GAVE W PODRÓŻY –
POLSZAŃSKIE LOCHY
Znacie to uczucie, kiedy
myśleliście, że już po was, a jednak okazuje się, że życie postanowiło zrobić
wam figla i stać się bardziej okrutne? Przeżywam to właśnie teraz i nikomu,
nawet mojemu śmiertelnemu wrogowi, tego nie życzę. Tam nad wodą byłem pewien,
że już po mnie. Przygotowywałem już sobie tyradę do ojca, którą zamierzałem mu
wygłosić po przybyciu do jego zamku, ale nie…
Budzi mnie zimny kubeł wody.
Wzdrygam się i orientuję, że nie mogę kiwnąć nawet palcem. Zaciskam powieki i z
trudem otwieram je po raz kolejny. Jestem przykuty do jakiegoś cholernego
ustrojstwa. W mych dłoniach tkwią ostrza. Nie jestem w stanie unieść głowy, bo
obroża, w którą mnie zaopatrzono przyciska mnie do tego ustrojstwa. Nie widzę
co dzieje się z moimi nogami, ale obawiam się, że nic dobrego. Czuję
wszechobecny ból i patrzę w jej wściekłe oczy.
- A któż to postanowił wreszcie
otworzyć swoje piękne i zdradzieckie ślepka? – Emma uśmiecha się do mnie
złośliwie. – Ileż to można spać… osiem dni, Gavin. Spałeś osiem długich dni…
zawsze wiedziałam, że jesteś pizdą, ale żeby aż taką? – kręci głową z wyraźną
dezaprobatą.
- Em… - wyduszam z siebie i zaraz
zaciskam mocno powieki, gdy kolejny kubeł wody na mnie ląduje. – Daj mi się
chociaż wytłumaczyć… - prycham i pluję wodą, kiedy ta znów mnie nią płucze.
- Tu nie ma czego tłumaczyć.
Jesteś zwykłym ścierwem. Ścierwem, po których tych dwoje wskoczyłoby w ogień, a
ja…?! – patrzy na mnie ze łzami w oczach, zbliżając się do mnie. W jej dłoniach
znów są płomienie, więc przygotowuję się na ból. – O mnie wszyscy
zapomnieliście – syczy mi do ucha. – Nikt nawet nie pofatygował się sprawdzić
czy może tu nie wpadłam – warczy. – Nikt na to nie wpadł, a przecież stałam tak
blisko ciebie, kiedy nas wciągnięto… - uderza z całą mocą i krzyczę, nie mogąc
tego powstrzymać. Czuję ten cholerny swąd palonego ciała. Wiję się, próbując
przyzwać duchy na pomoc. Zbieram siły i udaje się. Odrzucam ją parę metrów, ale
strumień jej ognia zostaje nieprzerwany. Walczę z nią nadaremnie. Nie mam sił
się uwolnić. Zresztą, na co by mi to się zdało? Padłbym kilka kroków dalej i
znów wylądowałbym w tej samej sytuacji. Bronię się, ale nie jestem w stanie robić
tego długo. Ogień znów mnie muska, ale nie mam sił już krzyczeć.
- Okay! Masz rację! – chrypię. –
Jestem skończonym idiotą. Nie pomyślałem, masz rację! – krzyczę w jej stronę. –
Ale… Em…
- Nie nazywaj mnie tak –
podchodzi do mnie i szarpie mnie za włosy, przez co obroża wrzyna mi się w
gardło. Charczę, nie mogąc złapać oddechu. – W tym świecie zwą mnie Frida –
szepcze mi do ucha. – Jestem koszmarem Argarczyków – dodaje jeszcze puszczając
mnie. Odchodzi parę kroków i przystaje przy wejściu do mojego więzienia. Widzę
poruszenie. Dwóch dostojnych Polszan wchodzi do środka z narzędziami
specyficznych tortur. Przełykam głośno ślinę lokując swój wzrok w Emmie. Nie
wierzę w to, że aż tak się zmieniła. Nie umiem tego przetrawić, a przecież to
podobno ja jestem tym największym ścierwem.
- Em… proszę – chcę coś jeszcze
powiedzieć, ale dziewczyna spuszcza wzrok i wbija go w podłogę.
