Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

Gave w podróży - Z wizytą w Zaświatach, część 4

 

GAVE W PODRÓŻY – Z WIZYTĄ W ZAŚWIATACH CZĘŚĆ 4

Muszę wam powiedzieć, że się porobiło i to tak konkretnie. Oglądanie Sabatu Śmierci przypominało trochę oglądanie dzieci w przedszkolu albo jeszcze lepiej – polityków w sejmie. Kłócili się niemiłosiernie, nie potrafiąc dojrzeć tego co najważniejsze. Na domiar złego postanowili to wszystko jeszcze przedłużyć wymyślając jakąś przeklętą próbę, a do tego wszystkiego – ta miała odbyć się już. Nie miałem nawet chwili na przygotowanie się, ale z drugiej strony – nawet nie wiedziałbym jak się do tego przygotować. Nie miałem pojęcia co czeka mnie w wymiarze Arii. Kobieta zdawała się stać po mej stronie, ale… już dawno przekonałem się, że Śmierciom nie wartom ufać. Byli dość ekscentryczną zgrają.

Po raz ostatni zerkam na ojca, który unosi jeden kciuk w górę i kiwa głową. Wierzy we mnie. Dobrze, że chociaż ktoś to robi, bo ja sam zaczynam wątpić czy aby na pewno nadaję się do tej roboty. Nabieram głębokiego oddechu w płuca i przechodzę przez portal zaraz za smoczyskiem i Arią. To co widzę po jego przekroczeniu, zapiera dech w piersiach. Przypomina to trochę czyściec. Wszystko mieni się tu fioletowym blaskiem. Widzę martwy las i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ryu by się tu doskonale odnalazł. Uschnięte drzewa, zniszczone domy, chodzące szkielety, czarne duchy… Niektóre mówią coś do siebie, inne walczą między sobą. Wszystkie wyglądają tak jakby były czymś spętane, a ja? Stoję na platformie, obserwując to wszystko z góry i zastanawiam się w co też najlepszego się wpakowałem. Ale nie mogę się już wycofać. Mam zbyt wiele do stracenia.

- Jak widzisz, mój świat różni się od Mathyr, jest w nim pełno magii. W tym nekromancji, bardzo silnej. Jesteś w Kopcu Dusz, to miejsce, gdzie trafiają ludzie, których dusze zostały spętane. Czekają tutaj aż czar w końcu się wyczerpie, a potem czekają na osąd, niektórzy zasługują na karę, inni nie. Jako Śmierć musisz wydawać osądy, zazwyczaj są o wiele prostsze, ale tutaj, niektóre dusze chcą rzucić Ci wyzwanie, więc musisz uważać — mówi Aria i zamraża jednego ze szkieletów. Ten najwyraźniej był już zniecierpliwiony. Rzucił się na nas, ale nie zdążył. Kobieta ma tu władzę absolutną.  -  Jeśli się nadajesz na Śmierć rozpoznasz Duszę, która zasługuje na spoczynek i dasz radę je odesłać — wyjaśnia, tworząc jednocześnie lodowy miecz. Podaje mi go, a ja z wahaniem go przyjmuję. Jest piękny, acz niesamowicie źle wyważony. Onyx wyśmiała by tę jej robotę. - Na razie sam tego nie zrobisz, więc masz… Możesz na to mówić miecz miłosierdzia. Na tym moje miłosierdzie się kończy. Do roboty — dodaje, choć tak naprawdę to niczego mi to nie rozjaśnia. Durnevhir – smok – zostaje odesłany. Patrzę jak drzwi zamykają się za nim, a on sam rozsiada się wygodnie w najwyższej wieży, skąd będzie miał niesamowity widok. Uśmiecham się krzywo na ten widok, bo przypomina mi się Roszpunka. Będę potem musiał opowiedzieć jej zmienioną wersję dziewczynkom. Na pewno spodoba im się smocza Roszpunka.

