GAVE W PODRÓŻY – ZŁAMANE
SERCE
Ona naprawdę to zrobiła. Odeszła.
Odcięła się ode mnie i swoich własnych córek. Uciekła niczym tchórz. Nawet nie raczyła
przyjść i poinformować o długości i celu swej podróży. Porzuciła je. Porzuciła
je. Na domiar złego zerwała więź ze strażnikiem i teraz nawet nie będę wiedział
czy wszystko z nią w porządku. Co mam powiedzieć Fasolkom, kiedy zapytają o
mamę? Kiedy wróci? Czy w ogóle wróci? Nie wiem. Postawiła mnie przed faktem
dokonanym. Może trochę z zemsty na ten mój nieszczęsny pocałunek z Onyx. Tam to
ja faktycznie zrobiłem to samo.
Wzdycham ciężko, siadając na
krześle w kuchni i wpatruję się w sufit. Cholera… ale ja to ja, ona zrobiła to
swoim własnym dzieciom. Szlag. Głupia idiotka. Zamykam na moment oczy, czując
łzy pod powiekami. Mam dość tego miejsca. Tego domu, tej okolicy. Nie chcę już
tu dłużej przesiadywać. Przez myśl przechodzi mi, że ukrycie dziewczynek przed
Akane wcale nie byłyby takim głupim pomysłem. Przecież ona je po prostu
porzuciła. Ale potem patrzę na śpiące dziewczynki i wiem, że nie byłbym fair w
stosunku do nich. Nie mogę ich krzywdzić za jej głupotę. Zaciskam mocno wargi i
wstaję. Nie mogę również tu dłużej być. Nie zniosę kolejnych rozczarowań,
kolejnych spojrzeń pełnych nienawiści w mą stronę. Nie mogę. Nie chcę by
kolejna osoba okazała się bardziej patrzeć na Akane i jej dobro niż… Zagryzam
mocno wargi i pozwalam kilku łzom popłynąć po policzkach.
Nadal nie rozumiem dlaczego tak
bardzo zabolały mnie czyny Febe… przecież wiem, że nie mam prawa od niej
niczego oczekiwać. Jestem tylko obcym chłopakiem, obcym dzieciakiem, który bezczelnie
wtryndolił się do jej życia… Myślałem, że mam w niej wsparcie. Myślałem, że
mogę się na nią otworzyć, że…
Kręcę głową szykując sobie dwie
torby i zaczynając pakowanie od Maliki i Raji. Nie, muszę to sobie wybić z
głowy. Jestem sam i tak jest dobrze. Patrzę na dwa śpiące maluszki i uśmiecham
się mimowolnie. No może nie całkiem sam. Przykucam przy nich na chwilę i mocno
okrywam, muskając ustami ich usta. Jestem tu dla nich, a mimo to serce dalej
mnie boli. Łzy dalej płyną. Czuję wściekłość połączoną z rozgoryczeniem i
wielkim żalem.
Jest jeszcze sprawa ojca. Dalej
się do mnie nie odzywa, a duchów przybywa. Powoli zaczynam tracić przy nich
zmysły. Głowa ciąży od ciągłego hałasu, a serce czasami nie nadąża za
pompowaniem krwi. Oddech zanika. Jest ich tak wiele… jakby ktoś zatrzasnął
drzwi do zaświatów. Jakby je zamknął na kłódkę i nie pozwalał nikomu tam
wstępować. A on? Był jedną z ich ostatnich nadziei. Jako jedyny był w stanie pozwolić
im odpocząć. Cholera. Nawet Gavin się nie odzywał. Tak odezwanie się do brata
było już desperackim gestem, ale musiał wiedzieć co tam się dzieje. I już by
wiedział! Gdyby Akane nie postanowiła ich zostawić. Zgrzytam zębami czując
ponownie łzy w oczach. Tak zdecydowanie muszę stąd zniknąć. Choćby i na chwilę.
- Przepraszam – rzucam cicho do
dziewczynek. – Pójdziemy zwiedzać świat – dodaję drżącym głosem, a wówczas
słyszę pukanie do drzwi. Ignoruję je, ale ono się powtarza. Wzdycham ciężko i
ruszam do kuchni, by przemyć oczy. Nikogo się nie spodziewam, ale w Argarze
ciągle ktoś się potrafi napatoczyć. Może to Grima z zapomnianą skarpetką Raji?
