było.
    - Zapewne wziął go jako swoją ochronę - wypowiedział swoje myśli na głos, po czym zaczął przeszukiwać jego pokój. W końcu znalazł dwa kielichy i uśmiechnął się lekko na ich widok. - Witajcie - rzucił do nich, odszukując jeszcze jakąś torbę, do której mógłby je wrzucić. Przysiadł na moment na łóżku Barona, opierając czoło o jego część podtrzymującą baldachim. Przymknął na moment oczy.
    - Wiesz nawet miło cię zobaczyć - wymsknęło mu się i zaraz pomyślał, że musiał być koszmarnie zmęczony, że się go takie wyznania trzymały. - Zapomnij, kotecku - dodał zaraz.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  76. Nie wiedział czy ma się śmiać czy płakać. Spełniły się jego myśli o dogadzającym sobie Baronie. Najwyraźniej zbyt długo z nim przebywał i za bardzo gościa poznał. Mógłby zostać Sherlockiem Holmesem jak nic.
    - A co za różnica? Miałem nieprzyjemność w nim leżeć... to czy tu posiedzę nie robi większej sprawy - zauważył cierpko, po chwili orientując się, że tak przypadkowo się przed nią otwiera i opowiada o tym co przeżył z Baronem. Realizacja była na tyle silna, że uniósł dłonie w geście obronnym. - Do niczego nie doszło - rzucił szybko. No, mogło dojść, ale nie pozwolił mu na to, unieruchamiając go w powietrzu i wykręcając jego jaja przy pomocy dobrej duszy. Do czasu aż znów zabrały go ciemności. Ten jego krysztalnik nadchodził zwykle znienacka.
    - Możemy - skinął głową. - Ale zaczniemy jak Baron będzie bliżej... jak teraz puścimy dom z dymem, to ogień czy nawet dym mu to zdradzi. Nie wróci tu, ukryje się. Taki typ człowieka - rzucił cierpko, wstając z tego łóżka i jednak wychodząc do innego pomieszczenia. Salon wydawał się lepszym pomysłem. Przynajmniej na razie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  77. - Nie mogę. Duchy mi się rozproszą - odparł zgodnie z prawdą. Późniejsze wołanie ich i ustawianie na nowo, mogło być niezwykle upierdliwe. Jeszcze nie zdążyłby na czas i kaplica. - W to nie wątpię, mimo mojego uroczego torsu nie jestem w twoim typie - zaśmiał się, poświęcając kawałek swojego rękawa, żeby podać go Onyx. - Masz, zrób sobie z niego maskę - mruknął. Widział, że ta ewidentnie miała problemy ze swoim wyglądem i kombinowała jak koń pod górkę. - Jeśli nie przeraża cię mój zapach, kotecku - położył się na kanapie i zamknął oczy. Na moment. Nie drzemał. Leżał tak w ciszy przez dłuższą chwilę, zanim się znów do niej odezwał.
    - Co tak właściwie robisz w wolnym czasie? - zainteresował się odganiając tym samym sen. Skoro już mieli czekać to mogli to zrobić w jakiś sposób zabijając ten czas. - Poza bawieniem się w zbawcę ludzkości rzecz jasna - dodał, przypominając sobie, że przyszła tu dla spraw osobistych.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  78. Przebywając z Akane i Tonym przyzwyczaił się, że niektóre rzeczy z góry są przyjmowane z przymrużeniem oka. Onyx brała wszystko na poważnie. Nawet odniosła się do niefortunnej zbitki słów z zabawą. Nie odniósł się jednak od nich i nie skomentował w żaden sposób jej wyjaśnienia. Skinął tylko głową na znak, że dalej słucha. Oczy wciąż trzymał zamknięte, bo tak mu się lepiej odpoczywało.
    - Dręczę Tonego, Akane, ćwiczę, trenuję... - zaczął wyliczać. - Uciekam od małymi gówniakami, które plączą się pod nogami, a w wolnych chwilach odchodzę na takie szalone wypady - wyjaśnił spokojnie, nie wspominając o tym, że to co zaobserwuje, sprzedaje potem Niklausowi, co by mógł lepiej rozeznać się w sytuacji. Ziewnął szeroko i usiadł na kanapie, opierając przedramiona o swoje uda. Spojrzał jej prosto w oczy.
    - Ty jesteś po prostu miłym dodatkiem, wisienką na torcie, kotecku - przeciągnął się, opierając się teraz mocniej o jej oparcie.
    - Kiedy na siebie wpadamy, prawie zawsze jesteś zupełnie sama - zauważył, licząc plamy na suficie Barona i zastanawiając się, jak powstały. - Masz w ogóle jakichś kumpli? - zainteresował się. - Poza swoim nauczycielem i Akane - dodał zaraz, bo przecież o nich wiedział.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  79. - Co? Co ty teraz sobie ubzdurałaś? - zapytał jej nie rozumiejąc skąd się nagle wzięła propozycja z łóżkiem. Żadnej takiej jej nie dawał. Uniósł lekko brwi, po czym wybuchnął śmiechem i przez chwilę po prostu śmiał się głośno, kompletnie nie zważając na jej reakcję. No to dała czadu. Uniósł kciuk w górę, patrząc na nią z jeszcze małymi nutkami wesołości, kręcącymi się gdzieś w kącikach jego oczu.
    - Jesteś miłym dodatkiem do wkurzania, kotecku - poprawił się. - Wisienką na torcie, kremem nad kremami, kremówką... jezu... nigdy nie spróbuję kremówki - westchnął przeciągle, nagle zdając sobie sprawę, że tak wielu rzeczy nie będzie mógł spróbować, a przecież zawsze zazdrościł Gavinowi tych kubków smakowych, których ewidentnie nigdy nie chciał mu oddać choćby i na chwilę.
    - Rozumiem - odparł tylko, bo przecież wiedział o czym mówiła. Tamci ludzie byli specyficzni. Zdecydowanie za bardzo. - O... a może Złodziejom sprzedam kielichy - wypowiedział swój pomysł na głos. Przecież mógł poczekać na Paserkę w norze Onyx. Znał do niej wejście i nawet wiedział co powiedzieć barmanowi, chyba że to się zmieniało z dnia na dzień, ale tyle był w stanie sam wydedukować. - To jest myśl... najpierw tutaj robimy swoje, potem odstawiamy całą trzydziestkę, a potem reszta - wstał z miejsca i przeciągnął się kilkakrotnie.
    - Jak właściwie dostałaś się pod skrzydła swojego mentora? Jaki on był? Czego cię nauczył? I dlaczego cię zostawił? - zadał kolejną serię pytań, bo rozmowa sprawiała, że sen odchodził, a on mógł skupić się na czymkolwiek innym niż myśleniu o swoim zmęczeniu. Boże... nawet to wstrętne łóżko przy boku Tonego mu się marzyło...

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  80. Wbrew pozorom rozumiał ją doskonale. Może nie przez wygląd, ale przez swoje pochodzenie i brak sprawności nóg. Czuł się jak wyrzutek. Większość ludzi omijała go szerokim łukiem posyłając współczujące spojrzenia. Co prawda nie były to spojrzenia pełne odrazy, ale potrafił ją zrozumieć. Odruchowo poczochrał ją po włosach, bo był to gest dla niego całkowicie normalny i mechaniczny.
    - Po prostu trafiłaś na złe towarzystwo, które wolało odwrócić się od nieznanego - skomentował krótko. - Ale po deszczu wychodzi słońce, a już właśnie znalazłaś sobie jedną przyjazną twarz - wskazał na siebie palcem. - Zawsze możesz wpaść i się pożalić, albo pokurwić razem ze mną - poklepał ją po głowie raz jeszcze, po czym ostatecznie odsunął swoje ręce, uznawszy że jeszcze przez te jego gesty nabawi się nieprzyjemności.
    - Dobre pytanie - odparł z westchnieniem. - Dziwnie i dalej niekompletnie - uśmiechnął się krzywo. Przecież dalej nie byli wszyscy razem, a ten brak coraz bardziej zaczynał mu uwierać. Z każdym dniem zastanawiał się, kiedy wreszcie Rei urodzi, żeby mogli ruszać. - Ale przyzwyczajam się. Potrzeba trochę czasu, żeby to ogarnąć - uśmiechnął się krzywo. - Przynajmniej gwiazdy u was widać bez większego wytężania wzroku - rzucił jeszcze, wpatrując się w nocne niebo z fascynacją.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  81. - Przepraszam - ułożył skrzyżował ręce za głową. Zauważył, że jego gest nie został przez nią dobrze odebrany. Odsunęła się, a on stwierdził, że przegiął z tymi odruchami. - To tylko odruch, nie chciałem niczego sugerować - wyjaśnił. Po prostu przyzwyczaił się, że Akane nie miała nic przeciwko, a i Ryu choć patrzył na niego spode łba to dawał sobie włosy czochrać od czasu do czasu. - Moi przyjaciele mi na to pozwalali, więc jakoś tak weszło mi to w nawyk - wyjaśnił jej, uznając że wyjaśnienia się jednak należą. Przecież nie chciał jej niczym urazić.
    - To nie tak - pokręcił lekko głową. - U nas gwiazdy były... ale mieszkałem w mieście, a mieliśmy dużo elektryczności... - zaczął a potem podrapał się po głowie. Boziu jak tu elektryczność wyjaśnić?
    - Hm... to taki wynalazek ludzkości, który pozwalał na stawianie dużo wysokich słupów z szklanymi kloszami, w których świeciło się światło - wyjaśnił krótko. - Poza tym, były tak samo świecące reklamy i telewizory... takie pudła w których ludzie występowali, a ty mogłeś to oglądać - dodał zaraz. - Jak mnie kiedyś odwiedzisz to ci pokażę jak takie coś wyglądało, bo mam swój telefon. Taki przyrząd który pozwalał na komunikację. Na przykład stąd mógłbym pogadać z osobą oddaloną o mnóstwo kilometrów ode mnie - postarał się jakoś o tym opowiadać, ale nie było łatwo.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  82. An wysłuchała dziewczyny. Relacja o której opowiadała wcale nie była taka dziwna, nawet w ich świecie zdażały się podobne przypadki.
    - Myślę, że już teraz byłby z Ciebie dumny, ja bym była - przyznała bez ogródek. Ostatnio równie mocno zainponowała jej Morgana, ona też walczyła z gracją i swobodą. Nawet krew tryskająca na boki wyglądała jak część jakiegoś przedstawienia. Hipnotyzujące zabijanie... Akane również chciała osiągnąć taki poziom w walce, sęk w tym, że bliżej jej do dobrej samarytaninki niż bezwzględnej morderczyni i wątpiła by kiedykolwiek dogoniła którąś z tych dwóch dziewczyn. Na wzmiankę o sai fiołkowooka uśmiechnęła się nieco szerzej i przyłożyła dłoń do swojej klatki piersiowej, lekko skłaniając w stronę Onyx głowę.
    - Tym bardziej czuję się zaszczycona, że pozwoliłaś mi je trzymać - rzuciła trochę żartując z wyniosłości tej chwili, chociaż rzeczywiście była znajomej wdzięczna. Zaraz wsłuchała się uważnie w słowa Onyx, kiwając od czasu do czasu głową. Informacje, które otrzymała zdecydowanie zaliczały się do tych przydatnych, sama An poczuła nawet lekką fascynację i jeszcze bardziej zapragnęła poznać ten świat. Sam fakt, że magia nie była tu codziennością mocno ją intrygował.
    - Tak, z daleka - przyznała posyłając towarzyszce lekki uśmiech. Od Onyx biła jakas taka przyjemna energia i prawdę mówiąc dziewczyna chętnie wyłożyła by kawę na ławę, ale nie była tu sama i nie chciała narażać nowo narodzonego rodzeństwa czy Shi. Nawet jej ojciec był teraz bardziej rozkojarzony niż zwykle. Aisha i Aiden byli całkowicie zależni od rodzinki, więc nie należało wywoływać wilka z lasu. Do tego wszystkiego dochodziła ciężarna Rei. Ta pojawiła się w drzwiach chaty, zupełnie jakby usłyszała swoje imię w głowie Akane. Niosła przekąski na dużej drewnianej tacy, zrobiła je z wszelkich dostępnych naokoło składników, były nawet owoce pokrojone w kosteczkę, chleb wypieczony przez Febe oraz zamarynowane suszone mięso.
    - Jak kiedyś będziecie w ciąży nie dajcie się stłamsić dziewczyny, już nawet nie mogę tacy zanieść co by się nie przesilać - rzuciła żartobliwie i pokręciła głową, posyłając im ciepły uśmiech. - No, to smacznego, w dzbanku macie zaparzone zioła, przyda się coś ciepłego na żołądek - dodała i zaraz się ulotniła. An podziękowała kobiecie z uśmiechem i zaraz prześlizgnęła wzrokiem po Onyx.
    - Zawsze siedzisz w tej masce? - zapytała zainteresowana. - Coś pod nią chowasz? - zapytała z lekko zadziornym uśmiechem i złapała kawałek suszonego mięsa. Uwielbiała je, szczególnie przyprawiane przez Meduzę. Kobieta znała chyba wszystkie możliwe metody dopieszczania potrawy. Niebo w gębie.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  83. - Siedziałem tu blisko dwa tygodnie i nie byłem w stanie pogadać z nikim inteligentnym w tym czasie - odparł na swoje usprawiedliwienie braku zwykłej cyniczności. Do tego dochodziło znużenie i zmęczenie. Po prostu musiał utrzymywać konwersację w jakimś chorym stopniu, żeby nie zasnąć. - Rączki mam przy sobie - powtórzył jeszcze, żeby ostatecznie ją zapewnić, że nie ma w stosunku do niej takich zamiarów. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie na rozciągające się ogrody. Baron miał się czym chwalić, chociaż nie był pewien czy ktokolwiek chciałby słuchać takiego zwyrodnialca.
    - Jasne - wywrócił oczyma. Niemal odruchowo jej podziękował za wskazówki, ale zaraz przypomniał sobie że znów odbierze go za jakiegoś podejrzanego, więc powstrzymał się. - Ale ja przecież mam taki kontakt, który ich zna - zauważył krótko, nawet się do niej nie odwracając. Nie widzieli się sporo czasu, więc nie mogła zakładać że nic się u niego nie pozmieniało. - Kto powiedział, że nie mam? - uniósł lekko brew, spoglądając jej prosto w oczy z cwanym uśmieszkiem na twarzy. Jasne, nie miał specjalnej monety ani wstępu do Nor, ale dobrze było znów dowiedzieć się czegoś nowego o tym półświatku. Natomiast utrzymywał nikłą znajomość z paserką, którą przedstawiła mu tego pamiętnego wieczoru Onyx. Wytropienie jej przy pomocy duchów nie było trudne, gorzej z dogadaniem się, ale koniec końców niechętnie zgodziła się w razie potrzeby pomóc. Nic więcej, ale powinno wystarczyć.
    - W razie jak mi nie wypali plan A, to zawsze mam plan B - dodał po chwili namyśli. Tym razem mając ją samą w głowie. Zawsze można było uczepić się Onyx, powkurzać ją niemiłosiernie i kiedy już będzie go miała dość, z radością wskaże mu odpowiednie osoby, żeby tylko się pozbyć natręta. Hm... ten plan brzmiał kusząco, bardzo kusząco.
    Jego uśmiech zniknął, gdy zaczęła opowiadać o swoim mentorze. Mężczyzna musiał mieć dobre serce, ale jej ostatnie słowa sprawiły, że uniósł lekko brew.
    - I co? Żyjesz po swojemu? - zapytał jej spokojnie. - Żyjesz po swojemu czy kopiujesz jego własne życie? - nie chciał tu wkładać szpili w rozżarzone węgle, ale jakoś słowa same przyszły i opuściły jego usta. - Jesteś wolna? - zapytał jej znów. - Czy dalej związana przeszłością? Robisz to co chcesz, czy to co wydaje ci się, że chcesz? Próbowałaś żyć inaczej? Próbowałaś zobaczyć coś więcej niż Szeptaczy? - spojrzał na nią spokojnie. - Może to test, a może po prostu twój mentor chciał cię ochronić od takiego życia, jakie właśnie prowadzisz... - zaproponował, unosząc dłonie do góry. - Nie chcę się kłócić, Onyx. Nie mówię tego złośliwie, jakkolwiek by to nie zabrzmiało - wyjaśnił jej jeszcze, wracając do swojego miejsca przy oknie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  84. Wzruszył ramionami na przytyk co do poobijania. Już był poobijany. Nie zrobi mu różnicy jeśli oberwie mocniej. Co do prowadzenia do Argaru - nie skomentował. Obiecał, a przecież i tak zamierzał tam wrócić. Potrzebował spokojnej nocy w swoim łóżku i może Febe, która będzie w stanie ukoić ból. Nie skomentował też jej słów dotyczących zabawy z Baronem. Akurat tego gościa mu żal absolutnie nie będzie, ale nie zamierzał wtrącać się w jej personalną zemstę na kolesiu. On dostanie swojego krysztalnika, to wystarczy.
    - Najwyraźniej źle dobrałem słowa - odparł tylko krótko, nie mając ani ochoty ani sił się z nią teraz wykłócać. - Po prostu znasz tylko jedną ścieżkę, ale jeśli ją lubisz to spoko. Twoja sprawa - ponownie wzruszył ramionami i odwrócił się od niej, kiedy ściągnęła prowizoryczną maskę. I po cholerę psuł kolejną koszulę, skoro miała się pozbyć tego skrawka materiału tak o... chociaż z drugiej strony fakt, że zaczynała przynajmniej pozować na to, że czuje się swobodniej w swoim ciele nawet przywołał nikły uśmiech na jego twarzy. Szczęśliwie nie mogła go zobaczyć. Dopiero jej pytanie sprawiło, że zacisnął mocno pięści.
    - Nie - odparł zgodnie z prawdą. - Nigdy nie byłem wolny i nigdy tej wolności nie zaznam - dodał trochę ciszej. No co? Taka prawda. Poprzednie 17 lat spędził dzieląc to ciało z bratem, gdzie wychodził na światło dzienne, tylko wtedy kiedy bratu walił się grunt pod nogami. Teraz je odzyskał, ale co z tego, skoro miało swoje ograniczenia. Używanie mocy też miało swoje konsekwencje, a on je powoli ale sukcesywnie przesuwał coraz dalej. Nadwyrężał się świadomie i z premedytacją. Korzystał z namiastki wolności. A po śmierci? Dalej nie będzie wolny. Nie odpocznie. Będzie miał kolejną fuchę, którą jako sukcesor ojca będzie musiał wykonywać, czy mu się to podobało czy nie. Oczywiście, być może jego braciszek to przejmie, ale wątpił żeby ten parszywy zwyrol pozwolił temu drugiemu robić co mu się żywnie podobało.
    - Nie, ja zdecydowanie wolny nigdy nie będę. Nawet nie wiem co to jest wolność - zauważył spokojnie, jakoś tak nie odpowiadając na jej warki i zapraszanie do kąsania. Serio. Nie zawsze miał na to ochotę, a tej nocy ewidentnie mu się nie chciało. W końcu odszedł od okna i przysiadł na kanapie, żeby zająć się czyszczeniem miecza, który wcześniej zwędził jednemu z trupów. Nie do końca wiedział jaką taktykę walki przyjąć. w ciszy analizował to czego się dowiedział o krysztalniku, ale przecież koleś mógł wszystkiego nie pokazywać. Zwłaszcza kiedy on sam skutecznie olewał wszelkie pokusy posłużenia się przy nim swoją mocą.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  85. - Jasne, kradzieże były, ale głównie dla zysku pieniężnego niż informacji - odparł zgodnie z prawdą. - Telefony były tak powszechne, że niemal każdy taki posiadał. Nie były magiczne... tylko no stworzone przez ludzi i dla ludzi. Nie tylko obdarzeni mogli się nimi posługiwać - uśmiechnął się do niej lekko, wyjaśniając trochę więcej, ale zaraz odpuścił, bo jej kolejne słowa sprawiły, że jego oczy zapłonęły z fascynacją.
    - Rozmawiacie dzięki kryształom? Tak jakby telepatycznie? - przyjrzał się jej uważnie. - A masz taki kryształ? Bo to dopiero czad... chciałbym kiedyś spróbować - przyznał szczerze. Skoro kryształ pozwalał na takie cuda to może warto było się w jakiś zaopatrzyć. Nawet przeszło mu przez myśl, że idąc po Ryu może jednak nie zatrzymają się tylko na odbiciu go, ale i pójdą o krok dalej? Kryształ mógłby się przydać. Zwłaszcza z berbeciami przy nogach. Rei byłaby spokojniejsza, gdyby mogła się z nimi komunikować gdziekolwiek by nie byli. w głowie już trybiki mu się przestawiały raz po raz układając w prowizoryczny plan, ale zaraz zamknął oczy żeby uspokoić ten cały dym.
    - Jak to działa? Wystarczy coś nacisnąć, czy po prostu no nie wiem powiedzieć z kim chce się porozmawiać? - zainteresował się. Z taką dziecięcą ciekawością patrzył w jej oczy wręcz nie mogąc doczekać się nowych informacji.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  86. Dobrze, że jednak dalej siedział na kanapie polerując mieczyk, bo gdyby zobaczyła jak bardzo skrzywił się na jej słowa to pewnie zaraz wdaliby się w kolejną, nudną dyskusję o tym, które z nich ma lepszą rację i do niczego by ich ona nie zaprowadziła. Jak zwykle. Żeby dobrze zrozumiała jego słowa o wolności, musiałby jej opowiedzieć o swojej przeszłości, a raz... nie sądził żeby Onyx chciała słuchać i dwa... on sam nie miał ochoty każdemu rozpowiadać tyle rzeczy o sobie.
    - Mhm - westchnął w końcu w odpowiedzi. - Wiesz co myślę? - odwrócił się wreszcie do niej, opierając o ścianę tuż przy oknie. - Że źle oceniasz siłę i jej wpływ na wszystko. Owszem w półświatku, w którym się obracasz to siła dominuje i tu masz absolutną rację - zgodził się z nią spokojnie. - Ale w ogólnym rozrachunku to nie siła jest aż taka ważna, tylko to co masz w głowie. Informacje, którymi można obracać i ustawiać tych silnych pod swoje dyktando będąc dajmy na to doradcą - uśmiechnął się krzywo. - Poza tym... nie zakładaj z góry że tak wszystko o mnie wiesz, tylko dlatego że polubiłaś Akane i Tonego - prychnął cicho i zamknął zaraz oczy. Miał nie wdawać się w głupie dyskusje. Miał niczego takiego nie mówić, ale już poszło.
    - Nie mniej dzięki - dodał po krótkiej chwili milczenia. W końcu starała się go pocieszyć, tylko nie znając jego historii, wyszło to dość słabo. Nie mogła jednak o tym wiedzieć. - Na początku dla zabawy - poprawił ją. - Potem doszły mnie słuchy, że coś kombinuje i czekałem na okazję sprawdzenia co to takiego - drgnął nieznacznie chwytając wygodniej miecz. - Wraca. Jest blisko - poinformował dziewczynę, puszczając jednocześnie tonę duchów, które podpaliły przygotowane kupki, a on nabrał głębokiego oddechu w płuca. Wypuszczenie spod swojej kontroli 30 duchów było niesamowitym uczuciem. Jakby niewidzialny kamień spadał z jego barków. Niemal od razu się wyprostował, a umysł oddychał z taką samą ulgą jak i serce.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  87. [o kurczę... co tu się odwaliło? xD Onyx do Tonego o tym że informacja ważna, a tu Gave do Onyx to samo... kurde... jedność myśli na tak wczesnym etapie ? xD wow!]