- Jak to się dzieje, że wszystkie śmierci są popieprzone? – pytam, zanim zdołam powstrzymać swój język. Mój ojciec należy do ekscentryków, smok jest narwany, ta zwana Aurorą nie miała wszystkich klepek na miejscu, Aria nie potrafiła wyważyć miecza i nazywa go dziwacznie, a o Vespie nawet nie chce mi się wspominać. Przerzucam miecz z prawej dłoni do lewej, ciesząc się, że w tym świecie, w tym momencie mam obie ręce sprawne. Staram się go wyczuć, ale nie jest lekko. To nie są moje miecze… Aktualnie bardzo za nimi tęsknię. Czekam jeszcze chwilę, liczę na to że Aria doda coś jeszcze, ale kobieta patrzy po mnie nieco zniecierpliwiona. Z westchnieniem zeskakuję więc z platformy i obserwuję duchy uważnie. Próbuję je skategoryzować. Zdecydować, które z nich będą łatwiejsze, a z którymi się trochę na męczę. W końcu jeden z czarnych szkieletów przykuwa mą uwagę.

- No dobra… - drapię się lekko po głowie, celując w niego mieczem. - Dawaj, opowiadaj co ci w duszy gra – rzucam lekko. No co? Nie oceniajcie mnie. Każdy ma swój własny styl, a ja szukam swojego. Tym razem wybieram rozmowę. W duchu sobie za to dziękuję. Mimo wszystko lubię okazywać szacunek duchom, a te uwielbiają się mi zwierzać. Im głośniej piszczą tym gorsze są. Szkielet przekręca swą czaszkę i patrzy na mnie jakby zaskoczony. Siada w końcu i próbuje ukryć swe oczodoły kościstymi dłońmi.

- Gdzie jestem? Czemu tu jestem? - pyta. - Byłem w wieży, mag, on mnie wyzwał, a teraz jestem tutaj, co to za miejsce? 

- Jak się nazywasz? – ignoruję jego pytania. Na razie. W tej chwili chcę się po prostu dowiedzieć czegoś więcej. Miecz trzymam luźno, ale jestem przygotowany na wszelkie ewentualności. – Skąd pochodzisz? Pamiętasz coś więcej? – zadaję mu kolejne pytania.

- Skjal. Jestem też magiem, pochodzę z Zachodnich Wysp. On… on mnie spętał. Mój przyjaciel, mnie zdradził… — szkielet zaczyna płakać, jakby uświadamiając sobie co się z nim stało. Właśnie przypomina sobie swą własną śmierć, a ja mogę tylko być obok niego. Słyszę jak Aria wciąga powietrze i kątem oka dostrzegam, że siada na platformie, ale nie wtrąca się. Pozwala mi działać dalej.

- Skjal – powtarzam po nim cicho i siadam obok. Przez moment zastanawiam się co dalej, a potem stwierdzam, że co mi tam. Obejmuję go ramieniem. No co? Każdy czasem potrzebuje pocieszenia. Tego akurat nauczyła mnie łasa na takie gesty Akane. – Miło mi cię poznać – mówię. – Ja jestem Gave – przedstawiam się ze zwykłej grzeczności. - I gdybym mógł to chętnie zobaczyłbym te twoje Zachodnie Wyspy. Na pewno są niesamowicie piękne – uśmiecham się lekko. Staram się odwołać do tych dobrych wspomnień szkieletu i uspokoić go. - Mhm twój przyjaciel… z pewnością za to odpokutuje - dodaję po chwili milczenia. - W tej chwili musimy zastanowić się co dalej - chrząkam. - Jesteś tu, a to znaczy że twoja przygoda na Zachodnich Wyspach dobiegła końca. Czas zacząć nową, lepszą – patrzę szkieletowi w jego puste oczodoły. Wierzcie mi lub nie, ale ten widok robi piorunujące wrażenie. - Co ty na to? Nowi przyjaciele, nowe miejsce, tyle szans na te dobre chwile – proponuję i odkładam miecz na bok. Wątpię, aby teraz mi się przydał. Nie zamierzam go ścinać. Nie zamierzam w ten sposób okazywać mu miłosierdzia. Przecież to byłoby chore. - Powiedz mi co zrobił twój przyjaciel… jak cię spętał? – pytam, szukając w głowie jakiejś dobrej runy. Dobrze, że jakiś ich wachlarz mam i pamiętam. Szkoda tylko, że nie zapamiętałem ich więcej. Będę musiał nad tym popracować. Obiecuję sobie, że to zrobię, gdy tylko skończy się ten przeklęty test i wrócę do małych. Zerkam jeszcze raz na miecz, kombinując jak połączyć go z runą, która już pojawia mi się w głowie. Krzyczy do mnie i mnie wzywa.

