Na dzisiejszy wypad dziewczynki szykowała w domu Febe. Gave gdzieś wybył, tak jak zwykle, gdy ona przychodziła po małe. Zdążyła z nim porozmawiać o propozycji Mohe, pamiętała, że nie chciał by Fasolki były poznawane z "innymi facetami", ale teraz wizja ta najwyraźniej już mu tak bardzo nie przeszkadzała.
Przygotowała torbę z ciuchami na zmianę, kilka ulubionych zabawek, ciepłe kocyki i przekąski, a gdy wszystkie trzy były gotowe, złapała Raje na ręce, a Mali za dłoń, by pomóc jej iść. Dzień spędzony po indiańsku zapowiadał się ciekawie, nie jadły nawet śniadania, bo zostały zaproszone z samego rana. Pożegnały rodzinkę Febe i ruszyły w stronę niedalekiego obozu. Mohe w końcu rozbił się dość niedaleko domu medyczki.
- No witam! - padło z jego ust, gdy zobaczył jak Akane idzie w jego stronę z małymi. Ogień już się palił, a on miał przygotowanych kilka miseczek ze składnikami na śniadanie. Teraz jednak wstał i ruszył w stronę dziewczyny, by zabrać od niej tobołek.
- Hej - An uśmiechnęła się do niego na dzień dobry i zaraz spojrzała po tipi oraz palenisku. - Wygląda świetnie - przyznała, a widząc jak niebieskooki sięga po jej torbę, zdjęła ją z ramienia i podała chłopakowi. - Dzięki - posłała wdzięczny uśmiech.
- Małych nie zabiorę, to chociaż tak mogę pomóc - rzucił zapraszając bliżej ogniska. Granatowowłosa kiwnęła mu głową. - Czekałem na Was, uznałem, że szykowanie śniadania może wyjść dość ciekawie. W moim plemieniu dość wcześnie zaczyna się przygodę z szykowaniem posiłku - wyznał.
- Serio? - An wyraźnie się zainteresowała.
- No... Co prawda dziewczyny zaczynają wcześniej, ale i chłopcy są uczeni, w końcu chodzi o samowystarczalność - wyjaśnił zajmując poprzednie miejsce i zaraz złapał w dłonie cienką, kamienną płytę. - Wyszukanie kamienia odpowiedniej grubości to podstawa - zwrócił się do małych. - Lepiej grubszy, niż za cienki, grubszy można ociosać, a cienki szybko się zużyje przy codziennym gotowaniu - zaczął im tłumaczyć. Akane usiadła wygodnie w siadzie skrzyżnym. Malika zaraz wpełzła jej między nogi, siadając przy miednicy, za siostrą, bo ta usiadła centralnie na skrzyżowanych łydkach mamy. Mohe przygotował swoją kamienną konstrukcję i ułożył "blat" nad ogniem, dalej tłumacząc dziewczynkom co robić i na co zwrócić uwagę. Całkiem to było zabawne, mówił normalnie, bez tych wszystkich zmiękczaczy, jak do dorosłego człowieka, a Fasolki zdawały się wręcz zahipnotyzowane. An uśmiechała się pod nosem, ale i sama słuchała bo te nauki była naprawdę ciekawe.
- Proszę bardzo - podał Akane dwie miseczki. - Tak łatwo Wam przepisu nie zdradzę, ale... - puścił do nich oko. - Trzeba to wymieszać, idealne zajęcie dla rączek w Waszym wieku, ściskanie jest takie fajne, nie? - zagadał ze śmiechem. An zaśmiała się.
- Oj bardzo - przyznała, łącząc składniki. W jednym było jajko, w drugim suchsza masa. Jakieś zboże i... coś jeszcze. Fasolki od razu zaczęły się babrać, a An pomagała im by wszystkiego zaraz nie rozrzuciły naokoło. Lepienia placków zbożowych wyszło całkiem zabawnie, Mohe w tym czasie kroił grzyby i jeszcze dwa inne warzywa, opowiadając jak to najedzą się wszyscy takim posiłkiem. Kiedy skroił już wszystko, zjadł ostatni kawałek, a jednym rzucił w Akane z zadziornym uśmiechem.