    Przytaknął jej tylko głową, nie dopowiadając niczego. Oczywiście, że to wiedział. To była powszechnie znana wiedza i informacja. Nic szczególnego. On po prostu nie umiał tłumaczyć cacek technologicznych, ale teraz tym się nie przejął, tylko wsłuchał w słowa Onyx z rosnącym uśmiechem na twarzy.
    - Dobra, dobra, ale ja nie planuję okradać twojego Bractwa - zaprzeczył szybko. - A jeśli już będziecie mnie chcieli mordować to musicie zdawać sobie sprawę z tego, że nie tylko mnie będziecie wtedy musieli usunąć... moi kumple mają nasrane we łbie pod względem ratowania z opresji - puścił do niej oczko, odpowiadając na tę śmieszną groźbę. Proszę, gdyby faktycznie chciał okraść Bractwo z tych klejnotów to nie poszedłby sam. Miałby przy sobie Akane, która działa cuda, Ryu robiącego iluzje, a może nawet i Gava, który poleciałby na dreszczyk adrenaliny. Może nie byłoby lekko, ale nie wątpił w to ani przez chwilę, że by sobie poradzili.
    - Nie planuję okradania twojego Bractwa i nikomu nic nie powiem, bez obaw - powtórzył raz jeszcze. - Po prostu zastanawiałem się jak to działa, to wszystko - wzruszył ramionami. - A kim jest ten ktoś, kto wami kieruje? - zainteresował się zaraz. - Zdaje się być wszechwiedzący - zauważył tylko.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  88. Jezu jak ona go irytowała. Do tego stopnia, że zanim go minęła unosząc się tą swoją dumą, złapał ją mocno za nadgarstek i pchnął na pobliską ścianę.
    - Mam cię dokładnie za tego, za kogo mi się kreujesz - warknął, patrząc jej prosto w oczy. - Gadasz jakbyś postradała wszystkie rozumy i jakoś nie widzisz jak bardzo w tym jesteś podobna do mnie - splunął pod nogi. Jakby myślała, że nie zdawał sobie sprawy ze swojego charakteru. Głupia, narwana nastolatka. - Pieprzona hipokrytka. Bierz sobie te ich tyły. Ja tam idę wystawić się od frontu. Mam dość zabawy w chowanego - odparł krótko, odpychając się od niej i jeszcze przez moment przytrzymując ją przy ścianie jednym ze swoich duchów. Dla gwarancji, że nagle nie rzuci się na niego i nie zacznie ujadać niczym zraniona sunia, bo w tej chwili nie było mu to potrzebne.
    Jak powiedział, tak zrobił. Wyskoczył przez okno i skierował swe kroki w stronę nadjeżdżającego pojazdu Barona, pogwizdując pod nosem "Highway to hell". Ona mogła sobie robić co chciała. Brać ich od tyłu. Po cichu, bez przytupu. Jemu "po cichu" już się znudziło.
    - Hello! - pokiwał Baronowi, pakując się mu do powozu i siadając naprzeciw niego. - Sprzedam ci informację wartą twojego miernego życia - szepnął na razie zlewając próby krysztalnika do dostania się do powozu. - Za moment pojawi się tu narwana nastolatka rządna krwi. Będzie chciała cię torturować z niezwykłym okrucieństwem. Na twoim miejscu uciekłbym gdzie pieprz rośnie - szepnął mu do ucha. - Na tyłach powinno być bezpiecznie - puścił jeszcze do niego oczko, po czym bezceremonialnie wyszedł z powozu, aby stanąć naprzeciw krysztalnika. - Witaj - ukłonił się mu teatralnie, przerzucając miecz przez swoje ramiona i robiąc kilka szybkich przysiadów. Kątem oka zauważył biegnącego wprost w ramiona Onyx. No może nie dosłownie. Świetnie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  89. - Tak, tak, jasne - odparł tylko, machając przy tym trochę lekceważąco ręką. Malowała ich jakby byli mafią nie z tej ziemi, której nic zatrzymać nie mogło, a on nie wierzył w coś takiego. Nie chciał się jednak wdawać w dyskusję, więc po raz kolejny do znudzenia powtórzył jej, że nie planuje zamachu na jej Bractwo. Może i nie wyglądał na mordercę i może i nim nie był, nie tak do szpiku kości, ale bronić się potrafił. No i wierzył w swoich przyjaciół, a to wystarczyło aby mógł spać spokojnie i nie przejmować się jakimiś zabójcami na wynajem.
    - No dobra, ale mi coś tu śmierdzi - odparł zgodnie ze swoją własną logiką. - Skoro ty nie masz takiego odłamka to jak dostałaś to zlecenie? - zapytał jej zanim rzuciła coś o nie gadaniu o tej mafii. No jeśli o niego chodziło mogli przestać, choć to co mu powiedziała tylko podsyciło jego ciekawość.
    - Jeszcze tylko jedne, takie małe pytanie... - zastrzegł sobie i spojrzał jej prosto w oczy. - Myślisz, że ten gość istnieje? I że jest tym samym gościem od setek tysięcy lat czy może zmienia się co 20 lat, ale nikt o tym nie wie? - zapytał właściwie o jej opinię niż o samo bractwo, więc technicznie rzecz ujmując dalej mógł zadać jedno pytanie.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  90. Gave nie odpowiedział jej na to, bo szczerze mówiąc nie widział tych jej prób. Już prędzej sam próbował, ale ona musiała ciągle warczeć na niego i na każdym kroku udowadniać jaka to jest super. Aż się niedobrze robiło. Kompletnie nie rozumiał na czym niby polegały jej próby szanowania go. O! No chyba, że na tym iż jeszcze go nie zabiła, ale przecież wiele razy jej powtarzał, że ma to gdzieś, droga wolna, więc to nie mogło być to. Machnął ręką, odpędzając od siebie natrętne myśli i zajął się swoim przeciwnikiem.
    Obserwował go uważnie, dalej stojąc całkowicie odsłoniętym, z mieczem przerzuconym przez ramiona. Musiał tylko wyczuć moment. Mężczyzna nie ruszał się z miejsca, aż wreszcie zniknął i pojawił się tuż za nim. Poczuł kopnięcie w tył i poleciał do przodu, ale nie padł tylko zaparł znów nogami, nie odwracając się do niego. Znów zniknął i znów się pojawił. Tym razem z boku i ciął wprost po żebrach, ale Gave był przygotowany i zamiast naciąć napotkał niewidzialny opór. To wtedy chłopak zerknął na mężczyznę z lekkim uśmiechem błąkającym się mu po twarzy.
    - No witaj - przywitał się z nim, opierając o miecz i tylko mierząc się z gościem spojrzeniami.
    - Nareszcie przestałeś udawać - krysztalnik uśmiechnął się w odpowiedzi. - W takim razie możemy iść na całość - potarł dłonie i rozpoczął swój taniec. Doskakiwał do niego i odskakiwał raz za razem, a kiedy Gavowi już wydawało się, że udało mu się go rozszyfrować, zmieniał kierunek. Był szybki. Na tyle szybki, że wyglądało to niczym teleportacja, ale to nie było to. Gave czuł że to nie to. Jego energia nie znikała ani na chwilę, a jeśli nie... to dało się go wyśledzić. Pozwolił sobie zadać kilka niewielkich ciosów, aż wreszcie złapał jego ostrze gołą ręką, krzywiąc się przy tym z bólu. Natomiast drugą zamachnął się na niego, chcąc uciąć mu łapę. Ten jednak wyszarpnął się z uścisku, przez co rozcięcie lewej dłoni powiększyło się. Gave wywrócił oczyma.
    - Moja kolej - zdecydował i rozpoczął swoją własną szarżę. Wyprowadzał ciosy, markował kopnięcia, ciął z góry i od dołu, celował nie tam gdzie mężczyzna aktualnie stał, tylko miejsca obok. Z boku mogło to wyglądać jakby walczył z powietrzem, ale w rzeczywistości krysztalnik raz po raz obrywał. Tak jak on wcześniej. Dostawał za swoje. Chłopak odskoczył nagle, gdy coś pojawiło się w zasięgu jego wzroku, a sztylet ten minął jego twarz o milimetry.
    - Nieźle - uśmiechnął się zadowolony, że facet nie poddaje się bez walki, chociaż to co nastąpiło chwilę później trochę go zbiło z tropu. Został okrążony. Krysztalnik biegał wokół niego tak szybko, że tumany kurzu unosiły się w powietrze tworząc swojego rodzaju wir. Jednocześnie wyprowadzał ciosy w Gava. Omal nie dał złapać się w pułapkę. Nabrał głębokiego oddechu w płuca i ciął powietrze dopóki nie dotarł do ciała krysztalnika. Wrzask jaki podniósł mężczyzna był niesamowity. Padł nagle na ziemię, przyciskając do siebie dłoń, której brakowało dwóch palców.
    - Jak? - zapytał.
    - To proste - westchnął Gave. - Nie podchodzi się na tyle blisko, aby zostać złapanym w ostrze, jeśli posiada się twoje umiejętności. Trzeba było robić to samo, ale po większym okręgu - poradził mu, choć wiedział że ten tę poradę zabierze ze sobą do grobu. - Do zobaczenia po tamtej strony - rzucił krótko, wbijając miecz w jego serce i zwyczajnie odchodząc. Pierdzielić opatrunki Onyx. Poświęcił kolejny pas koszuli na obwiązanie swojej ręki, po czym zerknął w stronę drzewa. Dziewczyna jeszcze się bawiła, a chałupa zaczynała porządnie się jarać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Kotecku, pójdę przodem - rzucił w jej stronę, mając na myśli dotarcie do ofiar Barona i ruszył szybkim krokiem we wspomniane miejsce. Kiedy tam dotarł zobaczył ich wszystkich, skulonych i niepewnych swej przyszłości. Może nawet tracących nadzieję. Podszedł do małej dziewczynki i bezceremonialnie wziął ją sobie na barana z lekkim uśmiechem na twarzy.
      - Już nic wam nie grozi. Odprowadzimy was do bezpiecznej przystani... tam się posilicie i znajdziecie chwilę odpoczynku, a potem jakoś sobie poradzimy - zapewnił ich spokojnie, przybijając sobie piątkę z drugim dzieciakiem, który zazdrośnie patrzył na swoją koleżankę. - Musimy tylko chwilę poczekać. Kotecek powinien zaraz do nas dołączyć - wyjaśnił im swobodnie.

      Gave

      Usuń
  91. Gave zdołał zamienić parę słów z całą ferajną, zanim Onyx do nich dotarła. Wyjaśnił w jakim kierunku będą maszerować i co ich tam spotka. Miał cichą nadzieję, że nikt z Argarczyków nie wpadnie na cudowny pomysł, żeby wyskakiwać nagle i bronić swojego terenu. Swoją drogą... zniknął im na dwa tygodnie, więc pewnie znów czekała go reprymenda. Odrzucił te myśli i zerknął na Onyx, do której teraz kleiła się jedna z małych dziewczynek. Ta którą miał na ramionach wierzgnęła nóżkami, rzucając coś w nieznanym mu języku, coś co zabrzmiało "ruszamy!", więc uśmiechnął się do niej lekko. No co? Wbrew pozorom miał takie umiejętności i nie lubił straszyć dzieci... aż tak.
    - Możemy - odparł spokojnie, krzywiąc się, kiedy jeden z chłopców koniecznie chciał złapać jego zranioną dłoń. Jednak mimo pierwszego szoku, pozwolił mu na to, delikatnie zaciskając ją w swojej. - Znasz drogę czy mam prowadzić? - zapytał bo Onyx była w te klocki obcykana, ale on przecież stamtąd przylazł, więc znał skróty. - Czeka nas długa wędrówka... pewnie z odpoczynkami - spojrzał po zmęczonych uchodźcach, kiedy na niebie rozniosła się czerwono-złota łuna, dom musiał pięknie się palić. Hm... to całe palenie nie było takie złe. Znów zerknął na Onyx, czekając na jej werdykt.
    - Mogę zamykać pochód - dodał zaraz, bo przecież ktoś musiał ubezpieczać tyły. Na te chwilę nie kontrolował żadnego ducha i zdawał się tylko i wyłącznie na swoje instynkty, ale nie wykluczał zrobienia tego później. Prowadząc taką kolumnę przydałaby się wiadomość, że są po prostu bezpieczni.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  92. Przytaknął jej, kiedy poprosiła żeby z nimi tu jeszcze zaczekał. W międzyczasie zaczął powoli wyjaśniać pozostałym plan, upewniając się, że uśmiech nie schodził mu z twarzy. Chyba nigdy jeszcze tak długo się nie uśmiechał. Aż go policzki zaczęły boleć, dlatego odetchnął z wyraźną ulgą, gdy Onyx powróciła z powozem.
    - Okay, pojadę z nimi na przedzie - zgodził się z nią, ale zanim zdołała odejść, złapał ją za nadgarstek. Lekko tym razem. - Ale... nie umiem powozić wozu - przyznał się bez żadnego zażenowania. - I przydałby się mi tu ktoś, kto rozumie co mówię, jak mam prowadzić - wyjaśnił cicho, bo przecież już kogoś zorganizowała. - I... daj znać jakby coś się działo na tyłach, pomogę - dodał zaraz, jakoś tak odruchowo, po czym podsadził chłopca na wóz, a dziewczynkę, która dalej na nim siedziała zostawił na swoich barkach, czekając na odpowiedź Onyx. Bez żadnych kłótni ani sarkastycznych odpowiedzi. Nie potrzebowali tego teraz, a on wiedział że ma słabe strony. W tym wypadku była to bariera językowa i brak umiejętności powożenia. Trudno. Jeszcze nie dotarł do tych przyjemności.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  93. Gave znów skinął głową i ostatecznie pomógł swojej nowej, małej przyjaciółce wdrapać się na powóz, samemu stając na schodkach, żeby być bliżej nowego woźnicy, po czym spojrzał na tyły. Widząc, że Onyx i reszta są gotowi, dał znać Baily'emu by ruszał. Podróż mijała im spokojnie. Gave zaczął uczyć się nowego słownictwa od swojej małej przyjaciółki, która z frustracją kręciła głową za każdym razem gdy specjalnie źle jakieś wymawiał. Baily śmiał się przy tym szczerze, a chłopak dalej robił z siebie większego idiotę niż był w rzeczywistości. A co tam. Zmęczenie zrobiło swoje i nie miał ochoty, zwłaszcza przy dzieciach, bawić się w sarkazmy.
    Po czterech godzinach marszu, zeskoczył z drabinki, żeby rozprostować trochę stopy i cofnął się do Onyx, machając Baily'emu że ma jechać dalej.
    - Zaraz skręcimy na polanę. Obok niej płynie strumień. Może odpoczynek? - zaproponował jej, czekając na opinię. - Dalibyśmy radę coś upolować, napoić się, umyć? Niektórzy tu ledwie co idą... - rzucił spokojnie, chociaż wiedział, że dziewczyna to wie i widzi. - Do kolejnej takiej rzeki jeszcze długa droga. Przydałoby się uzupełnić zapasy wody - mruknął, czekając na jej opinię.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  94. - Zajmę się obozowiskiem - odparł szybko. Polować też mógł, ale obawiał się, że ze swoją ręką, która teraz zaczynała mu porządnie dokuczać nie byłoby to takie dobre wyjście. - W razie czego pomogę ci przenieść zwierzynę... zagwiżdż albo coś to wyślę do ciebie duchy - zaproponował taką pomoc, po czym wzruszył ramionami.
    - Nie mam nic przeciwko bieganiu tych dwóch metrów - posłał jej nawet nikły uśmiech, ale zaraz go zmazał z twarzy. No bez przesady, przecież ona go nie znosiła. - A duch... jeśli będę chciał to go zobaczysz - wzruszył ramionami, wracając zaraz do Baily'ego i kierując go do polany. Kwadrans później wskoczył na powóz i zarządził odpoczynek. Obiecał przy tym jedzenie, a na razie poradził wszystkim iść się umyć i wyciągnąć zmęczone nogi. Onyx ruszyła już do lasu, a on zajął się całą resztą. Najpierw przyniósł chrust i nazbierał drewna, a jego mała przyjaciółeczka nie chcąc go opuścić zbierała go razem z nim.
    - Jak się nazywasz? Ja jestem Gave - wskazał na siebie, odzywając się łamanym językiem małej. W końcu uczyła go i może nie wyłapał wszystkiego, a większość słów pozapominał ale to pytanie jakoś wypaliło mu się w głowie.
    - Maryl - odpowiedziała mała, podając mu dłoń w geście przyjaźni.
    - Okay - uśmiechnął się do niej, odbierając cięższą partię gałązek i polecając jej zbierać te lżejsze. Kamienie polecił duchom ustawić w dużym kole, a na środku postawił prowizoryczny rożen i resztę rozpałki. Na pewno będzie potrzeba więcej, toteż zaraz zabrał się za pozostałe paleniska. Choć Onyx nie chciała fatygować ofiary Barona, te same zaczęły szukać czegoś do tworzenia szałasów. On pomagał im ile tylko mógł, a kiedy Onyx dała sygnał wysłał do niej duchy. Wiadomo, dziewczyna była silna, ale nie na tyle by przenieść kilka dzików na raz.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  95. Gave piekł przygotowane kawałki mięsa i rozdawał głodnym, a kiedy wszyscy jedli odsunął się od obozu. Na moment. Odszedł nad rzekę, żeby przemyć piekącą diabelnie dłoń. Podsunął koszulę trochę wyżej, zerkając na ranę na lewym boku. Wyglądało gorzej niż przypuszczał. Nie miał pojęcia, że aż tak dał się zranić temu głupiemu krysztalnikowi, dopóki Maryl nie dała mu kuksańca w bok, a on omal nie krzyknął z bólu. To wtedy ją odprawił obiecując, że posiedzi przy niej kiedy ta będzie zasypiać. Teraz jednak szybko opuścił koszulę i spojrzał na Onyx.
    - Jasne - odparł krótko, nie kłócąc się z nią. Nie udawał też bohatera, który mógłby teraz jej pomóc z czatowaniem. Upewnił się tylko, że nikt im na razie nie grozi. - Ja się jednak zdrzemnę - dodał jeszcze. - W razie czego mnie budź, albo jak jednak będziesz chciała się zamienić - rzucił, po czym odwiązał materiał, żeby pokazać jej dłoń. - Nie jest tak źle - uniósł kciuk w górę. - Przed chwilą ją przemyłem - wyjaśnił i zanim zdążyła dopytać o więcej, odsunął się od niej, wracając do ogniska. Wyciągnął swój sztylet i wsunął go w płomienie. Zamierzał przypalić swój bok, żeby zatrzymać upływ krwi i babrzącą się ranę. Opatrunki rozdali, więc to było najlepszym co przyszło mu do głowy, tylko... problem stanowiła chmara ludzi. Przecież nie miał pojęcia czy utrzyma przy tym przytomność, a już na pewno był przekonany że mimo gałęzi w ustach będzie krzyczał. Kurwa... zerknął na Onyx i westchnął ciężko. Jednak się bez niej nie obędzie. Cóż, trudno. Przełknął swoją dumę, po czym do niej wrócił.
    - Właściwie z ręką nie jest najgorzej, ale oberwałem mocniej gdzie indzie - uniósł koszulę, żeby odsłonić jej bok. - Cholernie boli - przyznał szczerze. - Zamierzam go sobie przypalić, ale obawiam się, że... - zerknął na pozostałych ludzi. - Ech no nie chcę ich straszyć - westchnął.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  96. Nie dbał o blizny. Nie był babą żeby tym się przejmować i niespecjalnie chciał fatygować znowu Febe. Przecież będzie miała całą 30-stkę na głowie. Każdego będzie chciała sprawdzić. Chciał jej to powiedzieć, ale zrezygnował. Może lepiej że teraz założy mu zwykły opatrunek i nie będzie musiał się za bardzo drzeć.
    - Okay, po prostu przyznaj, że lubisz mnie igłą kłuć... - skapitulował tylko.
    Znów się przed nią rozbierał, żeby poświecić gołym torsem. No nic, takie życie. Wsunął sobie już chłodniejszy sztylet między zęby w razie gdyby jednak tą igłą zamierzała operować i zamknął na moment oczy, ale zaraz znów je otworzył i skinął lekko głową na znak, że jest gotowy, mogła działać.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  97. - Wiem, już mi to komunikował - odparł krótko na jej pouczenie co do sposobu walki. Nie było łatwo oduczyć się odruchu, a już tym bardziej kiedy nie widziało się w tym większego sensu. Okay, mógł stracić rękę, to byłaby pewnego rodzaju katastrofa, ale... jakoś w ferworze walki zapominał o tej przestrodze. Westchnął tylko sfrustrowany samym sobą i nie odpowiadając jej już nic więcej poszedł do Maryl. Usiadł tuż obok niej i jeszcze zdołał jej opowiedzieć bajkę, bardziej na migi niż słowami. Kiedy zasnęła oparł się o drzewo i przymknął powieki. Sen przyszedł chwilę później.
    Obudziło go szturchnięcie. Niemal od razu znalazł się na równych nogach i odruchowo przyłożył Onyx sztylet do szyi, zaraz się jednak reflektując i chowając go na swoje miejsce.
    - Sorry - mruknął ziewając przy tym i przeciągając się. - Ruszamy jak wszyscy załatwią poranną toaletę i zjedzą resztki wczorajszej kolacji - rzucił do niej, orientując się trochę w sytuacji. Dalej siedzieli na polance i dalej czekały ich 4 do 5 godzin drogi. Dalej byli z ofiarami Barona, a on dalej nie był do końca przekonany jak Niklaus i Meliodas przyjmą tyle ludu. Owszem ugoszczą, ale... ech jak nic szczęśliwi nie będą. Trudno, najwyżej wywalą go z obozu, ale podejrzewał, że Rei się za niego wstawi. Przecież nie będzie przepraszał za to, że robił coś dobrego.
    - A właśnie... - spojrzał na Onyx, wyrywając się od swych myśli i sięgnął do wora z kielichami, które zwędził od Barona. Podał jej jeden z nich. - Trzymaj - mruknął, uznając że może jej się przydać bardziej kasa niż jemu. Poza tym jeden dalej miał w garści. To wystarczy.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  98. Przez chwilę miał ochotę się roześmiać, kiedy pomyślał o Gave, który mógłby stać za tymi zleceniami. Oczywiście wiedział, że istnieje wiele wymiarów, ale jakoś to była pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy. To by było dobre. Zaraz jednak odrzucił te myśli i spojrzał po niej uważnie.
    - Rozumiem - odparł tylko, już nie zadając kolejnych pytań dotyczących jej Bractwa. Skoro nie chciała wchodzić w większe szczegóły, on nie zamierzał jej do tego zmuszać. Wstał za to z miejsca i przeciągnął się mocno. - Może cię gdzieś podrzucić, co? - zaproponował, podając jej dłoń jak na "dżentelmana" przystało. - Jeśli nie boisz się wysokości to jest - dodał z figlarnym błyskiem w oku. Skoro już rozmawiali, a ona najwyraźniej była dość ciekawa tych wszystkich umiejętności oraz jego świata to mógł jej chociaż dać namiastkę swojego "świata" podniebnego. Jego to za dużo nie kosztowało, a może nawet sprawiłby jej małą frajdę. Ot luźna propozycja bez żadnego spinania się. A co mu tam!

