GAVE W PODRÓŻY - OBIECANKI, CACANKI!
- Argarskie ścierwo! – rudowłosa
pluje jadem, przyciskając mi głowę do ziemi. Nie jestem w stanie się podnieść.
Cholera jasna, no co jest?! Staram się uwolnić, ale czuję jak jej ręka się
nagrzewa. Przesuwa dłoń na moją szyję i słyszę wrzask. Swój własny wrzask.
Czuję swąd palonej skóry. Cholera, cholera, cholera! No szlag! Sięgam po ukryty
sztylet i wbijam go na oślep w jej udo. Krzyczy niezadowolona i puszcza mnie na
moment. Czołgam się pod stołami chcąc jak najszybciej dotrzeć do wyjścia. Ktoś
krzyczy, ktoś inny przewraca z impetem stół. Ten toruje mi drogę. Shit!
Dlaczego to zawsze musi spotykać mnie?!
>.<
Zapytacie pewnie jak to się
stało, że znalazłem się w tak rozpaczliwym położeniu… ech szkoda gadać. Po
całkiem miło spędzonym czasie w Argarze (tak, dobrze usłyszeliście, podobało mi
się, okay? Nawet ja mam prawo do delikatnej zmiany zdania!), odstawiłem Maryl
do Terry. Oczywiście zrobiliśmy całą trasę okrężną drogą, przy okazji wpadając
na wstrętnego Mohę, który jak nic ma problem z uzależnieniem. Uzależnieniem od
wyzwań.
Tu pozwolę sobie na małą
dygresję. Jeśli kiedykolwiek spotkacie wytatuowanego chłopaka o wrednym
spojrzeniu z zamiłowaniem do plucia – trzymajcie się od niego z daleka. Nie ma
co sobie nerwów psuć przez te jego wyzwania.
Cała podróż zajęła nam więc mniej
więcej miesiąc. Zdecydowanie za długo, patrząc na tykający szybko zegar. Mimo
wszystko nie chciałem zostawić Akane samej podczas tak ważnej chwili jaką miał
być poród. W Terrze nie zabawiłem zbyt długo. Ot trzy dni na zregenerowanie sił
i odpoczynek. Trasę do Argaru wytyczyłem sobie w linii niemalże prostej, ale
tatko miał dla mnie inne plany. I tak oto za bajdurzyłem trochę w Oclarii
łapiąc niesfornego ducha (swoją drogą – Ryu – moja propozycja dalej jest
aktualna. Nie daj się prosić!). Choć straciłem sporo czasu to czułem, że
jeszcze mogłem zdążyć. Nawet z przystankiem na noc w Slaviit. Och gdybym
wiedział jak to wszystko się potoczy to ominąłbym to przeklęte miejsce szerokim
łukiem…
>.<
W karczmie „U Klementynki” jak
zwykle było gwarno. Uśmiecham się szeroko do Klary i zamawiam piwo.
- Pozdrów Akane jak dotrzesz do
Argaru – dziewczyna stawia przede mną piwo i dorzuca małe co nieco na koszt
firmy. Płacę z górką, nie chcąc żeby była stratna i kiwam głową unosząc kciuk
do góry, a potem zabieram swoje zamówienie i siadam przy odosobnionym stoliku,
chłonąc atmosferę tego miejsca. Przechodzi mi przez myśl, że bez jej śpiewu to
już nie to samo. Nie mniej nie narzekam. Potrząsam głową nakazując sobie wziąć
się w garść. To wtedy moje oczy napotykają brązowe tęczówki pewnej rudowłosej
dziewczyny. Przez moment czuję jakbym już je kiedyś widział, ale nie mam czasu
na dłuższe domysły. Ruda podchodzi do mnie i z impetem przewraca mój stół.
- Co jest? – odskakuję w
ostatniej chwili.
- Ty! – warczy złowrogo, kiedy do
mnie dopada. – Ty… nigdy nie zapomnę twej przebrzydłej mordy! – wydusza z
siebie.
- Ej, ej, uspokój się – próbuję
ją doprowadzić do porządku, ale dziewczyna jest w szale. W jej dłoniach pojawia
się ogień. Rozglądam się dookoła zamiast ratować własną skórę i widząc Klarę
proszę ją bezgłośnie, aby stąd wyszła. Dziewczyna chyba wyłapuje mą niemą
prośbę bo zaczyna wypraszać gości. Za wolno. To wszystko idzie zdecydowanie za
wolno. Znów lokuję spojrzenie w rudej, dokładnie w momencie, kiedy kula ognia
uderza mnie w brzuch. Syczę, osuwając się na kolana. – Uspokój się! Z kimś mnie
mylisz! – warczę, wciąż nie sięgając do duchów. Nie mogę robić wokół siebie
szumu. Nie tutaj i nie tak. Popełniam jeden tragiczny błąd. Spoglądam na ranę
na brzuchu. Przez myśl przechodzi mi, że Maryl się zapłacze, gdy zobaczy tę
bluzę w takim stanie. Jej część przywarła mi do skóry, a w brzuchu dostrzegam
odsłonięte mięso. Mdli mnie na ten widok.
- Ciebie nie da się pomylić –
dziewczyna kuca obok mnie i łapie mnie za włosy, kiedy próbuję dźwignąć się na
nogi. Łapię jej nadgarstek próbując odciągnąć go od siebie, ale rudowłosa sięga
do mojej szyi. – Gavin – syczy, a ostatnie puzzle do układanki wskakują na
swoje miejsce.
- Em… - nie kończę słowa, bo
boleśnie spotykam się z podłogą.
- Zamknij się – warczy. –
Argarskie ścierwo! – wrzeszczy na całe gardło przyciskając mnie do podłogi.
>.<
Dźwigam się na nogi i chwiejnym
krokiem zmieniam kierunek ucieczki. Do knajpy wpada kilku zbrojnych. Ekstra, po
prostu genialnie. Zaciskam mocno wargi i odrzucam ich wszystkich od siebie,
wybiegając na zewnątrz. Staram się ich pozbyć, ale nie jestem wystarczająco
szybki.
- Przydałbyś mi się teraz,
ojczulku – syczę, dociskając się do ściany jednego z budynków. Odsuwam się w
cień w nadziei, że sobie odpuszczą. Ojciec oczywiście nie odpowiada. Zaczynam
uważać, że jego obietnice są gówno warte. Zawsze przyjdzie z pomocą. Pewnie.
Niech sobie w dupę to wsadzi. Idę na oślep, starając się robić jak najmniej
hałasu. Mam nadzieję, że Klara i jej rodzina nie zostanie w to wszystko
wciągnięta. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś im się stało. W oddali słyszę głos
Emmy.
- Oh Gavin! Nie uciekniesz mi! –
śmieje się, a ja naprawdę przeklinam swoją własną głupotę. Może, gdybym w
lustrze nie bawił się w ten sposób to teraz nie zbierałbym za to żniw. Ugh,
mogę tylko podziękować mojemu świętej pamięci braciszkowi i samemu sobie. Nikt
mnie przecież do tego nie zmuszał. Dopadam do wody i osuwam się w jej taflę
sycząc przy tym z bólu ale i ulgi. Zimna woda przynosi ukojenie. Chociaż na
chwilę. Nie mogę się jednak zatrzymać. Emma jest coraz bliżej. Zaciskam pięści
i brnę przez wodę do drugiego brzegu, ale to wszystko na nic. Widzę ich. Roi
się od nich. Cholera! Tyle zachodu o jedną płotkę?! Zgrzytam zębami i wycofuję
się. Zdecydowanie wolę stanąć w szranki z Emmą niż z oddziałem Polszańskich
rycerzy. Wychodzę, a raczej wyczołguję się z wody i ustawiam przed sobą barierę
z duchów.
- Em… porozmawiajmy – proszę,
kiedy pierwsza fala ognia natrafia na moją barierę. – Cokolwiek ci zrobiłem…
przepraszam, wiem że źle…
- Zamknij się, zamknij, zamknij!
– krzyczy do mnie zwiększając natężenie ostrzału. Co prawda może dałbym radę
zaatakować ją z drugiej strony, ale gdy tylko ta myśl do mnie nadchodzi,
pierwsza strzała ląduje tuż przy moim boku. Umacniam barierę wokół siebie,
ponownie patrząc na dziewczynę.
- O co ci, kurwa, chodzi?! –
krzyczę na nią. – Chodź! W Argarze…
- Dla mnie Agar nie istnieje! –
odpowiada chłodno, a ja czuję, że moja bariera długo nie potrzyma. Walczę z
czasem i przegrywam. Co się jej stało? Pamiętam ją jak przez mgłę. Zawsze była
tą cichą i rezolutną dziewczyną. Nie przypominam sobie, żebym robił jej wielką
krzywdę. Moja złość w głównej mierze była wycelowana w Łosia. Zaciskam mocno
wargi.
- Em… proszę… - próbuję raz
jeszcze, ale dziewczyna nie słucha. Jej oczy błyszczą złowrogo, a ja odliczam
sekundy do katastrofy. Umacniam barierę, sycząc przy tym z bólu. Świetnie. Może
gdybym tego dnia nie odesłał tylu duchów to miałbym więcej siły, a tak? Mogę
jedynie liczyć na cud. Cud, który nie nadchodzi. Raz jeszcze proszę ojczulka o
pomoc, a potem bariera pęka, a ja pozwalam by ogień dosięgnął i mnie. Czuję ból
w piersi i padam na ziemię niczym lalka. Pojedyncza łza kręci mi się przy oku i
spływa po policzku. Pojedyncza myśl kołacze mi się po głowie:
Jednak nie uda
mi się was zobaczyć… Przepraszam…
Zapadam w ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz