Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

W lochach u Van Helgi część II i ostatnia

Stan błogiej nieprzytomności nie trwał u Acaira tak długo, jakby sobie tego chłopak życzył. Ból zaatakował go późno w nocy, budząc go przy tym. Krzyknął krótko, ale zaraz zacisnął wargi. To co czuł było nie do opisania. Nigdy jeszcze nie miał tylu ran. Nigdy jeszcze nie był w takiej agonii. Na szczęście działanie eliksiru, którym został napojony, skończyło się, ale rany pozostały. Złamania były na tyle bolesne, że chłopak ledwie się ruszał. Skupił się więc na oddychaniu. Dopiero po dłuższej chwili skupił wzrok na tyle by dostrzec leżącego obok Walwana.

- Wal…? Walwiś? Wal… nie, nie, nie… proszę - szepnął, próbując mimo wszystko trochę się do niego zbliżyć, sprawdzić czy mężczyzna żyje, oddycha. - Proszę…

Walwan leżał jak długi, tak jak go zostawili, tak nie ruszył się ani razu. Świadomość zaczęła powoli do niego wracać dopiero przy krótkim krzyku Acaira, ale nie wróciła na tyle, by dobrze zorientować się w sytuacji. To przyszło dopiero po chwili. Wołanie chłopaka brzmiało jak zza grobu, a on delikatnie uniósł powieki. Był wyczerpany. Rany jakie mu zadano przy chłoście krwawiły i nie zostały zatamowane, a kto jak kto, Wan dobrze wiedział czym to grozi.

- Drzemię… sobie… - szepnął i zaraz zaczął kaszleć. Dalej krwawił z ust. Żebro musiało się gdzieś przebić, a to też nie była dobra informacja. - Śpiewaj… Aci… Nic… Jej… Nie mów… - sapnął i przymknął oczy. Oszczędzał energię.

Acair mimo wszystko poczuł ulgę, gdy usłyszał jego głos. Nie brzmiał dobrze, ale brzmiał. Brzmiał. Żył. Dalej żył. Łzy zakręciły mu się w oczach i przyłożył policzek do chłodnej posadzki, przełykając je bezgłośnie. Narobił im potężnych kłopotów. Zastanawiał się jak mogli się z tego wykaraskać, ale nie był pewien. Fiolka. Była jeszcze jedna fiolka… gdyby tak… gdyby tak jej obiecać? A potem… oszukać? Już raz to zrobił, prawda? Udało mu się oszukać. Wszystkich w Fag Baile. Zacisnął wargi kaszląc zaraz kilka razy. Tylko tam nie było Helgi… a on cholernie się jej bał… ale gdyby jednak? Zamknął oczy. Śpiewać? Śpiewać… tylko że on… on nie znał pieśni. Straszna to była rada, ale już nie odpowiedział. Zamknął oczy zasypiając.

Tym razem Helga nie czekała za długo. Przyszła z samego rana i bez zbędnych słów kiwnęła na Acaira. Chłopak czuł, że trawi go gorączka. Ból nie zelżał. Mało tego, narastał. Musiało wdać się zakażenie. Zaciskał mocno wargi, kiedy Fjeldosi znów wyciągali go na środek. Tym razem postawili na kamienny stół. Rozłożyli tam chłopaka, przymocowując go porządnie do niego. Nawet gdyby Aci miał jeszcze siły to i tak nie byłby w stanie się ruszyć. 

- Słowiku ty mój, liczę na cudowny koncert i dzisiaj - Helga pochyliła się nad nim i pogłaskała go po głowie, jednocześnie wyciągając fiolkę, którą odnalazła w ich rzeczach. Przesunęła nią po policzku dzieciaka. - Powiesz mi skąd to masz? - zapytała. - To niewielka cena za ulgę w cierpieniu - szepnęła mu do ucha. Acair nie był tak silny jak Walwan. Drżał delikatnie na całym ciele, kiedy ta obchodziła się z nim jak z dzieckiem. Obawiał się tego, co się stanie, gdy odkorkuje fiolkę i po prostu go nią poleje. Zginie na miejscu, a naprawdę nie chciał umierać. Mimo to pamiętał słowa Walwana, więc zamknął oczy i nabrał delikatny oddech w płuca. Śpiewaj… śpiewaj… 

