Nie jestem pewien jak długo idziemy. Potykam się raz po raz, co jakiś czas wzmacniając swój ucisk na nadgarstku starszego chłopaka. Wstyd mi za swoją własną niemoc. Wstyd za te odruchy, ale nie chcę go zgubić. Jego groźba naprawdę do mnie trafiła. Obawiam się, że tym razem nie kłamał. Zostawi mnie na pastwę losu, jeśli tylko spróbuję mu coś jeszcze zamarudzić. Chciałbym go znienawidzić. Tak konkretnie, ale chyba nie do końca jestem w stanie to zrobić. I czuję, że on też nie. Nasza relacja nie może być bardziej skomplikowana.
- Przepraszam – słyszę swój
własny głos i znów się o coś potykam. Cholera, czy ja naprawdę to powiedziałem?
Stukam się palcem w głowę, wsuwam go w ucho, chcąc je wyczyścić, ale to jedno
słowo zawisło między nami niczym fatum. Ryu milczy, nie reaguje. Ciągnie mnie
tylko dalej. – Aha, świetnie – mamrocze pod nosem. Nie dostaję odpowiedzi, ale
czy powinienem się dziwić? Sam przecież nie wiem za co dokładnie przepraszam! Jest
przecież tyle rzeczy za które powinienem go przeprosić. Tyle wyrządzonych
krzywd. Jedno przepraszam nic tu nie zmieni. Doskonale to wiem, a jednak wyrwało
mi się.
- Przepraszam – powtarzam nieco
bardziej świadomie. Czekam na reakcję i słyszę jak czarnowłosy wydmuchuje
ciężko powietrze z płuc. Jego uchwyt wzmacnia się na moim nadgarstku, a potem
dociera do mnie jego głos.
- Przyjąłem do wiadomości – informuje
mnie spokojnym, acz chłodnym tonem. Słyszę jednak że coś jest nie tak. Jego
oddech zdaje się być zbyt przyspieszony, nieco urywany. Marszczę brwi, po raz
kolejny przeklinając w duchu, że nic nie widzę. – Ale jeśli liczysz na to, że wezmę cię teraz
w ramiona, poklepie po plecach, zmierzwię ci włosy i rzucę „nie ma sprawy,
stary, jest git” – zawiesza na chwilę głos, a ja żałuję że go w tej chwili nie
widzę. Szlag by to wszystko trafił. Mógłby wreszcie ściągnąć tę przeklętą
iluzję. – To się przeliczysz – kończy.
- Aha, czyli masz to gdzieś –
stwierdzam zanim zdołam ugryźć się w język.
- To nie jest czas na takie
dyskusje, Gave – warczy, a potem czuję jak podłoże pod moimi nogami się zmienia.
Teraz stąpam po czymś twardym. Domyślam się, że jesteśmy na skałach.
Najprawdopodobniej skryjemy się w jednej z jaskiń i muszę przyznać, że to
całkiem niezły plan. Nie odpowiadam mu już, bo oczywiście ma racje. To nie jest
czas na takie dyskusje. W końcu Ryu rozluźnia swój uścisk i znów oddycha
głęboko, a ja wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia że coś jest bardzo nie tak.
- Tu powinniśmy być bezpieczni – oznajmia
tylko i słyszę, że odchodzi kilka kroków, a potem ciężko siada na skalnym
podłożu. Mój wzrok powoli wraca i nie jest to nic przyjemnego. Przez moment
mrugam jak opętany, przyciskając ręce do oczu.
- Mogłeś ostrzec – fukam na niego
tylko, ale kiedy nie odpowiada, zerkam na niego z lekkim niepokojem. Najpierw
uderza mnie fakt jak bardzo blady jest. Jego twarz jest zroszona potem, kosmyki
włosów przyklejają się do jego czoła. Ma zamknięte oczy. Ewidentnie skupia się
tylko na oddychaniu. Przesuwam wzrokiem w dół i widzę czerwoną plamę przy jego
lewym boku. Powiększającą się plamę krwi. Przyciska do niej jedną dłoń, a ja
nie myślę dłużej tylko dopadam do niego automatycznie.
- Idiota – podnoszę na niego
głos, grzebiąc pospiesznie w swojej torbie w poszukiwaniu właściwie to
czegokolwiek czym mógłbym mu zatamować krwawienie. Wyciągam bandaże i
opatrunki, które zwinąłem Febe, a także igły i nici. Jeszcze nigdy nikogo nie
szyłem… i dzisiaj też tego nie zrobię. Wolę nie ryzykować. Odkładam je na bok.
Podsuwam jego koszulę do góry i wyraźnie się krzywię. Jego bok woła o pomstę do
nieba. – Idiota – powtarzam. – Mogłeś powiedzieć – warczę na niego.
- Nie było na to czasu –
przypomina mi nad wyraz spokojnie, gdy przemywam jego ranę wodą i dociskam do
niej pierwszy z opatrunków. Już wiem, że to na niewiele się zda, ale będzie
musiało wystarczyć dopóki nie dotrzemy do Argaru. Naprędce kalkuluje czas, jaki
zajmie nam dotarcie do wioski. Obawiam się, że może być już za późno. Szlag, szlag,
szlag! Znów dopada mnie niemoc. Zaciskam mocno wargi i odsuwam się od niego.
- Musimy ruszać – rzucam tylko.
- Nie – Ryu kręci przecząco
głową. – Musimy zaczekać do zmroku… ściągnąłem z nich iluzję – przypomina mi. –
Nie dam rady jej dłużej utrzymywać – dodaje, a ja orientuję się, że z jego ręką
też jest coś nie tak. Marszczę brwi i chwytam go mocno za dłoń, w której ma
pieprzone świecidełko. Wcześniej miałem okazję ją oglądać, ale teraz ta wygląda
znacznie inaczej. Kryształ dalej jest na swoim miejscu, ale wokół niego… jego
skóra również zrobiła się kryształowa. Zajęła niewielki obszar. Może milimetr
lub dwa, ale kryształ powiększył swój zakres.
- Ryu? Co to jest? – pytam go,
patrząc mu prosto w oczy będąc wyraźnie przerażonym. To zdecydowanie nie
wygląda zbyt dobrze.
- Nic – warczy w odpowiedzi,
zaciskając mocno wargi. – Musiałem go użyć, żeby nas stamtąd wyciągnąć –
wyjaśnia lodowato.
- Wiedziałeś o tym? – pytam go
ponownie, ignorując jego wcześniejszy ton. – Cholera, Ryu! – podnoszę na niego
głos. – Nie używaj tego cholerstwa, jeśli…
- To nie jest takie proste! –
wybucha, patrząc na mnie z taką mocą, że aż mi niedobrze się robi. – Nie używam,
staram się go nie używać – rzuca chłodno. – Ale Gave… nie jest łatwo, kiedy wciąż
słyszysz jego szepty. Kuszące obietnice – trzęsie się cały. – No i w tym
wypadku nie miałem wyboru – dodaje chłodno. – Zresztą to nie ważne. Nic mi nie
będzie – dodaje jeszcze i owija dłoń bandażem, po czym patrzy mi prosto w oczy.
– Gave, gęba na kłódkę, jasne? Nikomu ani słowa. Niepotrzebnie będą się
martwić, a rozwiązania i tak nie znamy – zauważa tylko i choć wiem, że to cholerna
głupota to kiwam głową. Rozumiem go. Tym razem rozumiem go doskonale. Sam też
nikomu bym o tym nie powiedział. Przynajmniej dopóki nie znalazłbym na to
jakiegoś rozwiązania
>.<
Tony miał rację. Miejsce, o
którym nas poinformował było praktycznie niestrzeżone, ale i diabelnie strome.
Należało przedrzeć się przez przesmyk górski, co groziło połamaniem nóg, rąk
czy śmiercią naturalną. Mogliśmy się o tym przekonać niemal na własnej skórze. Wystarczyło
spojrzeć w dół by zobaczyć kości nieszczęśników, którym ta przeprawa się nie
udała. Szczęśliwie my nie byliśmy sami. Załatwiłem duchową pomoc, więc upadek nam
nie groził. Chociaż przyznaję się bez bicia, raz… a czasem i dwa razy kusiło mnie
żeby pozbawić Ryu tej pomocy. Okay, okay. Wiem! Jestem okropny. To już przecież
wiemy. Nie musicie mi tego tak wypominać
raz za razem. Co poradzić. Ten typ po prostu tak ma!
Ale do rzeczy! Samo przedarcie
się na teren Drakonów nie było specjalnie wymagające. Ze wspomaganiem zrobiliśmy
to w dwie godziny. Bułka z masłem. Teraz natomiast wypadało zachować cieszę.
Prowadziłem ten cały wypad, stąpając tak cicho jak to tylko możliwe, ale wciąż
miałem wrażenie, że Ryu robi to zdecydowanie lepiej. W którymś momencie aż
musiałem się do niego odwrócić, aby upewnić się że dalej ze mną jest.
- Jak ty to robisz? – zapytałem
po chwili milczenia, szeptem, chociaż w pobliżu nie widziałem ani jednego
Drakona. – Stąpasz tak cicho… musisz mnie tego nauczysz – poinformowałem go, mimo
wszystko pragnąć trochę załagodzić moją wcześniejszą porażkę. Słowa o Akane.
- Nauczyłem się w lesie – Ryu wzruszył
przy tym lekko ramionami. – Raczej nie ma opcji, żebym cię uczył – dodał zaraz,
a ja wywracam oczyma.
- No jasne, bo Pan Idealny musi
mieć takie umiejętności tylko dla siebie – warknąłem wzburzony jego
odpowiedzią, a czarnowłosy wywrócił tylko oczyma.
- Nie – odpowiedział, a ja
usłyszałem nutkę rozbawienia w jego głosie. Nutkę, która tylko mnie podburzyła
jeszcze bardziej. – Pan Idealny nie bardzo wie jak wyjaśnić to całe chodzenie.
Nie nadaje się na nauczyciela – wyjaśnił mi swoje wcześniejsze słowa i chociaż
bardzo chciałem się jakoś odciąć to nie byłem w stanie tego zrobić. Wypuściłem
więc powietrze z płuc. Nabrałem kilka wdechów i skinąłem głową nieco uspokojony
tą wypowiedzią.
- Niech ci będzie.
Dalsza przeprawa przez gąszcz i
chaszcze upłynęła nam we względnym milczeniu. Milczeniu za które byłem mu
wdzięczny. Coś czułem podskórnie, że lepiej się do niego nie odzywać. Każda
moja zagrywka była przecież traktowana jak atak i w sumie wcale się mu nie
dziwiłem. Powoli zaczynało do mnie docierać, że czasem powinienem najpierw
pomyśleć, a dopiero potem powiedzieć.
Szkoda tylko, że ta realizacja
przyszła za późno… Nadchodziła katastrofa i wstyd się przyznać, ale jej
prowodyrem byłem ja.
Ile Wy tam stron nabrudziliście?! xD
OdpowiedzUsuńDawać mi tu katastrofę! Ryu to chociaż ma za co jawny wpierdol dostać, ale Gave?! Opierdala się chłopak... Ja nie wiem... xD