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  99. Hybrydą? Akane przekręciła głowę na bok i lekko zmrużyła oczy. Przecież sama była przykładem tej rasy, więc w pierwszej chwili nie bardzo zrozumiała co to się ma do noszenia maski. Dopiero kiedy dojrzała emocje towarzyszące Nyx przy samym dotknięciu osłoniętej twarzy, dopiero wtedy zaczęła przypuszczać, że jednak chodzi o coś więcej. Na szczęście nie musiała długo czekać na potwierdzenie swoich cichych teorii, a widok szczęk dziewczyny wprawił fioletowooką w zafascynowane osłupienie. Zastygła z oczyma i ustami otworzonymi szeroko, zaraz jednak wstała gwałtownie i uśmiechnęła się szeroko, doskakując do koleżanki.
    - Żartujesz sobie, tak?! Brzydka? Jaki czad! - chciała przyjrzeć się dziewczynie z bliska, skakała wzrokiem po każdym kle z osobna, zupełnie jakby właśnie zobaczyła coś niesamowitego.
    - Widziałabyś mojego tatę po tym jak przekroczył limit - zaśmiała się i machnęła dłonią. - A te trupy od Was? Błagam... Ty się przy nich wyróżniasz - posłała jej szeroki uśmiech i przytaknęła sama sobie głową. - Jesteś wyjątkowa! - dodała entuzjastycznie i raz jeszcze zaczęła bardziej przyglądać się specyficznej szczęce. Czegoś takiego jeszcze nie widziała, jednak zdecydowanie nie uważała tego widoku za coś brzydkiego.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  100. Gave zobaczył strużkę krwi i skrzywił się lekko. Zdecydowanie tego nie planował. Nie chciał jej przecież zranić. Schował kielich z powrotem do worka, wzruszając tylko przy tym ramionami. Nie chciała to nie. Więcej razy proponować nie będzie. Sam również nie jadł. Nie potrzebował tego. Nawet dnia poprzedniego nie wziął od nich ani kęsa. Uznał, że oni głodowali znacznie dłużej niż on sam. Przedstawił tylko pozostałym plan, po czym oddalił się, żeby nie przeszkadzać. Podprowadził konie do strumienia, aby je napoić, zerkając tu na Onyx.
    - Do Argaru wiedzie prosta droga - rzucił nagle, trochę wbrew sobie. Skrót, który znał już wykonali. - Wystarczy ich dobrze poprowadzić - dodał zaraz i złapał za gałązkę, by nakreślić przed dziewczyną prostą mapkę. - Dzisiaj ty jedziesz w powozie - dodał głosem nie znoszącym sprzeciwu. Przecież widział, że jest zmęczona. On co prawda był ranny, ale udało mu się trochę przespać. - Przed samym wjazdem możemy się wymienić, co by moi nie byli zaskoczeni. No wiesz... nie wiemy kto nas powita i jeśli wolisz się wymienić to proszę bardzo - wyjaśnił spokojnie, łapiąc z powrotem wierzchowce z zamiarem udania się z powrotem do powozu i zaprzężenia ich.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  101. Już miał jej odpowiadać, że adrenalina może nie wystarczyć, kiedy przyjdzie zagrożenie. Mogła odpowiednio szybko nie zareagować, ale ugryzł się w język. On przecież podobnie, szybko by nie zareagował. Lepiej nie kopać swojego własnego grobu, skoro dopiero co na chwilę, zawiesili broń. Nie chciał kapitulować, więc przygotowywał już w głowie inne argumenty, kiedy zaproponowała kompromis. Aż go wbiło w ziemię i przez chwilę zapomniał języka w gębie. Skinął odruchowo głową, po czym odchrząknął.
    - Jasne - powtórzył jeszcze i dokończył sprawdzanie uprzęży koni, po czym wdrapał się na dach powozu i przywołał pozostałych, oznajmiając im, że zbierają się za dziesięć minut. Dzieciaki znów pomógł wsadzać do powozu, tak samo jak i chorych, których jeszcze się dało, po czym wskazał dłonią przód Onyx i jej małej przyjaciółce. Swoją podsadził na dach, żeby wgramolić się tam za nią. Dobry widok przynajmniej. Duchy jak obiecał ustawił w odpowiednim kluczu.
    - Możemy ruszać. Gdyby było za szybko... - spojrzał na Onyx, co by go przetłumaczyło. - To wystarczy powiedzieć, będziemy wiedzieli - zapewnił wszystkich.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  102. Gave przez większość drogi uczył się od Maryl podstawowych pojęć w języku Terran z czystej ciekawości, ale i dla polepszenia swojej wiedzy tutejszego świata. Poznanie języków było pierwszym krokiem do podróżowania po całej krainie, a nie tylko trzymania się bezpiecznej opcji. Owszem Polsza miała język oficjalny - cieszył się, że akurat z nim tu trafił - ale to nie znaczyło, że już mógł spoczywać na laurach. Kiedy przekraczali granice Argaru umiał już się przedstawić, policzyć do 25, pożegnać się i rozumiał kilka słów typu drzewo, ptak czy duch.
    Onyx ruszyła na tyły, a on zmarszczył lekko brwi. Była już gościem w tym miejscu, więc nie bardzo rozumiał po co teraz idzie się ukrywać, ale nie wnikał. Sam ściągnął Maryl i zszedł wraz z nią. Zatrzymał powóz tuż przed wjazdem do ichniego obozu, dokładnie w tym samym momencie Meliodas wylądował tuż przed nimi z za dużym mieczem nonszalancko przerzuconym przez ramiona.
    - Dwa tygodnie cię nie ma, pędraku - zauważył na powitanie, podchodząc do Gavina i lustrując go czujnym spojrzeniem. Musiało to wyglądać komicznie, zważywszy na fakt, że demon był od niego niższy. - Nie dajesz znaku życia, Rei odchodzi od zmysłów, wszyscy się martwią... a ty tu sobie przyjaciół nowych sprowadzasz? - rzucił zezując na powóz, ale jego spojrzenie było wyjątkowo łagodne. Pogłaskał małą Maryl po łebku, w trakcie tego całego wywodu, najprawdopodobniej tylko po to, żeby jej nie martwić. Może zapewnić ją, że wcale się na niego aż tak nie gniewa, ale swoje popsioczyć musi.
    - Ciebie też miło widzieć - westchnął ciężko Gave. Powoli przyzwyczajał się do tej wszechobecnej troski, ale dalej przyprawiała go o gęsią skórkę. - Wystąpiły pewne komplikacje w wyniku których uwolniliśmy tych ludzi... byli obiektami badań, są zmęczeni i wymęczeni... potrzebują schronienia na kilka nocy, zanim nie odzyskają sił - wyjaśnił szybko, omijając samego siebie. - To jest Onyx i ja... uwolniliśmy - machnął ręką na dziewczynę z tyłu, a demon pokiwał lekko głową.
    - Och ta sławna Onyx - uśmiechnął się znacząco. Słyszał o niej co nieco od Rei. Miała konszachty z młodzieżą. - Dobra, jakoś się pomieścimy - klepnął Gava w ramię. - Później wszystko wyjaśnisz - nie chciał ich teraz zatrzymywać, zwłaszcza że część z tych stworzeń wyglądała na mocno schorowanych. Zaoferował kilkorgu podwózkę, a potem dołączył do Onyx na tyłach.
    - Miło wreszcie poznać tą sławną Onyx co tu zamieszanie wprowadza - puścił do niej oczko. Nie spodziewał się, że z niej będzie aż takie dziecko.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  103. Gave nie zauważył jej spojrzenia, bo prowadził już grupę do ich rozrastającego się obozu i rozlokowywał ich na razie wokół dużego paleniska, wyjaśniając pozostałym pojawiającym się mieszkańcom sytuację.
    Meliodas natomiast wysłuchał dziewczyny i uniósł lekko brew słysząc o tej zapłacie. Pokręcił przy tym głową.
    - Daj spokój, dzieciaku - mruknął. - Nie chcę twoich pieniędzy. Zachowaj je sobie na czarną godzinę, a co najwyżej możesz mi pomóc w łapaniu zwierzyny, żeby nas tu wszystkich wykarmić - posłał w jej stronę lekki uśmiech. - O, a jak będziesz kiedyś miała czas to wpadniesz pomóc przy konstrukcji domów - dodał jeszcze i patrząc po twarzach zgromadzonych. - Wezmę potem tych z Fasach i odprowadzę na pustynię. Trochę się u nich ugościłem - zaoferował jej nawet pomoc. Oczywiście miał w tym swój mały interes. Potrzebował pretekstu, żeby na chwilę wyrwać się z Argaru i sprawdzić co u przyjaciół na pustyni. Na szczęście Rei to rozumiała (fajną miał kobietę).
    Gave dopadł jeszcze Febe i raz jeszcze powiedział co się stało, a ta, mając dobre serducho, rozpoczęła oglądanie rannych od tych najmłodszych. Dopiero, gdy wszyscy byli zawiadomieni wrócił do Meliodasa i Onyx.
    - Ty dostaniesz moje łóżko - rzucił tylko do Onyx. - Jeśli zmieścisz się na nim z Maryl i Rokarą - dodał zaraz. Sam mógł spać na podłodze albo pod chmurką. Nie widział ku temu żadnego problemu.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  104. Gave pomagał Febe przy rannych, kiedy ci się u nich znajdowali, przy budowie też pomagał, ale to naturalne skoro miał z nimi mieszkać i przez kilka długich dni zaznajamiał się z bandą ocalałych od Barona. Z Onyx poszedł jedynie, kiedy ta odprowadzała Rokarę i Maryl. Mała nie chciała go puścić, więc nie miał wyjścia. Zresztą wolał na własne oczy upewnić się, że Onyx jej po drodze nie porzuci. Co prawda nie podejrzewał jej o to, ale gdzieś tam nieufność pozostała.
    Potem pożegnał się z Onyx, życząc im obu żeby już się nie spotkali, a złota od matki Rokary nie przyjął. Miał przecież kielichy Barona. Za nie swoją dolę otrzyma.
    Kilka kolejnych tygodni było intensywnych. Najpierw odbili Ryu, przez co w Argarze zrobiło się jeszcze tłoczniej. Potem sprzedał kielichy, dostając za nie pokaźną sumkę. Jeden z jego planów po prostu zadziałał a i cena wzrosła bo Baron nie żył. Następnie poznał dziwnego gościa, który twierdził, że jest od jego ojca. W międzyczasie dalej trenował i szkolił swoje ciało ale i umiejętności... i cichaczem odwiedzał Maryl.
    Tego dnia również do niej szedł, przynosząc jeszcze bułeczki z miesiwem, od których się niemal uzależnił. Były gotowane na parze i smakowały wręcz nieziemsko. Hm... czyżby wreszcie znalazł coś co lubił właśnie on, a niego jego brat?
    Na początek wstąpił do matki dziewczynek, przywitał się z nią i poczęstował jedną z bułeczek, po czym po skomunikowaniu się łamanym językiem dostał wiadomość, gdzie znajdzie dziewczyny. Ruszył w tamtą stronę i... skrzywił się lekko widząc, że nie on jeden wpadł dziś na pomysł wizyty. Mimo to pomachał do Maryl, która niemal od razu rzuciła to co robiła i ruszyła pędem do niego, niemal go nie przewracając.
    - Hej - wziął ją na ręce i musnął palcem jej nosek. - Przychodzę po kolejną lekcję - pokazał jej język i wręczył jedną bułeczkę w dłonie, po czym wreszcie dotarł do pozostałych.
    - Dobrze - uniósł kciuk w górę na słownictwo małej. - Jeszcze trochę a przebijesz kotecka w te klocki - dodał śmiejąc się pod nosem i podał dziewczynce smakołyk, ostatni oddając Onyx. No przecież głupio byłoby teraz jej niczego nie dać.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  105. Prychnął na insynuację, że on nie da rady. Utrzymywał 8 w powietrzu, a z jedną miałby nie dać rady? Akane przewiózł całkiem swobodnie i nawet rannego Natana wlókł ze sobą, a sprawnej laski miałby nie dać rady? Pokręcił lekko głową z wyraźnym oburzeniem.
    - Gdybym miał nie dać rady to bym ci nie proponował - stanął na równe nogi, dalej trochę się bocząc. No co za niedopowiedzenie. Zniewaga wręcz. Nabrał głębokiego oddechu, po czym wypuścił powietrze ze świstem. Zrobił tak kilkakrotnie, uspokajając się teraz i odsuwając te wredne myśli, które przed chwilą setkami zaczęły zalewać jego umysł. Cała matma i cyferki, których mogła nie zrozumieć. Wyliczenia i inne logiczne rzeczy, którymi chciał podeprzeć swoją tezę o tym, że nadepnęła mu właśnie na odcisk, insynuując iż nie da rady.
    - Wolisz z przodu - wskazał tu przed siebie. - Czy z tyłu? Na plecach? - zapytał, bo przecież nie znali się na tyle żeby swobodnie łapać ją z przodu jak Akane i mocno przytulać ruszając na podbój nieba. No i już zdołał się zorientować, że Onyx dotyku nie lubiła. Przynajmniej na razie. - Lubisz na ostro czy łagodnie? - zapytał i zaraz zamrugał. Nie, no pięknie. Nie tak miało to zabrzmieć. - To jest... wolisz spokojnie polatać czy dać czadu?

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  106. - No to weźmiesz na później - wzruszył ramionami, wpychając jej bułeczkę w dłonie i opadając łagodnie na trawę tuż obok niej Maryl objęła jego twarz obiema rączkami i wbiła spojrzenie w jego oczy.
    - Dzisiaj nie jesteś smutny - zauważyła z jakimś takim zdziwieniem, a on zamrugał kilkakrotnie bo zrozumiał częściowo o co jej chodzi i wyszczerzył się do niej radośnie.
    - Ty też nie - odparł jakoś czując się trochę niczym dziecko we mgle. Bariera językowa dawała mu się we znaki, ale przy tej małej powoli ją przełamywał. Problemem była tylko Onyx, która go tu podsłuchiwała i pewnie nabijała po cichu z akcentów i błędów, jakie popełniał. - Idź zapytać mamy czy cię puści na wycieczkę do lasu ze mną - pogłaskał ją po włosach. Dziewczynka się rozpromieniła i pognała zaraz za przyszywaną siostrą, a on uniósł lekko brew.
    - Żyje - odparł zdawkowo. - Wróciliśmy z Kryształowego Lasu - dodał po dłuższej chwili. - Rany... tam to dopiero jest jazda. Można rozum stracić, choć tobie to raczej nie grozi... - sarknął, po czym wyłożył się wygodniej na trawie i patrzył przez dłuższą chwilę na jej zarumienioną twarzyczkę.
    - Dołączył do nas... - zacisnął mocno wargi. Nie wiedział jak właściwie go nazywać. Jego przyjacielem nie był. - ...przyjaciel Akane... zajmuje się teraz nim - usiadł nagle w siadzie skrzyżnym. - O... ale to ci się spodoba. On też jest hybrydą - pstryknął palcami. - Hybrydą z kryształem i nie ma oka...
    Nie zabrzmiało to tak jak liczył. Wyglądało na to, że chciał ją znowu zranić, a on próbował nieudolnie dać jej do zrozumienia, że jej wygląd nie ma znaczenia. Ćwiczył na niej nawiązywanie rozmowy i relacji międzyludzkich. Na Maryl przecież ćwiczyć nie będzie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  107. Pokręcił przecząco głową.
    - Nie, to tylko ja - odparł krótko. - Jestem dość specyficzny - wyjaśnił prosto z mostu. Jeśli chodziło o słownictwo to faktycznie tak było. Próbował jakoś to ogarniać, ale czasem po prostu paplał coś co akurat wymyślił jego umysł, a potem myślał. Na szczęście miał dość niezły refleks i szybko się poprawiał.
    - Bo tak jest. W naszym świecie też, ale my... tzn moi przyjaciele i ja... powiedzmy że ten świat nie jest pierwszym który zwiedzaliśmy - westchnął. W końcu spędzili 2 lata w wymiarze zwanym przez nich "lustrem". Magiczna zagrywka, ale jednak. Tam trzeba było działać nie tylko umysłem, ale i mięśniami. Zresztą jak i tutaj, więc ćwiczył jedno i drugie. Ba, wcale mu żal nie było że to robi, bo dzięki temu umiejętności magiczne się powiększały. Żyć i nie umierać.
    - Okay, ale mimo wszystko cię złapię - ospadł prosto z mostu i ułożył dłonie w koszyczek za plecami, by podeprzeć na nich tyłek Onyx. - Nie mam co zrobić z rękoma na tę chwilę, a nie chcę byś mi przypadkiem je zaczęła wyrywać, gdybym niechcący musnął jakąś część ciała - wyjaśnił na swoje usprawiedliwienie, po czym nie ostrzegając przed niczym wystartował. Polecieli szybko w górę, minęli pierwszą chmurkę, a przez kolejną przeleciał wraz z dziewczyną, po czym zatrzymał się w powietrzu i wówczas rozprostował dłonie.
    - To co? Chcesz beczkę, swobodne spadanie czy po prostu spokojny lot, żeby można było popatrzeć na świat z góry? - zainteresował się.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  108. Gave uniósł brew jeszcze wyżej obserwując tę jej niedorzeczną reakcję. Ona była zazdrosna? Zazdrosna o TĘ Akane? Serio?! TĘ samą o której myślał? Bez jaj... Odchrząknął jednak i zbliżył się do niej tak, że jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.
    - No wiesz... siedzi przy jego łóżku, zmienia okłady na czole, głaszcze po policzku - szepnął jej cicho. - Odgarnia spocone włosy z czoła... karmi, bo jest za słaby - ciągnął dalej, w większości przypadków zmyślając, ale Onyx po prostu się mu podłożyła. - Wreszcie odzyskała swojego Łośka, a mojego braciszka nie ma... - odsunął się od niej. - Więc może rozwijać swoją miłość bezkarnie - puścił do niej oczko i złapał źdźbło trawy, żeby w niego gwizdnąć. - A czego się spodziewałaś? Wreszcie wrócił jej chłopak, wreszcie ma wszystkich swoich bliskich. Emanuje szczęściem, aż się rzygać chce.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  109. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, które zaczęły szklić się od powstrzymywanych łez. Potem Onyx położyła się obok niego i odwróciła. Jej głos brzmiał słabo, jakoś niewyraźnie, a napięte ramiona sugerowały, że chce jej się płakać.
    - Tak, dobrze - wydmuchał powietrze i padł plackiem na ziemię, zamykając oczy. Przytrzymał mostek nosa w dwóch palcach. - Rycz, nikt nie patrzy - rzucił po dłuższej chwili milczenia. - Jak małe będą się zbliżać to cię szturchnę - dodał. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie jest dobrze wstrzymywać łzy, emocje. Jeśli się w tobie kotłują, daj im upust. To nic takiego - zasłonił sobie twarz ramieniem, zaraz jednak obracając się na brzuch i zerkając na dom dziewczynek, co by nie być gołosłowynym.
    - A chłopak nie jest mężem. Zawsze możesz mu ją zabrać - zauważył spokojnie. - Tylko decyzja będzie należała do niej. Ani do niego, ani do ciebie jeśli już zdecydujesz się o nią walczyć... i nie na miecze. Jak będziesz próbowała walczyć na miecze to Akane sama ciebie powali bo ma bzika na ratowaniu przyjaciół. No eh... on ma dłuższy staż niż ty w tej kwestii - zacisnął wargi, zastanawiając się czy przypadkiem nie pogorszył sprawy. - Walcz o nią inaczej... zdobywaj ją powoli. Kawałek po kawałku... a potem zapytaj które z was Akane woli - wzruszył ramionami. No i super. Teraz jeszcze rady będzie jej dawał. Strach się bać co będzie dalej.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  110. - Naprawdę wolałbym, żebyś przestała tak obsesyjnie uciekać przed dotykiem. Nie mam co do ciebie złych zamiarów i nie gwałcę małych dziewczynek ani dużych kobiet. Właściwie to nikogo nie gwałcę - żachnął się. Nienawidził takich mężczyzn. Jeśli dziewczyna mówiła nie, należało to uszanować.
    - Nie wątpię w to, że jesteś silna - dodał zaraz. - Ale ja... po prostu będę robił łapami co chcę podczas lotu - dodał już się nie tłumacząc. Pierdzielić to. Jeśli miała mieć uraz to i tak będzie miała. - Nie będę celowo trzymał łap z daleka - dodał jeszcze, bo przecież nawet jeśli zamierzała go zabić to w powietrzu tego nie zrobi. Zleciałaby na łeb na szyję i oboje padliby trupem. Szybka kalkulacja i doszedł do wniosku, że to by się jej po prostu nie opłacało. Tak jak powiedział robił z rękoma co chciał, a że uparta trzymała dupsko wyżej, to już była jej decyzja nie jego.
    - Hm... coś takiego - zrobił wraz z nią powolne i małe koło, zakończył je śrubą, kręcąc się na różne strony i trochę przyspieszając. - Tylko znacznie szybciej - dodał, po chwili, wyrównując lot i pozwalając się jej nacieszyć widokami. - Z góry byłaś odsłonięta jak na dłoni - wyjaśnił spokojnie, skąd ją wypatrzył.
    - Daj rękę - wyciągnął do niej dłoń, czekając na ruch. - I puść się całkowicie - dodał zaraz. - Utrzymam cię - zapewnił, obejmując ją. - Polecimy łagodnie obok siebie. Tylko trzymaj mnie za rękę - polecił jej, jednocześnie wyjaśniając swój plan.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  111. Spojrzał na nią jakby z księżyca się urwała. Serio tak o sobie myślała? Ta pewna siebie dziewczyna? Aż przez chwilę zabrakło mu języka w gębie, po czym odchrząknął i odetchnął głęboko.
    - Nie będę cię tu pocieszał, bo nie kumam laseczkowatych problemów dotyczących wyglądu - odparł krótko, po czym odwrócił od niej wzrok. - Ale dla mnie nigdy nie wyglądałaś jako ludojadka. Już bardziej niczym warczące szczenie, które myśli że wie czego chce - wzruszył ramionami i odsunął się od niej odruchowo. Dopiero co zaleczył wszystkie rany na swoim ciele i zdecydowanie nie miał ochoty na kolejne.
    - Ty się zadurzyłaś w Akane - zauważył niczym rasowy Sherlock Holmes po kilku głębszych, kiedy informacja dochodzi z wyraźnym opóźnieniem. - Sama się teraz odsuwasz bez wysłuchania drugiej strony? - spojrzał na nią ostro. - To nie w twoim stylu - dodał jeszcze. - Przynajmniej nie w tym, który mi pokazujesz - żachnął się. - Poza tym... masz wiele walorów, o których nawet nie wiesz - dodał jeszcze. Kurwa! Naprawdę? On jej o tym musiał gadać? Przecież ledwie co się tolerowali.
    - Świetnie walczysz, masz podejście do dzieci, swoje zasady, jesteś godna zaufania i... masz niezłe oczy - wyliczył na szybko. - Kiedy nie ma w nich kurwików chcących mnie zamordować - dodał zaraz żeby nie było znowu tak kolorowo.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  112. Nie odpowiedział jej na to. Oczekiwała, że on dostosuje się do niej, a nie patrzyła na to że i ona mogłaby dostosować się do niego. Przecież nie dotykał jej jakoś specjalnie mocno i przeprosił nawet jak zauważył, że coś jej nie gra. Przewrażliwiona kobietka. Wypuścił ze świstem powietrze, opuszczając dłoń.
    - Nie zmęczyłem się. Po prostu wiem, że będąc tu obok mnie miałabyś zdecydowanie lepsze wrażenia - odparł krótko, mając na myśli widoki i radość z lotu, ale skoro nie chciała to on nie będzie się wysilał. Gdyby leciała tuż obok niego, musiałby wykorzystać więcej sił, a tak było mu wygodniej.
    - Co to jest? - wskazał jakąś wioskę wyłaniającą się zza drzew. - Wiesz od kiedy tu jestem nie widziałem za dużo Mathyr - przyznał się jej, jakoś tak zagadując trochę. - Co to za wioska? Kto tam żyje? - podleciał trochę bliżej.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  113. Akane cały ten czas słała kompance szeroki uśmiech, jednak kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, miała wrażenie, że w powietrzu unosił się zapach słodyczy. Nyx wpatrywała się w nią jak w obrazek i emanowała dziwnego rodzaju... energią? Fiołkowooka zastygła na chwilę, baczniej przyglądając się całej postaci koleżanki. Co się działo? An znowu towarzyszyło to dziwne uczucie, przenikliwe spojrzenie, trochę jakby mogła czytać cudze myśli, jednak to nie było to. Przecież kontrolowała swoje zdolności na tyle, by nie wchodzić już nikomu do głowy bez potrzeby, poza tym, to co teraz czuła nie było związane z żadnymi wspomnieniami. Przemyślenia przerwał komplement. Przepiękna? Zamrugała szybciej oczyma. Chyba pierwszy raz w życiu ktoś wypalił do niej z takim tekstem. Owszem Duszek wyskakiwał z pochwałami, ale były one albo dziecinne albo zboczone, a Ryu... Cóż, ich związek był dość niewinny, zrodził się z przyjaźni i chłopak nie bardzo skupiał się na wyglądzie An, tak przynajmniej to wyglądało z jej strony. Słowa o oczach tylko nasiliły dziwne uczucie. Silna, twarda, ładne ciało? Huh... Sama Akane poczuła lekkie zawstydzenie. Ogląda za nią? Heh, speszona zaśmiała się pod nosem i spojrzała na chwilę w ziemię.
    - To złudne wrażenie. Jestem dość irytująca - zauważyła z rozbawieniem w głosie, jednak zaraz spoważniała by znowu spojrzeć na Onyx. - Ale... Dziękuję - uciekła wzrokiem gdzieś w bok i podrapała się po szyi delikatnie. - Wbrew temu co myślisz nie często słyszę coś takiego, nie w taki sposób... - dodała, bo rzeczywiście Nyx sprawiała wrażenie niesamowicie szczerej w swojej wypowiedzi. Chcąc jakoś zmienić temat złapała przyniesioną tace i podsunęła pod nos koleżanki.
    - To... Tak się urodziłaś? Czy przyszło z czasem? No i dlaczego się zasłaniasz? W tym świecie Twój wygląd naprawdę wzbudza aż tak negatywne emocje? - zagaiła rzeczywiście zainteresowana. Z tego co kojarzyła, Rei wspominała, że to ludzki wygląd nie jest tu codziennością, a jednocześnie robi za przywilej.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  114. - A dlaczego masz się łudzić? - zapytał jej zanim zdołał ugryźć się w język. Odpuścił komentarze pozostałych kwestii, nie chcąc niepotrzebnie rozpętać jakiegoś piekła. Przy Onyx należało ważyć słowa i uważać co się mówi, jeśli chciało się poprowadzić w miarę normalną konwersację. Ale może tylko on tak miał. Nie mógł tego zweryfikować.
    - To głupota - mruknął po chwili, zaciskając mocno pięści i wbijając w nią spojrzenie. - Od razu decydujesz, że nikt cię nie pokocha, a to nie tylko twoja decyzja, ale i potencjalnego osobnika, który mógłby ci się podobać - wypalił trochę pokrętnie, ale dla niego miało to sens. - Może po prostu jeszcze nikogo takiego nie znalazłaś. Jesteś inna, wyglądasz inaczej, ale to nie znaczy, że jesteś brzydka - westchnął. - Zobacz na mnie, mówisz, że mam niezłą buźkę, ale co z tego jak serce czarne i charakter do bani? - puścił do niej oczko, wyciągając się teraz z powrotem na trawie i przeciągając mocno. - Tylko ja nie twierdzę, że nigdy nie znajdzie się nieszczęśnik, który mnie pokocha. Bo może gdzieś tam jest - wymamrotał. - Ale... w tym temacie więcej się nie wypowiem, bo nie wiem co to miłość. Nigdy takiej nie zaznałem - wyjaśnił, trochę się przed nią otwierając. Nie podejrzewał aby ją to interesowało i nie spodziewał się od niej jakichkolwiek pytań o jego osobę, więc było łatwiej się otworzyć. W takiej sytuacji oczywiście.
    - I tak i nie - odparł na pytanie o poprawianie jej humoru. - Gdybym nie wierzył w te słowa to bym ich nie powiedział - wyjaśnił swój punkt widzenia. - Naprawdę widzę w tobie sporo dobrych atutów. Wiadomo masz i wady, ale to dlatego że żyjesz - zerknął na nią ukradkiem. - A teraz się czerwienisz - dodał jeszcze, bo mimo maski którą na sobie miała był w stanie zauważyć zmianę w jej zachowaniu. - Założę się, że wyglądasz słodko z rumieńcami - zakończył, obracając się z powrotem na plecy i zrywając kilka źdźbeł trawy. Gwizdnął w nie, zadowolony, że mu to wychodzi.
    - Hej... mogę na tobie poćwiczyć nowe umiejętności? - zapytał jej zaraz. - Możemy przejść na język Terran? Chciałbym sprawdzić czy coś już kumam...