- Uuu, słaba koordynacja ruchowa - rzucił ze śmiechem. An oberwała czymś co przypominało paprykę, prosto w czoło.
- Ej! Tak ich nie ucz! - zaznaczyła, a dziewczynki się zaśmiały. Malika zaraz złapała kawałek jedzenia i wsadziła do buzi. Mohe zaśmiał się szczerze.
- Och tak Pani mamo, bo przecież Ty nigdy nie wojowałaś na jedzenie - poruszył zabawnie brwiami i rzucił w nią kolejnym kawałkiem, tym razem An go jednak złapał i spojrzała po indiańcu unosząc kącik ust.
- Ty lepiej... - zaczęła, ale Raja wzięła masę na placek i zatkała mamie buzię, śmiejąc się przy tym radośnie, Malika zaraz dołączyła do jej śmiechu, a i Mohe się nie wzbraniał. Akane zamknęła na chwilę oczy, ale po kilku sekundach je otworzyła patrząc po dzieciach. - I Wy przeciwko mnie? Ojoj, teraz to będzie tu prawdziwe gilgotkowo! - zaznaczyła, zaczepiając małe i chwilę się z nimi wygłupiając. Odstawiła w trakcie miskę z wyrobioną masą, co by cała nie poszła na zmarnowanie. Mohe kontynuował gotowanie, obserwując wygłupy rodzinki, a gdy dziewczynki już się "poddały", a An dała im spokój co by chwilkę odetchnąć, placki były prawie gotowe. Chłopak posłał Akane szerszy uśmiech.
- Ty się tak nie ciesz, kara za prowokację Cię nie ominie - An pokazała mu język i zaśmiała się krótko. Mohe zaśmiał się.
- Gilgotkami raczej mnie nie przestraszysz - zauważył rozbawiony.
- Już ja coś wymyślę, o to się nie martw - odpowiedziała wesoło fiołkowo-oka i złapała kamienne "talerzyki" z daniem. Wciągnęła zapach. - Pachnie przepysznie - przyznała by zaraz poczęstować dziewczynki. Indianin wyszedł zza paleniska i dołączył do nich, by wspólnie zjeść posiłek i poopowiadać w międzyczasie o tradycjach jedzenia w jego klanie. An w życiu by nie pomyślała, że w jego stronach aż tak przykładano uwagę do tylu rzeczy. Słuchała go z zainteresowaniem.
Po jedzeniu było trochę sprzątania przy palenisku. Mohe miał przygotowaną słomianą matę, na której dziewczynki mogły bawić się zupełnie jak na kocu. Akane wyciągnęła ich zabawki, a sama pomogła w ogarnianiu po posiłku. Oczywiście nie spuszczała przy tym dziewczynek z oka.
- Jak właściwie wygląda taki Wasz standardowy dzień? - zagaił chłopak, a An spojrzała po nim.
- Heh, ostatnio mało który jest standardowy, ale w takim ogólnym skrócie to śniadanie, dzikie zabawy, drzemka. Jak wstają to warto mieć przy sobie przekąskę, kolejne dzikie zabawy, obiad. Po obiedzie często druga drzemka, ale to już zależy od dnia i sytuacji, jak dużo się dzieje to nie chcą się kłaść. Budzą się, kolejna przekąska, tu już jak zabawy to spokojniejsze co by się na wieczór wyciszyły, kąpiel, kolacja i sen. Dobre tyle, że przesypiają całe noce. Co prawda nie zawsze, ale często - przytaknęła sobie głową i zerknęła po chłopaku. - A co? Dziecko w drodze? - zapytała. Mohe zaśmiał się na to pytanie i pokręcił głową, zaraz jednak spoważniał i popukał się po brodzie.
