Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

Zjednoczenie

 


Zjednoczenie



Pożar. Ogień. Dźwięk kopyt. Szczekot stali… Kakofonia dźwięków wybrzmiewała coraz głośniej w głowie Znachora, mimo że biegł w głąb lasu, uciekał od swojej płonącej posiadłości. Całe pięć lat ciężkiej pracy,  jego dorobek, jego sposób na życie… Jego przeszłość, przyszłość. Wszystko stanęło w płomieniach. A on nawet nie zdążył wziąć papierów, dokumentów, kontraktu z bractwem… I jeszcze zostawił Onyx w tyle.

Nie potrafił jej pomóc, nie wiedział nawet jak mógłby to zrobić. Strach kompletnie sparaliżował jego myślenie. Trzymał się kurczowo ramienia, które uszkodził, gdy deska z sufitu uderzyła go w ramię.
~ Wróć tam… Zabij ich! ~ wyszeptał ostro cienisty, przez co Pius ścisnął oczy w bólu, odbijając się od drzewa, swoim rannym ramieniem. Zawył z bólu, salwując się ucieczką, przeskakując po krzakach, gałęziach, które boleśnie ocierały jego wątłe ciało. 

— Nie! Poradzi sobie! — a raczej do dwójki pasożytów, jakich miał w sobie. Czuł ich prezencję, zawsze pojawiała się przy silnych emocjach, przy adrenalinie. Czuł zarówno cienistego, jak i tego drugiego…
- Jesteś tchórzem, Piusie. Brzydzę się tobą. Stań i walcz, jak na mężczyznę przystało! - świetlisty gość Piusa zmaterializował się obok jego wizji, lecąc niczym duch, obok biegącego chłopaka.
— Nie umiem! Nie potrafię! Nie umiem krzywdzić innych! — łzy spływały po jego policzkach, czuł się, jakby to wszystko miało się skończyć, jakby zaraz miał przyjść po niego ponury żniwiarz… Większość życia i tak spłonęła w tamtym domostwie…
- Skoro nie chcesz walczyć, to może chociaż sprawdź, czy Onyx żyje? W końcu tak lubieżnie żeś się z nią obcował… - zakpił świetlisty, starając się sprowokować młodzika. - Czas najwyższy, abyś przestał uciekać.
— Poradzi sobie… Błagam kurwa, pomóżcie mi obaj! — wykrzyczał sfrustrowany, a widząc przed sobą ciasny gąszcz drzew, wezwał do siebie światło. Przez to, duch świetlistego spłynął do jego ręki, formując się w jasną niczym mała gwiazda kulę, którą Pius cisnął przed siebie. Kula światła wybuchła, formując przed nim tunel, w który wbiegł.
~ Zatrzymaj się, do chuja! PIUS!!! ~ bolesny jazgot cienistego uderzył jak niczym dzwon, a młodzik wykrzyczał w agonii…
— ŃIE!!!
Skarpa, z jakiej się osunął prowadziła do szerokiego przesmyku skalnego, chłopak nie zdążył zareagować, jedynie patrzył, na skały w które leciał. Odbił się dwukrotnie, między kamiennymi ścianami, niczym lalka, wpadając do środka, lecąc na plecy, by wylądować na skale, odbijając się głową od podłoża…


Ciemność, jaką zobaczył przed sobą, była kojąca. Znajoma. Gościł w niej, gdy tamta dwójka przejmowała nad nim kontrolę. Jednak nie czuł niczego, nie miał przed sobą wizji tego, co robi jego ciało. Coś było nie tak…
Zaraz obok niego, zmaterializowały się dwie efemeryczne męskie sylwetki. Jeden, otoczony był świetlistą poświatą, drugi widocznie chełpił się mrokiem, Obaj nosili twarz, sylwetkę Piusa.
— Czy to koniec? Zginąłem? — zapytał, z dozą akceptacji w głosie, z dziwnym, jak dla niego spokojem.
~ Koniec? Ale czego, Piusie, koniec czego? Co może mieć zakończenie, lecz nie mieć początka? ~ zapytał cień, opierając się o jego ramię, z uśmiechem trącając jego ucho nosem.
— Nie rozumiem. — odparł lekarz, widocznie skonfundowany tym pytaniem.
~ Mówisz o końcu swojego życia, wiem. A ja mówię o czymś kompletnie innym…
— Możesz zachować swoje kryptyczne pytania dla innych? Chcę wiedzieć czy właśnie zmarłem, do chuja. — obie istoty wyraźnie odsunęły się od niego. Nie miał w zwyczaju przeklinać. Był sfrustrowany.
- To właściwie, od ciebie zależy. Czy będziesz dalej uciekał, czy wstaniesz I pójdziesz dalej. - na słowa światłego, Pius widocznie zmrużył oczy, będąc tym bardziej skołowanym.
— Uciekałem, bo to byli łowcy z Polszy. Nie wiedziałbym nawet, jak z nimi walczyć. Z resztą, Onyx powiedziała, że się nimi zajmie.
~ A ty jak jeleń, zostawiłeś ją samej sobie, jakby dla ciebie nic nie znaczyła. Skąd wiesz, że sobie poradzi? ~ zapytał cień, bawiąc się przy tym włosami gospodarza ciała.
— Bo… Jest zabójczynią. Widziałem, jakie rany przetrwała, jest silna. Potężna.
~ A jaką masz pewność, że jej teraz nie schwytali, nie zabrali w tortury, potencjalnie na egzekucję? Hmm?
— Bo…
- Bo byłeś zajęty uciekaniem. Jak zwykle. Całe życie uciekasz, przed pontyfikiem, przed łowcami czarownic… Przed własnym przeznaczeniem… - świetlik wyliczał, z osobliwą pogardą w głosie.
— A ty? Pomógłbyś mi z nimi? Nie. Siedziałeś cicho, albo mnie opierdalałeś za to, co robię.
- Bo to zachowanie jest niegodne ciebie, Pius.
Cienisty patrzył na świetlika ze zmrużonymi oczami, wyraźnie wzdychając, wiedząc, że on to powie. Może i racja… Może wybiła ta godzina…
Chłopak westchnął, czując jak niedomówienia, jakieś dziwne zwroty o przeznaczeniu, o jego godności… Odepchnął cień od siebie, podchodząc do świetlika.
— O czym ty mówisz? Jakim przeznaczeniu? Dlaczego teraz, jak wszyscy trzej nie żyjemy, wyskakujesz z jakimś dumnym gównem, co? Co to ma wspólnego z czymkolwiek?!
~ Oj nawet nie wiesz… Od czego by tu zacząć… ~ cień oblizał się z uśmiechem, patrząc na świetlistego. Dał mu tym samym zielone światło.
- Myślisz? Jest gotowy? - zapytał świetlik.
Manifestacja mroku pokiwała głową.
— Aha. No i teraz gadacie jeszcze ze sobą. Noż kurwa. Bardzo pomocne.
- Piusie, uciekasz od zawsze. Od odpowiedzialności, od swoich oprawców, osób bliskich ci… I jest ku temu dobry powód.
— Jaki?
- Strach. Boisz się, że stanie się z tobą to, co stało się z twoimi rodzicami. Boisz się samego siebie.
— Moimi rodzicami? Ja nie mam rodziców, jestem sier…
~ Przykro mi, że niszczę twój światopogląd, ale nie urodziłeś się z kapusty, kochany. ~ dodał sarkastycznie cień.
— Nie pamiętam ich.
- Wyparłeś się tych wspomnień. Ze strachu. Ale to wspomnienie jest w tobie. My pamiętamy co się stało. - powiedział świetlik. Pius znieruchomiał.
— I nie powiedzieliście mi o tym przez całe moje jebane życie?! Wiecie co, pierdolcie się. Obaj. Nie potrzebuję was, moglibyście mnie kiedyś zostawić w spokoju?! — na to pytanie, nie otrzymał odpowiedzi. Odszedł, od nich, zauważając pojedynczy kamień, wystający z tafli wody, na jakiej chodzili. Oparł się o niego, wyraźnie zmęczony, sfrustrowany. Zapłakał gorzko. Bił pięściami w kamień, nie czując przy tym bólu. W końcu opadł na plecy, dysząc ze zmęczenia, z frustracji. Dlaczego teraz? Dlaczego akurat w tym momencie? 

~ Z bardzo prostego powodu, Piusie. Jesteś na skraju śmierci. Twoje ciało leży w wąwozie, już od dwóch dni. Nie jesteśmy w stanie długo trzymać cię przy życiu… Teraz albo nigdy.
- I wbrew swemu przekonaniu, potrzebujesz nas. Możemy ci pokazać, dlaczego.
Zrezygnowany chłopak przeczesał platynowe włosy, wzdychając ciężko.
— Teraz albo nigdy. Jeśli mam umrzeć… Chociaż mi pokażcie to co się stało.
~ Zuch chłopak… ~ cień zachichotał, a ciemność jego umysłu rozjaśniła się 


Znalazł się na trawie, na otwartej przestrzeni. Wiatr delikatnie smagał jego skórę. Noc była taka piękna.
Po swojej lewej, usłyszał gaworzenie, głos kobiety, rechot mężczyzny…
Odwrócił się w tamtą stronę, by zobaczyć namiot ze skór, przed którym stało ognisko. Przy ognisku siedział rosły mężczyzna, z długimi, białymi włosami, spiętymi w warkocze. Zaraz obok niego, siedziała młoda kobieta, z włosami bardziej przypominającymi w kolorze te Piusa. Delikatne rysy twarzy, niebieskie oczy…
— To oni? — zapytał lekarz, czując, że oboje są nadal obok niego. Nie widział ich, ale czuł obecności.
- Tak. A z namiotu zaraz wyjdziesz ty. - odparł świetlik, od razu milcząc.
Pius nie wierzył własnym oczom. Zawsze sobie wyobrażał, jak mogli oni wyglądać, ale żeby ujrzeć to na własne oczy… Stanął obok namiotu, przyglądając się im. Wyraźnie wdał się w matkę, ostre rysy twarzy ojca, jak i jego budowa ciała wyraźnie zaginęły wraz z nim…
I wtedy, z namiotu wyszło dziecko, na oko pięciolatek, który ochoczo podbiegł do ojca, wskakując na niego. Ojciec złapał go w ramionach, po czym położył się, udając, że zostaje obalony przez własnego syna.
— Łoooo… Potężny Piusie… Nieeee! Zostaw mnie… Łabababah. — ojciec wyraźnie śmiał się wraz z matką, która akurat coś szyła. Widocznie było to ubranie dla niego, sądząc po tym, że kubraczek był w jego rozmiarze.
Łzy spływały po polikach Piusa. Dlaczego wyparł tak piękne wspomnienie… Tego zawsze mu brakowało, świadomości o tym, że ktoś go kiedyś kochał… Że nie został wyrzucony do sierocińca z powodu bycia niechcianym.
— Co się z nimi stało? — zapytał obecności w głowie.
~ Patrz dalej.
Nie musieli go namawiać dwa razy. Ze łzami szczęścia oglądał to, jak jego matka zabrała go od ojca, pokazując maluchowi to, co mu właśnie wydziergała. Ojciec wtedy przemieszał zupę, która stała na ogniu, z uśmiechem obserwując szczęście malucha, z nowego ubranka.
I wtedy, usłyszał coś w oddali. Niczym grom, powietrze przecięło uderzenie czegoś w oddali.
Ojciec Piusa od razu wstał, łapiąc za dość długi zweihander. Przed nimi, pojawiła się trójka zbrojnych, ubranych na czarno istot. Pius był w stanie wyczuć ich aurę… Chaos…
Matka otuliła dziecko do piersi, całując go, głaszcząc po głowie.
— Będzie dobrze skarbie… Mama i tata tu są… Będzie dobrze…
Ojciec Piusa natomiast stanął przed trójką zbrojnych. Nie miał żadnej zbroi, ani nic do tego podobnego. Stał jedynie z mieczem leżącym na jego plecach.
— Ach… Kitraxie… — zaczął najwyższy z nich, chyba najważniejszy. — I po co uciekasz od nas? Chcemy cię przecież z powrotem… Będziesz mógł służyć pode mną, tak jak służyłeś przez całą egzystencję…
— Dobrze wiem, generale, co chcecie zrobić z moim synem. Nie pozwolę na to. — powiedział charkliwym głosem ojciec, przyjmując pozycję obronną. 

— Nie ma się czego lękać, pozbędziemy się twojej kobiety, zabierzemy nefalema do siebie, będzie bezpieczny.
— Nie boję się ciebie, Abbadon. — powiedział mężczyzna, wymachując mieczem w powietrzu, gotując się do walki.
— A więc zginiesz odważniejszy niż większość. — dodał zbrojny, po czym zrobił kilka kroków w tył.
Pozostała dwójka skoczyła na ojca, atakując go. Mimo to, mężczyzna odpierał ich ataki ze względną łatwością, każdym cięciem celując w miejsca, gdzie zbroja nie pokrywała do końca ciała. W końcu, pierwszy z najeźdźców padł, jakoby klinga mężczyzny, przeszyła jego oczodół. Drugi wykorzystał tą szansę, by wbić sztylet w plecy ojca.
Ten zawył nieludzko, ukazując swoje kręcone, baranie rogi, jak i płonące spojrzenie w oczach. Wyjął ostrze z czaszki pierwszego przeciwnika, by łapami złapać tego drugiego, podnosząc go, długim ogonem strącając jego hełm, by wgryźć się w szyję przeciwnika, rzucając po tym jego ścierwo na bok.
— To demony. — powiedział do siebie Pius, szukając potwierdzenia w głowie… Nie otrzymał takowego.
Ojciec złapał za miecz, by zacząć ciąć nim, chcąc zranić owego generała. Ten jednak, bez żadnego trudu, odbił miecz, by gorącym ostrzem wbić się w środek klatki piersiowej ojca, podnosząc go na jednej ręce, do góry.
Matka Piusa widząc to, zawyła z żalu, widząc jak jej ukochany wyziewa swą egzystencję na ostrzu demona.
Pius widząc to, czuł jak ten moment odżywa… Dopiero teraz, czuł, że to jego wspomnienie, a nie dziwna wizja zesłana przez oba byty.
Truchło ojca leżało zaraz obok tych, którzy polegli z jego ręki.
Demon zaczął iść w stronę dziecka z matką. Ta, wstała, popychając Piusa na bok. Dziecko patrzyło się ze łzami w oczach, widząc, że jego tata nie oddychał… I jego otwarte oczy, nie świeciły się…
Kobieta rzuciła się na generała, ukazując swoje białe skrzydła, którymi zaczęła uderzać demona. Jednym uderzeniem trafiła w podbrzusze, co widocznie rozwścieczyło wojaka.
— A tobą, gołąbku zajmę się powoli… — zarechotał, wbijając ostrze  w jej brzuch… Niebieska krew spłynęła z jej ust, a kobieta odwróciła się w stronę dziecka.
— Imperius… Uci-uciekaj! — nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo Abbadon wyjął z niej miecz wbijając rękę w jej klatkę piersiową, wyrywając nadal bijące serce z jej martwego ciała.
Dziecko zawyło głośno, patrząc na mamę i tatę…  Tak bardzo chciał teraz, by ktoś go uratował, któreś z nich… Albo ona, albo on.
Świetlista prezencja zmaterializowała się obok dziecka. Pius poznał tą aurę, świetlik zawsze jej używał.
— To ona? — zapytał.
- To ja. - odparł świetlik.
Świetlista kobieta złapała dziecko za rękę, zaczynając wraz z nim biec…
Natomiast cienista prezencja, która zmaterializowała się w postaci ojca, skoczyła na wojownika, rozpylając się w chmurę, przez co ten nie mógł złapać oddechu… Jego oczy się zmieniły, jakby coś trzymało go w miejscu.
— Moja głowa! — wykrzyczał demon, a widząc jak dziecko zaczyna uciekać, westchnął, wypuszczając swój miecz, z ręki. Coś się zmieniło w jego spojrzeniu, gdy zdjął hełm… Jakby był… Przerażony.
Wspomnienie rozmyło się, a Pius wrócił do ciemności swego umysłu. 

Dwie figury, stały przed nim. Świetlista matka. Cienisty ojciec. Ale to były pasożyty, tylko taki kształt przybrali. Czuł to.
- Teraz rozumiesz? - zapytał świetlik, głosem jego matki.
— Chyba tak.
~ Jesteśmy tobą, Pius. To ty nas stworzyłeś. Z resztą słusznie. Nie byli cię w stanie przez to wytropić. Rozdzielając siebie na trzy, byłeś też w stanie nie oszaleć, dzierżąc oba pierwotne elementy wszechświata. Światło.
- I cień. - dokończył świetlik. - Bojąc się nas, boisz się samego siebie.
— Kim był Imperius?
- To twoje imię, jakie nadali ci rodzice. Pius, to zaledwie zdrobnienie… Przez to wspomnienie, zapomniałeś, też o tym imieniu.
— A nefalem?
- Jesteś pół-aniołem, pół-demonem.
Pius pokiwał głową, wzdychając ciężko. Czuł, że czas się kończył. Wiedział też, co chce zrobić.
— Jestem gotowy. Świetlik. Cienisty. Jestem gotowy.
~ Na co jesteś gotowy, Pius? Przecież jesteśmy tobą. Zaakceptuj to. My się nigdzie nie wybieramy.
- Jesteśmy tobą i będziemy tobą. Wstań Imperiusie.

Mężczyzna obudził się, czując ból w klatce piersiowej, w każdej właściwie części swojego ciała. Westchnął cicho, przywołując cień. Kości zaczęły się zrastać, ból był niewyobrażalny… Ale nie dla niego. W ciszy czekał, aż wszystko się nastawi na miejsce. Dopiero wtedy kula światła rozbłysła w jaskini, a białowłosy wstał na równe nogi, biorąc głęboki oddech w swe płuca… Czuł się… Sam. Pierwszy raz od dawna, nie miał towarzystwa. W końcu go nie potrzebował. Otworzył oczy, a te rozbłysły. Jedno złotem, drugie fioletem. Wiedział co musi zrobić. Imię Abbadon rozbrzmiało w jego głowie, sprężył się w przykucu, a pył pod nim zaczął się kłębić. Wyskoczył z jamy, lecąc w górę. Złapał się krawędzi skarpy, wskakując na powierzchnię. Nie zostało mu nic. Nic innego nie miał. Oprócz wszystkiego, czego w swoim życiu potrzebował. Czyli samego siebie.
Imperius ruszył w stronę zachodu. Jedyne miejsce, jakie go teraz przyjmie… Argar.


9 komentarzy:

  1. Całkiem ciekawe opowiadanie muszę przyznać. Wygląda też na takie co musi mieć kolejne części ^^ nie mogę się doczekać aż spotka Abadona

    OdpowiedzUsuń
  2. Abbadon i tutaj? No wiesz ty co? Teraz to będzie rozróba jak w tym Argarze Pius zawita. Nieźle. Bardzo podoba mi się sposób opisania wspomnienia. Widać tu miłość rodziców do samego Piusa. I co więcej... chcę dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Akcja się dzieje przed poznaniem Melanie :c
      Abbadon by nigdy tego nie zrobił... XD

      Usuń
    2. Dobra, to podzielność majątkowa.

      Usuń
    3. psssst, jak chcesz możemy go puścić biednego bez skarpetek. nikt mu w sądzie nie uwierzy

      Usuń
  4. Wow, serio wciągająca historia. Tak jak większość chętnie przeczytam jej ostateczne zakończenie. Czytając wspomnienie z rodzicami aż mi się smutno zrobiło, bardzo ładnie umiesz przekazać emocje.

    OdpowiedzUsuń

^