Albo Ryu chcący mi dać w nos? A może sam Tony z jakimś dziwnym wykładem lub
Darcy chcąca pokazać swą pogardę bo przecież zdradziłem po raz drugi. Zbieram
się w sobie i otwieram.
- Nie mam ochoty na rozmowy –
poinformuję swojego niechcianego gościa. Tym jednak okazuje się być Yensen. Nie
potrafię przed nim ukryć zaskoczenia ale i nie potrafię odprawić go z kwitkiem.
Nie wiem czego chce. Nie wiem czy chcę wiedzieć, ale ostatecznie odsuwam się
przepuszczając go w drzwiach. – Herbaty? – proponuję nieco zrezygnowany, ale
Yensen wybiera wodę.
— Nie uważasz, że spieszysz się
trochę ze swoimi decyzjami? — pyta zanim nawet jestem w stanie podać mu jego
kubek. Nie odpowiadam, bo wzbiera we mnie złość. Ja się spieszę z decyzjami?
Naprawdę? Ja? A ta głupia idiotka, to co? Nie pospieszyła się przypadkiem?
Prycham pod nosem, stawiając przed mężczyzną kubek wody i biorąc do ust swój
własny z zimną już herbatą.
- Nie – odpowiadam krótko,
wracając do pakowania swojej torby. – Nie mam ochoty tu dłużej być. Nie chcę już
tu przebywać – zaciskam wargi, wlepiając w niego stanowcze spojrzenie. –
Dziewczynki pożegnały się z Niklausem – informuję go, bo faktycznie zanim tu
przyszedłem odwiedziłem ojca Akane. Uznałem że ma prawo wiedzieć o tym gdzie są
jego wnuczki. Miał, kurwa prawo, tak samo jak i ja, kiedy jego głupia córeczka
odchodziła.
— To gdzie z nimi pójdziesz?
Będziesz się z nami jakoś kontaktować? Kto mi będzie dokuczać z rana? — pyta
uśmiechając się do mnie lekko. Wzdycham widząc to i nie wiem jak na to
zareagować. Wzruszam ramionami, raz, drugi… trzeci.
- Jak najdalej stąd – odpowiadam,
dopakowując kilka ciuszków więcej. – Nie zamierzam znikać na zawsze, ale w tej
chwili nic mnie tu nie trzyma – zauważam dość chłodno. – Nic i nikt –
powtarzam, zaciskając mocniej pięści. – Potrzebuję się zdystansować. Nie chcę
już widzieć tych wszystkich oskarżających spojrzeć, ani słyszeć tu i tam, że
znów coś zawaliłem – zagryzam mocno wargi. - Nie czuć się jak wróg całej
tej cholernej społeczności… bo pewna panna robi z siebie ofiarę wszystkiego – oddycham
głęboko i odchylam głowę do tyłu. Ocieram łzy z kącików oczu. Cholerne emocje...
Nienawidzę tego stanu. - I tak wiem, przesadzam – dodaję zaraz. - Część tych
spojrzeń jest tu… - wskazuję na swoją głowę. Nie jestem głupi. Wiem, że
najprawdopodobniej emocje mnie zaślepiają, ale serce mi od tego pęka. Chcę od
tego uciec. - Ale naprawdę, nie potrzebuję tego uczucia.
Yensen wzdycha jakby domyślał się
mej odpowiedzi. Cóż czasem jestem bardzo przewidywalny. Nie zawsze muszę
ukrywać swe myśli.
— Chce żebyś wiedział, że ja o
nic Cię nie oskarżam, a to co zawaliłeś… nie Ty pierwszy, nie ostatni wali taką
akcję i każdy jakoś żyje — rzuca spokojnie zapijając swe słowa wodą, a ja nie
wiem skąd biorą mu się te słowa. W tej chwili, choć wiem że są szczerze, zdają
się mi puste. — Siłą Cię tu nie zatrzymam, ale przy mnie zawsze będziesz miał
ciepły kąt. I pisz do mnie.