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  115. - To by dopiero było - zaśmiała się wyraźnie rozbawiona. - Po prostu częściej słyszę o tym, że kogoś drażnię lub irytuję. Na różne sposoby, wiesz, niektórych irytuje nawet to, że się o nich troszczysz i pomagasz. Są tacy, którzy chcą na siłę kogoś nie lubić i nawet jak lubią to nie zamierzają się przyznać - wzruszyła ramionami. - No ale, mam nadzieję, że tak pozostanie, że nie będę Cię w przyszłości irytować - przyznała i zacisnęła lekko usta. Czyżby w końcu było jej dane mieć koleżankę? W lustrze niby poznała kilka dziewczyn ze swojej szkoły, ale tam zostały zmuszone do poznania się, tutaj sprawa wyglądała inaczej.
    Słysząc pytanie zerknęła w niebo by się przez chwilę zastanowić.
    - Całkiem możliwe, chociaż czasami nawet największego twardziela potrafi zranić jakaś drobnostka - posłała jej lekki uśmiech po czym wysłuchała odpowiedzi.
    - Och, rozumiem, aż nadto... - przyznała. - Kiedyś też otoczenie nie rozumiało moich umiejętności, sama ich nie rozumiałam. Znalazła się wąska grupa osób, które mimo wszędobylwiej szykany postanowiły najpierw mnie poznać, a później ustalić "wyrok". Do dziś się przyjaźnimy - jej uśmiech na chwilę zniknął. - No, po części - dodała.
    - Tak czy siak, postanowiłam wtedy, że nikogo nie będę szufladkować, oceniać po wyglądzie czy coś, to płytkie, tak więc nie masz się co obawiać. Mi Twoja szczęka w niczym nie przeszkadza, zasłonięta, odsłonięta, nie ważne. Najważniejsze żebyś Ty się dobrze czuła - przytaknęła sama sobie głową. Na pytania znowu zerknęła w bok, lekko przy tym wydymając usta.
    - Cóż, moje... Ja też jestem hybrydą. W moim świecie... Tam gdzie przyszłam na świat to... No dosyć normalne. Umiem kontrolować piasek, pyły. Do tego kilka zdolności parapsychicznych. Czuję kiedy ktoś kłamie więc tak, to dość przydatna umiejętność - przyznała nie wdając się nadto w szczegóły. Mimo wszystko wolała być ostrożna. Złapała w palce kilka kawałków mięsa i skosztowała z uśmiechem.
    - Uwielbiam kuchnię Rei i Febe, ja nie gotuję zbyt dobrze, zawsze wyjdzie mi jakaś mamałyga - zaśmiała się z samej siebie.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [zatrucie pokarmowe murowane, niczego od niej nie bierz! xD]

      Usuń
  116. - Okay, okay! Nie krzycz tak - wywrócił oczyma, poddając się z tłumaczeniami. Zresztą kim on był, żeby aż tak jej do głowy nakładać. Sam popełniał amatorskie błędy, podobne do tych jej. Kurwa, nawet nikogo nigdy nie całował, a bajdurzył o miłości. No brawo, Gave, masz mistrza.
    - Nigdy nie twierdziłem, że nim nie jestem, kotecku - żachnął się na komentarz o tym hipokrycie. Oczywiście zdawał sobie z tego sprawę, a fakt że i ona zdawała sobie sprawę z własnej hipokryzji (nareszcie i przyznała to głośno przy nim! SZOK!) przyjął pozytywnie.
    - Może jakbyś ściągnęła maskę i pokazała to mógłbym się na ten temat wypowiedzieć, ale w tej chwili niestety nie mogę - zauważył krótko. - Wiesz... mogę to sobie tylko wyobrażać, a w wyobrażeniach wygląda dobrze - zapewnił ją tylko siadając nagle i przekrzywiając lekko głową.
    - Eee właśnie mnie obraziłaś - odparł w normalnym języku. - Pamiętaj, że uczy mnie Maryl - dodał jeszcze, przechodząc na terrański. - Co robisz wczoraj? - zadał pytanie niepoprawnie gramatycznie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  117. Bezpośredniość Onyx była rozbrajająca, An posłała jej ciepły uśmiech i pokręciła głową z niedowierzania. Miała jakieś dziwne przeczucie, że ich znajomość będzie początkiem czegoś ważnego w jej życiu. Akane nigdy tak naprawdę nie miała przyjaciółki, nie miała kogoś komu mogłaby otwarcie powierzyć swoje troski. Czy to do chłopaków czy zwykłych, nudnych dni. Wiedziała, że ma oparcie w ojcu, mogła też liczyć na Natana i Shi, ale to było coś innego.
    Maskę przyjęła z lekkim zdziwieniem na oczach.
    - Serio, mogę? - zapytała. Nie spodziewała się takiego gestu. Nyx zdawała się mocno związana ze swoimi przedmiotami. Najpierw sai, teraz to. Przyłożyła maskę do twarzy i uśmiechnęła się szeroko. Teraz widać jej było głównie oczy.
    - I co? Nadaję się na skrytobójcę? - zażartowała by po chwili przyłożyć maskę do twarzy towarzyszki. Założyła jej jeszcze włosy za ucho z jednej i drugiej strony.
    - Racja, muszę przyznać, wyglądasz w nich uroczo, podkreślają Twoje oczy - kiwnęła głową by zaraz obrócić maskę w dłoniach i dokładniej ją obejrzeć. - Chociaż moim prywatnym zdaniem te kły wcale nie szpecą - dodała szczerze i zaraz westchnęła głośno.
    - To jest... Wchodzenie w głowę? Po prostu mogę Ci w niej nieco namieszać, wyciągnąć na wierzch jakieś wspomnienia. Zdolności związane z psychiką - wyjaśniła by zaraz zdziwiona unieść obie brwi.
    - Przeszkadzać? Heh Nyx, jakby Ci to powiedzieć... Sama mam na koncie dziwne i krwiste przewinienia. Świat z którego przychodzę jest dość brutalny więc nie musisz się obawiać. Co prawda nigdy nie byłam świadkiem zjadania człowieka, ale wiem, że takie rzeczy mają miejsce i nie specjalnie mnie to rusza, no przynajmniej do czasu aż nie chodzi o kogoś mi bliskiego. Surowe mięso tym bardziej mi nie przeszkadza... Pewnie nawet mamy jakieś w domu, więc jak chcesz to się przejdę po kawałek dla Ciebie - odpowiedziała pogodnie, bo rzeczywiście nie widziała w tym problemu.

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  118. Słuchał jej marszcząc lekko brwi. Nie wszystko zrozumiał. Nie wiedział na jakiej wycieczce była i co zrobiła ze zleceniami, ale ogólny zaraz wyłapał.
    - Co kupiłaś? - zapytał chcąc jakoś dać do zrozumienia, że coś tam wyłapał z jej wypowiedzi. - Ja pomagam w domu, składać... budo... - urwał szukając słowa. Próbując sobie przypomnieć jak ono brzmi, ale skapitulował. Wypuścił ze świstem powietrze. - U siebie. W Argarze przy drewnie. Uhm robię dom - wybrnął z impasu, przy czym poczuł, że teraz on czerwienieje na twarzy. Może nie powinien jeszcze się sprawdzać z tym gadaniem. Przecież daje jej tylko powód do śmiania się z jego żałosnych prób. Ech już widział jak to wykorzystuje przeciw niemu. - I... ćwiczę z... - pokazał na miecz. - Broń - mruknął też nie pamiętając innego słowa. Z Maryl jakoś łatwiej mu to przychodziło. - A! - przypomniał sobie. - Lepiej z ręką - pochwalił się, choć nie sądził żeby zrozumiała. Coraz rzadziej korzystał z łapania ostrza gołą ręką. Przynajmniej na treningu.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  119. Trzaski bicza rozbrzmiewały w komnatach, z pozoru, małej chaty znachora. Mężczyzna siedział na klęczkach, sprawnie operując ćwiekowanym pejczem. Narzęcie coraz to mocniej uderzało o jego zakrwawione plecy... Lecz Pius nie pisnął, nie odezwał się słowem, nie zajęknął, nie mrugnął. Ból pomagał mu się skupić. Pozwalał mu na wejście w stan transu, w którym eksplorował własną podświadomość...
    Aż do czasu, gdy nie usłyszał łupnięcia o podłogę w pokoju gościnnym. Spojrzał w tamtą stronę, odkładając zakrwawiony pejcz na podłodze, szybko ścierając z niego krew szmatą, którą miał obok. Wziął butelkę mocnej wódki, polał sobie nią plecy, aż nie zapiekło, po czym zamarł... Ktoś był w jego domu, wzywał pomocy... Widać, praca szukała go nawet teraz...

    Na szybko nałożył na plecy koszulę, po czym pobiegł do pokoju, w którym zobaczył zakrwawioną kobietę, wyraźnie ranną... Zobaczył jej plecy, te cięcia... Spojrzał na jej usta, a raczej to, gdzie powinny być. Dostrzegł żuchwę najeżoną zębiskami, westchnął ciężko... Jakaś abominacja... Albo produkt mutacji...

    Nie zastanawiał się dwa razy, podbiegł do kobiety, łapiąc ją pod ramionami, przez co krew spłynęła na jego dłonie. Dostrzegł także, że rany są głębokie... Wyraźnie będzie trzeba szyć.
    — Spokojnie... Jesteś bezpieczna. — rzucił w przypływie adrenaliny, łapiąc ze stołu buteleczkę z eliksirem, który szybko wlał do jej... Ust? Chyba ust. Skaleczył się delikatnie w palec, gdy niechcący przejechał nim po kle kobiety...
    — Wytrzymaj... To zioła z alkoholem. Powodują szybsze krzepnięcie krwi... Ale bez operacji się nie obejdzie. Chodź tutaj. — westchnął, łapiąc ją pod niepokieryszowane ramię, po czym zaczął kierować się z nią do piwnicy, do prawdziwej pracowni.
    — Kto ci to zrobił? Na bogów... Zwykły człowiek już by się wykrwawił... — miał delikatny głos, wręcz chłopięcy... Przynajmniej przyjemny dla ucha.

    OdpowiedzUsuń
  120. Od razu, gdy dostrzegł sztylet w brzuchu, pokiwał głową na jej niewyraźne słowa. Cholera. Będzie potrzebna werbena... Chociaż jaka to trucizna? Pytania pojawiały się w głowie, a gdy kobieta położyła się na stole, podciągnął jej nogi tak, by leżała prosto. Wyglądała na wojowniczkę, nie myślał tutaj o imponującym uzębieniu. Jej ciało było dość umięśnione, dłonie starte od trzymania klingi...
    Obserwował ją, to prawda. Dostosowywał przez to dawki leków, jakie zaraz miał podać... Chociaż wiedział, że leki w tym przypadku nie wystarczą. Będzie potrzebował czegoś więcej, czegoś, co podtrzyma ją, gdy będzie wypalał tkanki... Nie było czasu na szycie. Na plecach dostrzegł conajmniej siedem cięć różnych głębokości... Nie wspominając o brzuchu... Na światłość, miała pieprzony sztylet pod tchawicą! Kilka centymetrów dalej, nie miała by szansy nawet się tutaj przywlec.
    Zobaczył wszystko co musiał.
    Podbiegł do swojego laboratorium, w metalową strzykawę zaciągając silnego środka spowalniającego pracę serca. W drugą rękę szybko wcisnął lek przeciwbólowy, jako, iż będzie trzeba te rany wypalić... Jej ciało mogło nie wytrzymać bólu...

    Przybiegł z pośpiechem, zrzucając koszulę z siebie, pocąc się z samej adrenaliny, jaka wbiła mu do głowy. Myśl Pius, myśl...
    Podszedł do stołu, wbijając metalową strzykawę w jej udo. Mogła poczuć, jakby magma spływała do jej krwiobiegu... Lecz mogła też poczuć chwilowe ukojenie, towarzyszące przy zasypianiu...
    — Cokolwiek teraz nie zrobię... Błagam cię, na światłość... Nie zasypiaj. Trzymaj się, będzie dobrze... Muszę to tylko... — westchnął z delikatnym jękiem, gdy klinga sztyletu opuściła jej ciało... Szybko przycisnął szmatę do miejsca rany, drugą ręką sięgając pod stół, po mniejszą strzykawkę...
    — To jest... Kurwa. Będzie cię bolało. — westchnał, wbijając ją obok rany, jakoby modlił się, że ciało hybrydy wytrzyma jaskółcze ziele... Nie było czasu na identyfikowanie trutki, tym bardziej, że kobieta straciła za dużo krwi...
    — Otwórz usta. — powiedział, spokojniej, wlewając jej specyfik przeciwbólowy do gardła. Wtedy dopiero, po dłuższej chwili, zdjął szmatę z jej brzucha, by światłość rozbłysła w pomieszczeniu...
    Nieznajoma mogła poczuć, jak wypala jej ranę, jak tkanka, mimo palenia... Szybciej zrasta się ze sobą... Całe szczęście, że podał jej przeciwból... Nawet wojownicze ciało, mogło nie przeżyć takich katuszy...
    — Będzie dobrze... Poskładam cię do kupy, obiecuję... — powiedział, patrząc jej w oczy... Mogła dostrzec, że jego tęczówki świeciły się złotym światłem...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  121. Wypalanie rany dało zadowalający skutek, widział oparzenia gorsze, leczył już poważniejsze, głębsze blizny...
    Przetarł pot skroplony na czele, zarzucając popieliste włosy w tył, strzelił karkiem, po czym westchnął głęboko... Robota nie była skończona. Jakimś cudem przetrwała nakłucie, wypalenie, zatrucie... Z czego ona była zrobiona? Każdy jego poprzedni pacjent zakrztusiłby się krwią z trucizny... W jego głowie pojawiły się pytania, na które nie było czasu odpowiadać. Bowiem rany na plecach, jak i z przodu klatki piersiowej... To wymagało delikatniejszej kuracji. Co najmniej dlatego, że wypalenie tych konkretnych miejsc, byłoby ryzykowne, dla jej zdolności motorycznych.
    Chwycił za skalpel, z wyrobioną ręką szybko sięgając do jej kaftana, by rozciąć materiał gorsetu oraz bielizny, tak, by szybko pozbyć się ubrań z jej ciała. W końcu mógł operować, dostrzegł jak bardzo jej rany były głębokie, złapał się za głowę.
    — Na światłość! — krzyknął, nie dowierzając własnym oczom. Nawet jej ścięgna nie wyglądały ludzko. Położył ją na boku, by krew ściekająca z jej ran, spłynęła po skórze. Usadowił ją na boku, chwytając za igłę i nić, kładąc je obok kobiety. Chwycił również za butelkę spirytusu, po czym polał rany tak, by odkazić naruszone tkanki. Potem, zaczął zszywać... Jego ręka nawet nie drgnęła, pomimo chaosu w głowie. Szył każdą ranę, skrupulatnie, obserwując cały czas stan swojej spontanicznej pacjentki. Widział, że przeżywa katatonię, lecz na to nie mógł za wiele zaradzić. Sama rekonwalescencja potrwa długo, zanim mięśnie się zrosną, ścięgna zregenerują... I te zęby... Spojrzał na nie jeszcze raz, okiem badacza, zastanawiając się, z czego były wykonane...
    — Więc... Jak cię zwą? Zszywanie trochę zajmie, a dobrze by było, żebyś nie zasypiała... Porozmawiajmy. — powiedział, delikatnym, wysokim głosem, jednoznacznie wskazującym jego młody wiek. — Będziesz musiała tu trochę spędzić czasu... Za odpowiednią cenę, sprawię, że będziesz w stanie zadawać jeszcze gorsze rany, niż te, które właśnie leczę...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  122. — Onyx... Ładnie. — powiedział, w sumie niezręcznie, jakoby nie był osobą towarzyską, zagadywanie jej miało na celu jedynie pomoc w skupieniu... Westchnął głęboko, idąc szybko po szmatę z oliwą. Zaczął oczyszczać jej rany, te głębsze ściągając bandażami ciasno. — Ja jestem Pius. Mieszkam tu już... Cholera. Nie pamiętam ile... — odparł, po czym, gdy skończył obwiązywać, westchnął, ścierając pot z własnego czoła. Była ustabilizowana. Krwotok już raczej jej nie zagrażał, a obrażenia wewnętrzne zaleczy z czasem... W końcu, pośpiech w tych sprawach nie był dobrym rozwiązaniem, nie wiedział też, jak jej ciało zareaguje na magię... A tak na prawdę był wykończony, taka szybka, intensywna terapia magią nie miała prawa się udać.
    Ale się udała. Rzutem na taśmę.
    Mamrotanie z jej osobliwych ust zignorował, po czym podłożył jej zwiniętą skórę pod głową... Jak dobrze że dzień wcześniej prowadził inwentaryzację sali operacyjnej... Taka błaha decyzja uratowała jej życie.
    Odetchnął ciężko, po czym sięgnął po kadzidło, samemu zasłaniając nos, rozpylając je nad jej głową.
    — Odetchnij... Już jest dobrze...

    ~*~

    Pilnował jej, sprawdzał jak żyje, przez kilka dni monitorował jej stan zdrowia, reakcję ciała na jego magię... Upocił się przy tym. Ledwo co odratował jej prawe płuco, które było przeszyte ranami kłutymi. Odratował to, co się dało. Nie był mistrzem w swej dziedzinie, lecz na pewno nie był także nowicjuszem. Takiego przypadku, tak poważnych ran jeszcze po prostu nie miał okazji leczyć.

    Siedział na krześle, dobre kilka metrów od niej, jakoby znał reakcje po przebudzeniu. Podał jej silne środki nasenne, wręcz halucynogenne, więc diabli wiedzą, co się teraz jej mogło przyśnić. Nic przyjemnego - uznał, jakoby rzeczy, które miała na sobie, te, które dało się odratować, jej ostrza, jej dziwne sztylety, które bardziej przypominały trójzęby niż ostrze proste... To leżało w zasięgu jej wzroku. Ale nie obok. Bo kto niewyszkolony walczy czymś takim? Pius nie wiedział. Nie znał się na wojaczce. Ale przezorność uratowała go więcej niż raz.
    — Ohhh... Onyx. — powiedział, widocznie z entuzjazmem, gdy się obudziła... Akurat delektował się herbatą i nie zauważył, że się podniosła. — Tak. Jestem Znachorem. Tym, którego ci polecono... Muszę przyznać, jeszcze nie widziałem tak dobrej reakcji na eliksiry. Regenerujesz się szybko. — powiedział, stopując. Trochę przerażało go to, jak jej zęby poruszały się, gdy mówiła. Z drugiej strony, po kilku dniach się już do nich przyzwyczaił.
    — Wybacz że pozbyłem się twoich ubrań. Musiałem odsączyć z nich truciznę, krew zmieszana ze smołą i tojadem spłynęła ci na podbrzusze. — Odchrząknął delikatniej. — I niżej. Ale hej, dolna bielizna i twoje bronie są tam. — wskazał dłonią ładnie ułożony ekwipunek pacjentki.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  123. Łatwiej przychodziło mu słuchanie niż wypowiadanie się. Niby wiedział, że to normalne ale niezwykle go to frustrowało. Zacisnął mocno pięści, zły na samego siebie za tę słabość, ale zaraz odetchnął głęboko.
    - To dobrze - odparł po prostu na jej wyjaśnienie dotyczące zakupów. Dziewczynki na pewno z zabawek się ucieszą. - To drugie - poszedł na łatwiznę i nie próbował robić dłuższego zdania, jeśli chodziło o jego dłoń. Uniósł kciuk w górę w podziękowaniu za ratunek i padł na trawę plackiem.
    - Okay, już wiem, że nie jest dobrze - wrócił do swojego języka. - Poprawię się. Następnym razem będzie lepiej - westchnął rezygnując z mowy terrańskiej. Przynajmniej na tę chwilę. - Dzięki za... wyrozumiałość - podrapał się lekko po głowie, przymykając przy tym oczy i wsłuchując się w naturę ich otaczającą. Dziewczynki coś długo nie wracały.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  124. Westchnął delikatnie, trochę ze strachem, gdy krzyknęła "Maska!". Chyba wolał po prostu nie podjudzać kobiety, nie prowokować... Mimo wszystko, była to sytuacja dla niego mało komfortowa. I cholernie ryzykowna. Poprawił wypłowiałą, białą koszulę, jaką miał na sobie, przez co Onyx mogła poczuć krew w powietrzu, krew pochodzącą z jego pleców... Lecz nie wyglądał na zranionego, nawet zainteresowanego tym, że krwawi.
    — Ahh tak, maska. Niestety, była do wyrzucenia. Była pełna wydzieliny z twoich ślinianek, jak i krwi... Nie udało się jej doprać. No i leżała w moich grządkach. Które przy okazji użyźniłaś krwią, więc dzięki. — powiedział, delikatnie wzdychając w uśmiechu. Patrzył jej w oczy, nie z szacunku do rozmówcy... Bardziej sprawdzał jak jej osobliwe oczęta reagują na światło.
    — Wszystko jest w twoim ciele osobliwe. Z resztą, medykamenty które przyjęłaś były na tyle silne, że powinnaś nie żyć. Więc tą... Osobliwość. — powiedział, tasując ją chłodnym spojrzeniem od stóp, po bieliznę, kończąc na oczach. — Jest na tyle wytrzymałe, że wytrzymało. Chociaż nie chcę wiedzieć chyba, jak się stało, że miałaś siedem cięć, dwa kłucia, pęknięty piszczel, złamany ząb i truciznę w żyłach... — westchnął, jakby wyliczając w głowie całą swoją pracę przez ostatnie dni... — Będzie cię trzeba jeszcze pozszywać. Czekałem na to, aż wstaniesz, bo na śpiocha mięśnie się za bardzo rozluźniają.
    Popatrzył na nią podejrzliwie, jakby światło młodzieńca zastąpiło przez chwilę cień podejrzenia, jego twarz wykrzywiła się, jakby miał zaraz mówić o czymś, co go brzydziło.
    — Powiedzmy, że bractwo czasem korzysta z moich... Usług. Nie jestem lekarzem z kościoła, nie tego przynajmniej... Jestem Pius. Świadczę usługi... Sama widzisz z resztą. I jeszcze nie skończyłem. Trzeba będzie szyć, patrzeć czy się regeneruje... W końcu jakie ostrze jest dobre, gdy jest tępe? — zapytał z dozą sarkazmu, wstając ze swojego miejsca, by przygotować igłę do dezynfekcji w spirytusie. — I jeszcze porozmawiajmy o zapłacie. Bo tego niestety nie mieliśmy czasu umówić...
    Jego oblicze mogło wydać się dziwne, natomiast był to ten sam mężczyzna, z wysokim głosikiem...
    — A. No i będziesz się musiała ponownie rozebrać. Z bandaży i... — spojrzał na jej bieliznę. — Z tego... Spokojnie, jestem pod przysięgą lekarską. Widziałem w życiu już prawie wszystko.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  125. - Jasne - nie namawiał jej dalej. Nie ufała mu, ale przecież znali się może od godziny. Nie tak szybko się zdobywało przyjaciół. Musiał to sobie powtórzyć kilkakrotnie, znów przeklinając siebie samego za ograniczone umiejętności międzyludzkie oraz trochę marudząc na fakt, że zawsze jeździł na fali przyjaciela jeśli chodziło o znajomości. Teraz trzeba było wyjść z cienia, co niezwykle go przerażało pod tym względem.
    - Jakieś dziewięć miesięcy, osiemnaście dni, osiem godzin i 48 minut... no w zaokrągleniu prawie dziesięć miesięcy - rzucił, po czym nagle się zatrzymał. - A właściwie... liczycie tu czas w miesiącach? Ile trwa wasza jedna doba? - zainteresował się, bo przecież nie każdy mógł go zrozumieć. - U nas miesiąc miał 30 czasem 31 dni - wyjaśnił szybko. - To jak ci przeliczyć na dni... to około 300 dni jesteśmy - zrobił szybką matmę, teraz nie bawiąc się już w jakieś dokładności.
    - Mhm można tam zjeść coś dobrego? - zapytał o tę wioskę, bo chętnie spróbowałby jakiegoś specjału z tego miejsca. - I jaka jest szansa, że Drakony, które tam będą mnie nie wydadzą w ręce swoich pobratymców? - dorzucił jeszcze. Ich rozstanie było dość burzliwe.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  126. — Hmmm... Pogniecenie ziół natomiast wyrównuje się z użyźnieniem. Powiedzmy że za fatygę puszczę to w niepamięć. — odparł, prześmiewczym tonem, strzelając karkiem. Mogła dostrzec, że na moment, jasno-piwne oczy młodzieńca zmieniły kolor na fiołkowy, podchodzący pod jasną purpurę. Patrzył na nią z przekąsem, po czym odłożył igłę, patrząc na własne dłonie. Rzeczywiście. Były całe we krwi. Dzisiejsze biczowanie było ostrzejsze. W końcu musiał wybić z siebie pokusy...
    — Ale czy ja powiedziałem, że jest pokazówką? Wręcz przeciwnie. W całej mojej, co prawda krótkiej karierze zawodowej, nie miałem do czynienia z takim... Ciałem. I nie chodzi mi tu o oczywistość. — dłonią wskazał jej twarz. — Regeneracja ścięgien, jak i fakt, że podczas letargu byłaś w stanie wytrzymać ciężką terapię regeneracji... Jedynie podziwiam cię, z naukowego punktu widzenia. Nie bierz tego do siebie. Zboczenie zawodowe. Osoby które noszą rany podobne do twoich, gryzą piach. Więc nie wiem, czy to była wola walki, wytrzymałość cielesna... Przetrwałaś mimo to. — mówiąc monologiem, sięgnął do miski z wodą, by zacząć szorować brudne od juchy dłonie. Onyx mogła dostrzec, że jego tęczówki z powrotem zmieniły się na kolor szlachetnego dębu, toteż jego melodyjny głos powrócił do jego krtani, a twarz wyraźnie się rozluźniła.
    — Jeśli chodzi o zapłatę, nie miałaś przy sobie żadnych pieniędzy. Zauważyłbym. — powiedział, uśmiechając się delikatnie, gdy w końcu doszorował dłonie do czystości. — A za usługę uratowania życia, przyjmuję zapłatę wysokości dwustu pięćdziesięciu sztuk złota, wedle umowy z twoim. — zrobił krótką pauzę, odchrząkając. — Cechem. Tego słowa szukałem. W razie nie zapłacenia za usługi, twój cech traci możliwość korzystania z moich usług, a co za tym idzie, cichego sojusznika. Tylko mówię, zszywałem tu paru twoich braci...
    W końcu, wziął igłę z nicią, wraz z kubkiem spirytusu, jak i małą fiolką zielonego płynu.
    — Usiądź i się rozbierz. Trzeba zszyć twoje rany, póki się nie rozleciały.

    Onyx

    OdpowiedzUsuń
  127. — Wiem, że nie zdradzisz. Znam zasady i kod, jaki obowiązuje w bractwie. — odparł delikatnym głosem, odkażając igłę małą strugą światła z paznokcia, podgrzewając ją do czerwoności. Zakrzywioną igłę położył na metalowej tacy. — Po prostu informuję o tym, że moje usługi kosztują. — wzruszył ramionami, po czym westchnął. Nie miał powodu, by jej nie ufać, w końcu znał jej pracodawcę. — Skoro to mamy za sobą... — zatrzymał się, gdy wspomniała o krwi. Popatrzył za siebie, spojrzał na zakrwawioną koszulę, zapach...
    — Wybacz. Czasami zapominam o tym...
    Mówiąc to, wstał z łóżka, akurat wtedy, gdy się rozebrała do naga, rozpiął koszulę, rzucając ją to wiklinowego kosza w kącie pokoju. Zasiadł pod ścianą, biorąc świeżą szmatę z miską czystej wody.
    — Cóż, nie wiedziałem o twoich zapędach kanibalistycznych. Będę to miał na uwadze, podczas terapii. — wtedy, będąc do niej odwróconym plecami, zdjął koszulę kompletnie, ukazując wątłe, blade ciało, nie wyróżniające się niczym, czego można było się spodziewać od chudej osoby.
    Oprócz pleców.
    Na nich, widoczne był niepoliczalne cięcia, blizny, niektóre otwarte, niektóre świeże. Makabryczny obraz jego ran, mógł zostać zaburzony przez kompletną obojętność znachora, co do ich stanu. Po prostu zaczął przecierać je mokrą szmatą, widocznie nawet się nie wzdrygając, od otwartych tkanek i tarcia o nie...
    Zupełnie, jakby nie czuł bólu.
    Westchnął głęboko, patrząc na nią przez bark.
    — Zaraz przyjdę szyć. Nie musisz się zakrywać. I tak widziałem cię nago od góry do dołu. Jestem lekarzem, przypominam. Rozluźnij się. Łatwiej będzie szyć. — powiedział, po czym wstał, wyciskając ze szmaty krew, by po dłuższej chwili sięgnąć po świeżą koszulę, którą niedbale zarzucił na plecy. Podszedł do niej, gdy odwróciła się plecami, po czym złapał za rozżarzoną igłę, zaczynając szyć jej głębokie rany...

    OdpowiedzUsuń
  128. — Zapędy, predyspozycje. Jakkolwiek tego nazwiesz, jest to jedna z pokus, która tłumi w tym momencie twój umysł. Uwierz. Znam się na pokusach, na pożądaniu... — mówił jej, obok ucha, znowu mogła poczuć od niego tą dziwną aurę, przez którą kolor oczu zmieniał się... — To jest jak zapach. Tak jak drapieżnik jest w stanie wyczuć swoją ofiarę... — odchrząknął, strzelając się w policzek z otwartej ręki. Plasnęło dość głośno.
    — Wybacz. Czasami się zapominam, że nie jestem sam. — odparł, wysokim głosikiem, wzdychając ciężko. — Zdecydowanie, nie zaliczasz się do standardu pacjentów, których tutaj przyjmuje. Dlatego też eksperymentuję z medykamentami, bo niektóre leki przeciwbólowe na ciebie nie działają. — powiedział, starając się skupić na szyciu. Położył dłoń na jej barku, tak, by go rozluźniła, gdzie potem zaczął dość ręcznie obszywać ranę.
    Dość długo czasu minęło, zanim obszył wszystko, skupił się wtedy na robótce. Widział dyskomfort na jej twarzy, to, jak reagowała, gdy wbijał igłę... Nie mógł na to nic zaradzić. Mimo jej odruchów, drżenia, zręcznie wytrzymała cały proces, co musiał jej przyznać, spowodowało u niego zdziwienie.
    — Dobrze się trzymasz. Na światłość, nie chcę wiedzieć, jak wyglądał ten, z kim walczyłaś... — powiedział, przecierając oleistą szmatką zszyte rany, by w końcu, stanąć przed nią do przodu, patrząc w oczy.
    — Masz jeszcze dwie rany kłute z przodu. Załatwimy to szybko, postaraj się nie ruszać. Napijesz się czegoś, zjesz coś? Posiedzisz tutaj jeszcze długo, dopóki cię nie poskładam do całości... A i możemy o czymś pogadać, jeśli chcesz. Mało osób się tutaj zapędza, oprócz klientów, rzecz jasna.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  129. — Czyli gryzie ziemię... Szkoda. Im więcej mam klientów, tym mniej mam klientów... — powiedział pod nosem, patrząc szwach, jakie zamontował. Rany kłute dużo trudniej było zszyć, bo jak ranę ciętą wystarczyło naciągnąć, tak, by skóra zrastała się sama ze sobą, tak tutaj, potrzebna była skomplikowana pętelka, by skóra ściągała się do siebie, wokół dźgnięcia.
    — Niedługo. Ale trzymasz się sztywno, więc będzie łatwiej. Zwykle klienci wyją niekontrolowanie, albo trzęsą się tak, że można komuś krzywdę zrobić igłą... — popatrzył jej w oczy, gdy Onyx wspomniała o okolicy. — Nie da się ukryć, ciężko tutaj trafić. Nie bez powodu. W centrum, za moje eksperymenty, mógłbym zostać powieszony, albo torturowany. Tylko tak jestem w stanie pomóc. No i jest to bardziej lukratywne. Z resztą. Siedzisz w tym po uszy. Za kontrakt dostajecie tyle, na co zwykły rolnik, albo praczka zarabia przez pół roku, jak nie więcej. Dzięki temu też, stać mnie na narzędzia i składniki, a uwierz... — jego oczy zmieniły się na purpurę w moment. — Takie ceny dojebali, że nie pomogę nikomu. Jak bardzo bym tego pożądał... — odparł, kończąc zszywanie jej ran kłutych, po prostu przerwał nić czymś czarnym na palcu, po czym westchnął.
    — Zjesz coś? Napijesz się? Możesz się już ubrać... — przerwał, po czym odwrócił się do niej, biorąc zakrwawioną miskę do drugiego kąta pokoju. — O ile chcesz...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  130. Miała rację. Nie uczył się tego języka długo. Raptem kilka tygodni i tylko wtedy, kiedy odwiedzał Maryl. Jasne, powtarzał sobie i próbował ale był przyzwyczajony do książek i nauki z nich. Gavin go do tego przyzwyczaił, a teraz? Nic takiego nie posiadał. Uczył się więc jedynie języka mówionego i to od 8-latki.
    Uśmiechnął się szeroko, kiedy tylko dziewczynki znalazły się w pobliżu. Jakoś tak odruchowo zmieniał się przy nich, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wysłuchał słów matki, starając się ją zrozumieć, potem usłyszał swoje imię i rozdziawił usta patrząc na Onyx, a Maryl już była w jego ramionach.
    - Ja nie - odparła szybko. - Popatrzę - dodała zaraz, ciągnąc go za rękaw.
    - Może jednak się pouczymy? - zaproponował jej spokojnie. - Warto umieć - zapewnił, oczywiście mówiąc dość pokracznie ale tak żeby mała zrozumiała. - Nie będzie strasznie - poczochrał ją po włosach, a mała dalej patrząc na niego sceptycznie, skinęła w końcu główką.
    - Ale z tobą - zastrzegła sobie.
    - Pewnie, z największą przyjemnością - rzucił już w swoim języku, a małej pokazując uniesiony kciuk do góry. Spojrzał na oddalającą się Onyx i przeniósł wzrok na matkę dziewczynek, jakby czekając na jej sprzeciw, ale ta jedynie pokiwała głową i obiecała ciepłą kolację na wieczór.
    - Chodź, pójdziemy do dziewczyn. Pomożemy im - rzucił do Maryl i złapał ją za rękę. Szybko dogonili biegnącą Rokarę, a zaraz potem dołączyli do Onyx.
    - Drewniane miecze? - zapytał jej, bo nie był pewien od czego powinno się zaczynać. Meliodas poszedł na żywioł i nie pierdzielił się w tańcu, ale on był starszy niż te dwa brzdące.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  131. An wzruszyła ramionami.
    - Do takiego poziomu jeszcze mi daleko, ale może kiedyś rzeczywiście będę niedotykalna - zaśmiała się delikatnie i zaraz przytaknęła głową dziewczynie.
    - Masz rację, chyba jedynie te czysto literackie czasami nam oszczędzają brutalności - zauważyła, obserwując jak Onyx je. Na wzmiankę o surowym mięsie znowu jej przytaknęła i zasłoniła usta dłonią, prawie gubiąc nagryziony kawałek owocu.
    - Słuszna uwaga, cieszę się, że Ci smakuje. Rei też na pewno będzie zadowolona - przyznała po czym kontynuowała luźną pogawędkę z nową znajomą. Musiała przyznać, że oczyma wyobraźni widziała Onyx jako kogoś kto nie wpadł tu tylko na chwilę i... Nawet jej ta wizja odpowiadała. Spędziła z dziewczyną interesujący dzień, pożegnały się dopiero wieczorem i to dopiero wtedy An zeszła na ziemię. No cóż, musiała wejść do domu, a tam wiedziała co ją czeka. Jeszcze ta sytuacja z plaży... Miała o czym myśleć, ech, zapowiadał się długi wieczór. [W życiu by nie pomyślała, że dziś jeszcze zdąży rozwalić wannę xD]

    Akane

    OdpowiedzUsuń
  132. — To się ubierz. Już się napatrzyłem... — przejechał fiołkiem oczu po jej ciele ponownie, a mówiąc to, złapał się za twarz z jakąś wewnętrzną furią, wydając z siebie głuchy jęk, przypominający bardziej przyjemność, niż ból. Ponownie spojrzał kobiecie w oczy. — Powiedzmy, że mam... Małą dolegliwość. — dokończył, widząc zakłopotanie na jej twarzy, brak zrozumienia, dystans... Spodziewał się tego. Każdy na niego tak reagował. I dobrze. Przynajmniej nie musiał się otwierać przed nikim, skupiając się na pracy całkowicie.
    — Skombinuję ci jakieś ubrania. Nie będzie to nic takiego, co miałaś wcześniej, aczkolwiek powinno dać komfort. A co do strawy, będę miał dziczyznę. Wczoraj jeden z leśniczych przyniósł spory udziec... Powinno zaspokoić twój apetyt. — odparł, po czym, wynosząc brudną wodę z pokoju gościnnego, ruszył w stronę drzwi, za którymi zniknął jakiś czas.

    Przez kilka chwil mogła usłyszeć trzaski, kilkukrotne, rytmiczne.

    ~*~

    Po około pół godziny, wszedł do pokoju bez pukania, niosąc na tacy upieczony kawałek udźca, z warzywową otoczką, z cytrynami na mięchu, wraz z dwoma drewnianymi kubkami płynów.
    — Ten po lewej, to woda, ten po prawej, to eliksir. Smakuje niczym stare onuce, ale zaufaj mi, pomoże w regeneracji tkanek. A. — położył tacę na stoliku nocnym, po czym pobiegł jeszcze do większej izby, nie zamykając za sobą drzwi.
    — Mam jeszcze dla ciebie ubranie. — powiedział, niosąc jednolite, lniane szaty, ułożone w nienaganną kostkę. — Mogą być przyduże. A co do bielizny... Będę musiał iść po nią do miasta. Niestety, ale klienci jej tutaj nie zostawiają. — powiedział, bez świadomości, jak to zabrzmiało, mruknął z uśmiechem pod nosem, kładąc przed nią ubranie. — Czegoś jeszcze ci potrzeba?