- Tak dla twojej wiadomości –
unosi spojrzenie i patrzy po mnie jakoś tak smutno. – I po starej znajomości –
dodaje jeszcze. – Zostaniesz publicznie stracony, za dwa tygodnie w centrum
Slavit. Do tej pory poczujesz jak to jest być szczurem doświadczalnym,
poczujesz jak to jest być w mojej skórze – dodała, machając dłońmi na Polszan
by mogli zaczynać. Chcę coś jeszcze powiedzieć, przeprosić ją, błagać o pomoc,
upodlić się i schować dumę do kieszeni, ale widzę po jej oczach, że to nic nie
da. Jak przez mgłę rejestruję jeszcze jednego rycerza, który stoi w cieniu. Nie
spogląda jednak na mnie. Ma na oku Emmę, bacznie ją obserwuje. Zaciskam mocno
wargi powoli godząc się ze swoim losem.
>.<
Kolejne dni mijają mi na tym
samym. Pobudka wczesnym rankiem. Sparing związany z mocą wraz z Emmą, bo
przecież nie mogą mi pozwolić odrzucać każdego przeklętego naukowca. Wiem! Nie
powinienem w ogóle zaczynać, ale zrozumcie… albo to albo mnie spali! Wiem, że
nie może mnie zabić… ale próbowaliście kiedyś żyć z takimi oparzeniami całego
ciała? Próbuję. Naprawdę próbuję. Przedłużam wykorzystywanie duchów do
maksimum, ale dłużej już nie mogę! Potem wchodzi dwóch do czterech naukowców.
Uwielbiają zadawać cierpienie. Wyrywają mi paznokcie od stóp i rąk. Miażdżą
palce. Częstują się włosami. Jeden nawet próbował uciąć mi język, ale Emma
przypomniała mu rozkazy władcy. Miałem mieć czym wygłaszać skruchę.
Niedoczekanie. Nigdy w życiu! Polewają mnie jakimiś substancjami. Niektóre z
nich są żrące. Ból bardzo często przejmuje nade mną władzę. Zdarza mi się
wybuchać i wcale nie żałuję pozbawienia życia kilkorga z tych patałachów,
podczas jednego z takich wybuchów. Odliczam dni do końca i po cichu liczę na
to, że Akane nie wymyśli jakiejś szalonej misji ratunkowej. Nasze Fasolki
przecież muszą mieć chociaż jednego rodzica. Ja okazałem się tym fatalnym.
Potem, jeśli jestem na tyle przytomny otrzymuję porcję wody. Dostaję też kromkę
chleba, którą podaje mi Emma. Zawsze jej odmawiam, ale koniec końców wmusza ją
we mnie, tak jak i inne niezidentyfikowane przeze mnie płyny. Czasem odpływam w
krainę jednorożców. Jestem przekonany, że czymś mnie szprycują. Shit, shit,
shit!
>.<
Jednej nocy budzi mnie coś
mokrego przy twarzy. Wzdrygam się odruchowo i otwieram szeroko oczy szykując
się do ataku. To nie są ich godziny. Nie chcę zwiększenia natężenia tortur. Już
i tak ledwie dycham. Moje nogi są miejscami obdarte ze skóry. To samo z lewym
bokiem. Z paznokciami już jakiś czas temu się pożegnałem. Nie mogę ruszyć
dłońmi, nie mówiąc nawet o zginaniu palców. Czego jeszcze mogą chcieć?
- Nie – udaje mi się wydusić, bo
nadal nie jestem w stanie skupić wzroku na swoim nowym oprawcy. – Daj mi
odetchnąć… - proszę, wreszcie odnajdując jej rudą czuprynę i chwilę później
widzę te jej brązowe tęczówki. Patrzy na mnie z mieszaniną smutku i współczucia.
Jasne, teraz się jej zebrało. Zaciskam wargi wstrzymując oddech, gdy ta unosi
mokrą tkaninę i z pewną dozą delikatności obmywa moje ciało.
- Zasklepiłam ci największe rany
– oznajmia rzeczowo. – Tak, żeby nie podpadło… ale jutro pewnie znów będziesz w
opłakanym stanie – przeciera me czoło chłodnym ręcznikiem. – Jesteś rozpalony…
- No shit, Sherlocku – mamroczę.
– A czyja to wina?
- Stul pysk, Gavin – rzuca
chłodno. – Nie masz pojęcia o tym co mnie spotkało – dodaje dociskając ręcznik
mocniej do mych ran. Syczę z bólu, ale wytrzymuję jej spojrzenie. – Nikt nie ma
prawa mnie osądzać, a zwłaszcza ty – warczy.
