GAVE W PODRÓŻY – Z
WIZYTĄ W ZAŚWIATACH CZĘŚĆ 4
Muszę wam powiedzieć, że się
porobiło i to tak konkretnie. Oglądanie Sabatu Śmierci przypominało trochę oglądanie
dzieci w przedszkolu albo jeszcze lepiej – polityków w sejmie. Kłócili się
niemiłosiernie, nie potrafiąc dojrzeć tego co najważniejsze. Na domiar złego
postanowili to wszystko jeszcze przedłużyć wymyślając jakąś przeklętą próbę, a
do tego wszystkiego – ta miała odbyć się już. Nie miałem nawet chwili na
przygotowanie się, ale z drugiej strony – nawet nie wiedziałbym jak się do tego
przygotować. Nie miałem pojęcia co czeka mnie w wymiarze Arii. Kobieta zdawała
się stać po mej stronie, ale… już dawno przekonałem się, że Śmierciom nie
wartom ufać. Byli dość ekscentryczną zgrają.
Po raz ostatni zerkam na ojca,
który unosi jeden kciuk w górę i kiwa głową. Wierzy we mnie. Dobrze, że chociaż
ktoś to robi, bo ja sam zaczynam wątpić czy aby na pewno nadaję się do tej
roboty. Nabieram głębokiego oddechu w płuca i przechodzę przez portal zaraz za
smoczyskiem i Arią. To co widzę po jego przekroczeniu, zapiera dech w
piersiach. Przypomina to trochę czyściec. Wszystko mieni się tu fioletowym
blaskiem. Widzę martwy las i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ryu by się tu
doskonale odnalazł. Uschnięte drzewa, zniszczone domy, chodzące szkielety,
czarne duchy… Niektóre mówią coś do siebie, inne walczą między sobą. Wszystkie
wyglądają tak jakby były czymś spętane, a ja? Stoję na platformie, obserwując
to wszystko z góry i zastanawiam się w co też najlepszego się wpakowałem. Ale
nie mogę się już wycofać. Mam zbyt wiele do stracenia.
- Jak widzisz, mój świat różni
się od Mathyr, jest w nim pełno magii. W tym nekromancji, bardzo silnej. Jesteś
w Kopcu Dusz, to miejsce, gdzie trafiają ludzie, których dusze zostały spętane.
Czekają tutaj aż czar w końcu się wyczerpie, a potem czekają na osąd, niektórzy
zasługują na karę, inni nie. Jako Śmierć musisz wydawać osądy, zazwyczaj są o
wiele prostsze, ale tutaj, niektóre dusze chcą rzucić Ci wyzwanie, więc musisz
uważać — mówi Aria i zamraża jednego ze szkieletów. Ten najwyraźniej był już
zniecierpliwiony. Rzucił się na nas, ale nie zdążył. Kobieta ma tu władzę
absolutną. - Jeśli się nadajesz na Śmierć rozpoznasz Duszę,
która zasługuje na spoczynek i dasz radę je odesłać — wyjaśnia, tworząc
jednocześnie lodowy miecz. Podaje mi go, a ja z wahaniem go przyjmuję. Jest
piękny, acz niesamowicie źle wyważony. Onyx wyśmiała by tę jej robotę. - Na
razie sam tego nie zrobisz, więc masz… Możesz na to mówić miecz miłosierdzia.
Na tym moje miłosierdzie się kończy. Do roboty — dodaje, choć tak naprawdę to
niczego mi to nie rozjaśnia. Durnevhir – smok – zostaje odesłany. Patrzę jak
drzwi zamykają się za nim, a on sam rozsiada się wygodnie w najwyższej wieży,
skąd będzie miał niesamowity widok. Uśmiecham się krzywo na ten widok, bo
przypomina mi się Roszpunka. Będę potem musiał opowiedzieć jej zmienioną wersję
dziewczynkom. Na pewno spodoba im się smocza Roszpunka.
- Jak to się dzieje, że wszystkie
śmierci są popieprzone? – pytam, zanim zdołam powstrzymać swój język. Mój
ojciec należy do ekscentryków, smok jest narwany, ta zwana Aurorą nie miała
wszystkich klepek na miejscu, Aria nie potrafiła wyważyć miecza i nazywa go
dziwacznie, a o Vespie nawet nie chce mi się wspominać. Przerzucam miecz z
prawej dłoni do lewej, ciesząc się, że w tym świecie, w tym momencie mam obie
ręce sprawne. Staram się go wyczuć, ale nie jest lekko. To nie są moje miecze…
Aktualnie bardzo za nimi tęsknię. Czekam jeszcze chwilę, liczę na to że Aria
doda coś jeszcze, ale kobieta patrzy po mnie nieco zniecierpliwiona. Z
westchnieniem zeskakuję więc z platformy i obserwuję duchy uważnie. Próbuję je
skategoryzować. Zdecydować, które z nich będą łatwiejsze, a z którymi się
trochę na męczę. W końcu jeden z czarnych szkieletów przykuwa mą uwagę.
- No dobra… - drapię się lekko po
głowie, celując w niego mieczem. - Dawaj, opowiadaj co ci w duszy gra – rzucam lekko.
No co? Nie oceniajcie mnie. Każdy ma swój własny styl, a ja szukam swojego. Tym
razem wybieram rozmowę. W duchu sobie za to dziękuję. Mimo wszystko lubię
okazywać szacunek duchom, a te uwielbiają się mi zwierzać. Im głośniej piszczą
tym gorsze są. Szkielet przekręca swą czaszkę i patrzy na mnie jakby
zaskoczony. Siada w końcu i próbuje ukryć swe oczodoły kościstymi dłońmi.
- Gdzie jestem? Czemu tu jestem? -
pyta. - Byłem w wieży, mag, on mnie wyzwał, a teraz jestem tutaj, co to za
miejsce?
- Jak się nazywasz? – ignoruję jego
pytania. Na razie. W tej chwili chcę się po prostu dowiedzieć czegoś więcej.
Miecz trzymam luźno, ale jestem przygotowany na wszelkie ewentualności. – Skąd pochodzisz?
Pamiętasz coś więcej? – zadaję mu kolejne pytania.
- Skjal. Jestem też magiem,
pochodzę z Zachodnich Wysp. On… on mnie spętał. Mój przyjaciel, mnie zdradził…
— szkielet zaczyna płakać, jakby uświadamiając sobie co się z nim stało.
Właśnie przypomina sobie swą własną śmierć, a ja mogę tylko być obok niego.
Słyszę jak Aria wciąga powietrze i kątem oka dostrzegam, że siada na
platformie, ale nie wtrąca się. Pozwala mi działać dalej.
- Skjal – powtarzam po nim cicho
i siadam obok. Przez moment zastanawiam się co dalej, a potem stwierdzam, że co
mi tam. Obejmuję go ramieniem. No co? Każdy czasem potrzebuje pocieszenia. Tego
akurat nauczyła mnie łasa na takie gesty Akane. – Miło mi cię poznać – mówię. –
Ja jestem Gave – przedstawiam się ze zwykłej grzeczności. - I gdybym mógł to
chętnie zobaczyłbym te twoje Zachodnie Wyspy. Na pewno są niesamowicie piękne –
uśmiecham się lekko. Staram się odwołać do tych dobrych wspomnień szkieletu i
uspokoić go. - Mhm twój przyjaciel… z pewnością za to odpokutuje - dodaję po
chwili milczenia. - W tej chwili musimy zastanowić się co dalej - chrząkam. -
Jesteś tu, a to znaczy że twoja przygoda na Zachodnich Wyspach dobiegła końca.
Czas zacząć nową, lepszą – patrzę szkieletowi w jego puste oczodoły. Wierzcie
mi lub nie, ale ten widok robi piorunujące wrażenie. - Co ty na to? Nowi
przyjaciele, nowe miejsce, tyle szans na te dobre chwile – proponuję i odkładam
miecz na bok. Wątpię, aby teraz mi się przydał. Nie zamierzam go ścinać. Nie
zamierzam w ten sposób okazywać mu miłosierdzia. Przecież to byłoby chore. -
Powiedz mi co zrobił twój przyjaciel… jak cię spętał? – pytam, szukając w
głowie jakiejś dobrej runy. Dobrze, że jakiś ich wachlarz mam i pamiętam.
Szkoda tylko, że nie zapamiętałem ich więcej. Będę musiał nad tym popracować.
Obiecuję sobie, że to zrobię, gdy tylko skończy się ten przeklęty test i wrócę
do małych. Zerkam jeszcze raz na miecz, kombinując jak połączyć go z runą,
która już pojawia mi się w głowie. Krzyczy do mnie i mnie wzywa.
