Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

Koniec początku


Praca w pełnym słońcu, na podmokłym terenie, nie była niczym przyjemnym. Abbadon dowiedział się o tym z pierwszej ręki, tuż gdy wiosna chyliła się ku końcowi, a upał zaczęły doskwierać coraz bardziej. Dlatego też, chodził jedynie w skórzanych spodniach, co chwila sięgał po ręcznik, aby przetrzeć mokre od potu ciało. Odetchnął ciężko, po czym spojrzał na swojego pracownika.
Cogg, którego zatrudnił Abbadon, zajmował się obróbką kłód, co wychodziło mu całkiem nieźle. Jak na orka.
Zielonoskóry spojrzał na swojego przełożonego, nieco zdziwiony.
— Coś się stać, szefie? — zapytał.
— Nic, nic, Cogg. Trzeba pójść po nowy bal. I go jeszcze dzisiaj obciąć. — rzekł blondyn, sięgając po bukłak. Pociągnął z niego ogromnego grzdyla, by potem rzucić go ku orkowi. Ten złapał naczynie, kiwając głową.
— Ja możeć pójść. — rzekł ork, z trudem odkręcając bukłak. Ze wszystkich narzędzi, jakie Abbi posiadał, piły, topory, jeszcze większe piły, młotki, dłuta… Z nich wszystkich, Cogg był chyba najbardziej tępy.
— Siedź. Zrób tą belkę do końca, jak przyjdę to zrobisz sobie przerwę.
— Dobrze, szefu. — mruknął ork, w końcu dostając się do bukłaka z wodą, o mały włos nie wylewając go sobie na twarz.
— Tylko proszę cię, nie spal mi warsztatu… Dwa razy na tydzień wystarczy… — mruknął blondyn, po czym wziął siekierę w dłoń, zarzucił ją sobie na bark, po czym ruszył… — A. I proszę cię, zmień te ściery na świeże. Znajdziesz je w moim namiocie. Bo te niedługo będą sterczały od potu!
— Zug, zug. — odparł twierdząco ork, po czym beknął głośno, na całą wioskę.
— Ja pierdolę… — Abbadon mruknął pod nosem… Gildia cieśli nie chciała się zapędzać do nowopowstałej wioski, dlatego też musiał się użerać z rekrutacją na własną rękę. A że nikt nie był chętny… Znalazł największego debila w tej części Mathyr. Przynajmniej dobrze ciosał drewno. Nie powierzyłby ścinania i przynoszenia drzew do warsztatu, bo szczerze, bał się o jego zdrowie. Nawet toporu trzymać nie umiał, zaprawdę, dziwny był to ork.

Jakiś czas później, znalazł odpowiednie drzewo, które z ciężkim jękiem spadło na ziemię. Dawny demon wojny westchnął, po czym zaczął obcinać gałęzie, narośla, wszelkie grzyby, jakie porastały na korze. Zdaniem Abbadona, ten teren był obfity w dobre drewno. Sam fakt, że był to w miarę dziki teren, zamieszkały dopiero niedawno… A padało tu często, bagna były kolejnym czynnikiem, mającym wpływ na jakość i twardość drewna… Aż zdziwiło go, że nikt się tu wcześniej nie zapuścił… Chociaż kurwa, był tu dopiero dwa miesiące. Nie znał do końca historii tego miejsca, w Argarze rozmawiał tak naprawdę tylko z Melanie i Niklausem… No i z tym debilem jebanym… Ahhh, początki każdego biznesu posysają gargantuicznego chuja…
Po srogiej obróbce, wyprostował się, po czym sięgnął do bandoliera, by wyciągnąć z niego kredę, koloru czerwonego, tak, by Cogg wiedział, jaki to typ drewna. Może nie umiał czytać, ale przynajmniej nie był daltonistą.
Każdy normalny człek, pociąłby drewno na kawałki, odłożył na bok, poszedł po powóz… Ale Abbadon był kretynem, więc wsunął siekierę w tył bandoliera, a następnie zarzucił sobie długą kłodę na bark. Może i nie miał pamięci, większości mocy, lecz nadal potrafił podnosić ciężary… Z tego co słyszał od Chrisa, kiedyś przyciągnął statek odpływający z portu, ot, bo mógł… Albo jego przyszywany syn miał bogatą wyobraźnię, albo naprawdę stracił większość swej mocy…
Co prawda parę razy obił się o inne drzewa, jakoby nie szedł wydeptaną ścieżką, tylko tą, którą wcześniej tu przyszedł. Szedł z podniesioną głową, myśląc o tym, jak opierdoli sobie potrawkę z królika…Co prawda, jeszcze go nie złapał, ale na samą myśl o nim, szedł żwawiej. Dopóki nie usłyszał kroków.
A raczej szybkiego tupotu, zielonoskórego, biegnącego w jego stronę.
— Cogg! — krzyknął blondyn. — Mówiłem, że nie chcę pomocy!
Ork dobiegł, z zadyszką, po czym stanął przed swoim szefem.
— To nie tak. Ktoś przyszed do warsztata. Miał miecz, mówił, że przyszedł po twoja głowa, szefie… — rzekł ork, zdyszany, jakby właśnie wyszedł z Wolnej Wisterii.
Abbadon od razu zrzucił kłodę z barku, dobywając siekiery.
— Jak wyglądał? Czym pachniał?
— Nie wiem. Miał kaptura… Pachniał… Dziwnie. Nie jak ty, szefie…
Co do jego inteligencji miał wątpliwości, jednak co do jego zapachu… Żadnych. Skoro to nie był demon…
— Ukryj się. A najlepiej zostań tutaj… Będzie niebezpiecznie…
Ork posłuchał, a Abbi z biegiem, ruszył w stronę tartaku.
Gdy już dotarł na miejsce, obejrzał się wokół. Nie zobaczył nikogo, ani niczego podejrzanego… Żadnych kroków… Ale panowała dziwna cisza. Żaby nie kumkały, ptaki przestały śpiewać, okoliczny dzięcioł nie podkradał mu interesu… Coś było nie tak. Powoli podszedł do warsztatu, by zajrzeć do środka pobieżnie. Wszystko było na miejscu…
Ledwo sparował proste cięcie, nienaturalnego skrętu ręki, odbił ostrze które leciało wprost na jego gardło. Obejrzał się za siebie, lecz jedynie kątem oka dostrzegł czarną sylwetkę, która przemknęła zaraz obok niego.
Złapał siekierę bliżej stali, po czym zrobił kilka kroków w tył, jakoby przy wejściu do warsztatu, miał nikłe szanse. Cień mógł do niego wbiec… Postanowił stanąć na środku ścieżki… Oddychał powoli, oszczędnie, cały czas wzrokiem szukając czegoś nadnaturalnego… Najgorsza była aura… Tego czegoś. A raczej jej brak. Przywykł do walczenia ze spoconymi oponentami… A teraz? Nie czuł nic.
Kolejne cięcie spadło z nieba, tym razem Abbadon był szybszy. Odbił uderzenie najmocniej jak potrafił, przez co, dostrzegł cienistą sylwetkę, zakapturzoną osobę, z której ciemność wylewała się niczym, niczym woda z dziurawego skafandra… Odbicie długiego miecza, jak dostrzegł Abbadon, był strzałem w dziesiątkę. Skontrował ciosem sierpowym, wykonanym ze skrętem biodra. Sylwetka poleciała, prosto w ścianę tartaku, odbijając się od niej, wypuszczając przy tym miecz. Jak dobrze, że nie oszczędzał się, przy robieniu ścian… Gdyby to był inny budynek, pewnie jegomość wleciałby do środka…
Jegomość zwinął się z bólu, mając problem ze złapaniem oddechu… Abbadon poczekał, opierając dłonie o siekierę.
— Kimże jesteś waćpan? Machasz tym mieczem jak cepem… — zarechotał, obserwując, jak postać się podnosi. Nie czuł od niego niczego… Aczkolwiek to nie miało znaczenia. Przy takiej szermierce, prędzej kurwie do klasztoru, niż jemu do lazaretu.
Młodzieniec podniósł się, łapiąc z długi miecz. Wbił go w ziemię, by oprzeć się na nim, podnosząc się z klęczków. Zdjął kaptur, ukazując alabastrową czuprynę. Różne oczy, wbiły się w niebieskie oczy Abbadona. Widział w nich pogardę. Nienawiść. Strach… To wszystko, wypisane z taką samą intensywnością, zarówno w złotym, jak i fiołkowym oku.
— Jestem Imperius. Syn Kitraxa i Charni. Tych, których zabiłeś, Abbadonie, niszczycielu światów.
Słysząc te imiona, blondyn jedynie powiódł wzrokiem po ostrzu, jakie młodzieniec dzierżył. Niezła robota. Widział to nawet stąd.
— Wybacz, ale nie wiem o kim mówisz. Jeśli chcesz, możemy to rozwiązać, przy… — nie zdążył skończyć, kiedy czarna mgła zaczęła się wokół niego roztaczać… Sekundę po tym, nie widział nic na długość swojej ręki. — …herbacie. Kurwa. Pustka. — stwierdził instynktownie, po zapachu aury… Stał tak, przez chwilę, w czerni kręcącej się wokół niego, jakby stał w oku cyklonu. Nie widział już swojego oponenta, nie widział nawet końca siekiery, którą trzymał przed sobą… Cholera.
Zamknął oczy.
Odetchnął głośno.
Cięcie spadło, znowu na jego plecy. To stawało się przewidywalne, oponent najwyraźniej liczył na prosty szych od tyłu, szybkie zakończenie wszystkiego… Przez co Abbadon wiedział, jak zareagować, gdy kolejne cięcie poleciało, tym razem frontalnie, na jego gardło. Uchylił się, patrząc na miecz, który zajeżdżał tym samym, co chmura. Najwyraźniej ostrze chłonęło aurę jegomościa, ot ciekawostka…
Stanął w rozkroku, z toporem przy podbródku… Tym razem otworzył oczy, śledził zachowanie chmury. Wydawała się gęstsza, tam, gdzie słyszał kroki… Dlatego też zrobił krok do przodu, zamachnął siekierą w dół, tępym końcem podcinając Imperiusa. Chmura się rozmyła, a młokos leżał z wyciągniętym ostrzem w stronę demona… Blondyn się uśmiechnął, powoli podchodząc do białowłosego, by wolną ręką, złapać za ostrze miecza, odrzucając go na bok. Cóż. Rozcięcie dłoni, w zamian za rozbrojenie przeciwnika, to wymiana, którą przyjąłby zawsze.
— Poddaj się dzieciaku. Nie pokonasz…— przerwał, gdy z dłoni białowłosego wystrzelił promień oślepiającego światła, wprost na stal, która zaczęła się topić… Kropla rozgrzanego metalu spadła na dłoń Abbadona… Ten nie zrobił sobie z tego nic… Odporność na ogień, miała swoje zalety, nawet po utracie mocy… Odrzucił topór, mając nadzieję na dokończenie roboty pięściami… Wtedy jednak, z drugiej ręki Piusa wystrzeliły dwie macki, które oplotły się wokół jego głowy…

Nagle znalazł się tam… Na polanie. Stał przed nim Kitrax…
— A więc zginiesz odważniejszy niż większość. — wyrzekł, wycofując się, patrząc na to, jak dwójka kompanów zajmuje się zbiegłym demonem… Obudził się nagle. To… Wspomnienie… Spojrzał na białowłose dziecko, które kurczowo trzymało się sukienki matki…
Imperius.
Nefalem.
Mieliśmy go znaleźć, pozbyć się rodziców… Renegatów. Sprzeciwili się naturze, stworzyli potwora, który z rogami mógł wejść do Edenu… Kurwa… To ten dzieciak…

W tym samym czasie, Pius trzymał Abbadona na uwięzi, siłując się z nim, na umysły. On go nie pamiętał. Tylko dlaczego? Jak on u licha się tu znalazł?! Pytania zadawały się same, lecz odpowiedzi nie było gdzie szukać… Cholera, miał ciężki umysł. Nie że był inteligentny… Takie starocie widziało tyle, co historia wszechświata… Powoli, na czworaka, starał się sięgnąć po miecz, końcówkami palców zahaczając o rękojeść…

Abbadon widział wszystko, to, jak zabawił się z matką Imperiusa, gdy w krzykach błagała go o litość, o skrócenie jej cierpienia… On nie słuchał, rozkoszował się, delektował cierpieniem… Dopiero po chwili, podcinając jej gardło.
— Bóg pozna swoich… — zarechotał, po czym popatrzył na białowłosego, uciekającego w pole… Nagle, coś go zatrzymało… Dziwny ciężar spłynął na jego barki, łza spłynęła po jego policzku… Kurwa. Ciężar grzechu.
Pius dosięgnął broni, lecz nadal dzielił go dystans, około czterech metrów od demona… Mimo wyrzutów sumienia, niezrozumienia w jego oczach, gdy wyrzekł swe imię, nadal chciał zemsty. Ciężar więzów, jakie trzymał na blondynie, powoli stawał się coraz większy. Pomógł sobie wstać mieczem, by zacząć powoli iść w stronę demona, który drgał, poruszał się nienaturalnie… Znamię, pentagram na jego boku, zaczął nagle się tlić…

Demon zapamiętał tamtą noc, jakby to było wczoraj... Gdy ciężar jego czynów, tego co popełnił we wszystkich wymiarach, spowodował, że nie mógł się podnieść z własnego łoża, łzy wylane za tyle istnień… Tyle światów, które zniszczył… Wężowe oczy, które dręczyły go we snach, koszmary… Kilka tygodni minęło, gdy wziął cokolwiek do ust… Gdy poszedł w końcu do klubu, w tamtym świecie…

Ciężar stawał się zbyt wielki, by Pius mógł go dłużej utrzymywać. Jakby umysł jego ofiary się rozszerzał… Do tego piekielne znamię, które zapamiętał z demonologii… Wyciągnął miecz, w stronę jego nagiej klatki piersiowej… Jeszcze dwa kroki, był tak blisko… Zemsta na wyciągnięcie ręki… Posłałby go do tej samej otchłani, na jaką skazani byli jego rodzice… Kurwa. Jeszcze jeden krok…Czubek  ostrza dotknął już skóry…

Wtedy, w klubie, gdy zabijał swoje smutki, gdy kolejny kieliszek wódki spływał do jego ścierpniętego gardła… Wtedy, zobaczył ją. Po drugiej stronie baru. Chuda sylwetka, czarne włosy, onyksowe oczy, które wbiły się w te jego… Ten delikatny uśmiech… Melanie…

Więzy zerwały się niemal natychmiast. Abbadon poczuł sztych ostrza, który wbił się w jego brzuch… Złapał ostrze, po czym wypchnął je ze swojego brzucha. Spojrzał prosto w oczy Imperiusa… Zobaczył w nich strach…
— Dzięki. — odparł z wdzięcznym, spaczonym uśmiechem… Rogi zaczęły wyrastać z jego czoła, skóra poszarzała chwilę potem…
Pius odetchnął, by złapać miecz oburącz. Cokolwiek się teraz stało, nie było to dobre… Szczególnie, że znak bafometa na jego brzuchu przestał lśnić…
— Wykonywałem rozkaz. Nie ja jestem odpowiedzialny, za ich śmierć… — mruknął Abbadon, a w oddali, otworzył się portal. Demon wyciągnął w jego stronę dłoń, by po chwili złapać dziwny miecz z ciemnej stali, z płonącymi runami na klindze… Pius poczuł jego aurę… Gdy trzymał ostrze w dłoni, jego wewnętrzna energia, była jeszcze cięższa, niż poprzednio… Kurwa. I to nie była aura demonów.
— Nieważne. Po twoim truchle, znajdą się kolejne! — wykrzyczał młokos, po czym ruszył na demona, starając się go dźgnąć… Próba spoczęła na marnym, demon odbijał każdy cios za łatwością, cały czas patrząc mu w oczy. Może technika Piusa nie była najlepsza, lecz prędkość, naturalna siła i szybkość sporo wynagradzały. Tylko nawet nie mógł go drasnąć…
— Kto… — zaczął Pius, wchodząc w ten dziwny taniec ostrzy z Abbadonem, który z nudów, schował rękę za plecy, nie przerywając fechtunku. — Nauczył cię… Walczyć?! — wykrzyczał, uderzając z furią, tylko po to, by jego klinga spoczęła na gardzie blondyna.
— Michał. — uśmiechnął się Abbi, po czym, wypchnął ostrze do przodu, a miecz w jego dłoni zapłonął, w mgnieniu oka zamieniając się w kiścień, z długim łańcuchem, który oplótł się wokół ramienia Piusa, po czym przyciągnął go do siebie, by nadziać jego twarz na soczystego prawego sierpowego. Tym razem młokos poleciał w drzewo, z mocą tak wielką, że Pius przez chwilę myślał, że złamał kręgosłup. Splunął krwią w ziemię, by z furią podnieść obie dłonie w stronę Abbiego. Z jednej wypłynęła kula światła, za to z drugiej, kula ciemności… Te, połączyły się przed demonem, tworząc swego rodzaju eksplozję energii, kulę ognia, falę uderzeniową, przez którą, Pius poleciał z powrotem na drzewo, nadziewając się na skruszone przez siebie drzewo… Ostatkiem sił, przyzwał do siebie światło, by to, objęło jego ciało, lecząc go kompletnie ze wszystkich ran… Nie miał już energii na kolejne zaklęcia, zmęczony, z posmakiem krwi na języku, wstał, obserwując chmurę, która pozostała po eksplozji…  Nie widział w niej nic… Ale miał nadzieję, że załatwił chuja… Miesiąc medytacji, lekcji fechtunku… Jeśli to wszystko, miało pójść na marne…
Z chmury wyszedł szaroskóry, rogaty demon, dzierżący okrągłą tarczę… Mógł przysiąc, że to był ten miecz…
— Muszę przyznać, młody… Jesteś pomysłowy…
Pius na chwiejnych nogach, cały w pocie i krwi, podniósł się, zrobił wykrok do przodu, miecz złapał mocno za miecz obiema dłońmi, dysząc kurczowo…
— Ale to za mało. — dodał Abbadon, a ostatnie, co Pius miał przed oczami, to sylwetkę szybszą niż dźwięk, kształt tarczy, który mignął mu, zanim stracił przytomność.


— I co z nim zrobić, szefu? — zapytał ork, dźgając młokosa patykiem.
— Najlepiej nie podchodź, bo czuję, że zaraz się obudzi. — mruknął blondyn, patrząc na wbity w ziemię miecz. Apocalipto… Jak on dawno nie trzymał go w ręku… Ostatni raz, gdy jeszcze wyjeżdżał w szarej pogoni, gdy jeszcze był jeźdźcem… Ciekawe, że miecz odpowiedział na jego wezwanie, akurat teraz. Akurat, gdy go najbardziej potrzebował… Zabawne.
Pius kaszlnął, po czym zachłysnął się ogromnym wdechem, jakie złapał w swe prawie martwe płuca. Ork od razu salwował się ucieczką, za swojego pana.
— Kurhwa… — wyszeptał Pius, po czym wyrzygał zawartość swego żołądka, w ekskluzywnym bonusie, w postaci krwi…
Abbi zaśmiał się, widząc, że młody był twardszy, niż cokolwiek, co stanęło na jego linii, gdy dzierżył miecz zniszczenia. To było w pewien sposób intrygujące. Chociaż biorąc pod uwagę to, że był nefalemem… Powinien się spodziewać tej wytrzymałości.
— Zanim cokolwiek zrobisz, wiedz, że tym razem po prostu ci zetnę łeb. A szkoda by była, boś całkiem ładny. — zaczął, gdy chłopak skończył rzygać.
— Czemu… To zrobiłeś? — zapytał słabo Pius, szukając w okolicy miecza. Blondyn zacmokał, nieco zawiedziony. Rzucił mu miecz pod nogi, po czym zarechotał.
— Co zrobiłem? Zabiłem twoich rodziców? Bo miałem taki rozkaz. Bo byłem niczym innym, niż psem na posyłki. Zero refleksji, zero wyrzutów sumienia. Do czasu… Do czasu, gdy na ciebie spojrzałem. Nie wiem, co się wtedy stało, ale… Obudziło się we mnie człowieczeństwo. Już nigdy nie zabiłem niewinnej istoty. Tylko z przymusu. Zmieniłem się, Imperiusie. Nie jestem tym, z kogo mnie uważasz. — skończył Abbi, po czym się rozejrzał, jakby kogoś wyczekiwał.
— Czyli kto ich zabił? — zapytał Pius, już bez nienawiści, pogardy… Jakby to wytłumaczenie całkowicie stępiło jego emocje.
— Szatan. A kto inny. — Abbi podrapał się po brodzie, po czym popatrzył na swój zregenerowany brzuch. — Ale muszę ci podziękować. Cierpiałem na mocną amnezję… Ale większość rzeczy już mi przypomniałeś. — uśmiechnął się, swoim szarmanckim uśmiechem, po czym ruszył, w stronę młokosa, na co ten odruchowo przeczołgał się w tył. — Spokojnie. Mamy wspólnego wroga. — wyciągnął dłoń, w stronę Piusa, a ten, chwilę na nią patrzył. Splunął jeszcze krwią i kawałkiem zęba, po czym złapał jego ramię, podnosząc się.
— Szatan.
Abbadon uśmiechnął się, kiwając głową.
Nagle, obok nich, otworzył się dziwny portal. Z niego, wyszła zbrojna sylwetka, kobieta, która z lekkim kołysem bioder podeszła do wbitego w ziemię miecza. Była opancerzona od stóp, po palce, jednak, gdy czarna zbroja, niczym symbiot, otworzyła się, wszyscy trzej obecni mogli zobaczyć blond kobietę, o niebieskich oczach, w których nie było krzty emocji, czy duszy…
— Mógłbyś już tak nie robić, tato? — zapytała.
— Wybacz, zrobiłem to instynktownie. Nie wiedziałem nawet, że nadal potrafię go przywołać. — wyjaśnił Abbi.
— Bla, bla. Miło cię widzieć. Ile to już minęło? Odkąd się widzieliśmy? A. No tak. Mam to w dupie. — uśmiechnęła się sztucznie, po czym się ukłoniła. Zarówno Pius, jak i Cogg, patrzyli na kobietę w bezruchu. — Ważne że stare kości nie rdzewieją, a młode… — tutaj spojrzała na Piusa, delikatnie zagryzając wargę. — Młode się nie kruszą… Przedstawisz mnie może z kimś, komu właśnie spuściłeś wpierdol, tato?
Abbadon odchrząknął, po czym stanął między Piusem, a córką.
— To jest Nefalem. Imperius. — zaczął.
— Mów mi Pius… — powiedział lekko z bólem, po czym popatrzył na Abbiego.
— Emmm… A to, moja córka. Furia. Zastępuje mnie w…
— Daj spokój, nie wie nawet, czym są jeźdźcy. Po prostu Furia. — odparła dziewczyna, po czym wyjęła miecz, z ziemi, a ten, rozpłynął się w jej ręku, przybierając formę ornamentowej zbroi na ramię.— Miło było, ale ja muszę spierdalać do Nibiru. Napisz mi czasem, albo kartkę wyślij… Wojno.
Po tych słowach, kobieta aportowała się, zostawiając mężczyzn w niezręcznej ciszy.

— Napijesz się czegoś, Pius? Mamy bimber z jagodami. — zapytał Abbi, przerywając niezrękę.
— Mogę… I tak, nie mam planów na… Życie. Chciałem cię zabić, a to jest bez sensu.
— Życie i śmierć, oba nie mają sensu. Dopóki nie tchniesz sensem w bezsens. — odparł Abbi, powoli ruszając w stronę warsztatu.
— Aha.
— Trzeba cię nauczyć walczyć. Bo może i jesteś szybki, czy silny… Ale to nie wystarcza. Samą siłą, szybkością, czy nawet magią, nie zabijesz nawet piekielnego ogara.
Pius zastanowił się przez chwilę, by odetchnąć ciężej.
— Nie żebym wiedział, jak walczyć, czy kontrolować to co jest we mnie… Przyjmuję twoją propozycję, mistrzu Abbadonie.
— Podoba mi się twoje podejście, młody. Możesz mnie tak tytułować. Nie, musisz mnie tak tytułować! — zarechotał ciepło, klepiąc Piusa solidnie w plecy, na co ten ponownie stracił oddech. — Popracujemy nad twoją techniką. Bo machasz tym mieczem, jakbyś z fiutem po prośbie chodził.
Obaj zarechotali, a Cogg szedł zaraz za nimi, drapiąc się po głowie, zadał zajebiście ważne pytanie.
— Ale jak ze fiutem?

5 komentarzy:

  1. Cieszę się, że chłopy w końcu się dogadały. I oczywiście z faktu, że Abi odzyskał chociaż trochę pamięci. Genialne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyjemnie się to czyta, akcja przepleciona humorem, dobra robota! ^^ Przyczepić mogę się jedynie do tego, że przy czytaniu opisu walki nie zawsze jest pewne kto zadał jaki cios, ale są to tylko pojedyncze momenty, zdecydowana większość jest jasna. Rozumiem, że Argar ma nowego mieszkańca? Warto zapamiętać. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie, zgadza się, Pius wylądował w Argarze :D

      Usuń
  3. Coś szybko ten Pius odpuścił, ale z jednej strony rozumiem. Dostał w dupsko i odpuścił. Postanowił się sprzymierzyć do pokonania wspólnego wroga. Dobre opowiadanie, czytało się świetnie. Opisy walki robisz super! A córka Abbadona mnie kupuje xD

    OdpowiedzUsuń

^