- Zamknij oczy, słuchaj wiatru… - zaczął cicho nucić. - Piach ci powie… gdzie stopy stawiać… - mruczał dalej, kiedy poczuł, że ktoś dobiera się do jego palców. - Tylko ty… - krzyknął głośno, gdy pierwszy z palców został złamany. Wygięty nienaturalnie. Starał się utrzymywać śpiewanie, kiedy kolejne paliczki dołączały do kolekcji. Śpiewał, choć śpiewu to już nie przypominało, kiedy Helga zabrała się za drugą rękę. Jego serce biło mocno, głośno, krew szumiała w uszach. Wtedy poczuł ogromny, przeszywający go ból. Wydarł się tak, jakby go obdzierano ze skóry. Nie był w stanie się uspokoić. Trzymał zamknięte powieki, kiedy Helga śmiała się w głos, uradowana. Zadowolona uniosła jego powieki, pokazując mu mały palec, który wcześniej był jego częścią. Chłopak obrócił głowę w bok, wymiotując krwią i żółcią. Na tyle przytomny by nie robić tego na samego siebie. 

Walwan dalej leżał zbierając siły, dalej miał zamknięte oczy by nie widzieć tego co słyszał. Nie za wiele mógł zrobić w tej całej sytuacji i niewiele zrobił.

Helga wsunęła sobie jego palec do ust i ze smakiem go zjadła, cały czas wpatrując się w bladego chłopaka z pasją w oczach. 

- Powiedz mi skąd to masz - powtórzyła. - Powiedz, a oszczędzę ci cierpienia - rzuciła, ale Acair mimo łez i wyraźnego cierpienia, pokręcił przecząco głową. Nic jej nie powie. Nic. Może sobie go zabić, a się nie dowie. Kobieta wydmuchała powietrze z płuc i pokręciła głową z dezaprobatą. - Jak wolisz - stwierdziła, zapraszając do stołu pozostałych i odchodząc od chłopaka. Przysiadła sobie na miejscu obok Walwana i pomiziała go za uszkami, gdy reszta okładała chłopaka drewnianymi kijami. 

Wan, gdy kobieta miziała go za uchem, wykorzystał jej pewność siebie, by skupić w sobie te zebrane siły i wyprowadzić kopnięcie w stronę ręki z fiolką. Po prostu “rzucił się” na kobietę, na tyle na ile pozwalały mu kajdany. 

Skubany wyczuł moment. Kobieta nie spodziewała się takiego ataku i odruchowo upuściła fiolkę na podłogę a ta rozpadła się wraz z całą zawartością.

- Ty pieprzony… - syknęła łapiąc Walwana za poły i potrząsając nim, by uderzyć go z pięści prosto w twarz, koncertowo łamiąc mu przepiękny nos. Wstała zaraz i zaczęła kopać go w żebra. Acair rzęził na stole, nie krzyczał, nie płakał, odpływał. Raz po raz tracił i odzyskiwał przytomność, by ostatecznie ją stracić. Ból był zbyt wielki. 

Walwan śmiał się, śmiał się z nerwów i zadowolenia jednocześnie. Nawet kiedy kobieta go okładała, nawet gdy złamała nos. Krzyknął kilka razy żałośnie, sam manewr z wykopem wymagał od niego sporo siły, ale udało się, wyprowadził Helgę z równowagi. Mało tego, kiedy go tak okładała zauważył jak substancja z fiolki wyżera posadzkę przy jej nogach. Pluł już krwią dość mocno i prawdę mówiąc obstawiał, że i tak tego spotkania nie przeżyje. Odruch był bezwarunkowy. Machnął ostatni raz nogą, prosto w rozlaną ciecz, tak by chlapnąć ją po nogach Helgi. Jednocześnie sam umoczył własną i zaraz poczuł tego konsekwencję. Skóra na łydce zaczęła go piec tak jakby ją ktoś potraktował bardzo silnym kwasem. Zawył wręcz z bólu… Miał wrażenie, że wszystkie jego bebechy zostały poprzestawiane i prawdę mówiąc czuł, że umiera.

Helga wrzasnęła niczym dzikie zwierzę i odskoczyła od niego. Gdzie, taki patałach, ją?!  Nie ujdzie mu to na sucho. Złapała go za włosy i podciągnęła do góry, warcząc głośno i powarkując. Rozpięła kajdany mężczyzny i rzuciła nim o stół, na którym wciąż leżał zmaltretowany chłopak i z wściekłością spojrzała po swoich nogach. Nie dość, że straciła szansę na “nimh” to jeszcze ten Gargamel zrobił jej krzywdę na całe życie! 

- Spuścić ich z nurtem rzeki! - wrzasnęła nie chcąc już nawet na nich patrzeć, po czym wywlokła kobietę na środek, by pocieszyć się dalszymi torturami. 

