Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

Gave w podróży - Ardeiskie żabodziki!


GAVE W PODRÓŻY - ARDEISKIE ŻABODZIKI!

Znacie to uczucie, gdy wszystko wali Wam się na głowy i jedyne co chcecie robić to zostać w łóżku i nie robić absolutnie nic? Na pewno znacie. Każdy chociaż raz je przeżył, ale ja… ja jestem w tej drugiej kategorii. Kiedy świat wali mi się na głowę to ostatnie co chcę robić to ryczeć w poduszkę. Zresztą ryczenie jest dla mięczaków! I tak, wiem co powiecie… okazywanie słabości jest pierwszą oznaką siły.

Bla, bla, bla… sranie w banie.

Skoro tak jest to powiedzcie, czemu kiedy ktoś płacze odwracacie wzrok? Czemu często śmiejecie się z kogoś takiego? Czemu nie próbujecie pomóc tylko udajecie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku?

I co? Łyso Wam teraz, nie? Następnym razem jak będziecie chcieli rzucać pustym frazesem to się podwójnie zastanówcie czy faktycznie w niego wierzycie i nie krytykujcie mnie teraz za to moje przekonanie. Płacz jest dla lamusów i chociaż sam, niechętnie to wam teraz przyznaję, czasem płaczę – to strasznie się potem za to nienawidzę. Nie zrozumcie mnie źle. Jak sobie chcesz to płacz… ja ciebie nie potępię. Nie, nie. Nawet może obejmę, albo chociaż spróbuję w milczeniu ci pomóc… ale błagam, jak widzisz mnie w kącie z czerwonymi oczyma to mnie tam zostaw, okay? Nie czuję się komfortowo płacząc przy świadkach.

Ale ja nie o tym dzisiaj chciałem! Płacz to również naturalna reakcja organizmu dla trudności, które właśnie przeżywamy. Najczęściej w niego uderzamy, prosząc mamę o gorącą czekoladę, albo ojca o wyjście do kina. Sic! Jak ja tęsknię za kinem…

Ja natomiast w chwilach zwątpienia i doła uderzam w ćwiczenia fizyczne. Tak, powiecie że świr. Ano świr i dobrze mi z tym. Problem z ćwiczeniami fizycznymi jest taki, że jeśli przeżywasz zapalenie błędnika (a Febe twierdzi, że na to cierpię) i na dodatek odczuwasz częste nerwobóle… to dupa! Przebiegniesz, truchcikiem kilka metrów i padasz. Znosisz tuzin jajek a potem i tak wracasz do domu kilka godzin. Masakra, serio. Nie polecam.

Ale znacie mnie już na tyle dobrze, by doskonale zdawać sobie sprawę, że… rzadko kiedy szybko uczę się na błędach. Dziś jest sylwester. Wiecie stary rok odchodzi, nowy przychodzi. Składamy sobie nowe obietnice, jakieś życzenia. Generalnie znów syf na kółkach. Dzień jak co dzień, ale ludzie mają tendencję do wymyślania sobie jakichś szalonych filozofii do tych całych dni. Wszystko po to, żeby sobie skomplikować życie. Serio… nudzi się im ewidentnie.

Tak czy siak… SYLWESTER. Tony zaprosił mnie chyba tylko z grzeczności na jakąś szaloną imprezkę w Ardei. Podobno ma być zakrapiana alkoholem, a w między czasie odbywać się będzie konkurs talentów muzycznych, liczne stoiska z lokalnymi produktami w promocyjnych cenach i dużo dobrego żarełka oraz świetnej muzyki. Generalnie zapowiada się nieźle. Co prawda wahałem się czy iść, bo… no wiecie idzie Ryu, z którym mam bardzo skomplikowaną relację. Ostatnio musiałem chować się za Galanem – bo przysięgam! On po prostu chce mnie zabić. Widać to w każdej komórce jego ciała! I wcale nie pomogło to, że przeprosiłem… No dobra nie do końca, ale postawcie się na moim miejscu, okay?! Łatwo Wam przechodzi przez gardło słowo „przepraszam”? Przecież to jakieś cholernie upokarzające… aż czujecie się zmieszanymi z błotem zanim je wypowiecie. Masakra. Serio!

No więc idzie ten cholerny Ryu, Akane, Natan i Morgana. Niby fajna ekipa, ale trochę żałuję, że nie poszedłem z Darcy do Phyonix. Wszystko przez te przeklęte błędniki! Koło nosa przeszła mi taka okazja. Sylwester w kraju Feniksów. No aż żal dupsko ściska, ale co zrobić. Odbiję to sobie później. Zamiast tego udaję się do Ardei zdecydowanie szybciej niż cała ferajna. Mam ochotę na małe zlecenie zanim przyjdzie mi się pobawić. Nic specjalnie wymagającego. No wiecie, mimo wszystko nie chcę zostać kamieniem…

Wybieram szybką robotę. Nawet te są dzisiaj wyjątkowo sylwestrowe. Aż dziwne, że ludzie na to pozwalają. Ubicie trzech żabodzików zajmuje mi dobre trzy godziny, gdzie normalnie zrobiłbym to w pół. No może godzinę, gdy do tego dodamy jeszcze czas potrzebny na tropienie. Dziś jednak nie jestem w pełni sił i gdy ubijam ostatniego, orientuję się, że teraz mam kolejny problem. Sic! Te żabodziki trzeba przetransportować do Ardei, a to wcale nie takie łatwe.

Wiążę je linami ze sobą i napieram twardo, ale to zdecydowanie za dużo. Żabodziki nie chcą drgnąć. Aż mi się w głowie od tego zaczyna kręcić. Znowu. Cholerne uczucie. Mogłoby się już skończyć. Naprawdę zaczynam uważać, że Febe mnie oszukuje. Nie daje odpowiednich proszków, tylko jakieś diabelskie witaminki, które mają działać jak placebo. No bo ile można? Przecież to już 3 dzień… miało być lepiej! A nie jest… no dobra, jestem trochę nie fair. Tak odrobinkę. Faktycznie mógłbym trochę więcej odpoczywać. Może wtedy proszki przyniosłyby mi wyraźną ulgę. A tak? Pewnie będę się z tym męczył kolejne trzy dni… i to niewykluczone, że z jakimś diabelskim donosicielem u boku.

Zbieram siły i raz jeszcze próbuję ruszyć upadłą zwierzynę, ale nie przynosi to dużego efektu. Ot, przesuwamy się kilka centymetrów do przodu. Klnę pod nosem. Jak tak dalej pójdzie to może do tej szalonej północy uda mi się je przetransportować do miasteczka. Dmucham sobie w grzywkę i piorunuję cielska żabodzików.

- I co ja mam z wami zrobić, hm? – zastanawiam się na głos. Jasne, pojedynczo poradziłbym sobie z nimi śpiewająco, ale jak zostawię tu dwa cielska to nie mam gwarancji, że ktoś mi ich nie zwinie. Szlag! Przecież sam najchętniej skorzystałbym z takiej okazji. Nawet nie mógłbym mieć do takiego kogoś pretensji. Zaciskam pięści uznając, że nie pozostaje mi nic innego jak poprosić swoje duszki o pomoc. Chociaż pomogą z nimi do skraju lasu, a potem już jakoś pójdzie. Przeciągam się lekko i wzywam dwa z nich, ale gdy już mam wydawać polecenie, słyszę podejrzany szelest gdzieś za plecami. Niewiele myśląc rzucam w jego stronę sztyletem.

- Wyłaź – syczę, odwracając się w stronę odgłosu i zaraz widzę trzęsącą się dziewczynę, która nieśmiało wychyla się zza drzewa.

- Proszę nie rób mi krzywdy – prosi, unosząc ręce do góry jakby chciała się poddać. – Ja tylko… pomyślałam że potrzebujesz pomocy – zauważyła, wreszcie unosząc wzrok do jego twarzy. Jej oczy wydają się dzikie, wręcz rozbiegane. Nos łudząco przypomina mu ten koci, a jej ręce zakończone są szponami. Nie ma paznokci, tylko długie szpony, którymi mogłaby zrobić mu krzywdę, gdyby chciała.

- Aha – wywracam oczyma. – Tak, jasne. Dzięki, ale poradzę sobie – zapewniam się niespecjalnie wierząc w tę jej pomoc, ale dziewczyna nie daje za wygraną.

- Proszę – mruczy niczym prawdziwa kocica, a jej brzuch głośno oświadcza, że potrzebuje posiłku i to na gwałtu rety. Zaciskam mocno pięści, a Winter, który do tej pory trzymał się na uboczu, wskakuje mi na ramię i liże mnie po policzku, jakby chciał dać znać że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie muszę się niczym martwić. Ale muszę! Ta laska chce mi zjeść MOJE żabodziki! Mam za nie dostać nagrodę i to dość pokaźną! Darmowe posiłki podczas całej imprezy i kilkanaście monet.

Tylko, że sam sobie z nimi nie poradzę. Nie, kiedy szwankuje mi ten cholerny błędnik. Odruchowo zagryzam zęby na swoim kciuku, lustrując ją uważnie spojrzeniem. Dziewczyna wygląda na silnego osobnika, który doskonale sam by sobie z takim stworem poradził, ale z jakichś przyczyn tego nie robi. Może po prostu nie znosi zabijania, albo brzydzi się widokiem krwi? Albo zwyczajnie zabrałem jej upatrzone jedzonko sprzed nosa. Trudno! Kto pierwszy ten lepszy, co nie? Ale to burczenie… ugh, robi mi się jej żal, więc sięgam do swojej torby i wyciągam z niej kilka kanapek, które wziąłem ze sobą. Przez chwilę jeszcze ze sobą debatuję, a potem podaję jej jedzenie. Dziewczyna nie waha się ani przez chwilę. Ze smakiem wgryza się w nie, jakby od co najmniej tygodnia niczego nie miała w ustach.

- Smacznego – rzucam na ten widok, rezygnując z jedzenia. Sam nie czuję jeszcze głodu, a ona chyba faktycznie ich potrzebuję, więc wyciągam kolejne, już ostatnie i oddaję jej je na później. – Powoli… nikt ci ich nie zabierze – rzucam jeszcze, upijając łyk wody ze swojej manierki, zaraz oddając podając jej ją do popicia. Dziewczyna uśmiecha się do mnie lekko i gdy już zaspokaja swój pierwszy głód chowa resztę jedzenia do swojej torby, po czym podchodzi do mnie i uśmiecha się czarująco.

- Dziękuję – mówi i zanim zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje, mam swój własny sztylet przyłożony do szyi. O żesz! Zamieram w bezruchu. Serio?! Człowiek okaże serce i tak kończy?

- Weź się nie wygłupiaj… - rzucam, piorunując ją wzrokiem i nieznacznie przesuwam stopę w bok, żeby zmienić swój środek ciężkości i przygotować się do ataku. Niestety… dziewczyna nie jest sama. Zza krzaków wyłania się tuzin jej podobnych i ta uśmiecha się do mnie z wyraźną satysfakcją.

- Następnym razem – rzuca, łapiąc jednego z żabodzików i przerzucając go sobie przez ramię z łatwością, której mogę jej tylko pozazdrościć. – Wybieraj mądrzej swoje miejsca polowań – poradziła. – To jest nasz teren – dodała, po czym wraz ze swoją „świtą” po prostu się oddaliła.

Patrzę jeszcze za nią z niedowierzaniem, po czym piorunuję wzrokiem Wintera.

- I co? Zadowolony? – pytam swojego pupila, kopiąc wściekle grudkę ziemi. – Z sercem podejdź, ta jasne… nigdy więcej – burczę i raz jeszcze mrużę oczy, gdy tylko Winter próbuje zaprotestować. Teraz tylko kuli się i piszczy żałośnie, chyba z rezygnacją. Zbieram zwoje rzeczy i wracam do Ardei. Może uda mi się chociaż dostać jeszcze jakąś robotę, a jeśli nie… piwo w tej chwili wydaje mi się zbawieniem. Co za parszywy dzień… zaczynam żałować, że przyszedłem do tej wioski. Żałować, że dałem się namówić na tę szaloną imprezkę.

Co jeszcze może pójść nie tak? No co? Znając mnie… wszystko!

4 komentarze:

  1. Tak się podejść dał? Oj, oj... nie dość, że traci ostry język to i czujność. Winter już kradnie moje serducho. Znowu czytało się niezwykle szybko i przyjemnie. Ja chcę więcej jego przygód!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Dał się. Zwali to na błędnik i te sprawy xD Czasem i jemu coś nie wypala. Dzięki wielkie!

      Usuń
  2. O losie, czyli będzie strasznie marudny na Sylwku... Haha, no biedny ten Gave. xD Chociaż z drugiej strony przyda mu się kilka pstryczków w nos! xD
    Popieram komentarz wyżej, styl pisania jest świetny, przyjemnie się czyta i idzie to bardzo płynnie. ^^ Też chcę więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może trochę marudy z niego wyjdzie. Owszem przyda mu się kilka pstryczków xD Chociaż teraz zwala wszystko na Febe :P Dzięki, cieszę się, że się podoba. Więcej... no na pewno kiedyś będzie :)

      Usuń

^