- A jak spętać duszę? - szkielet patrzy po mnie. - Użył zaklęcia, zamknął mnie, żeby wzmocnić coś innego. Kostur… zaklął kostur. Moją duszę. A miałem zostać arcymagiem. Ty… Ty zniszczysz mu ten kostur. Jak dasz mi spokój ducha zanim jego czas minie, to kostur pęknie, dostanie środkowy palec. Odeślesz mnie? — szkielet wstaje nagle, a ja dotykam palcami chłodnej rękojeści miecza. Przezorny ubezpieczony, co nie? Mam zbyt wiele do stracenia, żeby dać się tu zabić. Skjal kręci się jak mucha w smole, ale potem siada z powrotem, jakby uspokajając się trochę.  

- Odeślę – obiecuję, choć wcale nie jestem pewien tej obietnicy. Nie chcę jednak łamać tego kruchego zaufania, które właśnie zyskałem. Biorę miecz w dłonie i nacinam sobie skórę na palcu. Przez myśl przechodzi mi, że może jednak moje biedne ciało też to wyczuje? Szlag! Patrzę na rękę, którą potraktowałem mieczem. Była to ta sama, którą zmaltretowałem w Mathyr. Na pewno nie pomoże mi to w rekonwalescencji, ale… tym zamierzam martwić się później. Zbliżam się do szkieletu i kucam przed nim. Naznaczam jego czaszkę oraz pierś, a raczej kilka żeber, które chronią serce. – Odeślę – powtarzam nieco pewniej. Dotykam run palcami, po czym przysuwam do nich miecz i wtedy przypominam sobie o cholernych rymowankach. No pięknie. Wzdycham ciężko.

- Zerwij łańcuch, połam bat… czas polecieć na tamten świat – mamroczę pod nosem. Akane byłaby dumna z moich szalonych rymów. Jestem przeklętym poetą. Skupiam się jednak na swej rymowance, intencja musi być jasna. Pozwalam by energia przepłynęła przez moje ciało, a szkielet rozbłyska fioletowym blaskiem. Cofam się o kro. – Jesteś wolny, Skjal – szepczę. -  Następnym razem znajdź sobie lepszych kumpli…

Oddycham nieco szybciej. Czuję przepływającą energię. Coś się dzieje, tylko jeszcze nie wiem czy to co powinno. Szkielet się rozpada. Pozostają po nim tylko czarne kości, które zaraz zmieniają swój kolor na białe, a na końcu rozpływają się w powietrzu.

- Skjal? – kucam przy miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu ten siedział. - No nie mów, że cię unicestwiłem… - szepczę przerażony.

- Skjal jest Ci wdzięczny – słyszę głos Arii, która dalej siedzi na platformie. — Prosił, abyś przekazał jego przyjacielowi jak go spotkasz, że dostał takiego wała jak Twierdza cała — cytuje po czym kiwa głową w uznaniu. — Ale muszę Cię pochwalić. Złamałeś wiązanie duszy, masz dryg do tej pracy. Ale nie musisz używać krwi tutaj. Jesteś teraz duszą, nie? 

- Mhm… to odruch… - obracam się do niej. - Tam jednak jej używam - dodaję krzywiąc się lekko. - Nie łatwo się tego pozbyć… zwłaszcza, że jeszcze żyję… 

— Teraz i tam. No, ale my tutaj sobie gadamy, a masz jeszcze kilka innych dusz, prawda? Pamiętaj o intencji zawsze i postaraj się bardziej wizualizować swoją moc — instruuje mnie.

- Bardziej wizualizować… - wzdycham zerkając znów na miecz. - A jego też mogę sobie zwizualizować? Hm… w sumie mogę… - pytam i sam sobie odpowiadam. Skupiam się na mieczu. Pragnę dostosować go do własnych potrzeb. Wizualizuję go sobie… a właściwie wizualizuję sobie dwa miecze, a lodowy miecz zmienia kształt, podwaja się. Uśmiecham się delikatnie. Nie dość, że teraz mam dwa ostrza to jeszcze oba są znacznie lepiej wyważone. Przypominają mi te, których używam w Mathyr. Wreszcie czuję się jak w domu. - No i od razu lepiej… - mruczę pod nosem, wywijając mieczami. Ruszam na pozostałe szkielety i duchy. Skoro próba nie dobiegła jeszcze końca, zamierzam zrobić wszystko aby im pomóc, choć mam niejasne wrażenie, że Aria właśnie mnie wyzyskuje. Oddaje mi swą robotę. Cholerna Śmierć!