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  133. — Ubrania są gratis. Nie zapłaciłem za nie nawet sztuki złota. Weź je, na mnie są trochę za małe. — odparł, jakby kiedykolwiek miał nałożyć cokolwiek innego niż prostą togę, onuce i spodnie wyglądające na przeżute przez jakąś bestię. — A swoją wdzięczność możesz wyrazić mieszkiem. Pomagam tym, którzy pomocy potrzebują. Ale wszystko ma swoją cenę.
    Jej wdzięczność skwitował skinieniem głowy, delikatnym uśmiechem, oraz szybkim gestem sięgnięcia do kieszeni.
    Chciała być samotna. Dobrze. Samotność zrobi dobrze wszystkim.
    — W takim wypadku, nie będę ci dalej przeszkadzał. Skorzystaj z mojej spiżarni, gdy najdzie cię głód, wodę czerpię ze studni z frontu chaty. W razie potrzeby... — wtedy, z kieszeni wyjął mały dzwoneczek, dzwoneczek, który zwykle wiesza się kozie na szyi... — Zadzwoń, ja przybędę. A teraz... Bywaj. — powiedział, po czym z mocnym hukiem zamknął za sobą drzwi, zmierzając do pracowni alchemicznej.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  134. Gave sięgnął po deskę od niej uważnie się jej przyglądając. Nie protestował. Odprowadził Rokarę wzrokiem i pogonił Maryl do tego samego. Zmęczenie miało jeszcze jeden cel. Mniej szans na późniejsze marudzenie. To był całkiem niezły plan i omal jej za to nie pochwalił, ostatecznie gryząc się w język.
    - Okay - odpowiedział, przyglądając się teraz uważnie temu co robi i kopiując jej ruchy jak najlepiej. Na początku nie szło za dobrze, ale już po chwili złapał rytm. - Gdzie się tego nauczyłaś? - zagadnął niezobowiązująco. Ot żeby przełamać ciszę i jednocześnie sprawić, żeby Onyx robiła to wszystko wolniej. Nie chciał przecież, żeby Maryl otrzymała gorszy miecz.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  135. Wzruszył ramionami. Nie doświadczył tego ich świata szczególnie długo. Ot może ze dwa lata by się uzbierały, gdyby pozbierał wszystkie chwile, w których wymieniał się miejscami z Gavinem.
    - Można tak powiedzieć - odparł prosto z mostu. Przecież nie było sensu się wychwalać czymś czego się nie robiło. Złapał za pędzel i zaczął nakładać bejcę. Na początku robił to cienką warstwą, ale zaraz poprawiał ją, kiedy nabrał pewności, że tak powinno być.
    - Dopiero tu...żyję - odważył się jeszcze na takie słowa, nie wdając się w szczegóły. Pewnie i tak by nie zrozumiała, a jeśli tak to miałaby to w głębokim poważaniu. Nie warto było strzępić języka. - Ale tak, tam było dużo udogodnień, a główne bitwy rozgrywały się na polu słownym, negocjacje, wymiana poglądów i polityczne zagrywki. Jasne, ludzie bili się i zabijali, działało też mnóstwo półświatków, ale... to była inna skala. Tak mi się wydaje - wzruszył ramionami. - Ten Mankrik musi być całkiem niezły, skoro udało mu się ciebie utemperować.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  136. Znów jej tylko przytaknął. Dobrze, że miała kogoś kogo mogła śmiało nazwać swoim rodzicem lub kimś w rodzaju rodzica. Ten jej cały mistrz wydawał się być spoko gościem. Przynajmniej przy pierwszym słuchaniu. Uśmiechnął się do niej tylko i kiedy tylko go upomniała, zrobił jeszcze kilka machnięć pędzlem i odłożył mieczyk do wyschnięcia. Maryl obrzuciła Onyx spojrzeniem naburmuszonej dziewczynki.
    - Ja nie umiem pompek! - fuknęła zła, że nie może wykonać polecenia, na co Gave parsknął pod nosem.
    - To zrób przysiady - odpowiedział, pokazując jej jednocześnie kilka przysiadów, co by zrozumiała o co mu chodziło i kiedy ta zaczęła je robić, zerknął na Onyx.
    - Nie chcę być złośliwy, ale Rokara jest tak narwana jak Ty - zauważył.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  137. Coś tam słyszał wcześniej. Trzy po trzy, bo nie wszystko zrozumiał. Teraz tylko spojrzał na Onyx.
    - I nie sądzisz, że będzie ci to miała za złe, jak dorośnie? Jeśli ją wyszkolisz na wojowniczkę, może wpadnie na pomysł żeby sama się na nim zemścić - rzucił o dziwo wcale nie złośliwie. Jedynie wypowiadał opinię, która właśnie zrodziła mu się w głowie. Myśl, która nie chciała odejść.
    - Maryl nie chce mówić o tym jak trafiła do Barona, a skoro nie chce to nie naciskam - przyznał szczerze, idąc za nią do studni i chwytając za kołowrotek, co by dać trochę popracować mięśniom. Nie dużo, bo nie było to wymagające zadanie, ale jednak.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  138. Teraz to poczuł się obrażony. Jakby nie potrafił robić dwóch rzeczy na raz. Mógł jej opowiadać i skupiać się na locie. Zacisnął mocno wargi i nagle odpuścił kontrolę powietrza pozwalając im na swobodne spadanie.
    - Skupiam się nawet jak gada, w tej chwili się nie skupiam - przekrzyczał pęd powietrza. - Czujesz różnicę? - szarpnęło nimi mocno, ale on już łapał ich znowu wyrównując lot. - Rozumiem, że możesz się bać, ale byłaś na tyle odważna lub głupia... sama wybierz... żeby ze mną lecieć. To teraz zaufaj, że wcale nie chcę cię zabić - wyjaśnił mając nadzieję, że zrozumie to co jej chciał przekazać.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  139. - Jasne, następnym razem uprzedzę jak będę chciał sobie swobodnie pospadać - odparł spokojnie i przyspieszył trochę w stronę wspomnianej przez nią wcześniej jaskini. - Wiem, przepraszam. Po prostu... nie wziąłbym cię i nie rozmawiałbym z tobą, gdybym nie miał pewności że w pełni to kontroluję. Albo inaczej, że kontroluję na tyle żeby mieć pewność iż nie zrobię sobie ani mojemu pasażerowi krzywdy - poprawił się, bo przecież cały czas się rozwijał. Owszem kontrolował lot, ale nie mógł powiedzieć, że w pełni kontroluje swe umiejętności.
    - Jak już zdobędziesz ten kryształ... to przyjdź. Pomogę ci może trochę... no wiesz poćwiczyć w powietrzu - rzucił luźną propozycję, lądując teraz spokojnie na ziemi tuż przy wejściu do jej jaskini.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  140. - Jasne - nie miał nic przeciwko spacerowi. Szedł tuż za nią, właściwie dotrzymując jej tempa. Czasem jedynie zwalniał przy trudniejszych skałach do pokonania, ale od kiedy odzyskał nogi bardzo lubił na nich się poruszać, więc wcale go nie denerwowało to, że teraz idzie trochę wolniej.
    - Ale czekaj... - poprosił ją nagle, gdy zeszli z ostatniej skałki. - Ja nie mam kasy na karczmę - wypalił, bo przecież w Argarze nie zarabiali jeszcze na niczym. Poza Gavem, ale jego kasy nie podbierał. Może wypadałoby samemu się gdzieś zakręcić? To nie głupia myśl.
    - Nie wiesz gdzie można jakieś małe zlecenie szybkie wykonać, żeby zdobyć pieniądze na kolację? - zapytał zaraz, bo nie chciał żerować na jej pieniądzach.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  141. Podał jej misę i pomógł z dzbankami pełnymi wody. Wraz z nimi wrócił do dziewczynek i pomógł Onyx nalać je do szklanek. Samemu też wziął sobie szklankę takiej chłodnej wody i niemal od razu poczuł się niczym nowonarodzony.
    - No dobra, jeszcze 10 okrążeń wokół domu i parę pompko-przysiadów i będziemy działać - klasnął w dłonie poganiając je raz, raz do roboty. Sam wrócił do swojego "dzieła", zabierając się za drugą stronę.
    - Masz rację. Lepiej żeby nic im nie groziło - zgodził się z nią w końcu. - Ale na złość przygotuj się za wczasu... albo nie czekaj do niego z przyznaniem się do swojego czynu. Jasne, nie teraz jak jest taka mała, ale... lepiej żeby dowiedziała się od ciebie - stwierdził spokojnie.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  142. Pokręcił przecząco głową. On wcale nie chciał zapłaty za lot. Zrobiło mu się głupio, że nie miał żadnej kasy pasy przy sobie, ale przecież... niby jak miał mieć, skoro w Argarze właściwie ciągle siedział i nic specjalnego nie robił. Naprawdę trzeba będzie od Gava wyciągnąć skąd on tyle kasy trzaska.
    - Nie - odparł krótko. - To jak uhm jak za mnie płacisz to wpadnij do mnie... do Argaru - po raz pierwszy wymówił przy niej nazwę osady. - Narysuję ci potem mapę. Na jedzenie. Odwdzięczę się za nie. Jedzonko za jedzonko - rzucił spokojnie.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  143. Skończył swój miecz i kiedy już był suchy, wypróbował ze dwa "cięcia", po czym odłożył go z powrotem, czekając na powrót dziewczynek. Nie musieli czekać długo. Rokara wpadła pierwsza, a Maryl kilka chwil po niej. Obie były zziajane, ale ta druga zdecydowanie bardziej.
    - Wow... spokojnie - rzucił do małych. - Uspokójcie oddech - polecił im, zanim wręczył Maryl miecz, zostawiając Rokarę dla Onyx. W końcu to była jej podopieczna i nie chciał się wtrącać w ich relację.
    - Sprawdź jak leży - poradził dziewczynkę, poprawiając jej chwyt odrobinę. - Super - pochwalił, gdy ta wreszcie załapała. - Ugnij lekko kolana. Nigdy nie walcz na zupełnie prostych nogach - dodał, a potem przetłumaczył to koślawo, półsłówkami na terrański, patrząc tylko na Onyx co by go poprawiła w razie potrzeby.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  144. Robił jej za pomagiera, więc i teraz rzucił w jej stronę metalowy pręt. Kiedy ona wyjaśniała zdawkowo, on pomagał Maryl w trochę większym stopniu. Kopiował Meliodasa, który swego czasu prowadził swoją własną szkołę. Wyjaśniał tyle ile mógł, pokazując Maryl na własnym przykładzie o co chodzi. Mieli dwie szkoły, ale to nie znaczyło że któraś z nich była gorsza czy lepsza od drugiej. Onyx ćwiczyła dłużej od niego, ale on mógł spokojnie się nazwać pojętnym uczniem. Łapał dużo rzeczy w mig, a resztę wypracowywał metodą prób i błędów. Czasem należało co nieco zbadać na własnej skórze.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  145. Gave nie był aż tak szalony jak Onyx. Ćwiczył z Maryl dopóki nie opanowała czterech podstawowych ruchów. Przynajmniej podstawy. Maryl była inna niż Rokara. Młodsza od niej i szybciej się nudziła, więc gdzieś dwie godziny przed dziewczynami zakończyli naukę i poszli pozwiedzać okoliczne lasy. Maryl pouczyła go wtedy o kolejnych roślinkach, poznał ich nazwy, a kiedy nadszedł ten czas zjawili się na kolacji.
    - Gave! Musisz spróbować wszystkiego! A ciasto pomagałam robić! - pochwaliła się dziewczynka.
    - Koniecznie. Ciasto na pewno spróbuję - obiecał jej szybko.
    - I ty też - wycelowała palcem w Onyx. - Bez maski! Ale już - tupnęła nóżką niczym prawdziwa dowódczyni, a Gave ze śmiechem jej zawtórował.
    - Słyszałaś małą, ale już - tupnął nogą, bo udzielił mu się humor Maryl. Dopiero po tym przedstawieniu zajęli miejsca przy stole.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  146. - Pachnie obłędnie - zgodził się z nią Gave. Rozsmakowywał się w potrawach Mathyrowskich i coraz bardziej mu odpowiadały. Podziękował, kiedy otrzymał swoją miskę pełną potrawki z niewiadomo-czego, ale i tak pachniało tak, że mu ślinka prawie naprawdę spłynęła z kącików ust. Poczekał aż każdy dostanie swoje zanim zabrał się za jedzenie.
    - O rany... gotuje pani lepiej niż Febe... - żachnął się, chociaż do tej pory miał wrażenie, że lepiej się już nie da. - To ta pani co was opatrywała - wyjaśnił dziewczynkom, a gdyby nie pamiętały dodał jeszcze. - Taka jedna z Argaru - wzruszył ramionami, zajmując się teraz jedzeniem. Matko jak on był głodny. Nie zdawał sobie z tego sprawy aż do tej pory.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  147. Bojowość Rokary go rozśmieszyła. Tak szczerze rozśmieszyła. Spojrzał na dziewczynkę i przeniósł wzrok na Onyx, ale ostatecznie ulokował go w matce małej.
    - Czasem zapał przemija - zauważył. - A marzenia zmieniają się jak w kalejdo... eee no szybko - skończył nie będąc pewnym, czy kalejdoskop zostanie przez nie zrozumiały. - Może i tu tak będzie.
    - Nie!
    - Dobra, dobra - wywrócił oczyma.
    - A ty kim będziesz? Bohaterem? Razem z Onyx? - chciała wiedzieć Maryl. - Będziecie ratować takie dzieci? Od Baronów? - koniecznie musiała to wiedzieć, ale Gave spojrzał na nią wyraźnie skołowany. No właśnie? Kim będzie? Nie miał jeszcze bladego pojęcia.
    - O tym mówię Maryl... nie każdy ma tak klarowne cele i nie każdy trzyma się ich jak szalony od samego początku - szepnął, wracając do jedzenia, żeby dalej się nie pogrążać. - Ja skorzystałbym ze skrawka trawy na noc - znów spojrzał na matkę dziewczynek. - A rano zniknę i odwiedzę następnym razem.
    - Ale szybko! - Maryl znów się naburmuszyła. - Trening - przypomniała.
    - Wrócę szybko - obiecał jej tylko.
    - Jutro?
    - Nie... w przyszłym tygodniu i zostanę trochę - zaproponował jej.
    - Okay - zgodziła się szybko.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  148. Maryl ochoczo skinęła głową i zeskoczyła z krzesła biegnąc za mamą do kuchni, żeby niezdarnie chwycić za nóż. Wraz z kobietą ukroiła dość koślawe kawałki, po czym poroznosiła je każdemu. Usiadła na swoim miejscu i wlepiła spojrzenie w Gava i Onyx czekając na werdykt. Niecierpliwie przebierała przy tym nóżkami.
    - I jak? I jak? - zapytała, gdy tylko przełknęli pierwsze kęsy.
    - Pychota - odparł Gave szczerząc się do niej. Ciasto naprawdę mu smakowało. Nie tak samo jak obiad, ale jednak. widać było, że dziewczynka bardzo się postarała. Wraz z mamą oczywiście.
    - Możesz mi zawsze takie robić - dodał na potwierdzenie swych słów wkładając kolejny kawałek do buzi. - Co nie? - szturchnął Onyx w bok, zerkając przy tym na nią z zaciekawieniem.

    Gave

    OdpowiedzUsuń
  149. - Niech będzie? - uniósł lekko brew. - Na pewno - pogroził jej palcem i uśmiechnął lekko. - Zaraz ugadamy konkretną datę - dodał po chwili, wchodząc z nią do karczmy i odruchowo zatykając sobie dłońmi uszy. O rany, nie spodziewał się aż takiego zgiełku. Spojrzał po niej trochę zbity z tropu.
    - Nie ma czegoś spokojniejszego? - zapytał jej, przedzierając się wraz z nią do baru. - Rany... - wymamrotał. Niby nie powinno go to dziwić, ale... poza lustrem nigdy nie był w barze i teraz miał wrażenie że robi coś nielegalnego. W oczach pojawił się zawadiacki błysk, ale z drugiej strony nie był pewien czy mu się aż taki ścisk podobał.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  150. Acair boleśnie upadł na pośladki. Po raz kolejny został wyrzucony z roboty. Karczmarka zamknęła mu drzwi przed nosem, zanim zdołał cokolwiek powiedzieć. Znów spierdzielił sprawę. Podniósł się i otrzepał spodnie.
    - No trudno, nie tu to gdzie indziej - wziął cały swój dobytek i ruszył przed siebie, zapewniając samego siebie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Znajdzie inną robotę, może nie tu, w tej wiosce ale w innej. Uśmiech wstąpił mu na usta i ruszył żwawiej w stronę lasu okalającego wioskę. Wystarczyło przebić się przez niego, by dotrzeć do kolejnej. Szedł śpiewając sobie pod nosem, aż poczuł uporczywe burczenie w brzuchu. Postanowił, że czas najwyższy na coś zapolować. Nigdy co prawda tego nie robił, ale... potrzeba rodziła sposoby. Zszedł z głównej drogi w gąszcz. Dzięki odruchowemu bezszelestnemu poruszaniu się nie odstraszał żadnej zwierzyny i wreszcie po długich godzinach poszukiwań odnalazł swoją ofiarę.
    Młody Arcemon beztrosko wąchał trawę, a on oblizał lekko wargi już czując jego mięso na ustach. Zawsze się zastanawiał czemu nikt do tej pory nie zjadł tego stwora. Mógł być pierwszym, który tego dokona i... zbije na tym fortunę. To była myśl. Zaczaił się w krzakach i gdy tylko arcemon znalazł się blisko, wyskoczył z nich, dzierżąc w dłoniach mały sztylet. Pech chciał, że Arcemon nie był sam. Z przeciwległych krzaków wyskoczyła jego matka, a Acair stanął jak wryty.
    - Oj... - zdołał tylko wybełkotać i ruszył pędem przed siebie, lawirując między drzewami. Nie było czasu na zastanawianie się. Goniły go dwa straszliwe potwory. - Z drogi, z drogi! - krzyknął głośno, kiedy na jego drodze pojawiła się dziewczyna i kiedy do niej dopadł złapał ją za nadgarstek ciągnąc za sobą. - Szybko! Nie będę cię miał na sumieniu! - wydusił z siebie, dalej pędząc przed siebie, choć teraz było to utrudnione zadanie. Dziewczyna zdecydowanie wyglądała na skołowaną i może nawet wściekłą, ale kiedy ich zgubią to mu wybaczy. W końcu uratował jej życie! Ha! Może nawet skapnie mu złota moneta na ciepły posiłek? O wielki Arcemonie, dzięki ci!

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  151. To wszystko działo się niezwykle szybko. Wyrwała się z jego uścisku i przyspieszyła, przejmując dowodzenie. Nie miał z tym najmniejszego problemu. Biegł dalej. Już miał skręcać, żeby (w jego mniemaniu) zmylić Arcemony, ale dziewczyna chwyciła go i wciągnęła na pierwszą z gałęzi. Złapał jej dłoń pewnie, wchodząc na drugą gałąź. Wszystkiego mu można było zarzucić, ale nie braku sprawności fizycznej. Obserwował Arcemony z góry, kiedy te kombinowały jak zdobyć to drzewo. No utknęli tu... trzeba było biec dalej i liczyć na cud... Jednak jego towarzyszka nagle zeskoczyła z drzewa i rozpoczęła szaleńczą (w jego opinii) walkę z tymi zwierzorami. Na jej koniec posiliła się ich mięsem, a on jęknął żałośnie, automatycznie zeskakując z drzewa.
    - I jak smakują? Jak? - zapytał jej, pierdzieląc etykietę. Wszystko zrobił nie tak, ale co tam. Nawet nie przejął się wyglądem Onyx, bo bardziej interesowała go jej odpowiedź. Podszedł do cielsk potworów i wyciągnął swój scyzoryk. Wyciął przy tym mały kawałek mięsa od jednego z nich i powąchał, dalej smakując.
    - Hm... - przez chwilę przeżuwał mięso, aby wreszcie na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech. - Będzie doskonały jak go na ruszt się wrzuci. - Wiszę ci kolację za ratunek - stwierdził w końcu i wyprostował się. - Tylko... znajdziemy jakieś spokojniejsze miejsce z dostępem do wody - dodał jeszcze już grzebiąc w swojej torbie, szczęśliwy że jej nie zgubił nawet biegnąc na łeb na szyję. Wyciągnął z niej linę i rozpoczął wiązanie dwóch potworów. Pociągnie je za sobą. No przecież że ich nie zostawi. Nie po tym jak jego towarzyszka się namęczyła. Odda jej za przysługę w postaci jedzonka.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  152. Nie rozumiał co się stało. Jakich dzieci? O co jej chodziło? Czemu tak na niego warczała i krzyczała? Przecież nic jej nie zrobił. Może... może chodziło o ten chwyt? Może bała się dotyku? O jezu... pewnie tak! Matko ale był niedelikatny. Musiał ją koniecznie za to przeprosić.
    - Przepraszam - rzucił szybko, podążając w ślad za nią i ciągnąc za sobą cielska Arcemonów. - Nie chciałem cię zranić. Nie wiedziałem, że... no wiesz... - zacisnął mocno wargi. - No nie znam cię, więc... - nawet dla niego słowa wyjaśnienia, które zamierzał powiedzieć były po prostu beznadziejną wymówką. Wypuścił więc ze świstem powietrze z płuc.
    - Już cię nie dotknę - zapewnił szybko, a sprawa dzieci? Nie rozumiał jej. Nie miał bladego pojęcia o czym mówiła, ale może ktoś ją za dziecka skrzywdził i teraz tak reagowała na mężczyzn. Pewnie tak. Umilkł idąc tylko za nią, zdeterminowany podzielić się z nią tymi Arcemonami i podać jej doskonały posiłek. Tak w ramach przeprosin za swoje niedelikatne zachowanie. Jeny... mógł pomyśleć, ale jak miał to zrobić, kiedy goniły go te dwa potwory?! Chciał ją ratować! Przecież mogła zginąć! Mimo to... mógł pomyśleć. Źle się stało. Skrzywdził ją, a przecież nikomu nie chciał robić krzywdy. Boże... zasłużył na śmierć. Ewidentnie.
    - Przepraszam - powtórzył znowu. - Ja... uhm składam swoje życie w twoje ręce. Możesz z nim zrobić co chcesz - wypowiedział te słowa trochę wbrew sobie, ale tak należało. Przecież ją skrzywdził. Powinna dostać za to zadośćuczynienie a skoro nie miał żadnych bogactw to mógł jej tylko zaoferować swoje nędzne istnienie.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  153. Pokiwał głową na znak, że rozumie i zaraz niemal odetchnął z ulgą, gdy wspomniała o jedzeniu w osobnym pokoju. Tak, rozumiał to. Przecież wyglądała inaczej, wstydziła się tego i nie chciała zwracać na siebie uwagi. Miała w tym trochę racji. Po co narażać siebie na głupie komentarze, tylko dlatego że człowiek jest uprzedzony do wyglądu? Debilizm, który i jego swego czasu dotyczył.
    - Mogę tam zjeść razem z tobą? - zapytał jej, bo przecież mogła nie życzyć sobie jakiejkolwiek obecności. Nie chciał jej dodatkowo denerwować, zwłaszcza że sam przeżył głupie komentarze na własnej skórze. Pokazał jej w karcie co by chciał, specjalnie wybierając najtańsze dania. Przecież nie będzie jej naciągał na jakieś drożyzny.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  154. — Mam taką nadzieję, Onyx. — rzekł jeszcze przed wyjściem, by zająć się swoimi sprawami... A tak na prawdę, by uciec do swojej pracowni, by wejść w tok zajmującej umysł pracy. Zasiadł przy swoich ziołach, by zacząć pichcić kolejny magiczny koktajl, tym razem na zrost tkanek. Sporządzał go dla samego siebie, jakoby zauważył, że jego plecy zaczynają marnieć. Zobaczył się w lusterku, lecz nie dbał o to, jak wygląda. Resztę tego specyfiku i tak wypiła jego *pacjentka*, dlatego, mimo ciemnych myśli, jakie zaczęły uderzać do jego głowy, włącznie z szeptami, jakby z cienia, starał się dopracować specyfik do perfekcji... Aż nie usłyszał dzwoneczka.
    Chwilę się zbierał, rozlewał płyn do fiolek, by wystygł na świeżym powietrzu w mniejszym naczyniu. Od razu potem, ruszył do pacjentki.
    Stanął pod drzwiami, niedługo potem, patrząc kobiecie prosto w oczy, gdy wytłumaczyła mu, że pewną sumkę pieniędzy już przy sobie ma.
    — Dobrze. Wezmę to w formie zaliczki. I tak wyjście do miasta w twoim stanie to szaleństwo... — odparł spokojnym, ułożonym tonem, patrząc dokładniej na mieszek. — Nie trzeba, na oko się zgadza... — będąc zapytanym o obuwie, widocznie westchnął, patrząc jej prosto w oczy.
    — Uległo zniszczeniu. Podeszwa była odklejona, a resztę musiałem pociąć, żeby sprawdzić, czy nie masz krwotoków wewnętrznych w udach. Poza tym, były tak ciasne, że nie wiem, jak ludzka istota była w stanie w ogóle się w czymś takim poruszać... — ciemność ponownie zawitała w jego oczach. — Ani to poręczne, ani jakkolwiek wygodne. Dam ci futrzane trzewiki w zamian, pasuje?!