- Nie... Chyba nie - wzruszył ramionami śląc An zadowolony uśmieszek, a ta zaśmiała się krótko.
- Rozumiem, podtrzymujesz rozmowę - rzuciła, dalej rozbawiona.
- Nie, po prostu staram się wpasować moje plany na ten dzień - przyznał, układając ostatnie pierdoły na swoje miejsce.
- Ach, rozumiem - An uśmiechnęła się lekko. - No, obiecywałam, że na wieczorne zabawy wrócą do domu, ale całą resztę dnia mamy wolną. Oczywiście nie czuj się w konieczności nas zabawiać i karmić do wieczora, w razie co mów, my już sobie poradzimy - zaznaczyła.
- Pfy... Chyba żartujesz. Zostajecie do obiadu, ja tu się starannie przygotowałem na tę gościnę - zaznaczył, grożąc jej palcem i uśmiechając pod nosem. An odpowiedziała mu tym samym uśmiechem.
- No dobrze, czyli wyganiasz nas gdzie indziej na poobiednią drzemkę, rozumiem - rzuciła żartobliwie na co Mohe szturchnął ją w ramię i znowu pogroził palcem. Oddała mu zaczepkę, a po tym ruszyli do dziewczynek, pobawić się z nimi na macie. Mohe pokazał im kilka indiańskich zabaw, dziewczynkom szczególnie spodobało się łapanie kółka na kijek, oczywiście poza standardowymi wygłupami. Poopowiadał też o innych zabaw, ale do nich małe musiałyby sprawniej chodzić, więc na opowieściach się skończyło, chociaż do chodzenia po pniach, przy asekuracji Akane, doszło. Ależ to była radość!
Siedzenie na zewnątrz wyciągało energię, więc gdy przyszedł czas drzemki, małe nawet nie oponowały. Zasnęły bez problemu, a An ułożyła je w tipi. Odsłoniła jeden z wejściowych płatów skóry, co by w razie co mieć kontrolę nad wnętrzem konstrukcji i zaraz dołączyła do Mohe, który zganiał rzeczy z maty. Akane oparła ramię o pień drzewa.
- Dla nas też przygotowałeś atrakcje na czas drzemki? - zagadnęła luźno. Chłopak zaśmiał się krótko i wstał by o ten sam pień oprzeć łokieć i spojrzeć z góry na Akane.
- I to jakie... - poruszył zabawnie brwiami. An spojrzała po nim wymownie nie zmieniając pozycji. Indianin zaśmiał się krótko po czym odbił od pnia i pogonił dziewczynę ruchem dłoni. - Stawiam, że i Ty wykorzystujesz takie momenty na przygotowanie kolejnego posiłku, a jest co szykować - zapewnił i wyłożył na stół upolowanego zająca. - Obrabiasz mięso? - zapytał. Akane spojrzała po zwierzęciu, a na pytanie kiwnęła głową, dopiero teraz ruszając spod pnia w stronę Mohe.
- Coś niecoś, ale Ty na pewno robisz to znacznie lepiej - zauważyła.
- Idealnie, to i Ciebie co nieco nauczę - stwierdził. - Później możemy pożłobić w kościach - zaproponował, w odpowiedzi dostając uśmiech. - Tak coś czułem, że Ci się spodoba - dodał rozbawiony. Akane wzruszyła ramionami.
- Cóż, w pewnych kwestiach nie jestem aż tak bardzo skomplikowana - rzuciła. W trakcie szykowania obiadu, poza nauką oprawiania mięsa, miała okazję wysłuchać jeszcze kilku ciekawych tematów. Kiedy zeszło z kolei na zabawę w kościach, sama poruszyła temat wierzeń plemiennych. Ostatnio bardzo ją interesowały takie tematy, głównie z powodu poznania wierzeń i run własnego klanu. Czas mijał całkiem sympatycznie.
