Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

Gave w podróży - Twarzą w twarz ze Śmiercią!

 

TWARZĄ W TWARZ ZE ŚMIERCIĄ

Muszę Wam powiedzieć, że połamane żebra to nic fajnego. Nie dość, że jesteś przykuty do łóżka to jeszcze boli cię przy każdym ruchu. Z moimi walczę już od trzech dni i jeśli jeszcze jeden będę musiał tak przeżywać to chyba nie wytrzymam. Bezsilność zaczyna porządnie mi dopiekać. Na domiar złego, mój ojczulek chyba powziął sobie za zadanie wykończyć mnie swą obecnością. Przyłazi codziennie, siada na krześle i milczy. Obserwuje mnie tylko uważnie i czeka. Nie wiem nawet na co, bo skrupulatnie udaję, że śpię. „Budzę” się tylko gdy Febe wpada zajrzeć do środka i zmienić mi opatrunki czy sprawdzić stan zdrowia. Zawsze wtedy myślę, że to już, że właśnie przyszła uwolnić mnie od tego diabelstwa, ale jak dotąd bez powodzenia. Obiecała mi przecież mniej krępujący ruchy bandaż, ale chyba i ona postawiła sobie za cel doprowadzenia mnie do szaleństwa.

Odwiedziny Febe czy Rei to jedyne chwile, w których Victor mnie opuszcza. No może jeszcze późno w nocy, bo czasem kiedy faktycznie się przebudzę – i tu już nie udaję – to nie widzę go obok siebie. Zaczynam żałować, że ojciec nie ma tu żadnych przyjaciół. Jakoś niespecjalnie wbił się w radosną atmosferę tego miejsca. Podobno geny nie kłamią, więc pewnie mam to po nim. Za dużo radości i miłości zwyczajnie mnie odstrasza.

Dziś jest jednak wyjątkowy dzień. Febe wreszcie przyniosła moje upragnione bandaże, a ojczulek ma wrócić do Zaświatów. Koniec milczącej udręki! Aż nowe siły w człowieka wstępują. Serio! Z uśmiechem na twarzy pozwalam jej sobie pomóc usiąść i obserwuję jej ruchy. Jest profesjonalistką z krwi i kości, co nie znaczy, że wszystko już ze mną w porządku. Krzywię się niemiłosiernie, gdy dotyka tych najwrażliwszych miejsc.

- Wolałabym, żebyś jeszcze został w swoim uroczym gorsecie – mówi, patrząc na mnie poważnie, a ja mam wrażenie, że zaraz się jej rozpłaczę. Kręcę przecząco głową.

- Proszę, wszystko tylko nie to – niemal błagam ją rozpaczliwie. – Nie będę się jeszcze dużo ruszał. Słowo honoru – zapewniam ją zaraz i choć wiem, że nie bardzo mi wierzy, nie sprzeciwia się dłużej. Widzę po jej minie, że nie jest zadowolona, ale zaraz mrozi mnie spojrzeniem.

- Spróbuj złamać dane mi słowo, a zamienię cię w kamień – ostrzega chłodnym tonem. Nie musi dodawać nic więcej, bo choć zazwyczaj jest łagodną kobietą to gdybyście tylko zobaczyli ten jej wzrok, te ściągnięte rysy twarzy i ostry ton… po prostu przyznajmy szczerze, tej kobiecie nie warto podskakiwać. Dlatego też po raz drugi składam jej tę samą przysięgę i nawet, kiedy już nowy opatrunek jest gotowy, posłusznie wracam do łóżka. Oddycham z ulgą, dopiero gdy drzwi zamykają się za jej plecami. Co za kobieta… nie chciałbym mieć w niej wroga.  

Nie dane jest mi cieszyć się samotnością zbyt długo. Ojczulek przypomina sobie o mnie chwilę po wyjściu Febe i już zaraz widzę jego gębę w drzwiach. Cholera! Nie zdążam nawet zamknąć powiek, a on już siedzi obok mojego łóżka. Wzdycham ciężko niezadowolony ze swojej opóźnionej reakcji.

- Cześć – Victor nie czeka aż zrobię swój kolejny ruch, mimo że już unoszę dłonie w górę i zamierzam się przeciągnąć z głośnym ziewnięciem, a potem… no potem znów wrócić do udawania śpiocha. – Jak się czujesz? – pyta, siadając na swoim stałym już miejscu.

Bardziej żenującego pytania nie mógł zadać. Przecież ma oczy i widzi co jest grane. Po diabła jeszcze do tego pyta? Patrzę na niego z niedowierzaniem, ale wydaje mi się że już zorientował się jaką gafę popełnił, bo krzywi się przy tym.

- Bywało lepiej – odpowiadam w końcu litując się tym samym nad nim i rozterkami, które prawdopodobnie miał w głowie. Znowu milczymy, gdy Victor szuka kolejnego pytania, ale nie pomagam mu. Sam nie bardzo wiem co mógłbym mu powiedzieć, o co zapytać. Patrzę więc w sufit licząc mijające sekundy.

Jedna, druga… trzecia… piętnasta, ciche westchnienie wyrywa mi się z piersi. Najwyraźniej Śmierć sam nie wiem po co tu jest. Dwudziesta piąta. Zaczynam zaciskać delikatnie pięści i rozprostowywać palce. Z zadowoleniem orientuję się, że poszkodowana dłoń ma się w tej chwili znacznie lepiej. Pięćdziesiąta, zaczynam się trochę niecierpliwić. No bo chyba przyszedł tu w jakimś celu, no nie? To mógłby się odezwać. Powiedzieć to co miał do powiedzenia. Do diabła, przecież siedział tu już trzeci dzień. To chyba wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć język w gębie, no nie? Przynajmniej dla dorosłych, co nie? Dmucham sobie w grzywkę i przymykam oczy, żeby pomasować dwoma palcami swój nos. Ściskam lekko jego grzbiet, chcąc dodać sobie cierpliwości. Siedemdziesiąta trzecia sekunda, szlag no zaraz mu przyłożę. Trudno, Febe mnie potem zamieni w kamień, ale ile można! Dziewięćdziesiąta piąta, patrzę na Victora wilkiem, a on podłapuje moje spojrzenie. Jeszcze chwila, przysięgam! Setna…

- Tak – Victor wreszcie komentuje moją odpowiedź. Słucham? Czy on się nie nauczył, że nie wszystko trzeba mówić? Ech, naprawdę zaczynam rozumieć dlaczego jestem taki słaby w komunikację. – Ładnie sobie radziłeś z Lottą – zmienia temat na bezpieczny grunt. Od kiedy pamiętam rozmawiamy tylko o tym co zrobiłem dobrze, czego nie powinienem robić, jak poprawić moje umiejętności. W tym ojczulek czuje się najlepszy.

- Gówno prawda – warczę trochę mocniej niż bym tego chciał. – Nie radziłem – wywrócił oczyma. – Widziałeś co się stało, powinienem był potrafić ją odesłać, ale Akane… - zaciskam mocno wargi. Ta dziewczyna ma talent do pojawiania się nie tam gdzie trzeba w najmniej dogodnym dla mnie czasie. I chociaż mnie tym wkurza to wiem już, że tego nie uda się wyeliminować. Sic! Do końca życia z takim talentem?! Już sobie współczuję…

- Od czegoś trzeba zacząć, a to była twoja najlepsza próba.

Nie wierzyłem w to co słyszę. Czy on właśnie próbuje mnie pochwalić? Czy to jest właśnie to o czym myślę? Wciąż obserwuję go intensywnie i jestem pewien, że na mej twarzy maluje się mieszanka zdziwienia, niedowierzania i czegoś jeszcze. Sam nie do końca wiem co to jest. Nie wiem jak to nazwać, ale to dobre uczucie. Jakieś takie ciepłe. Zagryzam mocno wargi i uśmiecham się pod nosem. Może jednak istnieje cień szansy, że ojczulek pragnie ode mnie czegoś więcej niż tylko pójścia w jego własne ślady.

- Mógłbyś popracować nad szybkością. Widzisz to i brak siły cię zgubiło. Gdybyś tylko poświęcił na to więcej czasu to poradziłbyś sobie z nią śpiewająco. To i jeszcze inkantacja. Musisz koniecznie nauczyć się skróconych form ale i inkantacji w myślach. Wtedy już z niczym nie będziesz miał problemów. Dobrze, to zacznijmy od próby przywołania ducha zza bramy… - ojczulek skutecznie gnoi moją nadzieję, a mi robi się po prostu przykro. Czyli jednak, to tylko po to tu przyszedł… żeby przeprowadzić mi pieprzony trening. Patrzę na niego z wyraźnym powątpiewaniem. Nie mam sił na takie zabawy. Nie mam też na nie ochoty. Nie chcę tego robić. Zaciskam mocno pięści.

- Nie chcę – mówię twardo.

- Gave, jeśli tego nie zrobisz to prędzej czy później zginiesz – Victor wpatruje się we mnie z zaciętym wyrazem twarzy, ale ja znów kręcę głową.

- Nie chcę – warczę. – Nie teraz – odwracam spojrzenie i już zamierzam ponownie wrócić do udawania snu tak długo aż on wreszcie odejdzie do tych swoich ukochanych zaświatów, ale Śmierć ma inne plany. Łapie mój podbródek i zmusza mnie do spojrzenia w jego oczy, tak łudząco podobne do moich własnych, tylko zdecydowanie bardziej naznaczone czasem. Przez myśl przechodzi mi, że jeśli chodzi o niepowodzenia w życiu mógłbym już z nim konkurować, ale pozostawiam ją sobie. Nie mam dziś siły na takie przepychanki. Właściwie to na nic ich nie mam, ale do Victora to chyba nie dociera.

- To czego chcesz? – pyta i czuję, że faktycznie nie ma bladego pojęcia o tym co mi w duszy gra. – Czego ode mnie oczekujesz? Staram się do ciebie dotrzeć, cierpliwie znoszę twoje humory. Siedzę tu i olewam swoją pracę…

- Nie wyjeżdżaj mi tu ze swoją pracą! – krzyczę na niego. – Nikt cię o to nie prosił! Nie prosiłem cię, żebyś został! – przypominam tracąc cierpliwość a ojciec mieli w ustach przekleństwo i nabiera głębokiego oddechu.

- Czego ode mnie oczekujesz, Gave? – ponawia swoje pytanie, a ja mam na końcu języka słowa, których potem mogę żałować. No właśnie? Czego od niego chcę? Dobre pytanie… sam nie wiem czego mogę chcieć… a nie, właściwie to nie prawda. Oszukuję tu teraz samego siebie. Doskonale wiem czego chcę i wiem też, że Victor mi tego nie zapewni, a mimo to przypominam sobie słowa Rei. Mam nie zakładać kto coś może a czego nie, tak? Ugh… cóż może warto to przetestować na moim pożal się boże ojczulku.

- Nie potrzebuję trenera – warczę. – Świetnie sobie radzę budując mięśnie w tym ciele. To nie moja wina, że było tak zaniedbywane przez te wszystkie lata. Dobrze wiesz, że Gavin miał przeklętą awersję do wszystkiego co wiązało się z ruchem – zaczynam od tego, czego zdecydowanie od mężczyzny nie chcę.

- Chcę… - waham się jeszcze przez moment, czując że te słowa tylko nas od siebie oddalą. Victor nie zrozumie, a ja będę miał to swoje cholerne potwierdzenie, że niezawodna Rei jednak czasami potrafi się mylić. – Chcę mieć kogoś kto zawsze stanie po mojej stronie – wyduszam wreszcie z siebie.

- Przecież masz… - Victor mruga z wyraźnym niezrozumieniem. – Oni wszyscy tutaj…

- NIE! – znów przerywam mu podniesionym głosem. – Nie rozumiesz – mówię już trochę ciszej, czując łzy na swoich policzkach i przeklinam się za nie w duchu. Boże jaki ja jestem żałosny! Akurat przy nim nie chcę płakać, ale nie mogę już tego powstrzymać. – Oni… - zaczynam próbując dobrze to ująć w słowa, co wcale nie jest takie łatwe. Przecież właściwie nikomu tego jeszcze nie mówiłem. No dobrze, może i w złości gdzieś tam wyleciało, ale na pewno nie w takim kontekście. Zaciskam mocno pięści, wbijając spojrzenie w swojego ojca. – Ryu ma Rei, ona jest jego przyszywaną mamą… ona zawsze stanie po jego stronie, nie ważne co zrobi. No i ma też Meliodasa – zaciskam mocno wargi. – Nawet jak się potknie i zrobi coś niewybaczalnego… - oddycham głęboko. – Próbował mnie zabić, pamiętasz? – zgrzytam zębami. – A oni i tak stanęli po jego stronie. Pewnie mu przygadali, ale… ale nie znienawidzili go. Nie wygonili z domu, dalej normalnie z nim rozmawiają – szepczę. – Akane… Akane ma Niklausa, Natana i Shiyę. Oni stoją za nią murem. Nieważne co zrobi zawsze wie, że kogoś przy sobie ma. Mogłaby popełnić największe głupstwo świata, a w domu i tak znajdzie schronienie i ciepłe słowo… - głos mi drży i zdaję sobie sprawę z tego, że zaraz nie będę w stanie dokończyć myśli, ale Victor marszczy nagle brwi i wzrusza ramionami.

- Ty też ich masz. Za tobą też staną murem – przypomina mi, a ja z bezsilności zaciskam pięści.