 

Walwan słysząc rozkaz Helgi pozwolił sobie na odpłynięcie. Wątpił, że jeszcze kiedykolwiek się obudzi.

>.<

Gdyby ktoś kiedykolwiek mu powiedział, że po raz drugi, w tym samym miejscu dostrzeże ciało w rzece, kiedy to planował - po raz drugi najechać na Helgę i po raz drugi próbował ją najechać w tym samym celu - to wyśmiałby takiego gościa. A jednak! Miał cholerne “szczęście” co do takich zbiegów okoliczności. W pierwszej chwili postanowił zignorować ciało, olać. Nie jego broszka. Nie jego sprawa, ale… zaraz po pierwszym wyłoniło się drugie. To przykuło jego uwagę i ostatecznie postanowił nie być obojętnym na krzywdę ludzką. Może w końcu szczęście się do niego uśmiechnie, a te dwa ciała postanowią odwdzięczyć się za pomoc. Z westchnieniem więc spojrzał raz jeszcze na prostą drogę i wskoczył do wody by wyciągnąć nieszczęśników. Zmarszczył lekko brwi widząc znajomą twarz tego, który to przyniósł mu wieści o jego cudownym dziecku i zgrzytnął zębami. Jak pech to pech. Sprawdził puls jednego i drugiego i rozpoczął resuscytację, a kiedy pierwszy wypluł wodę, zostawił go w celu odratowania i drugiego. Drugi również wypluł wodę, ale żaden z nich się nie obudził. Przerzucił więc ich przez ramiona i ruszył w stronę swojego domostwa. A niech ich kuźwa szlag! Drogą powietrzną byłoby szybciej, ale przecież z takim balastem nie było na to szansy.

Do swojego domostwa dotarł dwa dni później i dopiero tu zajął się opatrywaniem ran nieszczęśników. Zaczął od różowego, bo do Acaira żywił urazę. Widząc tak rozległe rany, postanowił poprosić o pomoc uzdrowiciela znajdującego się w Ardei i to on przejął pacjentów. 

Stan Acaira i Walwana był na tyle ciężki, że nawet medyczka załamywała ręce. To był wyścig ze śmiercią. Zimna rzeka do jakiej zostali wrzuceni okazała się ich ostatnim kołem ratunku, bo chłód dobrze wpłynął na rany. Cudem, ale udało się przywrócić im jako takie funkcje życiowe, jednak na pierwsze objawy świadomości czekać trzeba było równe dziesięć dni. Cztery dni później Walwan otworzył oczy. Z początku był bardzo niemrawy i właściwie nic do niego nie docierało, słyszał pisk w uszach i bełkot mówiących do niego osób, jedyne co robił to otwierał i zamykał powieki.

Klaus pomachał dłonią tuż przed jego oczyma i ustawił w końcu dłoń tak by się nie ruszała.

- Ile palców widzisz? - zapytał go, a potem powtórzył to pytanie w każdym języku jaki znał. Nigdy nie było wiadomo z kim się miało do czynienia. - Jak się nazywasz? Co ostatnie pamiętasz? 

Wan przyglądał się dłoni, ale słowa dalej nie docierały, nic nie rozumiał, ale zmrużył oczy i zmarszczył brwi próbując mimo wszystko to zrobić. Wyłapał w końcu ostatnie słowo.

- Pa… miętasz… - powtórzył niewyraźnie i zaczął sprawdzać funkcjonowanie własnego języka. Trochę jakby zapomniał jak go używać. Zmęczył się tym strasznie, więc po prostu zamknął oczy i zasnął.

Acair odzyskał przytomność wieczorem tego samego dnia. Nie ruszał się prawie wcale. Otwierał i zamykał oczy, przyzwyczajając je do panującego dookoła półmroku. Otworzył usta i wydał z siebie niezrozumiały bełkot, a kiedy Klaus pojawił się przy nim i zawisł nad jego twarzą, chłopak wyraźnie pobladł mimo że już był blady i ponownie stracił przytomność.

- To se pogadaliśmy - Klaus dmuchnął sobie w grzywkę. - A trzeba było iść po bachora…

1 komentarz:

  1. Opowiadanie jest świetnie napisane. Nienawidzę tego przez co musieli przejść, nienawidzę tej wizji mimo, że jest genialna dla rozwoju sytuacji i fabuły, i naprawdę musieli trafić na Klausa? Mam nadzieję, że poczytam jeszcze o nich jakieś przyjemne opowiadanie. Miałam przez was łzy w oczach, więc możecie zbić sobie piątkę. Świetna robota:(

    OdpowiedzUsuń

^