Żłobienia w kościach nie dane im było dokończyć, bo Raja obudziła się z płaczem, wybudzając jednocześnie Malike. Trochę czasu zajęło uspokojenie dziewczynek, ostatecznie jednak zwrócenie ich uwagi na kolorowe barwniki wygrało i można było dalej kontynuować zabawę. Tym razem przyszło o malowanie twarzy. Mohe tłumaczył w jakich sytuacjach jego lud dodatkowo barwił buzie, na dziś wybierając barwy wesołego świętowania po udanym polowaniu.
- Teraz Wy mi trochę pomożecie - rzucił w pewnej chwili, śląc uśmiech do małych. Akane wyczuła od niego pewnego rodzaju nostalgię.
- To na pewno wesołe święto? - zapytała. Chłopak spojrzał po niej... Ach, to jej przenikliwe spojrzenie... Kiwnął głową.
- Święto wesołe, chociaż okoliczności bywają mniej - przyznał. - Czasami traciło się kogoś w trakcie polowań, a czasem gdy wracaliśmy do wioski okazywało się, że nie wszyscy, którzy nas żegnali, dalej są wśród żywych - wyznał. Akane odrobinę spoważniała, zdecydowanie mówił o czymś personalnym, ale nie zamierzała wnikać, kiwnęła tylko głową.
- Rozumiem - posłała mu lekki, pokrzepiający uśmiech, za co Mohe zaraz podziękował w ten swój plemienny sposób. Chwilę później klasnął w dłonie, Mali i Raja miały już pokolorowane buzie.
- Teraz czas na mamę - pokazał kciukiem Akane.
- Co? Ja?! - zaśmiała się.
- Oczywiście, a coś Ty myślała! - chłopak zaśmiał się. - To najlepsza część zabawy, bo buzię mamy malują Fasole - zaznaczył klepiąc miejsce na macie. - Kładź się, kładź - pogonił ją, a dziewczynki już miały utaplane ręce w barwnikach.
- To dopiero będę miała tapetę na twarzy... - tekst "tak wymalowana, że jak trzepniesz w tył głowy, to przód odpadnie" będzie miał dziś w jej kontekście sporo prawdy.
- Tapetę? - zapytał, a An zaśmiała się i wytłumaczyła mu o co chodzi, układając się jednocześnie pod rączki małych. Już zaraz czuła zimne mazy na swojej skórze. - Jeszcze tu i tu... Cała buzia musi być wymalowana, zero czystej skóry - zaznaczył, pokazując dziewczynkom miejsca.
- Chyba nie myślisz, że Twoje tatuaże będą tu jakimś rodzajem wymówki? - rzuciła Akane, a Mohe posłał jej niewinny uśmiech.
- Tu! - Raja poklepała wolne miejsce, patrząc uparcie na Mohe. An zaśmiała się pod nosem.
- Dobrze Ci radzę, z nią się nie dyskutuje w takich tematach - uprzedziła rozbawiona.
- Nawet bym nie śmiał dyskutować - odpowiedział wesoło Mohe i zaraz położył się obok, by i jego buzię dziewczynki mogły swobodnie wysmarować. Oczywiście nie tylko na buzi się skończyło, ale to nie przeszkadzało ani jemu, ani matce małych.
