Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

Gave w podróży - Niespodziewana współpraca część 3

Nie jestem pewien jak długo idziemy. Potykam się raz po raz, co jakiś czas wzmacniając swój ucisk na nadgarstku starszego chłopaka. Wstyd mi za swoją własną niemoc. Wstyd za te odruchy, ale nie chcę go zgubić. Jego groźba naprawdę do mnie trafiła. Obawiam się, że tym razem nie kłamał. Zostawi mnie na pastwę losu, jeśli tylko spróbuję mu coś jeszcze zamarudzić. Chciałbym go znienawidzić. Tak konkretnie, ale chyba nie do końca jestem w stanie to zrobić. I czuję, że on też nie. Nasza relacja nie może być bardziej skomplikowana.

- Przepraszam – słyszę swój własny głos i znów się o coś potykam. Cholera, czy ja naprawdę to powiedziałem? Stukam się palcem w głowę, wsuwam go w ucho, chcąc je wyczyścić, ale to jedno słowo zawisło między nami niczym fatum. Ryu milczy, nie reaguje. Ciągnie mnie tylko dalej. – Aha, świetnie – mamrocze pod nosem. Nie dostaję odpowiedzi, ale czy powinienem się dziwić? Sam przecież nie wiem za co dokładnie przepraszam! Jest przecież tyle rzeczy za które powinienem go przeprosić. Tyle wyrządzonych krzywd. Jedno przepraszam nic tu nie zmieni. Doskonale to wiem, a jednak wyrwało mi się.

- Przepraszam – powtarzam nieco bardziej świadomie. Czekam na reakcję i słyszę jak czarnowłosy wydmuchuje ciężko powietrze z płuc. Jego uchwyt wzmacnia się na moim nadgarstku, a potem dociera do mnie jego głos.

- Przyjąłem do wiadomości – informuje mnie spokojnym, acz chłodnym tonem. Słyszę jednak że coś jest nie tak. Jego oddech zdaje się być zbyt przyspieszony, nieco urywany. Marszczę brwi, po raz kolejny przeklinając w duchu, że nic nie widzę.  – Ale jeśli liczysz na to, że wezmę cię teraz w ramiona, poklepie po plecach, zmierzwię ci włosy i rzucę „nie ma sprawy, stary, jest git” – zawiesza na chwilę głos, a ja żałuję że go w tej chwili nie widzę. Szlag by to wszystko trafił. Mógłby wreszcie ściągnąć tę przeklętą iluzję. – To się przeliczysz – kończy.

- Aha, czyli masz to gdzieś – stwierdzam zanim zdołam ugryźć się w język.

- To nie jest czas na takie dyskusje, Gave – warczy, a potem czuję jak podłoże pod moimi nogami się zmienia. Teraz stąpam po czymś twardym. Domyślam się, że jesteśmy na skałach. Najprawdopodobniej skryjemy się w jednej z jaskiń i muszę przyznać, że to całkiem niezły plan. Nie odpowiadam mu już, bo oczywiście ma racje. To nie jest czas na takie dyskusje. W końcu Ryu rozluźnia swój uścisk i znów oddycha głęboko, a ja wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia że coś jest bardzo nie tak.

- Tu powinniśmy być bezpieczni – oznajmia tylko i słyszę, że odchodzi kilka kroków, a potem ciężko siada na skalnym podłożu. Mój wzrok powoli wraca i nie jest to nic przyjemnego. Przez moment mrugam jak opętany, przyciskając ręce do oczu.

- Mogłeś ostrzec – fukam na niego tylko, ale kiedy nie odpowiada, zerkam na niego z lekkim niepokojem. Najpierw uderza mnie fakt jak bardzo blady jest. Jego twarz jest zroszona potem, kosmyki włosów przyklejają się do jego czoła. Ma zamknięte oczy. Ewidentnie skupia się tylko na oddychaniu. Przesuwam wzrokiem w dół i widzę czerwoną plamę przy jego lewym boku. Powiększającą się plamę krwi. Przyciska do niej jedną dłoń, a ja nie myślę dłużej tylko dopadam do niego automatycznie.

- Idiota – podnoszę na niego głos, grzebiąc pospiesznie w swojej torbie w poszukiwaniu właściwie to czegokolwiek czym mógłbym mu zatamować krwawienie. Wyciągam bandaże i opatrunki, które zwinąłem Febe, a także igły i nici. Jeszcze nigdy nikogo nie szyłem… i dzisiaj też tego nie zrobię. Wolę nie ryzykować. Odkładam je na bok. Podsuwam jego koszulę do góry i wyraźnie się krzywię. Jego bok woła o pomstę do nieba. – Idiota – powtarzam. – Mogłeś powiedzieć – warczę na niego.

- Nie było na to czasu – przypomina mi nad wyraz spokojnie, gdy przemywam jego ranę wodą i dociskam do niej pierwszy z opatrunków. Już wiem, że to na niewiele się zda, ale będzie musiało wystarczyć dopóki nie dotrzemy do Argaru. Naprędce kalkuluje czas, jaki zajmie nam dotarcie do wioski. Obawiam się, że może być już za późno. Szlag, szlag, szlag! Znów dopada mnie niemoc. Zaciskam mocno wargi i odsuwam się od niego.

- Musimy ruszać – rzucam tylko.

- Nie – Ryu kręci przecząco głową. – Musimy zaczekać do zmroku… ściągnąłem z nich iluzję – przypomina mi. – Nie dam rady jej dłużej utrzymywać – dodaje, a ja orientuję się, że z jego ręką też jest coś nie tak. Marszczę brwi i chwytam go mocno za dłoń, w której ma pieprzone świecidełko. Wcześniej miałem okazję ją oglądać, ale teraz ta wygląda znacznie inaczej. Kryształ dalej jest na swoim miejscu, ale wokół niego… jego skóra również zrobiła się kryształowa. Zajęła niewielki obszar. Może milimetr lub dwa, ale kryształ powiększył swój zakres.

- Ryu? Co to jest? – pytam go, patrząc mu prosto w oczy będąc wyraźnie przerażonym. To zdecydowanie nie wygląda zbyt dobrze.

- Nic – warczy w odpowiedzi, zaciskając mocno wargi. – Musiałem go użyć, żeby nas stamtąd wyciągnąć – wyjaśnia lodowato.

- Wiedziałeś o tym? – pytam go ponownie, ignorując jego wcześniejszy ton. – Cholera, Ryu! – podnoszę na niego głos. – Nie używaj tego cholerstwa, jeśli…

- To nie jest takie proste! – wybucha, patrząc na mnie z taką mocą, że aż mi niedobrze się robi. – Nie używam, staram się go nie używać – rzuca chłodno. – Ale Gave… nie jest łatwo, kiedy wciąż słyszysz jego szepty. Kuszące obietnice – trzęsie się cały. – No i w tym wypadku nie miałem wyboru – dodaje chłodno. – Zresztą to nie ważne. Nic mi nie będzie – dodaje jeszcze i owija dłoń bandażem, po czym patrzy mi prosto w oczy. – Gave, gęba na kłódkę, jasne? Nikomu ani słowa. Niepotrzebnie będą się martwić, a rozwiązania i tak nie znamy – zauważa tylko i choć wiem, że to cholerna głupota to kiwam głową. Rozumiem go. Tym razem rozumiem go doskonale. Sam też nikomu bym o tym nie powiedział. Przynajmniej dopóki nie znalazłbym na to jakiegoś rozwiązania 

>.<

Tony miał rację. Miejsce, o którym nas poinformował było praktycznie niestrzeżone, ale i diabelnie strome. Należało przedrzeć się przez przesmyk górski, co groziło połamaniem nóg, rąk czy śmiercią naturalną. Mogliśmy się o tym przekonać niemal na własnej skórze. Wystarczyło spojrzeć w dół by zobaczyć kości nieszczęśników, którym ta przeprawa się nie udała. Szczęśliwie my nie byliśmy sami. Załatwiłem duchową pomoc, więc upadek nam nie groził. Chociaż przyznaję się bez bicia, raz… a czasem i dwa razy kusiło mnie żeby pozbawić Ryu tej pomocy. Okay, okay. Wiem! Jestem okropny. To już przecież wiemy.  Nie musicie mi tego tak wypominać raz za razem. Co poradzić. Ten typ po prostu tak ma!

Ale do rzeczy! Samo przedarcie się na teren Drakonów nie było specjalnie wymagające. Ze wspomaganiem zrobiliśmy to w dwie godziny. Bułka z masłem. Teraz natomiast wypadało zachować cieszę. Prowadziłem ten cały wypad, stąpając tak cicho jak to tylko możliwe, ale wciąż miałem wrażenie, że Ryu robi to zdecydowanie lepiej. W którymś momencie aż musiałem się do niego odwrócić, aby upewnić się że dalej ze mną jest.

- Jak ty to robisz? – zapytałem po chwili milczenia, szeptem, chociaż w pobliżu nie widziałem ani jednego Drakona. – Stąpasz tak cicho… musisz mnie tego nauczysz – poinformowałem go, mimo wszystko pragnąć trochę załagodzić moją wcześniejszą porażkę. Słowa o Akane.

- Nauczyłem się w lesie – Ryu wzruszył przy tym lekko ramionami. – Raczej nie ma opcji, żebym cię uczył – dodał zaraz, a ja wywracam oczyma.

- No jasne, bo Pan Idealny musi mieć takie umiejętności tylko dla siebie – warknąłem wzburzony jego odpowiedzią, a czarnowłosy wywrócił tylko oczyma.

- Nie – odpowiedział, a ja usłyszałem nutkę rozbawienia w jego głosie. Nutkę, która tylko mnie podburzyła jeszcze bardziej. – Pan Idealny nie bardzo wie jak wyjaśnić to całe chodzenie. Nie nadaje się na nauczyciela – wyjaśnił mi swoje wcześniejsze słowa i chociaż bardzo chciałem się jakoś odciąć to nie byłem w stanie tego zrobić. Wypuściłem więc powietrze z płuc. Nabrałem kilka wdechów i skinąłem głową nieco uspokojony tą wypowiedzią.

- Niech ci będzie.

Dalsza przeprawa przez gąszcz i chaszcze upłynęła nam we względnym milczeniu. Milczeniu za które byłem mu wdzięczny. Coś czułem podskórnie, że lepiej się do niego nie odzywać. Każda moja zagrywka była przecież traktowana jak atak i w sumie wcale się mu nie dziwiłem. Powoli zaczynało do mnie docierać, że czasem powinienem najpierw pomyśleć, a dopiero potem powiedzieć.

Szkoda tylko, że ta realizacja przyszła za późno… Nadchodziła katastrofa i wstyd się przyznać, ale jej prowodyrem byłem ja.

1 komentarz:

  1. Ile Wy tam stron nabrudziliście?! xD
    Dawać mi tu katastrofę! Ryu to chociaż ma za co jawny wpierdol dostać, ale Gave?! Opierdala się chłopak... Ja nie wiem... xD

    OdpowiedzUsuń

^