- Nie jestem dobry w
uzewnętrznianiu się… niezależnie od formy – komentuję, zbierając się na odwagę
by powiedzieć coś więcej. Nie jestem przecież bez skazy, bez winy. - I przecież
wiem, że zawaliłem, przecież tego nie ukrywam. Biorę na siebie pełną
odpowiedzialność za te czyny… Ale nie ja jeden zawaliłem - dodaję, wracając do
pakowania.
— A ja nie mówię, że tylko Ty to
zrobiłeś. Nie byliście idealnie dobrani, skończyło się jak się skończyło. Nie
uważam, żeby którekolwiek z was powinno przez to uciekać, ale róbcie co
chcecie. Jesteś młody, żyj jak chcesz, tylko nie żałuj potem swoich decyzji.
Jest Ci źle z tym, że zawaliłeś czy jest Ci źle, bo nie masz nikogo po swojej
stronie?
Zadaje te cholerne pytania, a ja
nie chcę rozmawiać. Nie chcę rozgrzebywać. Nie chcę szukać odpowiedzi. Nie chcę
rozbierać na części. Jestem zmęczony, niewyspany, zły i… zraniony. Zagryzam
lekko wargę. To ostatnie wcale mnie nie cieszy. Z resztą jakoś sobie poradzę.
- Zaczynam się przyzwyczajać do
tego, że nie mam nikogo po mojej stronie - mówię cicho. - Tak było zawsze i
wątpię, żeby kiedykolwiek się zmieniło. Zwłaszcza jeśli mówimy o konflikcie z
Akane – wzruszam ramionami, a potem pokuszam się o odpowiedź na jego pytania. -
Hm… nie wiem. Jest mi źle, że wcześniej z nią nie zerwałem Że bałem się tego
zrobić, bo nie chciałem patrzeć na to jak jej serce pęka na kawałki. Że
pozwoliłem by do tego wszystkiego doszło – kończę zaciskając delikatnie pięści.
– W tej chwili nie ufam nikomu na tyle, by zostawić z nim Malikę i Raję.
Dziewczynki idą ze mną – patrzę mu prosto w oczy z zaciętą miną. Akurat tego
jestem pewien. Nie zostawię ich. Nikomu.
— Masz mnie po swojej stronie,
może nie idealnie, ale dla mnie zawsze będziesz jak syn – wypalił, a ja patrzę
na niego i nie wiem co zrobić. Nie spodziewałem się tego. Nie bardzo wiem jak
na to zareagować. Mrugam szybko, a wtedy padają kolejne słowa i Yensen wstaje. —
Jeśli uważasz, że będą z Tobą bezpieczne, nie będę się kłócić. Jesteś ich ojcem
— rzuca i podchodzi do mnie. Cofam się o krok, a potem i drugi. Kręcę głową.
Nie chcę przytulenia. Nie chcę być w jego ramionach, ale on i tak to robi.
Sztywnieję tam i znów kręcę głową. Nie, nie chcę tego. Nie potrzebuję. Czuję
jak łzy cisną mi się pod powieki, zaciskam mocno oczy.
— Zrobisz cokolwiek zechcesz,
zaufasz komu chcesz, ale zanim pójdziesz proponuje Ci trochę odpocząć. Wyspać
się trochę, a potem się wymkniesz — pada propozycja, kiedy łzy odnajdują ujście.
- Nie wiem czy jestem w stanie w
to uwierzyć – szepczę, cały czas walcząc z drżącym głosem i emocjami. Chcę się
już uspokoić. Chcę przestać płakać. - Nie dam rady teraz zasnąć – mówię cicho.
- Nie tu… ja już po prostu chcę być poza Argarem. Chcę się od tego miejsca
odciąć… choćby na chwilę Po prostu nie mam siły już z tym walczyć. To mnie
zjada od środka… - dodaję czując jak tego potrzebuję. Potrzebuję powiedzieć to
wszystko na głos. - Wiem, że pewnie większość dzieje się w mojej głowie, ale…
nic nie mogę poradzić na to, że wszędzie widzę te oskarżające oczy – wzdycham ciężko,
a potem odważam się poruszyć kolejny temat. To co mnie ostatnio bardzo dręczy.