- A jak spętać duszę? - szkielet patrzy
po mnie. - Użył zaklęcia, zamknął mnie, żeby wzmocnić coś innego. Kostur…
zaklął kostur. Moją duszę. A miałem zostać arcymagiem. Ty… Ty zniszczysz mu ten
kostur. Jak dasz mi spokój ducha zanim jego czas minie, to kostur pęknie,
dostanie środkowy palec. Odeślesz mnie? — szkielet wstaje nagle, a ja dotykam
palcami chłodnej rękojeści miecza. Przezorny ubezpieczony, co nie? Mam zbyt
wiele do stracenia, żeby dać się tu zabić. Skjal kręci się jak mucha w smole,
ale potem siada z powrotem, jakby uspokajając się trochę.
- Odeślę – obiecuję, choć wcale
nie jestem pewien tej obietnicy. Nie chcę jednak łamać tego kruchego zaufania,
które właśnie zyskałem. Biorę miecz w dłonie i nacinam sobie skórę na palcu.
Przez myśl przechodzi mi, że może jednak moje biedne ciało też to wyczuje?
Szlag! Patrzę na rękę, którą potraktowałem mieczem. Była to ta sama, którą
zmaltretowałem w Mathyr. Na pewno nie pomoże mi to w rekonwalescencji, ale… tym
zamierzam martwić się później. Zbliżam się do szkieletu i kucam przed nim.
Naznaczam jego czaszkę oraz pierś, a raczej kilka żeber, które chronią serce. –
Odeślę – powtarzam nieco pewniej. Dotykam run palcami, po czym przysuwam do
nich miecz i wtedy przypominam sobie o cholernych rymowankach. No pięknie.
Wzdycham ciężko.
- Zerwij łańcuch, połam bat… czas
polecieć na tamten świat – mamroczę pod nosem. Akane byłaby dumna z moich
szalonych rymów. Jestem przeklętym poetą. Skupiam się jednak na swej rymowance,
intencja musi być jasna. Pozwalam by energia przepłynęła przez moje ciało, a
szkielet rozbłyska fioletowym blaskiem. Cofam się o kro. – Jesteś wolny, Skjal –
szepczę. - Następnym razem znajdź sobie
lepszych kumpli…
Oddycham nieco szybciej. Czuję
przepływającą energię. Coś się dzieje, tylko jeszcze nie wiem czy to co
powinno. Szkielet się rozpada. Pozostają po nim tylko czarne kości, które zaraz
zmieniają swój kolor na białe, a na końcu rozpływają się w powietrzu.
- Skjal? – kucam przy miejscu,
gdzie jeszcze chwilę temu ten siedział. - No nie mów, że cię unicestwiłem… - szepczę
przerażony.
- Skjal jest Ci wdzięczny –
słyszę głos Arii, która dalej siedzi na platformie. — Prosił, abyś przekazał
jego przyjacielowi jak go spotkasz, że dostał takiego wała jak Twierdza cała — cytuje
po czym kiwa głową w uznaniu. — Ale muszę Cię pochwalić. Złamałeś wiązanie
duszy, masz dryg do tej pracy. Ale nie musisz używać krwi tutaj. Jesteś teraz
duszą, nie?
- Mhm… to odruch… - obracam się
do niej. - Tam jednak jej używam - dodaję krzywiąc się lekko. - Nie łatwo się
tego pozbyć… zwłaszcza, że jeszcze żyję…
— Teraz i tam. No, ale my tutaj
sobie gadamy, a masz jeszcze kilka innych dusz, prawda? Pamiętaj o intencji
zawsze i postaraj się bardziej wizualizować swoją moc — instruuje mnie.
- Bardziej wizualizować… - wzdycham
zerkając znów na miecz. - A jego też mogę sobie zwizualizować? Hm… w sumie
mogę… - pytam i sam sobie odpowiadam. Skupiam się na mieczu. Pragnę dostosować
go do własnych potrzeb. Wizualizuję go sobie… a właściwie wizualizuję sobie dwa
miecze, a lodowy miecz zmienia kształt, podwaja się. Uśmiecham się delikatnie.
Nie dość, że teraz mam dwa ostrza to jeszcze oba są znacznie lepiej wyważone.
Przypominają mi te, których używam w Mathyr. Wreszcie czuję się jak w domu. -
No i od razu lepiej… - mruczę pod nosem, wywijając mieczami. Ruszam na
pozostałe szkielety i duchy. Skoro próba nie dobiegła jeszcze końca, zamierzam
zrobić wszystko aby im pomóc, choć mam niejasne wrażenie, że Aria właśnie mnie
wyzyskuje. Oddaje mi swą robotę. Cholerna Śmierć!
Duchy i szkielety zdają się być
nieco bardziej ośmielone. Teraz, gdy zobaczyły, że daję sobie radę pragną abym
je wszystkie odesłał. Stawiam wokół siebie barierę, nie pozwalając im przez
siebie przechodzić. Nie znoszę tego i nie sądzę aby w zaświatach to się
zmieniło. Słucham ich jednak uważnie i decyduję. Nie każda decyzja jest prosta.
Zwłaszcza, że żaden z nich nie jest krystalicznie biały lub czarny. Każdy ma
coś na sumieniu. Mniejsze i większe zbrodnie. Mimo wszystko udaje mi się
odesłać kolejne dziesięć duszyczek, gdy jeden ze szkieletów rzuca się na mą
barierę. Odruchowo cofam się o krok, poprawiam uchwyt na mieczach.
- No, no, zapowiada się ciekawy
przypadek – rzucam do siebie z uśmiechem. Szkielet wydaje z siebie głośne
skowyty, okłada barierę pięściami. Robi to na tyle mocno, że w pewnej chwili ta
opada, ale ja nie czekam na ostateczny cios. Prowadzę ze szkieletem nierówną
walkę, unikam jego ciosów, ale nie wyprowadzam swoich. Nie chcę go unicestwić.
Próbuję do niego dotrzeć słowami, ale szkielet nie chce słuchać. Cholera! Szlag
mnie z nim zaczyna trafiać i nieco się irytuję. Szkielet wykorzystuje okazję,
przedziera się przez mą obronę, a ja odsuwam miecze i pozwalam mu się opleść
ramionami.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że
potrzebujesz przytulenia – rzucam sarkastyczny komentarz. Ciężko mi się
oddycha, kiedy ten na mnie napiera. Przypominam sobie o intencji. Intencja,
intencja, intencja. Cholera jasna wzięłaby intencję! Gorączkowo szukam
odpowiedniej rymowanki, ale wszystko co przychodzi mi do głowy jest po prostu
denne. W końcu decyduję się na jedną z nich, uznając że Akane będzie miała ubaw
jak ją usłyszy.
- Uspokój się szkielecie kochany,
bo zaraz zostaniesz ponownie spętany… - wyduszam z siebie i krzyżuję miecze
tak, aby wbiły się szkieletowi w żebra. Przy okazji sam siebie ranię.
Niegroźnie, ale jednak. Uśmiecham się przy tym krzywo. No i świetnie, Gavin
dostanie kolejną bliznę do kolekcji. Ta wizualizacja niezwykle mi się podoba.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, szkielet odpada. Wije mi się pod nogami,
wyrzuca dalsze obelgi, ale nie jest w stanie zbyt wiele zrobić.
- Rehabilitacja dla ciebie – przebijam
go mieczem i opieram się o niego, by nabrać kilku głębszych oddechów. Zerkam na
Arię, czekając na znak, ale ta wskazuje pozostałe duchy. Wredna z niej poczwara,
ale jak mus to mus. Jeszcze kilka oddechów i wracam do pracy.
Dopiero gdy niemal każda dusza
zostaje odesłana, Aria zeskakuje z platformy i uśmiecha się do mnie przyjaźnie,
a ja siadam na ziemi łapiąc płytkie oddechy. To całe odsyłanie niezwykle zżera
energię.
— Gratulacje, nadajesz się do tej pracy — mówi i uwalnia Durnhevira, który
zaraz pojawia się obok. Smok spogląda na mnie przyjmując dumną pozę i kręci
lekko głową.
- A więc zdałeś nasz mały test.
Chcemy zaproponować, żebyś Ty przejął obowiązki Victora, gdy przyjdzie na to
czas – mówi poważnie, a ja nabieram jeszcze kilku oddechów.
- Mam warunek co do tego… nie zamierzam
do was dołączać zanim faktycznie umrę – przenoszę wzrok z Arii na smoka. Mówię
poważnie. Nie chcę tej roboty, kiedy tyle życia jeszcze przede mną.
- Och, teraz i tak nie masz siły
na pracę na pełen etat. Twoje ciało i dusza muszą się rozwinąć – wyjaśnia Aria,
a smok pochyla się w moją stronę. Przychodzi mi do głowy tekst o Tik Takach,
ale wątpię by go zrozumiał, więc gryzę się w język, ale uwierzcie… nie jest
przyjemnie z jego oddechem…
- Twój ojciec nas uczył, spłacimy dług – mówi.