- Gavin nie żyje – decyduję się
wyprowadzić ją z błędu. – Nie jestem nim… - mamroczę.
- Pewnie, a Ryu wyrosły rogi, za
to Akane została przykładną mamuśką – pluje jadem, a ja nawet gdybym chciał to
nie mogę wyprowadzić jej z błędu. Bo przecież w jej wypowiedzi go nie ma.
Uśmiecham się nikle za co obrywam od niej w twarz. Spluwam w bok unosząc nieco
urażone spojrzenie do jej oczu. – Egzekucja odbędzie się w samo południe. Na
placu w samym centrum Slavit. Zostaniesz tam przetransportowany dwie godziny
wcześniej, przyczepiony do palu dla przykładu. Będą torturować cię przy
naocznych światkach, a potem przyjedzie kat… - mówi szybko, wyraźnie się
spiesząc.
- Po co mi to wszystko mówisz? –
pytam cicho. – Chcesz mnie tym upodlić?
- Nie – odpowiada. – Nie jestem
tobą – zdobywa się na całkiem uroczy uśmiech. Tylko, że ten uśmiech nie sięga
jej oczu. – Rusz łbem i wyślij te swoje duszki… może komuś uda ci się pomóc –
dodaje jeszcze i odwraca się na pięcie. – Tego dnia… będę musiała cię
przysmażyć… - dodaje jeszcze. – Użyję ognia, który cię nie poparzy… ale udawaj,
że jest inaczej – kończy odchodząc i zostawiając mnie samego. Nie rozumiem jej
postępowania, ale nie chcę się nad tym dłużej zastanawiać. Zanim udaje mi się
wykrztusić jakiekolwiek „dziękuję”, Emma znika i zamyka za sobą żelazne drzwi. Szkoda
tylko, że nie mam tyle sił, aby faktycznie wysłać do Argaru takiego ducha. To
zbyt daleko. Mogę tylko mieć nadzieję, że mój pożal się boże ojczulek słucha.
>.<
Dni zlewają mi się w jeden. Są
czystą agonią. Od czasu do czasu przychodzi jakiś ważniak i próbuje wydobyć ze
mnie informacje dotyczące planów Niklausa i zdobytych przez niego sojuszy.
Pytają o jego dzieci, rodzinę. Próbują wydobyć informacje dotyczące mocy jakimi
władamy. Pytają o wszystko, a ja nie mówię nic. Ostatkiem sił śmieję się im w
twarz i pluję pod nogi. Mohe powiedziałby, że rzucam mu wyzwanie. Może i
faktycznie? Rzucam im wyzwanie, by spróbował mnie złamać. Boję się, że któregoś
dnia im się to uda. Zwłaszcza, gdy dociskają rozgrzany pręt do mojego ciała,
czy powoli wyłamują mi kości. Ale milczę, uparcie milczę i błagam, by dzień
egzekucji wreszcie nadszedł.
W gruncie rzeczy to idealny
koniec dla takiego jak ja, co nie? Zabrałem życie mojemu bratu. Podszyłem się
pod niego (no pięknie – ten wcale nie będzie zadowolony, że jego ciało wraca w
takim stanie, ja już powoli przestaję je nawet czuć). Zabawiłem się uczuciami
Akane i choć teraz czuję, że naprawdę mi na niej zależy to nie mogę jej tego
powiedzieć. Ani jej ani maluszkom. Najbardziej boli mnie to ostatnie. Nigdy ich
nie zobaczę. No dobra, teraz to przesadzam. Pewnie będę w stanie to zrobić
jeśli przejmę rolę Śmierci. Wystarczy tylko przekabacić Gavina. Tylko co z
tego? Nie chcę być jednodniowym tatusiem raz na ruski rok!
- Tato.. proszę – błagam
staruszka o interwencje. Błagam go każdej nocy, ale on nie nadchodzi. Nie wiem
co się z nim dzieje. To doprawdy niepokojące. Zwykle się pojawiał. Nawet jeśli
miał pełne ręce roboty, a teraz? Czy naprawdę wszystko musi być nie tak?! Już
nie mogę się doczekać dnia publicznej egzekucji… kiedy to wszystko wreszcie się
skończy. Jeśli mam do końca życia być w niewoli to zdecydowanie czekam na dzień
egzekucji z utęsknieniem. Niech się dzieje co ma być.
Jak mi kiedyś powiesz, że dręczę swoje postaci to Ci lutnę... mocno. ^^
OdpowiedzUsuń