- A do tego te duchy… Ostatnio jest ich dużo więcej… zabłąkane… nie wiem co
robi mój ojciec, ale trzeba… trzeba zacząć je odsyłać. Oszaleć od nich
można…
Yensen odsuwa się ode mnie i
śmieje się lekko. Nie wiem co takiego zrobiłem, że się ze mnie śmieje, ale
czuję ulgę, bo mogę wreszcie wziąć się w garść. Kończę powoli pakowanie.
— W nic nie musisz wierzyć,
Młody. Ja będę miał swoją rację, a Ty swoją — mówi, po czym dodaje, że nie
muszę również tu spać ani odpoczywać. Nie będzie mnie na siłę zatrzymywał. Za
to jestem mu wdzięczny. Spoglądam mu w oczy i kiwam głową, dziękując. —
Gdybyś potrzebował pomocy, mam wiedźmińskie gusła, będziesz mógł wysłać po mnie
ducha. A jak zatęsknisz za mną, to wiesz, gdzie mnie szukać, bez Ciebie kości
mi zwiotczeją pewnie — oświadcza jeszcze i opiera się o ścianę bacznie mnie
obserwując. Mam wrażenie, że na coś czeka.
- Dzięki, zapamiętam –
odpowiadam, po czym pozwalam mu się odprowadzić do rozstaju dróg. Biorę ze sobą
Fasolki i żegnam się z Argarem. Mam nadzieję nie wrócić do niego za szybko. Kilka
tygodni poza tym miejscem dobrze mi zrobi. Nie przepadam specjalnie za ckliwymi
pożegnaniami i jestem noga jeśli chodzi o te całe odprowadzanie siebie
nawzajem. Nie do końca wiem co mówić w takich chwilach, więc… milczę. Yensen
też milczy. Ech to mi się znalazł towarzysz, nie ma co…
W końcu docieramy do rozstaju
dróg i odwracam się do niego, chrząkając lekko i nieco nieporadnie.
- Dziękuję… To nie tak, że jestem
niewdzięczny… ja po prostu muszę sobie wszystko poukładać w głowie – mówię zaciskając
ręce mocniej na wózeczku dziewczynek.
— Nigdy nie nazwałem Cię
niewdzięcznym. To znaczy nazwałem, ale wtedy ukradłeś mi bimber i nawet go nie
wypiłeś — odpowiada, a ja nawet uśmiecham się lekko, kiedy tak żartuje. —
Układaj sobie ile musisz, w razie czego stary wiedźmin zawsze poczeka. Owocnego
Szlaku, Gave.
Kiwam lekko głową, jeszcze raz mu
dziękuję i nie odwracając się już za siebie, ruszam przed siebie. Z każdym
krokiem czując, że to dobra decyzja.
(Dzięki za pomoc Persiku :) )
Za pomoc nie ma oczywiście co dziękować, to była sama przyjemność. Tak sam ok czytanie o tym jak Gave patrzy na to wszystko. Wiem, że w wątkach jest już do przodu, ale naprawdę serce się kraja, że ten samotnik dalej nie widzi, że całkiem sporo osób ma wobec niego same ciepłe myśli. Czekam na kolejne części przygód Gava, domyślam się, że to nie koniec :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony serce się kraja jak czytam o tych wszystkich emocjach Gava, z drugiej serce się cieszy, że w końcu te emocje znajdują ujście. Yensen rzuca w tym wszystkim dość "odważne" słowa, porównanie do syna może być tu mocno rozpraszające, ale rozumiem intencję tej postaci. W ogólnym rozrachunku miło, że Gave miał w ogóle jakieś pożegnanie. Może i nie było wylewne, ale ciepłe, mimo wszystko. ^^
OdpowiedzUsuńUwielbiam gdy piszesz w pierwszej osobie. Gave dalej ma swój charakter tutaj, ale możemy poznać jego myśli i emocje. A jest ich... jak widać... cała masa. Yensen zaszalał tutaj... porównując go do syna. Nie dziwię się, że Gave był tym faktem mocno skonfundowany. Mimo to fajnie, że przyszedł i chociaż dał mu znać, że w razie czego jest.
OdpowiedzUsuń