— Jak wszystko pójdzie dobrze,
będziesz miał całe życie przed sobą. Teraz wystarczy przekonać wystarczająco
dużo osób do tej decyzji — dodaje Aria i
otwiera portal żebyśmy mogli wrócić. — Ach i nigdy nie zakładałam, że odeślesz
też spętane dusze. Naprawdę nieźle, nie każdy potrafi łamać coś takiego za
pierwszym razem – mówi jeszcze, a ja nie wiem czy chce mi się w to wierzyć. Nie
podoba mi się również ta cała gadka o długu. Po co był ten test, skoro teraz
mówili takie rzeczy?
Przez moment naprawdę myślałem,
że nadaję się do tej roboty. Czułem dumę, kiedy pochwaliła mnie za dobrą
robotę, ale teraz? Teraz nie jestem przekonany czy jej słowa są prawdziwe.
Brakuje mi tu Akane albo cholernego Ryu… oni byliby w stanie powiedzieć mi
prawdę. Szlag by to wszystko trafił. Czuję, że nawaliłem na całego.
- Nie spłacajcie długu – proszę cicho.
- Zdecydowanie wolałbym, żebyście mnie poparli bo faktycznie się do tego nadaję
niż dla jakiejś spłaty – szepczę i kręcę lekko głową.
— Nie poparłbym małego,
niezdarnego człowieka — Smok rechocze i oddala się, by przejść jako pierwszy.
Ma manię pierwszeństwa.
— A Ty nie bądź dla siebie taki
surowy. Odesłałeś dusze z innego wymiaru. Gdybyś był beztalenciem bez szansy na
wygraną, nie poradziłbyś sobie, a wtedy to my mielibyśmy więcej pracy. Uwierz w
siebie bardziej — Aria uśmiecha się do mnie i radzi spokojnie.
- Mówisz tak tylko, bo masz dług
do spłacenia – wzdycham niepocieszony. Jestem niedowiarkiem, jasne, że tak, ale
każdy kto mnie zna doskonale o tym wie!
— Mówię tak, bo widzę, że masz
szansę być kompetentny. Nie chodzi o dług. Gdyby chodziło tylko o dług, po
prostu sama bym wzięła Mathyr pod opiekę – kończy Aria również znikając w
portalu, a ja jeszcze chwilę patrzę za nią z powątpiewaniem. Gdyby przejęła
Mathyr byłaby głupia. Naraziłaby ten swój własny świat na zaniedbanie poprzez
podział obowiązków. Szczęśliwie nie była aż taka głupia i oby to się nigdy nie
zmieniło. Nabieram głębokiego powietrza w płuca i przechodzę przez portal.
Przechodzę, aby usłyszeć ich werdykt, a tej decyzji w danej chwili boję się
najbardziej na świecie. Od tego zależy życie mych córek i nie mogę zawalić.
Wow, ja to miałam jednak fuksa. Dwa opowiadania pod rząd mi się trafiły i ja chcę kolejnę. Decyzję Sabatu... uwielbiam te Śmierci. Już w pierwszej części widać jak bardzo... dziwne są. Jak czas je naznaczył, jak zdziczały odrobinę. Ciekawie się to wszystko czytało. Z kolei próba Gava... no no... nieźle :D Gave i jego rymowanki mnie rozbawiły, a wzmianki o Onyx, Akane, Ryu - w tych jego myślach - bezcenne. Za każdym razem, kiedy jednak Gave mówi o dzieciach, serduszko mi się ściska i kibicuję mu, aby do nich wrócił.
OdpowiedzUsuńWidzę że wracamy do narracji pierwszoosobwej. Bardzo podoba mi się dodanie wspomnień o jego bliskich osobach - to pokazuje, że Gave naprawdę ma swoje miejsce, nieważne jakby się tego wypierał. I ach ten Smok, jednym zdaniem całą jego pewność siebie zniszczył. Biedny Gave, a odwalił taki kawał dobrej roboty! Nie mogę się doczekać, aż wróci do Mathyr. ^^
OdpowiedzUsuńPopieram wszystko co napisane wyżej, te wzmianki o znajomych ją cudne! ^^ Oczywiście, jak prawdziwy reżyser filmowy, ucinasz w najlepszym momencie! xD Trzymam kciuki za Gava i już mnie uszy bolą na krzyki Gavina. xD
OdpowiedzUsuń