Duchy i szkielety zdają się być nieco bardziej ośmielone. Teraz, gdy zobaczyły, że daję sobie radę pragną abym je wszystkie odesłał. Stawiam wokół siebie barierę, nie pozwalając im przez siebie przechodzić. Nie znoszę tego i nie sądzę aby w zaświatach to się zmieniło. Słucham ich jednak uważnie i decyduję. Nie każda decyzja jest prosta. Zwłaszcza, że żaden z nich nie jest krystalicznie biały lub czarny. Każdy ma coś na sumieniu. Mniejsze i większe zbrodnie. Mimo wszystko udaje mi się odesłać kolejne dziesięć duszyczek, gdy jeden ze szkieletów rzuca się na mą barierę. Odruchowo cofam się o krok, poprawiam uchwyt na mieczach.

- No, no, zapowiada się ciekawy przypadek – rzucam do siebie z uśmiechem. Szkielet wydaje z siebie głośne skowyty, okłada barierę pięściami. Robi to na tyle mocno, że w pewnej chwili ta opada, ale ja nie czekam na ostateczny cios. Prowadzę ze szkieletem nierówną walkę, unikam jego ciosów, ale nie wyprowadzam swoich. Nie chcę go unicestwić. Próbuję do niego dotrzeć słowami, ale szkielet nie chce słuchać. Cholera! Szlag mnie z nim zaczyna trafiać i nieco się irytuję. Szkielet wykorzystuje okazję, przedziera się przez mą obronę, a ja odsuwam miecze i pozwalam mu się opleść ramionami.

- Mogłeś od razu powiedzieć, że potrzebujesz przytulenia – rzucam sarkastyczny komentarz. Ciężko mi się oddycha, kiedy ten na mnie napiera. Przypominam sobie o intencji. Intencja, intencja, intencja. Cholera jasna wzięłaby intencję! Gorączkowo szukam odpowiedniej rymowanki, ale wszystko co przychodzi mi do głowy jest po prostu denne. W końcu decyduję się na jedną z nich, uznając że Akane będzie miała ubaw jak ją usłyszy.

- Uspokój się szkielecie kochany, bo zaraz zostaniesz ponownie spętany… - wyduszam z siebie i krzyżuję miecze tak, aby wbiły się szkieletowi w żebra. Przy okazji sam siebie ranię. Niegroźnie, ale jednak. Uśmiecham się przy tym krzywo. No i świetnie, Gavin dostanie kolejną bliznę do kolekcji. Ta wizualizacja niezwykle mi się podoba. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, szkielet odpada. Wije mi się pod nogami, wyrzuca dalsze obelgi, ale nie jest w stanie zbyt wiele zrobić.

- Rehabilitacja dla ciebie – przebijam go mieczem i opieram się o niego, by nabrać kilku głębszych oddechów. Zerkam na Arię, czekając na znak, ale ta wskazuje pozostałe duchy. Wredna z niej poczwara, ale jak mus to mus. Jeszcze kilka oddechów i wracam do pracy.

Dopiero gdy niemal każda dusza zostaje odesłana, Aria zeskakuje z platformy i uśmiecha się do mnie przyjaźnie, a ja siadam na ziemi łapiąc płytkie oddechy. To całe odsyłanie niezwykle zżera energię.
— Gratulacje, nadajesz się do tej pracy — mówi i uwalnia Durnhevira, który zaraz pojawia się obok. Smok spogląda na mnie przyjmując dumną pozę i kręci lekko głową.

- A więc zdałeś nasz mały test. Chcemy zaproponować, żebyś Ty przejął obowiązki Victora, gdy przyjdzie na to czas – mówi poważnie, a ja nabieram jeszcze kilku oddechów.

- Mam warunek co do tego… nie zamierzam do was dołączać zanim faktycznie umrę – przenoszę wzrok z Arii na smoka. Mówię poważnie. Nie chcę tej roboty, kiedy tyle życia jeszcze przede mną.

- Och, teraz i tak nie masz siły na pracę na pełen etat. Twoje ciało i dusza muszą się rozwinąć – wyjaśnia Aria, a smok pochyla się w moją stronę. Przychodzi mi do głowy tekst o Tik Takach, ale wątpię by go zrozumiał, więc gryzę się w język, ale uwierzcie… nie jest przyjemnie z jego oddechem…
- Twój ojciec nas uczył, spłacimy dług – mówi.