Z artystycznymi malowidłami na twarzy pozostało już tylko jedno. Małe "odczarowanie" plemiennych tańców przy ognisku. Dla Mohe był to idealny powód by wrócić do tej powstrzymywanej tradycji. W końcu co lepiej odgoni złe skojarzenia tańców młodszej siostry, jak nie tańce z dwójką uroczych dziewczynek i ich mamą? Prawie cztery lata... Tyle czasu zajęło mu, by znowu wesoło pląsać przy płomieniach. Przysłużyło się temu więcej osób, ta trójka byłe jedynie zwieńczeniem "zdjęcia klątwy". Wieść o pożarze uświadomiła go, że znowu mu bardziej zależy. Relacje, które zdążył nawiązać były na tyle silne, że wolał wrócić i upewnić się czy wszystko jest dobrze, niż kontynuować swoją wędrówkę. Przyjemna myśl, musiał przyznać. Cały dzień stał się przyjemny. Przy tańcach było dużo śmiechu, zarówno u małych, jak i u niego czy Akane. Mohe wystukiwał wesołe rytmu na bębenku, ten nawet został mu bezczelnie skradziony w pewnej chwili i przyszło mu tańczyć samodzielnie. Nawet mała Malika pokręciła się z nim chwilę do rytmu nadawanego przez mamę i siostrę. To była naprawdę fajna zabawa.
Po tych wszystkich wygibasach cała czwórka bez problemu wciągnęła obiad, a zaraz po nim małe znowu padły na swoją drzemkę. On i Akane wrócili do dłubania w kościach. Dziewczyna wyglądała naprawdę zabawnie z tą kolorową twarzą.
- Dzięki, serio - spojrzała na niego z uśmiechem. - To jest naprawdę fajny dzień - przyznała, a Mohe lekko skinął jej głową.
- Bardzo mnie to cieszy, mi również się podoba - przyznał wesoły, by zaraz postawić przed Akane figurkę z kości. Dziewczyna uniosła lekko brwi i złapała ją by lepiej się przyjrzeć.
- Wilk? - zapytała, patrząc Mohe w oczy. Kiwnął głową.
- Psowate są w moich wierzeniach symbolem przyjaźni, a że ze mnie taki dzikus to dziki pies wydawał się bardziej trafiony - rzucił z zadziornym uśmiechem, a Akane zaśmiała się krótko.
- Wyszedł świetnie, masz talent - przyznała, oddając mu figurkę, ale on pokręcił głową.
- Jest dla Ciebie - zaznaczył, a An jeszcze raz spojrzała po jego tworze.
- Dla mnie? - zapytała zaskoczona.
- Zawsze będziesz się miała komu wygadać, tak w razie co... Zapewniam, że on Twoich sekretów nikomu nie zdradzi - puścił jej oko, a dziewczyna spojrzała po nim wdzięcznie. To był bardzo miły gest.
- Dziękuję - kiwnęła mu głową i zaraz spojrzała na swój... twór... - Em... Cóż... Nie wiem co mogłaby symbolizować ta podziabana ostryga, która mi wyszła, ale... - podrapała się po tyle głowy, a Mohe roześmiał się serdecznie, łapiąc w palce "ostrygę" i oglądając uważnie.
- Hm... Jak popatrzysz z tej strony to idzie nawet dojrzeć kontur jakiegoś... Zwróconego obiadu? - zaśmiał się, a An mu zawtórowała.
- Dzięki, normalnie świetny z Ciebie nauczyciel! - zrugała go w żartobliwym tonie i jeszcze chwilę wymieniali się drobnymi docinkami.
- Nie martw się, mało komu wychodzi za pierwszym razem. Jeszcze kiedyś coś fajnego stworzysz - zapewnił z uśmiechem, a An jeszcze raz spojrzała po swojej kości.
- Cóż, najwyraźniej nie we wszystkim jest mi dane być idealną - odparła rozbawiona, a Mohe przytaknął jej głową.
- Jak każdemu - odparł z uśmiechem i zaraz zszedł na jakieś luźniejsze tematy. Długo im jednak nie zeszło, bo małe zaczęły się wybudzać i cała trójka musiała już wracać do siebie. W końcu słowo, to słowo, prawda?
Mohe pożegnał dziewczynki i samą An z zadowolonym uśmiechem, odprowadził je jeszcze wzrokiem, a gdy zniknęły mu z widoku, dokończył drobne sprzątanie i wybrał się na wieczorny spacer. Lżej mu było na sercu, tak, zdecydowanie, teraz to wyraźnie poczuł.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz