Stan błogiej nieprzytomności nie
trwał u Acaira tak długo, jakby sobie tego chłopak życzył. Ból zaatakował go
późno w nocy, budząc go przy tym. Krzyknął krótko, ale zaraz zacisnął wargi. To
co czuł było nie do opisania. Nigdy jeszcze nie miał tylu ran. Nigdy jeszcze
nie był w takiej agonii. Na szczęście działanie eliksiru, którym został
napojony, skończyło się, ale rany pozostały. Złamania były na tyle bolesne, że
chłopak ledwie się ruszał. Skupił się więc na oddychaniu. Dopiero po dłuższej
chwili skupił wzrok na tyle by dostrzec leżącego obok Walwana.
- Wal…? Walwiś? Wal… nie, nie,
nie… proszę - szepnął, próbując mimo wszystko trochę się do niego zbliżyć,
sprawdzić czy mężczyzna żyje, oddycha. - Proszę…
Walwan leżał jak długi, tak jak
go zostawili, tak nie ruszył się ani razu. Świadomość zaczęła powoli do niego
wracać dopiero przy krótkim krzyku Acaira, ale nie wróciła na tyle, by dobrze
zorientować się w sytuacji. To przyszło dopiero po chwili. Wołanie chłopaka
brzmiało jak zza grobu, a on delikatnie uniósł powieki. Był wyczerpany. Rany
jakie mu zadano przy chłoście krwawiły i nie zostały zatamowane, a kto jak kto,
Wan dobrze wiedział czym to grozi.
- Drzemię… sobie… - szepnął i
zaraz zaczął kaszleć. Dalej krwawił z ust. Żebro musiało się gdzieś przebić, a
to też nie była dobra informacja. - Śpiewaj… Aci… Nic… Jej… Nie mów… - sapnął i
przymknął oczy. Oszczędzał energię.
Acair mimo wszystko poczuł ulgę,
gdy usłyszał jego głos. Nie brzmiał dobrze, ale brzmiał. Brzmiał. Żył. Dalej
żył. Łzy zakręciły mu się w oczach i przyłożył policzek do chłodnej posadzki,
przełykając je bezgłośnie. Narobił im potężnych kłopotów. Zastanawiał się jak
mogli się z tego wykaraskać, ale nie był pewien. Fiolka. Była jeszcze jedna
fiolka… gdyby tak… gdyby tak jej obiecać? A potem… oszukać? Już raz to zrobił,
prawda? Udało mu się oszukać. Wszystkich w Fag Baile. Zacisnął wargi kaszląc
zaraz kilka razy. Tylko tam nie było Helgi… a on cholernie się jej bał… ale
gdyby jednak? Zamknął oczy. Śpiewać? Śpiewać… tylko że on… on nie znał pieśni.
Straszna to była rada, ale już nie odpowiedział. Zamknął oczy zasypiając.
Tym razem Helga nie czekała za
długo. Przyszła z samego rana i bez zbędnych słów kiwnęła na Acaira. Chłopak
czuł, że trawi go gorączka. Ból nie zelżał. Mało tego, narastał. Musiało wdać
się zakażenie. Zaciskał mocno wargi, kiedy Fjeldosi znów wyciągali go na
środek. Tym razem postawili na kamienny stół. Rozłożyli tam chłopaka,
przymocowując go porządnie do niego. Nawet gdyby Aci miał jeszcze siły to i tak
nie byłby w stanie się ruszyć.
- Słowiku ty mój, liczę na
cudowny koncert i dzisiaj - Helga pochyliła się nad nim i pogłaskała go po
głowie, jednocześnie wyciągając fiolkę, którą odnalazła w ich rzeczach.
Przesunęła nią po policzku dzieciaka. - Powiesz mi skąd to masz? - zapytała. -
To niewielka cena za ulgę w cierpieniu - szepnęła mu do ucha. Acair nie był tak
silny jak Walwan. Drżał delikatnie na całym ciele, kiedy ta obchodziła się z
nim jak z dzieckiem. Obawiał się tego, co się stanie, gdy odkorkuje fiolkę i po
prostu go nią poleje. Zginie na miejscu, a naprawdę nie chciał umierać. Mimo to
pamiętał słowa Walwana, więc zamknął oczy i nabrał delikatny oddech w płuca.
Śpiewaj… śpiewaj…
- Zamknij oczy, słuchaj wiatru… -
zaczął cicho nucić. - Piach ci powie… gdzie stopy stawiać… - mruczał dalej,
kiedy poczuł, że ktoś dobiera się do jego palców. - Tylko ty… - krzyknął
głośno, gdy pierwszy z palców został złamany. Wygięty nienaturalnie. Starał się
utrzymywać śpiewanie, kiedy kolejne paliczki dołączały do kolekcji. Śpiewał,
choć śpiewu to już nie przypominało, kiedy Helga zabrała się za drugą rękę.
Jego serce biło mocno, głośno, krew szumiała w uszach. Wtedy poczuł ogromny,
przeszywający go ból. Wydarł się tak, jakby go obdzierano ze skóry. Nie był w
stanie się uspokoić. Trzymał zamknięte powieki, kiedy Helga śmiała się w głos,
uradowana. Zadowolona uniosła jego powieki, pokazując mu mały palec, który
wcześniej był jego częścią. Chłopak obrócił głowę w bok, wymiotując krwią i
żółcią. Na tyle przytomny by nie robić tego na samego siebie.
Walwan dalej leżał zbierając
siły, dalej miał zamknięte oczy by nie widzieć tego co słyszał. Nie za wiele
mógł zrobić w tej całej sytuacji i niewiele zrobił.
Helga wsunęła sobie jego palec do
ust i ze smakiem go zjadła, cały czas wpatrując się w bladego chłopaka z pasją
w oczach.
- Powiedz mi skąd to masz -
powtórzyła. - Powiedz, a oszczędzę ci cierpienia - rzuciła, ale Acair mimo łez
i wyraźnego cierpienia, pokręcił przecząco głową. Nic jej nie powie. Nic. Może
sobie go zabić, a się nie dowie. Kobieta wydmuchała powietrze z płuc i
pokręciła głową z dezaprobatą. - Jak wolisz - stwierdziła, zapraszając do stołu
pozostałych i odchodząc od chłopaka. Przysiadła sobie na miejscu obok Walwana i
pomiziała go za uszkami, gdy reszta okładała chłopaka drewnianymi kijami.
Wan, gdy kobieta miziała go za
uchem, wykorzystał jej pewność siebie, by skupić w sobie te zebrane siły i
wyprowadzić kopnięcie w stronę ręki z fiolką. Po prostu “rzucił się” na
kobietę, na tyle na ile pozwalały mu kajdany.
Skubany wyczuł moment. Kobieta
nie spodziewała się takiego ataku i odruchowo upuściła fiolkę na podłogę a ta
rozpadła się wraz z całą zawartością.
- Ty pieprzony… - syknęła łapiąc
Walwana za poły i potrząsając nim, by uderzyć go z pięści prosto w twarz,
koncertowo łamiąc mu przepiękny nos. Wstała zaraz i zaczęła kopać go w żebra.
Acair rzęził na stole, nie krzyczał, nie płakał, odpływał. Raz po raz tracił i
odzyskiwał przytomność, by ostatecznie ją stracić. Ból był zbyt wielki.
Walwan śmiał się, śmiał się z
nerwów i zadowolenia jednocześnie. Nawet kiedy kobieta go okładała, nawet gdy
złamała nos. Krzyknął kilka razy żałośnie, sam manewr z wykopem wymagał od
niego sporo siły, ale udało się, wyprowadził Helgę z równowagi. Mało tego,
kiedy go tak okładała zauważył jak substancja z fiolki wyżera posadzkę przy jej
nogach. Pluł już krwią dość mocno i prawdę mówiąc obstawiał, że i tak tego
spotkania nie przeżyje. Odruch był bezwarunkowy. Machnął ostatni raz nogą,
prosto w rozlaną ciecz, tak by chlapnąć ją po nogach Helgi. Jednocześnie sam
umoczył własną i zaraz poczuł tego konsekwencję. Skóra na łydce zaczęła go piec
tak jakby ją ktoś potraktował bardzo silnym kwasem. Zawył wręcz z bólu… Miał
wrażenie, że wszystkie jego bebechy zostały poprzestawiane i prawdę mówiąc
czuł, że umiera.
Helga wrzasnęła niczym dzikie
zwierzę i odskoczyła od niego. Gdzie, taki patałach, ją?! Nie ujdzie mu
to na sucho. Złapała go za włosy i podciągnęła do góry, warcząc głośno i
powarkując. Rozpięła kajdany mężczyzny i rzuciła nim o stół, na którym wciąż
leżał zmaltretowany chłopak i z wściekłością spojrzała po swoich nogach. Nie
dość, że straciła szansę na “nimh” to jeszcze ten Gargamel zrobił jej krzywdę
na całe życie!
- Spuścić ich z nurtem rzeki! -
wrzasnęła nie chcąc już nawet na nich patrzeć, po czym wywlokła kobietę na
środek, by pocieszyć się dalszymi torturami.
Walwan słysząc rozkaz Helgi
pozwolił sobie na odpłynięcie. Wątpił, że jeszcze kiedykolwiek się obudzi.
>.<
Gdyby ktoś kiedykolwiek mu
powiedział, że po raz drugi, w tym samym miejscu dostrzeże ciało w rzece, kiedy
to planował - po raz drugi najechać na Helgę i po raz drugi próbował ją
najechać w tym samym celu - to wyśmiałby takiego gościa. A jednak! Miał cholerne
“szczęście” co do takich zbiegów okoliczności. W pierwszej chwili postanowił
zignorować ciało, olać. Nie jego broszka. Nie jego sprawa, ale… zaraz po
pierwszym wyłoniło się drugie. To przykuło jego uwagę i ostatecznie postanowił
nie być obojętnym na krzywdę ludzką. Może w końcu szczęście się do niego
uśmiechnie, a te dwa ciała postanowią odwdzięczyć się za pomoc. Z westchnieniem
więc spojrzał raz jeszcze na prostą drogę i wskoczył do wody by wyciągnąć
nieszczęśników. Zmarszczył lekko brwi widząc znajomą twarz tego, który to
przyniósł mu wieści o jego cudownym dziecku i zgrzytnął zębami. Jak pech to
pech. Sprawdził puls jednego i drugiego i rozpoczął resuscytację, a kiedy
pierwszy wypluł wodę, zostawił go w celu odratowania i drugiego. Drugi również
wypluł wodę, ale żaden z nich się nie obudził. Przerzucił więc ich przez
ramiona i ruszył w stronę swojego domostwa. A niech ich kuźwa szlag! Drogą
powietrzną byłoby szybciej, ale przecież z takim balastem nie było na to
szansy.
Do swojego domostwa dotarł dwa
dni później i dopiero tu zajął się opatrywaniem ran nieszczęśników. Zaczął od
różowego, bo do Acaira żywił urazę. Widząc tak rozległe rany, postanowił
poprosić o pomoc uzdrowiciela znajdującego się w Ardei i to on przejął pacjentów.
Stan Acaira i Walwana był na tyle
ciężki, że nawet medyczka załamywała ręce. To był wyścig ze śmiercią. Zimna
rzeka do jakiej zostali wrzuceni okazała się ich ostatnim kołem ratunku, bo
chłód dobrze wpłynął na rany. Cudem, ale udało się przywrócić im jako takie
funkcje życiowe, jednak na pierwsze objawy świadomości czekać trzeba było równe
dziesięć dni. Cztery dni później Walwan otworzył oczy. Z początku był bardzo
niemrawy i właściwie nic do niego nie docierało, słyszał pisk w uszach i bełkot
mówiących do niego osób, jedyne co robił to otwierał i zamykał powieki.
Klaus pomachał dłonią tuż przed
jego oczyma i ustawił w końcu dłoń tak by się nie ruszała.
- Ile palców widzisz? - zapytał
go, a potem powtórzył to pytanie w każdym języku jaki znał. Nigdy nie było
wiadomo z kim się miało do czynienia. - Jak się nazywasz? Co ostatnie
pamiętasz?
Wan przyglądał się dłoni, ale
słowa dalej nie docierały, nic nie rozumiał, ale zmrużył oczy i zmarszczył brwi
próbując mimo wszystko to zrobić. Wyłapał w końcu ostatnie słowo.
- Pa… miętasz… - powtórzył
niewyraźnie i zaczął sprawdzać funkcjonowanie własnego języka. Trochę jakby
zapomniał jak go używać. Zmęczył się tym strasznie, więc po prostu zamknął oczy
i zasnął.
Acair odzyskał przytomność
wieczorem tego samego dnia. Nie ruszał się prawie wcale. Otwierał i zamykał
oczy, przyzwyczajając je do panującego dookoła półmroku. Otworzył usta i wydał
z siebie niezrozumiały bełkot, a kiedy Klaus pojawił się przy nim i zawisł nad
jego twarzą, chłopak wyraźnie pobladł mimo że już był blady i ponownie stracił
przytomność.
- To se pogadaliśmy - Klaus dmuchnął sobie w grzywkę. - A trzeba było iść po bachora…
Opowiadanie jest świetnie napisane. Nienawidzę tego przez co musieli przejść, nienawidzę tej wizji mimo, że jest genialna dla rozwoju sytuacji i fabuły, i naprawdę musieli trafić na Klausa? Mam nadzieję, że poczytam jeszcze o nich jakieś przyjemne opowiadanie. Miałam przez was łzy w oczach, więc możecie zbić sobie piątkę. Świetna robota:(
OdpowiedzUsuń