— Jak wszystko pójdzie dobrze, będziesz miał całe życie przed sobą. Teraz wystarczy przekonać wystarczająco dużo osób do tej decyzji — dodaje  Aria i otwiera portal żebyśmy mogli wrócić. — Ach i nigdy nie zakładałam, że odeślesz też spętane dusze. Naprawdę nieźle, nie każdy potrafi łamać coś takiego za pierwszym razem – mówi jeszcze, a ja nie wiem czy chce mi się w to wierzyć. Nie podoba mi się również ta cała gadka o długu. Po co był ten test, skoro teraz mówili takie rzeczy?

Przez moment naprawdę myślałem, że nadaję się do tej roboty. Czułem dumę, kiedy pochwaliła mnie za dobrą robotę, ale teraz? Teraz nie jestem przekonany czy jej słowa są prawdziwe. Brakuje mi tu Akane albo cholernego Ryu… oni byliby w stanie powiedzieć mi prawdę. Szlag by to wszystko trafił. Czuję, że nawaliłem na całego.

- Nie spłacajcie długu – proszę cicho. - Zdecydowanie wolałbym, żebyście mnie poparli bo faktycznie się do tego nadaję niż dla jakiejś spłaty – szepczę i kręcę lekko głową.

— Nie poparłbym małego, niezdarnego człowieka — Smok rechocze i oddala się, by przejść jako pierwszy. Ma manię pierwszeństwa.

— A Ty nie bądź dla siebie taki surowy. Odesłałeś dusze z innego wymiaru. Gdybyś był beztalenciem bez szansy na wygraną, nie poradziłbyś sobie, a wtedy to my mielibyśmy więcej pracy. Uwierz w siebie bardziej — Aria uśmiecha się do mnie i radzi spokojnie. 

- Mówisz tak tylko, bo masz dług do spłacenia – wzdycham niepocieszony. Jestem niedowiarkiem, jasne, że tak, ale każdy kto mnie zna doskonale o tym wie! 

— Mówię tak, bo widzę, że masz szansę być kompetentny. Nie chodzi o dług. Gdyby chodziło tylko o dług, po prostu sama bym wzięła Mathyr pod opiekę – kończy Aria również znikając w portalu, a ja jeszcze chwilę patrzę za nią z powątpiewaniem. Gdyby przejęła Mathyr byłaby głupia. Naraziłaby ten swój własny świat na zaniedbanie poprzez podział obowiązków. Szczęśliwie nie była aż taka głupia i oby to się nigdy nie zmieniło. Nabieram głębokiego powietrza w płuca i przechodzę przez portal. Przechodzę, aby usłyszeć ich werdykt, a tej decyzji w danej chwili boję się najbardziej na świecie. Od tego zależy życie mych córek i nie mogę zawalić.

3 komentarze:

  1. Wow, ja to miałam jednak fuksa. Dwa opowiadania pod rząd mi się trafiły i ja chcę kolejnę. Decyzję Sabatu... uwielbiam te Śmierci. Już w pierwszej części widać jak bardzo... dziwne są. Jak czas je naznaczył, jak zdziczały odrobinę. Ciekawie się to wszystko czytało. Z kolei próba Gava... no no... nieźle :D Gave i jego rymowanki mnie rozbawiły, a wzmianki o Onyx, Akane, Ryu - w tych jego myślach - bezcenne. Za każdym razem, kiedy jednak Gave mówi o dzieciach, serduszko mi się ściska i kibicuję mu, aby do nich wrócił.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę że wracamy do narracji pierwszoosobwej. Bardzo podoba mi się dodanie wspomnień o jego bliskich osobach - to pokazuje, że Gave naprawdę ma swoje miejsce, nieważne jakby się tego wypierał. I ach ten Smok, jednym zdaniem całą jego pewność siebie zniszczył. Biedny Gave, a odwalił taki kawał dobrej roboty! Nie mogę się doczekać, aż wróci do Mathyr. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Popieram wszystko co napisane wyżej, te wzmianki o znajomych ją cudne! ^^ Oczywiście, jak prawdziwy reżyser filmowy, ucinasz w najlepszym momencie! xD Trzymam kciuki za Gava i już mnie uszy bolą na krzyki Gavina. xD

    OdpowiedzUsuń

^