- NIE! – powtarzam niczym pieprzona katarynka. – Nie, kiedy zrobię krzywdę ich dzieciakom – oddycham głęboko. – Jasne, spróbują… ale w ogólnym rozrachunku staną zawsze po stronie swoich dzieci – zaciskam pięści i płaczę. – Ja też chcę mieć kogoś takiego, tato – kończę, patrząc na niego z niemym błaganiem w oczach. – Potrzebuję kogoś takiego… a nie kogoś przy kim będę się zastanawiał co o mnie pomyśli, gdy zrobię coś złego jego dziecku – szepczę, licząc że znajdę w nim zrozumienie. – Nie potrzebuję trenera, nauczyciela, pomocnika… ja, ja potrzebuję swojego ojca. Takiego, który przyleje innemu jak ten będzie miał do mnie jakieś „ale”… takiego, który powie mi, że wszystko się jakoś ułoży, gdy życie zwali mi się na głowę. Takiego, który powie że rozumie, gdy mu powiem że nie wiem co robić gdy wpadnę z jakąś dziewczyną… - ciągnę coraz bardziej niezrozumiałym głosem, odnosząc się do ciąży Akane i staram się postawić do pionu. Bezskutecznie.

- Ech… przecież wiesz, że zawsze cię obronię – mówi Victor i odgarnia kosmyki włosów z mojego czoła. – Zawsze – powtarza.

- Obronisz tak… ale ja czasem nie potrzebuję obrony. Potrzebuję tylko zrozumienia… potrzebuję kogoś komu mogę się wypłakać i kogoś komu mogę wykrzyczeć wszystko… kogoś kto… po prostu będzie w takich chwilach – zaciskam mocno wargi.

- Gave, ja nie jestem człowiekiem – przypomina mi Victor, a ja czuję że się zapadam. Moje uczucia znów zostały podeptane. Uśmiecham się słabo i zamykam oczy. – Nie mogę przy tobie być za każdym razem jak coś cię zaboli – ciągnie, wbijając kolejną szpilę w moje już i tak poharatane serce. A co tam! Dawaj dalej! Ja sobie poradzę, przecież wszystko przetrwam. Nic trudnego. – Moja praca mi na to nie pozwala – kończy Śmierć, a ja już nie wiem jak do niego dotrzeć. Próbowałem, co nie? Próbowałem. Nikt nie może mi teraz zarzucić, że tego nie zrobiłem. Nawet Rei.

- To idź i się udław tą swoją pracą – mamroczę pod nosem. – Daj mi już spokój, nie chcę mi się więcej z tobą rozmawiać.

Kończę tę rozmowę i obracam się na bok, stękając przy tym lekko, bo gdzieś w połowie ruchu przypominam sobie, że żebra jeszcze nie są w najlepszej kondycji, ale dalej w to brnę. Przecież teraz się nie zatrzymam. Victor wstaje i idzie do drzwi. Słyszę jego kroki, automatycznie liczę ich ilość. Otwiera drzwi wpuszczając do środka ciepły powiew wiatru i nie wychodzi. Słyszę jak nabiera głębokiego powietrza w płuca.

- Mogę tylko obiecać, że się postaram, Gave – rzuca nagle i to dość niespodziewanie. – A tę dziewczynę… - zaczyna, a ja zwracam twarz w jego kierunku. – Jeśli ją kochasz to powinieneś z nią porozmawiać – dorzuca.

- Teraz to chyba na to już za późno – wywracam oczyma. – Uciekła, zawsze ucieka…

- A ty zawsze odpuszczasz – dokańcza mężczyzna i puszcza mi oczko, a potem znika. Nie wiem, kiedy znów go zobaczę i nie mam pojęcia co mam myśleć o jego zachowaniu. Nie wiem czy cokolwiek zrozumiał i dalej jestem w kropce, ale… jakoś lżej mi na duchu. Oddycham trochę spokojniej i nawet pozwalam sobie na delikatny uśmiech, zanim opadam na poduszki.

3 komentarze:

  1. Kolejny na terapię! XD No jestem ciekawa jak to dalej wyjdzie z relacją syn-ojciec. Bardzo przyjemnie się czytało, lekko jeżeli chodzi o styl. Treść już nie taka lekka, ale trzymam kciuki za Gava. Nie zazdroszczę mu tej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie.
      To jest chyba właśnie to czego jemu najbardziej brakuje. To od czego zaczynają się wszystkie problemy, a Victor... myślę że on się gubi w tym wszystkim jeszcze. Nie wie do końca co zrobić jako ojciec, ale gdzieś tam małe kroki zaczął stawiać w przód.

      Usuń
  2. Czyta się lekko, nawet bardzo. Wręcz frunie przez opowiadanie. Współczuję trochę Gavowi tej sytuacji z ojcem. To też trochę wyjaśnia jego charakter.

    OdpowiedzUsuń

^