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  155. Mimo jej prośby szedł za nią dalej i liczył, że jednak mu wybaczy ten błąd. Zatrzymał się, gdy rozpoczęła okrążać go i obserwować niczym egzotyczne zwierzę.
    - Poważnie? - przyjrzał się jej uważniej, szukając oznak tego że nie kłamie. - Heh to pewnie musieli cię wydalić jak byłaś dzieckiem, pustynia jeszcze ci oczu nie zdążyła zmutować - zauważył ale wcale nie było mu z tego powodu smutno. Wiedział, że Nimh miało na niego spory wpływ. Miał trochę bardziej wytrzymałą skórę, przez to pośladki też były twardsze i mimo tylu porażek wciąż żył.
    - Chyba - wzruszył ramionami. - A bo ja się do niczego nie nadawałem - przyznał bez ogródek. - Beznadziejny ze mnie przypadek. Mieli rację wysyłając mnie tutaj - wyjaśnił jej ruszając dalej z dwoma arcemonami za sobą. - Na wojownika się nie nadawałem, na Uzdrowiciela też nie, poszukiwacze musieliby się nie gubić, a ja się gubiłem... więc pech chciał, że znalazłem się w takiej a nie innej sytuacji - wypaplał jej mniej więcej całe swoje życie, ale przecież ona nie była złą dziewczyną. Uratowała go i teraz chyba wybaczyła ten jego nikczemny występek.
    - A ciebie za co wydalili? Też byłaś nieudacznikiem? - zapytał niezbyt delikatnie, ale skoro już rozmawiali to czemu się czegoś nie dowiedzieć.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  156. — Wyglądasz kobieco nawet z twarzą. — odparł ciemnooki, zasiadając przed nią, siadając przed nią na odwróconym krześle, opierając się klatką piersiową o oparcie. — I nie wiem o co ci kurwa chodzi z tym ubiorem. Nawet dziwki się tak nie ubierają, co dopiero asasyni. Myślałem, że to chodzi o to, żeby nie przykuwać sobą uwagi. A w tych butach nawet stopa nie oddycha. — westchnął ciężko, patrząc na jej wytłumaczenie. — Chyba że wolisz, żebym uszył ci nowe buty. Takie idealnie dla ciebie. Po tym jak uratowałem ci twoje niewdzięczne życie od krwotoków wewnętrznych, ran tak głębokich, że mógłbym w nie wsadzić fiuta i prawdopodobnie byłoby mi przyjemnie. Więc o co ci kurwa chodzi Onyx? — ciemna strona mocy Piusa nie zwykła tak długo się obiawiać... Widocznie cała ta sytuacja, stres, stworzyły na nim ciężkie piętno.
    — Nie czujesz się kobietą? Chcesz pogadać o uczuciach? Wynagradzasz sobie za coś? Powiedz Onyx, umieram kurwa z ciekawości...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  157. - No tak - wydusił trochę beznadziejnie. Owszem zgadzał się. Gdyby nie jego rodzice to pewnie już dawno wywaliliby go na zbyty pysk, ale tak było lepiej. Na pustyni nie potrzeba było takich słabych osobników jak on. Nie przeżyliby srogich dni, a w Mathyr mieli szansę ułożyć sobie życie. No... niektórzy, bo on od dwóch lat niczego się nie dorobił.
    - No bo zobacz... od 2 lat tu jestem nie? I nie mam absolutnie nic - rozłożył ręce w geście totalnej porażki, po czym ruszył za nią nad tą rzekę. - Nie mam ani grosza, ani znajomych ani pracy. Absolutnie nic. Zero. Null. Nada.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  158. — Oddychała, to moja matka, jak zdechła na gruźlicę. — odparł widocznie podkurwiony pius. — Jest wdzięczne, bo każdy kurwa klient który tutaj przychodzi, oczekuje ode mnie wszystkiego, nawet nie powie cześć, jak go zobaczę drugi raz, a potem i tak muszę uciekać przed łowcami czarownic, zastanawiać się, czy mnie nie wytopią tutaj, czy mnie kurwa ktokolwiek obroni, za to, że im pomogłem! — powiedział wkurwiony, wręcz zaczerwieniony. Widział co robi. Chciała go strącić do własnego poziomu, chciała go nagiąć do siebie. Ale on nadal patrzył jej w oczy, zapominając o mruganiu.
    — Potworem jesteś, kiedy sama tak na siebie patrzysz. Jesteś seksowną kobietą, która ma ten jeden mankament w ciele. Co nie zmienia, że jesteś kobietą. Więc mi tu nie pierdol o wynagradzaniu. Mikstury które wypiłaś jutro spowodują, że będziesz miała pełną motorykę ruchów. I co wtedy? Zaatakujesz mnie? Zjesz mnie? Co mi kurwa zrobić? Zabij mnie, uwolnij mnie od mojego sumienia, od głosów w głowie, które mi mówią co mam robić, nawet gdy je tłumię. Dawaj kurwa. — mówiąc to, wstał z krzesła, klękając przed nią, wyginając szyję w bok, pokazując jej miejsce, w którym mogłaby mu przegryźć aortę. — Tego chcę, żebyś mnie uwolniła od tego jebanego życia, kurwa. Nienawidzę siebie. Wszyscy nienawidzą mnie. A i tak muszę pomagać, bo jak tego nie zrobię, to sam to zrobię! — wykrzyczał, a żeby ją sprowokować, złapał ją za jej zabandażowaną pierś, wiedząc, że ją to rozjuszy.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  159. - Przepraszam - bąknął znów czując, że powiedział coś nie tak. Zacisnął mocniej pięści i szarpnął za linę mocniej, jakoś tak odruchowo. - Jakie dzieci? O czym ty mówisz? Przecież ja tam mogę wrócić, jak zmężnieję... mam tam siostrę - wymamrotał trochę beznadziejnie. Swoją drogą nawet nie wiedział, gdzie ona się teraz znajduje. Być może też zginęła jak jego rodzice, albo założyła sobie rodzinę. W ogóle się nie kontaktowali.
    - Jak to do niewoli? - spojrzał na nią nie rozumiejąc. - Mnie wcale do niewoli nie oddawali - bąknął naprawdę nie rozumiejąc o czym ona mówiła. Przecież Fasach wcale nie było takie złe. Może mieli twarde zasady i nie byli najlepsi, ale... nie mogło być aż tak źle. Mieszkał tam 16 lat i nigdy nie słyszał o oddawaniu dzieci do niewoli. Coś musiało się jej pomylić albo zaprzestano tej praktyki dawno temu.
    - No właśnie nic nie umiem - westchnął rozżalony. - Umiem mówić we wszystkich językach Mahyr i poruszam się bezszelestnie i mam całkiem niezły wzrok, ale nic poza tym... potrafię zatruć jedzeniem, zgubić się we własnym labiryncie i spieprzyć uprawę roślin - podrapał się lekko po głowie. - Walczyć też nie umiem, leczyć tak samo... no jestem jedną, wielką porażką życiową.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  160. Udało mu się. Sprowokował ją.
    Zarechotał głośno, gdy obaliła go na podłogę. Nie stawiał żadnego oporu, więc jej nawet chwiejny chwyt był na tyle mocny, by go przybić do podłogi.
    — Głupio zakładasz, mała, że jestem człowiekiem. — odpowiedział, rechocząc głośno, jego białka zaszły czernią, przez co połyskujący fiołek w oczach rozbrzmiał bardziej. Zagryzł wargę, przechylając głowę na bok, nawet bez mrugania, nie przestając patrząc jej w oczy.
    — Zabij mnie po prostu. Już wystarczająco się nacierpiałem. Ty przynajmniej możesz założyć maskę. We mnie wszystko siedzi. Nigdy się nie pozbędę obu tych pasożytów. I już do końca życia będą mi szeptali, mówili co mam robić. A ja nie mam wyboru. Nigdy go nie miałem... — jego oczy zaszły łzami, gdy patrzył w oczy Onyx. — Próbowałem. Ale zawsze coś mnie przed tym ratuje... Proszę. Jeśli nie jako potwór, to jako asasyn. Jako przepiękna kobieta, która patrzy w lustro, ale nie widzi niczego w lustrze...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  161. - A może po prostu trafiłaś na złego człowieka i tyle - podrzucił jej taką propozycję. Nie podobało mu się, że zakładała iż wszyscy ludzie pustyni są źli i okropni. Nigdy nie słyszał o sprzedawaniu dzieci za worek jedzenia czy inne dobroci, ale możliwe że po prostu się to przed nim ukrywało. Druga opcja wyglądała z goła inaczej. Ta dziewczyna po prostu miała chujowych rodziców, którzy chętnie się jej pozbyli. Nie chciał jej jednak tego mówić, żeby przypadkiem nie urazić.
    - Przepraszam - powtórzył tylko, przepraszając za to, że ciągle przeprasza oraz za to co przed chwilą wyprodukowały jego myśli. - Umiem czytać i liczyć - obruszył się. Nie był tak zacofany. Na pustyni i tego się nauczył, tylko tam do niczego się to nie przydawało.
    - Nigdzie do pracy umysłowej nie przyjmą kogoś z Fasach - zauważył. - Polsza nas nie chce, a wszędzie indziej... no trzeba mieć więcej mięśni - wzruszył ramionami. - Zresztą pewnie i to bym spieprzył. Beztalencie ze mnie - powtórzył jej niczym swoją własną mantrę, a kiedy dotarli do rzeki odetchnął z wyraźną ulgą. - O rany... jednak były ciężkie - przyznał, odkładając cielsko arcemona na bok i biegnąc wprost do rzeki, żeby w niej się zanurzyć. W ciuchach, bo czemu nie. Chłód wody dobrze mu zrobił. Nawet chlapnął beztrosko dziewczynę, kiedy ta znalazła się tuż obok.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  162. — Ale nikt nigdy nie zapytał, czy mam uczucia. I mnie to boli. Nawet nie wiesz jak bardzo. — z momentu na moment, jego oczy zmieniły się w kolor piwny, całkowicie normalny, jak dla człowieka. — Nie jestem sobą. Jestem... Trzema. I każdy walczy o kontrolę...
    Łkał strasznie, a gdy położyła dłonie na jego policzkach, on wtulił się w nie, łakomie szukając tej jakiejś bliskości, czegoś, co by przełamało barierę, jaką miał z każdą istotą, jaką się spotykał. Nigdy nie zaznał czułości, nigdy nie wiedział że jej potrzebuje... Oba głosy mu tego zakazywały. Lecz w silnych emocjach, ten prawdziwy Pius wyszedł chociaż na chwilę na wierzch.
    — To wszystko to maski Onyx... Tylko że moje wszywają się pod skórę, kleszczą się mocno do skóry. Nie jestem ich w stanie zdjąć... Nie potrafię. — załkał ponownie, a chcąc się przytulić, przypomniał sobie, że ma szwy na plecach. Zrobił to więc inaczej, złapał za jej nagie uda, wtulając się blisko, łkając niekontrolowanie... Może mogła zapłacić mu inaczej, niż umownie przyjętymi, wartościowymi złotymi krążkami?

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  163. — No mam... Ale je tłumię, bo jak się wkurzam, to cień nade mną zawłada i karze mi robić rzeczy, których nie chcę. Muszę cię przez to biczować, bo czując namiastkę bólu, jestem w stanie to wypychać. Porządania, prawdy... Bez tego, nie daję rady, bo to chce zawładnąć. A światło zawsze chce być pod kontrolą, robić święte rzeczy... Ale to też boli. Bo to całkowicie mnie dominuje i zabiera kontrolę na bardzo długo... Nie wiem, kiedy ostatni raz byłem sobą... Dawno temu, napewno...
    Posłuchał jej, kiwając głową, rozkładając nogi szerzej, by było jej wygodniej. W końcu była sztywna od szwów... Wtulił się w jej zagłębienie szyi, gładząc jej udo oraz jej bok, ciężko oddychając. Łzy ściekały mu po twarzy, ale przynajmniej czuł się przynajmniej ciepło. Bez przymusu, po prostu było mu ciepło w środku, nie tylko w podbrzuszu.
    — Widziałaś wszystkie. Widziałem strach w twoich oczach... Boisz się mnie. Ale ja tylko chciałem ci pomóc... Zawsze się to tak kończy. Zawsze odpycham od siebie... Może to i lepiej... Obie te siły cię odpychają. Wiem o tym.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  164. Zacisnął mocno wargi. Może i to nie było w porządku, ale z drugiej strony musieli jakoś się wykarmić, a kryształ był trudny do zdobycia. Śmiałkowie nie wracali. Nie wiedział co jej odpowiedzieć, bo tak miała rację, ale i nie... nie miała jej. Ech ciężko jest próbować nie chcieć nikomu się narażać.
    - No ładnie jest tak mówić, ale trudniej zrobić - bąknął. Przecież co chwilę próbował i co chwilę dostawał w dupę. Zaczynał tracić nadzieję, ale dalej walczył z różnymi pracami.
    - O kurde - spojrzał na jej szczękę i ewidentnie zrobił krok do tyłu. W pierwszym odruchu, ale co miał niby zrobić? Przecież to szok, zobaczyć coś takiego, a że jeszcze była zakrwawiona. Wyglądała potwornie. Zaraz jednak pokręcił przecząco głową.
    - Nie - odparł szczerze aż do bólu. - Liubhairy nigdy mnie nie goniły. Nie potrafiły wyczuć. Jeden z nich nawet się pode mną wyłonił, ale mnie olał. Widzisz jakim jestem beznadziejnym przypadkiem? Nawet one nie chciały mnie zjeść. No masakra normalnie... - poklepał się po twarzy i zanurzył ponownie w rzece, teraz chlapiąc ją w tą odsłoniętą szczękę. - A ty zadbaj o to uzębienie, żeby ci próchnica w zęby nie weszła - dodał jeszcze.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  165. — Póki co... Na razie. Tak. — westchnął głęboko, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc, ciesząc się bliskością z Onyx... Miał co do niej rację. Nie była potworem, na jakiego się kreowała. Miała w sobie krztę dobroci, iskrę światła, które ocieplało go wtedy tak, jak tego potrzebował. Był za to wdzięczny.
    — Będzie jeszcze lepiej. Wyleczę cię do końca. Nie musisz mi dawać reszty pieniędzy, widzę przecież, że jesteś w porządku. Biorę pieniążki tylko od tych, przez których muszę leczyć więcej osób. — westchnął głęboko, mrucząc w jej szyję, wtulając się najdelikatniej jak potrafił... Mimo, że tego potrzebował, wiedział gdzie postawić granicę.
    — Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Serio. Nawet nie wiesz jak dużo...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  166. - Mam - odparł na jej pierwsze pytanie. Do Argaru, drogą powietrzną szło się dość szybko dostać, więc nie zamierzał jej naciągać na dodatkowe koszta.
    - Jasne, przewiążesz mi oczy jakimś materiałem i nie będę patrzył - zgodził się od razu, jakoś nie mając w tej chwili ochoty na próby przekonania dziewczyny, że nie ma czego się wstydzić i że jej wygląd wcale nie jest taki straszny. W końcu Onyx była dziewczyną, a dla dziewczyn wygląd bardzo się liczył.
    - Fiu, fiu... - klepnął faceta, którego przed chwilą ta sprowadziła do rozmiaru mrówki. - Nigdy nie zadzieraj z kobietą... one są z innej planety - rzucił wesoło, wchodząc zaraz za nią na górę, a potem już do odpowiedniego pokoju.
    - Pozwolisz, że ten materiał na oczy założymy dopiero jak dostaniemy jedzenie i mniej więcej ogarnę jak to zjeść nie korzystając ze zmysłu wzroku? - poprosił ją. Chciał mentalnie przygotować się na nowe doznanie. Po prawdzie cieszył się, że będzie miał taką okazję. To mogło być ciekawe, a poza tym... warto było poćwiczyć taką bezwzroczną ewentualność.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  167. Uśmiechnął się do niej szeroko, zanurzając po czubek nosa w wodzie i nabierając jej do buzi, żeby zaraz wypluć w górę i utworzyć małą fontannę. Od kiedy dotarł do Mathyr... to rzeki były jego ulubionymi przybytkami. Pustynia ich nie miała, należało walczyć o każdy gram wody, tu było jej pod dostatkiem. Uwielbiał się w nich pluskać. Zamknął oczy kładąc się na niej i dryfując. O właśnie... dryfować też się nauczył, bo na początku spadał na dno niczym kamień.
    - Nie mam talentu - odparł jej tylko wreszcie wychodząc z wody i podchodząc do cielska większego arcemona. - Ale mięso piec umiem - dodał jeszcze. - Czasem je spiekę za mocno, ale da się zjeść - zapewnił ją tak beztrosko, po czym rozpoczął oporządzanie bestii. O rany jakże był głodny!

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  168. — To nie jest zniżka... Po prostu jestem... Nie wiem. Wykończony chyba. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem sobą... A ty mi pomogłaś to utrzymać chociaż na chwilę dłużej... — westchnął delikatnie, gdy spokojnie pogłaskała jego włosy, musnęła palcem po jego nosie... Uśmiechnął się, podnosząc wzrok, by akurat dostać całusa w czoło...
    Zarumienił się od razu, po koniuszki uszu... Popatrzył na nią, na to, jak się do niego zbliżyła. Nie widział na jej twarzy cienia strachu, toteż uśmiechnął się szerzej, czując się niezwykle dobrze. Wziął jej rękę, podnosząc się powoli do góry... Nie był najsilniejszym z mężczyzn na świecie, co mogło jedynie podnieść pytanie, jak zaniósł ją do stołu operacyjnego...
    — No nie wiem... Jeśli chcesz, mogę leżeć dalej... Chociaż nie chcę naciągać twojej otwartości. Widziałem twoją twarz, wtedy, gdy byłem z tyłu. Byłaś przerażona... Co się zmieniło? — zapytał, posłusznie kładąc się na łóżku, tak jak ona mu to zasugerowała.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  169. Nie rozumiał czemu właściwie tak to miało działać. Przecież nie marudził aż tak bardzo, a że był beztalenciem wszyscy wokół niego wiedzieli. Zacisnął jednak usta nie chcąc się jej bardziej narażać i wrócił do oporządzania Arcemona.
    - No bo... zostawiam go za długo na ogniu - odparł rozbrajająco. - Nie bardzo wiem co to znaczy dobrze wypieczone i jak do tego stanu dotrzeć - przyznał szczerze i westchnął ciężko. - Poważnie to wcale nie jest takie łatwe - wzniósł ręce do nieba. - Przecież każdy potwór inaczej się piecze... poza tym w lesie jest strasznie... czasem ukrywam się bo akurat coś tam warknie i mięso diabli biorą - wyjaśnił swój punkt widzenia.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  170. Pokręcił przecząco głową. Na pustyni nie było takich lekcji, albo po prostu on nie był na nie zapraszany. Pamiętał, że absolutnie nikt go do nich nie gonił od kiedy zrobił kilka zatrważających ich zdaniem błędów. Sam z siebie nie opuszczał lekcji, ale często był z nich wypraszany, bo twierdzono że i tak niczego z nich nie wyniesie. Wzruszył tylko ramionami.
    - Dlatego ci mówię, że jestem beznadziejny - zauważył jakoś tak odruchowo i zaraz zakrył swą głowę ramionami co by ochronić ją przed pierwszym uderzeniem. Nie użył słowa beztalencie, ale przecież nie wiedział co dziewczyna uzna za taki wydźwięk.
    - Ale nauczyłem się sprawnie posługiwać sztyletem i oporządzać zwierzynę - dodał jakieś dwa plusy do swojego konta, ale co z tego skoro to było kroplą w morzu potrzeb. Uciął sobie kawałek surowego mięsa i zjadł go od razu. No co? Głód robił swoje, a on przestał się przejmować takimi bajerami. Zwłaszcza, że ona też przecież to robiła. Nawet na jego oczach. Zjadła surowego arcemona.
    - Nie - pokręcił przecząco głową. - Nawet wpadłem na pomysł, że pójdę do lasu i przyniosę im kryształ... to może mnie przyjmą do siebie z powrotem - zagryzł mocno wargi. Pustynia była przecież całym jego światem, a teraz nie miał zupełnie niczego. Stracił to wszystko i naprawdę nie było łatwo. Zwłaszcza, że 16-latka nikt nie przyjmie pod swój dach od tak. Zwłaszcza takiego nieudacznika.
    - Ale nie jestem na tyle głupi, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że jestem beznadziejnym beztalenciem w tym temacie - wzruszył ramionami i znów zasłonił głowę, całkowicie odruchowo.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  171. Jako, że położył się na łóżku, nie kwestionował jego zdania, co do męczenia jej pleców. Cholera, był w końcu pieprzonym lekarzem, nie? Nie powinien nadwyrężać jej szwów które sam zakładał, nie powinien jej męczyć jego bzdurnym, nic nie wartym życiem, które sprowadzało się tylko do pomagania innym, bez nawiązki jakiejkolwiek ludzkiej relacji...
    Tak, jego oczy zmieniły się na purpurę...
    — Zranić ci pleców już bardziej nie zranię, niż będą poranione. Te blizny zostaną z tobą do końca życia, pokazując ci, że powinnaś być szybsza. Lepsza. Blizn jeszcze nie potrafię wyleczyć, ale możesz być pewna, gdybym mógł, to bym i tak kurwa tego nie zrobił. Co by twój mistrz powiedział, hmm? — zapytał mroczny Pius, patrząc jej głęboko w oczy, jakby wiedział... Jakby coś szeptało mu kilka prawd do ucha, na temat świata, jej życia... Prawdy... Albo też majaczyła przez sen, a on na to uciskał...
    — Bój się mnie. Nikt nie boi się ciepłego światła, komfortu. Szaleństwo to popełnianie tych samych błędów w kółko i oczekiwanie na zmianę rezultatu. Otóż ja jestem osobą, która nie lubi się powtarzać. Moja natura jest dualna, nawet jest w pewien sposób trójcą... — spojrzał jej głęboko w oczy, podnosząc się na kostkach... — I wszyscy trzej zgadzamy się do ciebie, wiesz Onyx? Oni ci tego nie powiedzą... Nie jesteś potworem... Bo sama się na niego kreujesz. Normalność wita cię tylko wtedy, gdy ją wybierzesz, zamiast tkwić w tym samym stanie, umartwiając się nad swoją naturą... Kto jest w tym układzie szaleńcem, ja czy ty, Onyx? — pewniejszy siebie Pius zbliżył się do kobiety, testując jej reakcję... Tak bardzo chciał, by użyła wobec niego przemocy...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  172. — O nie się kochana nie martw... Nie mam w nich czucia... Biedny Pius postanowił, że będzie nas tłumił w sobie, że ból mu pomoże... Jaka szkoda, że od jakiegoś czasu, nawet bólu już nie czuje... — zachichotał, zerkając na to, jak się do niego przybliża... Imponowało to cieniowi w pewnym stopniu. Wiele osób uciekłoby już od niego, dało upust strachu, dało nogę.
    Ale nie ona.
    — Każdy tak katuje, kolejny coraz mocniej, lecz żaden do końca. To jest też jego... Metoda opierania się pokusom. Jak widać, nieskuteczna, skoro rozmawiamy... Kochanieńka, ty może i zjadasz poległych, ale ja szeptam ludziom, istotom, już od wieków... I to w kilku wymiarach na raz. Biedny Pius, myślał że przede mną ucieknie... — delikatne dłonie przybliżył się do jej szyi, opuszkami palców pocierając po skórze... Mógł ją zabić tu i teraz... Ale gdzie byłaby w tym zabawa?
    — Ahh tak... Rzucasz mi wyzwanie, droga Onyx... Lubię wyzwania... — szepnął na jej ucho, szorstko, mogła poczuć jego oddech na swojej nagiej szyi, po czym dotyk mokrego języka, który przejechał w górę, do ucha, by potem też przejechać po jej ostrych zębach... Człowiek bez strachu jest niczym kukła, która zmarnieje w oka mgnieniu... Człowiek opętany przez strach, jest zdolny do wszystkiego.
    — Co teraz zrobię? Uderzę tam, gdzie twoja fortyfikacja jest najbardziej krucha... Ta skorupa, którą odpychasz od siebie... Śmieszne. — odparł szybko, dłoń kładąc na jej udzie, powoli koniuszkami przesuwając w górę, po wewnętrznej stronie... Chciał zobaczyć jak ucieknie, jak go odepchnie... Jak będzie miał rację... A palce szły nieubłagalnie w stronę zwieńczenia jej kobiecości...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  173. - Ała... - jęknął bardziej z zaskoczenia niż bólu. - Ale co z tego? Jak kradnę to mnie łapią, mimo że chodzę cicho... chodzę cicho z przyzwyczajenia - mruknął. - Nie kontroluję tego, znaczy wiem jak chodzić jeszcze ciszej, ale jakoś nie potrafię chodzić głośniej, więc słabo w ogóle przeciwnika mylić - zauważył, odcinając jeszcze jeden kawałek i wsuwając go do ust, zanim znów oberwał w głowę.
    - Ała - powtórzył, czując jak łzy stają mu w kącikach oczu. - Przecież ja tu nikogo nie znam. Nie mam żadnych przyjaciół ani rodziny - wymamrotał beznadziejnie. - Ty jakichś masz? Jak ich poznałaś? Mnie nikt nie chce - mruknął tylko, kończąc z jednym Arcemonem i ustawiając porządne palenisko. Wykrzesał ogień używając do tego krzesiwa i ustawił na nim ruszt, na którego przewlókł pierwszego Arcemona, korzystając z lin do przymocowania go do niego.
    - Zjesz upieczonego też, co nie? - upewnił się.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  174. — Ohh, żyją, gdy w nich zatapiasz kły? Gratuluję... Może ci za to medal wybiję z bronzu, hah? — zapytał prześmiewczo, chichocząc jej wprost do ucha... Patrzył jej w oczy, gdy tak się rzewnie o nim wypowiadała... Ohh, połechtała mu ego. Szczególnie z tą najpotężniejszą istotą we wszechświecie... Całkiem jak w domu.
    — Widzisssssz. — zasyczał, wedle jej upodobania. — Ja opętałem kogoś, kto mnie przyjął z otwartymi ramionami... Nie mów mi nawet o wyzwaniach, a sama nie jesteś w stanie przyznać, że jesteś kobietą i że lubisz to co robię... — zarechotał ostro, a sam zabrał dłoń od niej, gdy wypchnęła ją dalej. Patrząc jej w oczy, przybliżył się, taksując jej usta wzrokiem, patrząc po ich aksamicie... Pocałował ją delikatnie, w samo ich zwieńczenie, po czym położył się na plecach, z założonymi za głową dłońmi...
    — Zmuś mnie, kocico...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  175. — Możesz mi opierdolić wezewiusza. — odparł cienisty Pius, widocznie nie zauroczony jej propozycją. Patrzył na nią z podniesioną brwią, ciekawiąc się, co tym razem wymyśliła. Gdy zaczęła na nim siadać, o mało co nie parsknął jej w twarz. Poczuł wcześniej jej sok w powietrzu, wiedział, co się święci.
    Położył się wygodniej, by popatrzeć jej w oczy, delikatnie przygryzając wargę. Skorzystał z okazji, by napęczniałym przyrodzeniem przejechać jej po kroczu, ot, żeby pokazać, że sama się wystawiła.
    Ale coś się w jego głowie zaczęło dziać.
    Skrzywił się, na bliskość, na dotyk... Sapnął głośniej, ponownie uderzając biodrami o jej uda, po czym... Jego oczy stały się normalne...
    — P-przepraszam...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  176. - Ała... - powtórzył czując piekące oczy. Łzy jakoś automatycznie napływały mu do oczu, chociaż przecież nawet tego nie planował. To po prostu samo się działo. Otarł je szybko. - Przecież nie powiedziałem nic takiego - jęknął trochę urażony, ale zaraz zacisnął mocno zęby.
    - To jak sprawić, żeby były elastyczne? - zapytał mając na myśli swoje dłonie. Rozpoczął wyginanie ich na wszystkie strony, żeby pokazać jej że nawet ma jakiś tam zakres, ale coś w nich strzyknęło i zabolało. Cholerne łzy. Znów zawitały mu w oczach.
    - No ale zobacz co się dzieje? Przecież to porażka - wybąkał chowając głowę w ramionach i czekając na kolejne uderzenie. Jeny... ona chyba lubiła go bić, ale przecież nie będzie jej tego wypominał. Może po prostu musiała jakoś wyładowywać swoje emocje, więc on mógł jej w tym pomóc.
    - Naprawdę? - rozpromienił się, kiedy pogłaskała go po głowie. Spił tę pochwałę z jej strony niczym nektar mający nieść zbawienie. Nie pamiętał żeby kiedykolwiek został za coś pochwalony. To było coś nowego i jakoś tak rozpromieniało jego serduszko. - Nauczyłem się tego w lesie, sam - pochwalił się jej trochę, rozsiadając się wygodniej przed ogniem i intensywnie wpatrując się w mięso.
    - Jak tam było? W tej niewoli? Musiało być strasznie - szepnął patrząc w ogień, ale jakoś nie chciał być teraz cicho. Nie, kiedy był na fali pochwał. Może dzięki temu mógł ją trochę lepiej poznać. Tak ociupinkę.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  177. Odmieniony Pius popatrzył w oczy Onyx, wyraźnie ze łzami. Znowu to się stało... Znowu naknocił. Właśnie przez to, przez takie sytuacje, nikt nie chciał z nim nawet rozmawiać... Czuł się przez to tak źle, tak głupio...
    Wtulił się w jej klatkę piersiową, ignorując fakt, że podbródkiem zahacza jej pierś, po prostu wzdychając z ulgi, nieco pociągając nosem.
    — Jestem... Ale... Muszę chyba wziąć leki. Nie chcę cię znowu skrzywdzić... On cię prawie... Wiem o czym myślał... Było tak blisko... Musiałem walczyć, bo by to zrobił... — powiedział zapłakany Pius, po czym odskoczył od niej jak od ognia, wstając z łóżka, cały zaczerwieniony, spłakany...
    — Odpocznij ode mnie... Jutro zdejmę ci szwy... Eliksiry będą działać i będziesz mogła zostawić szaleńca w lesie. A jak tego nie zrobisz, to on się zdenerwuje... I znowu będzie cię chciał... Nie wypowiem tego słowa. — powoli zaczął iść w stronę drzwi.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  178. - Treningiem - powtórzył. - Nikt mnie nigdy nie trenował, bo na pustyni uważano, że mam dwie lewe ręce od czasu jak zraniłem niechcący trenera a koleżanka nie straciła przeze mnie oka - wymamrotał w kompletnej beznadziei, ale przecież nie powiedział jej że jest beznadziejny.
    - Nie byłem lubianym uczniem - uśmiechnął się słabo do ognia i wyciągnął sztylet a zaraz go schował do kieszeni i znów wyciągnął i ponownie schował. Za trzecim razem skaleczył się porządnie w dłoń i puścił sztylet jak oparzony. - No nie - i znów te przeklęte łzy. Zlizał stróżkę krwi i zrobił sobie na dłoni prowizoryczny opatrunek. - No przecież się nie uda... - spojrzał po niej. - No sama zobacz... - zacisnął mocno zęby i powieki szykując się na kolejny cios.
    - O rany... - wysłuchał jej opowieści i jakoś tak odruchowo zbliżył się do niej i objął ją niezdarnie swoimi ramionami. - Przykro mi, że aż tyle wycierpiałaś - szepnął cicho, czując że ona tego potrzebuje. A może to tylko jego wrażenie. Kołysał się z nią tak przez chwilę, a potem skopiował jej ruch z nozdrzami, wdychając zapach.
    - No... zmienił się... i kolor się trochę przy brązowił, ale... chyba za krótko jeszcze... bo tłuszcz jeszcze kapie - zauważył jak pojętny uczeń. I jakoś nie wydaje mi się, że już gotowe...

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  179. — Wiem... Po prostu jak słyszysz to w głowie, to brzydzisz się samym sobą. — odparł, rozjebany psychicznie, wyraźnie chciał ją od siebie odepchnąć, żeby... A właściwie. Właśnie na tym cienistemu mogło zależeć...
    — A-ale... Nie wiem czy zasnę. To wszystko... To za dużo. Na prawdę, odpocznij ode mnie chociaż trochę. I tak pójdę do siebie i padnę na łóżku, więc nie ma nic, co mogłabyś dla mnie teraz zrobić. Rany ci się zagoją, zdejmiemy szwy. Będzie dobrze... — powiedział, patrząc jej w oczy, kciukiem delikanie muskając jej dłoń, którą z nią z resztą splótł.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  180. - Jasne, rozumiem - odparł spokojnie, zajmując miejsce na drugim z krzeseł. - Nie lubisz jak ktoś cię obserwuje, nie ważne czy z obrzydzeniem czy fascynacją. Głowa podpowiada ci to co najgorsze w takich sytuacjach - wyjaśnił jej, chociaż pewnie nie musiał tego robić. Zerknął za okno, przez chwilę przypatrując się wiosce, zanim wrócił do Onyx spojrzeniem.
    - Co takiego tu robicie, jeśli chcecie zaszaleć? - zapytał jej z czystej ciekawości. - U nas to zależało od człowieka... ale tak już ci prawdziwi szaleńcy skakali na bungee... to taka lina, którą się przywiązuje i skaczesz z wysokości dla zabawy. Lina czasem się rwie. Rzadko, ale zdarza się - wzruszył ramionami. Tak, niektórzy ludzie byli debilami.

    Tony

    OdpowiedzUsuń
  181. Patrzył na ruch jej nadgarstka i na prędkość z jaką wyciągała sztylet z podziwem w oczach. Wow. To było niesamowite. Zaraz skupił się na tym co mu przekazywała, próbując tak zrobić kilka razy. Najpierw z jej pomocą, potem samemu, aż wreszcie coś tam zaczęło wychodzić. Ślamazarnie ale jednak.
    - Przepraszam - bąknął, kiedy ochrzaniła go za to, że rezygnuje zanim zacznie się uczyć i zacisnął mocno wargi, a gdy wyswobodziła się z jego objęć i odeszła, znów miał wrażenie że ją uraził. Wargi mu lekko zadrżały, ale tym razem udało się ominąć falę łez. Na chwilę oczywiście.
    - Przepraszam - powtórzył cicho. - To dobrze, że lubisz - szepnął tylko, zbliżając się do ogniska i przekręcając mięso zgodnie z instrukcjami. Musiał w to włożyć trochę pomyślunku, ale w końcu wypieczona część była na górze, a ta mniej bliżej ognia.
    - Tak dobrze? - upewnił się tylko, wracając na swoje miejsce. Już się do niej nie zbliżył, żeby przypadkiem dodatkowo jej nie urazić.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  182. Uspokoił się, kiedy tylko pozwoliła mu oprzeć głowę o swoje ramię, a gdy na dodatek go pochwaliła, odetchnął z wyraźną ulgą. Może jednak nie spieprzył wszystkiego koncertowo, tak jak to zwykle u niego się działo...
    Niestety kolejne pytanie było trudne, bo on nie znał na nie odpowiedzi. Zacisnął mocno wargi i milczał. Długo milczał, szukając czegokolwiek w pamięci.
    - A trucie swoich kumpli się liczy? - zapytał jej po długiej chwili milczenia. - I przypadkowe tworzenie trucizn? - zerknął na nią i odsunął się na moment, po czym zaczął grzebać w swoim skromnym dobytku i wyciągnął z niego fiolkę z czarnym płynem. zerwał źdźbło trawy, po czym wylał na nie kroplę płynu. Trawa zamieniła się w garstkę popiołu, kompletnie wypalona.
    - Tylko nie wiem jak to powstało - zakręcił fiolkę, chowając ją z powrotem do plecaka. Za to też dostał ochrzan, bo miał wyjść lek uśmierzający ból, a powstało narzędzie do tortur. Normalnie wszystkiego czego się łapał to psuł. Ewidentnie się do niczego nie nadawał.
    - O... ale umiem śpiewać i nawet trochę grać na lutni - wzruszył ramionami. - Ale na pewno to już zapomniałem - bąknął, znów sobie umniejszając.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  183. Podał jej fiolkę zadowolony, że coś mu się udało, ale kiedy wysunęła plan, że ją sprzeda i da mu za to pieniądze pokręcił przecząco głową. Nie chciał by komukolwiek stała się krzywda z jego powodu.
    - Ale to ich zabije... przecież nie powinno się takich rzeczy robić - mruknął, wpatrując się teraz w ogień. Miał jeszcze jedną taką fiolkę, ostatnie jakie mu zostały i zdecydowanie wolał sobie jedną zachować. Dla bezpieczeństwa. A bo to wiedział, czy kiedyś nie będzie potrzebował się jakoś wyratować? Walczyć nie umiał to może chociaż inaczej się wybroni.
    - Uhm no dobrze - zgodził się po dłuższej chwili wahania, trochę markotniejąc. Może to racja. Po tym świecie chodzili nie tylko dobrzy ludzie, tych złych należało się pozbyć.
    - To miał być lek na bol - odparł, wygrzebując z torby jakiś przepis. Jasne, że się nad tym zastanawiał. Zapisał nawet kilka składników, które pamiętał. - Ale dodałem jeszcze nimh... znaczy no wiesz... udało mi się ją wyodrębnić - zacisnął mocno wargi i zaraz zatkał sobie usta dłonią. O rany... dziury w pamięci powoli zaczynały się zasklepiać. Nie wszystkie, ale kilka. W tej jednej chwili wróciły obrazy, a jego oczy zwilgotniały. O matko...
    - Nikomu tego nie mów! Nie mogą wiedzieć - spanikował wstając na równe nogi i robiąc kółka dookoła ogniska. Tak, udało mu się wyodrębnić "nimh" ale kiedy zobaczył jak zaświeciły się oczy jednego z mędrców to wiedział że nie powinien był tego zrobić. Zwłaszcza, że był to czysty przypadek. Jasne, wiedział jak i pamiętał, ale... dodał ją wtedy do leku i potraktował nim tego mężczyznę. Dopadł do krzaków i zwymiotował.
    - O rany... ja jednak jestem złym człowiekiem. Strasznie złym - poczuł nadchodzącą falę płaczu. Niepotrzebnie jej to pokazał. Wrócił do niej i usiadł obok chowając twarz w swoich dłoniach. - Nie mogą się dowiedzieć - powtórzył. - No przecież to będzie katastrofa...

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  184. Popatrzył jej w oczy, gdy wyznała mu, że się go nie brzydzi...
    Uśmiechnął się delikatnie, czując motylki w brzuchu, jakoby nigdy nie słyszał tak ciepłych słów od kogoś... Uśmiechnął się szeroko.
    — Będę uważał. A ty śpij na boczku, żeby ci szwy... — gdy pocałowała go w policzek, zarumienił się aż po uszy, patrząc na nią z konsternacją. — ...n-nie pękły. Dobranoc. — wycedził, po czym szybko czmychnął do swojej izby, gdzie zażył silne leki uspokajające, chcąc zaznać trochę spokoju... Bił się jeszcze biczem po udach, by to dziwne pragnienie między nimi opadło...
    Westchnął cicho, zasypiając z mocną erekcją, wydarzenia sprzed paru minut nie dawały mu w spokoju zasnąć... Ale zasnął w końcu, gdy leki zaczęły działać...

    Wstał wcześnie rano, ogarniając swoją pracownię. Jeszcze w międzyczasie obsłużył klienta, dając mu miksturę, poprawiającą kondycję. Bał się wracać do Onyx... Aczkolwiek, coś go do niej ciągnęło. Zapukał w drzwi do jej izby, z nożycami, otwierając drzwi, spoglądając do środka.
    — Przyszedłem zdjąć szwy. Powinno się już wszystko zgoić, Onyx...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  185. Popatrzył na to, jak porusza rękoma, jak robi skręty... Aż sam się zdziwił, że tak szybko ścięgna się zregenerowały... Chociaż, liczył trochę na to, że jej niecodzienne ciało dobrze zareaguje na mutageny, światło, mrok... Nie spodziewał się, że aż tak dobrze.
    — O... Widzę, że masz swobodę ruchów... — zachichotał, po czym wszedł do jej pokoju. Ubrany był w prostą lnianą koszulkę, bez ramiączek oraz obcisłe spodnie z lepszego materiału... Nie miał butów. — W porządku. Wziąłem silne leki nasenne i... Na razie są cicho... — odchrząknął, zasiadając z nożycami w dłoni. — Rozbierz się. Postaram się je zdjąć jak najszybciej...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  186. — No właśnie widzę... Niesamowite... — westchnął ponownie, patrząc po jej ranach, gdy w końcu zdjęła z siebie koszulę. Tak na prawdę, jedyne rany, jakie widział, to po szwach... Reszta się zabliźniła.
    Był w ciężkim szoku, lecz nie komentował tego dalej, wolał się skupić na tym, by ustawić jej plecy prosto, dłońmi nakierowując jej ramiona tak, by była w pozycji, w której te szwy zakładał.
    Mogła po tym poczuć kilka boleśniejszych ukłuć, gdy wyjmował nicie, jednocześnie delikatnie wypalając światłością jej rany.
    — Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego Bractwo leczy się u mnie... — powiedział, usuwając kolejne szwy. Po chwili, westchnął ciężko, przygryzając wargę. — Odwróć się do mnie przodem...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  187. - Nie jestem żadnym geniuszem - zaprzeczył szybko, wciskając głowę w jej pierś i przełykając tam gorzkie łzy. - Wiem jak to zrobiłem, pamiętam każdy krok... ale on chciał jej użyć do masowego morderstwa na Fasach a potem na Polszy, więc... wiedziałem co się stanie - wydusił, nadal się od niej nie odsuwając. - Dobrze wiedziałem co się stanie jak doleję mu tego cholerstwa... - wymamrotał trzęsąc się teraz w jej ramionach dość niekontrolowanie. - Przecież sprawdziłem działanie eliksiru wcześniej - zazgrzytał zębami, szlochając coraz głośniej. - A i tak go zabiłem - zacisnął mocno pięści. - Jak możesz mówić, że nie jestem zły? Zabiłem człowieka... zabiłem go... wcale nie przez przypadek. Zabiłem... i udawałem że nie wiedziałem co się stanie... - zacisnął mocno wargi. Szlag, nigdy nie powinien się urodzić. Nigdy nie powinien jej wyodrębniać. Nigdy nie powinien się chwalić.
    - A potem mnie porzucisz nie? - otarł łzy odsuwając się od niej. - Bo ja... jak zobaczysz, że nie jestem geniuszem tylko porażką - wydukał nawet czekając na ten cios. Teraz chyba go potrzebował. - Porzucisz jak inni...

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  188. — Nie schlebiaj mi tak. Doprowadzałem swoje metody do perfekcji, często kosztem innych. To że ty się zszyłaś dobrze, nie znaczy, że ktoś dobrze wytrzymał ciemność w głowie. A trzeba było to zrobić, żeby twój mózg nie uznał, że umarłaś. Takie... Sztuczne podtrzymywanie cię na zdrowiu, określiłbym to. — był wygadany, co do swojej smykałki życiowej, co z resztą pokazywał na każdej możliwej okazji. Cóż mu się dziwić. Nie miał życia, poza ratowaniem innych od objęcia kostuchy.
    Gdy obróciła się na plecy... Serce zabiło mu szybciej. Nie miał wcześniej takiej reakcji, co do pacjentek, widział piersi niejednokrotnie, lecz te konkretne...Zagryzł delikatnie wargi, a kropelka potu spłynęła po jego czole. Dobrze że działał w półświatku, bo z każdej kliniki wywaliliby go na zbity pysk, za nieprofesjonalność. Spojrzał w jej piękne oczy, po czym ponownie na jej rany, gdzie powiódł nożycami, poczynając rozcinać szwy... Pokusy coraz mocniej uderzały w jego głowę, Pius wzdychał ciężko, a wokół rozniosła się aura... Bardzo znajoma... Nikczemna aura.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  189. - Nie jestem - wymamrotał powoli się uspokajając. Jednak powrót do takich wspomnień nie był lekki ani miły. Nie czuł się ani geniuszem, ani tym bardziej bohaterem. Był tylko prostym człowiekiem bez przyszłości. Wsunął w nozdrza zapach spalonego mięsa i wskazał Arcemona palcem.
    - O rany... zobacz, dzięki mnie mamy po kolacji - zaśmiał się przez ostatnie łzy. - Widzisz? Właśnie w ten sposób skiepszczam mięso - podrapał się po głowie. Nawet z tą dziewczyną przy boku udało mu się to zrobić. To już można było uznać wyższym poziomem wtajemniczenia. Był mistrzem porażek życiowych. Zaniósł się takim śmiechem, że aż go brzuch rozbolał.

    Acair

    OdpowiedzUsuń
  190. — Po prostu... Muszę się... Oprzeć... — westchnął głeboko, próbując się opanować... Lecz było za późno. Jego świadomość spłynęła na tył jego głowy, oczy zmieniły swój piwny kolor na fiolet... I tyle. Zdejmował jej szwy, mimo to, mimo tego, że kobieta dotknęła jego policzka, że była blisko... W tej sytuacji, dolała oliwy do ognia, zamiast go przygasić. Lecz mimo to, precyzyjne ruchy dość szybko spowodowały, że pozbył się jej szwów na brzuchu, na żebru... Popatrzył jej głęboko w oczy, zagryzając wargę, przejechał palcem po jej szyi, po jej szczęce, kończąc na ostrych zębach, widocznych przez policzki... Znak tego, że się nie bał, wręcz przeciwnie, zbliżył się do niej, przez co mogła poczuć jego gorący oddech na jej szyi, gdzie chwilę później złożył delikatny pocałunek...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  191. Pius popatrzył na kobietę, kręcąc jedynie głową z lwkkim uśmiechem. A więc tak odwdzięczała się zdjęcie szwów... Zrozumiałe. Ich ostatnie, wczorajsze spotkanie nie wytworzyło między nimi nici sympati... Prawda była taka, że widziała w nim wroga. Zaciekawiło go to.
    — A ty ciągle na nie... Dlaczego tutaj jesteś, dlaczego to, tamto, nie dotykaj, spierdalaj... — ze znudzenia wyliczał dalej, po czym zamarł wzrokiem w jej źrenicach, uśmiechając się prześmiewczo. — Jestem tutaj, bo Pius ma w kieszeni próbówkę i cieszy się, że cię widzi. Ot, taki zbieg okoliczności. Ale, co ja ci będę truł dupę. Jesteś nudna. Zero ciekawości, zero ambicji... Taki z ciebie pożytek, jak żaden. — posłał jej całusa w powietrzu, po czym zasiadł na krześle, naciągając kości, rozluźniając się. — A gdzie wdzięczność? To w końcu ja cię rozszyłem, nie on...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  192. — Widzisz, gdybym mógł, wyszedłbym. Ale on mnie zaprosił, on mnie przygarnął, on mnie przywołał. — odparł drwiąco. Skoro mieli się wyszydzać, nie mógł oprzeć się pokusie, by się nie odgryźć.
    — Widzisz, gdybym ja i ten drugi zniknął... Piusa by już nie było. Jesteśmy złem koniecznym, jakoby on sam jest chory... Za bwrdzo chory. A ja przegrałem zakład... — oblizał swoje spoerzchnięte usta, dając się ponieść jej dotykowi. — On przecie nawet kroku sam nie zrobi... Musiałem go wyręczyć, bo nieporadna z nigeo bidulka. Myślał tylko o tym, że jesteś jego pacjentką... Nikim więcej. Więc po co ta czułość, skoro starasz się pomóc komuś, kogo uważasz za podobnego do siebie? On się nie może tobie oprzeć. — odparł, odwracając się do niej, cmokając ją soczyście w usta, by wrócić do poprzedniej, wygodnej pozycji na krześle...

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  193. — Tylko tyle ci powiem... Chcesz więcej, gadaj ze świetlistym, to był jego pomysł, żeby to robić. — parsknął, czując jak oddaje po chwili mu pocałunek. Miał rację. Znowu. Nie mogła mu się oprzeć.
    — Otóż widzisz, dziewczynko. To co on nie zrobił, ja zrobiłem i to lepiej niż on o tym pomyślał. Bo myślał o tobie, jak się dotykał po fiucie... Szczególnie tej nocy, przez sen...
    Słysząc o pustaku, pokiwał głową z uznaniem.
    — Gdybyś miała trochę oleju w głowie, wiedziałabyś, że jestem z tobą szczery do bólu... A ty tego nie widzisz. Widać nie rzuca się pereł przed wieprze. — odparł, po czym patrzyl na jej ciało z porządaniem, jakby chcąc wkurwić jeszcze bardziej.

    Pius

    OdpowiedzUsuń
  194. Okay, miała rację. Jakoś tak ulżyło mu, że jednak nie wszystko stracone. Sam nie zmienił swojej pozycji. Wpatrywał się w tańczące ogniki, zastanawiając się czy faktycznie nie był aż takim nieudacznikiem, jak twierdziła Onyx. Wrócił do ćwiczeń ze sztyletem, pilnując aby robić je dokładnie ze wskazówkami dziewczyny. Najpierw na siedząco, ale potem wstał ćwicząc jeszcze chwilę w ten sposób. Robił to dopóki nie poczuł, że mięso z jednej strony się dopiekło i ponownie przemienił je na drugą. Ręka zaczęła go boleć, więc zamienił strony ale tu szło znacznie gorzej. Wolniej, mniej sprawnie. No trudno. Może właśnie chciał po prostu za dużo. W końcu się poddał, chowając sztylet z powrotem na jego miejsce i wtedy podszedł do Onyx, kucając nad jej głową. Przez chwilę w milczeniu patrzył w jej oczy i ogarniał spojrzeniem całą jej twarz. Nawet zęby, bo przecież przeżuwała mięso więc z fascynacją obserwował jak to się dzieje, ale zaraz się speszył i odwrócił wzrok.
    - Przperaszam - mruknął, czując że postąpił niedelikatnie. - Ale jesteś tak niesamowicie silna... jak to zrobiłaś? Nawet tam na drzewo weszłaś bez żadnego problemu... no i wiesz czego chcesz od życia... jesteś niesamowita - wyjaśnił jej swoje spostrzeżenia. - Idealna.

    Acair

    OdpowiedzUsuń

^