Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

Pius vs Lazarus - Ostateczna konfrontacja


Lazarus rozsiadł się wygodnie na krześle przy barze, popijając powoli jagodową wódeczkę, w ramach rekonwalescencji mentalnej, bo jak wiadomo, etanol odkaża, szczególnie w środku…
Przygrywana muzyka sprawiła, że przymknął oczy na chwilę, chwytając życie w jakże cudownej atmosferze argardzkiej karczmy. Może to co stało się w Phyonix było tylko zakończeniem pewnego rozdziału? Może teraz, gdy żył tylko dla siebie, znalazłby w sobie chęć na… Życie. Proste i nieskomplikowane. Może założy swoją destylarnię bimbru, gdy wojna się zakończy. Nie miał konkretnego planu, lecz z uśmiechem spoglądał w przyszłość, w nieznane…
Został brutalnie wyrwany z przyjemnej zadumy, gdy pięścią o stół pieprznął jego najcieplejszy znajomy, z którym Laz dzielił pojedynek jakieś kilka miesięcy wcześniej.
Białowłosy odetchnął powoli, głęboko, niemal laserowo wpatrując ślepiami w losową butelkę na wystawce.
— Ciepło jak na tą porę roku. — zaczął Pius, niechętnie rusadzając się obok farbowanego blondyna.
— No. — odparł elokwentnie Laz.
— Może… W sytuacji geopolitycznej, w jakiej się znaleźliśmy… Wypadałoby…
— Zakopać topór wojenny? — przerwał feniks.
Diaboł, nadal wpatrzony w butelkę, wspominał czas, kiedy leżał w rowie, regenerując się po prawie śmiertelnych ranach zadanych przez tego skurwiela, tego chujka, który siedział teraz obok niego, jak gdyby nigdy nic… Pius kontynuował.
— Wyjaśnić naszą sprawę. Ostatecznie i definitywnie. Tak, by tylko jedna strona wyszła…
— Wybacz, że ci przerwę, czarci pomiocie, ale alkohol mi stygnie od twojego orędowniczego pierdolenia. Napijesz się ze mną wódki? — spytał feniks, w końcu spoglądając na Piusa w neutralnej mimice.
— Jednego.
Laz postawił za pierwsze szoty, które dżentelmeni (XD) wypili na raz, ot bez popitki.
— Uhhh… Ale weszło. — syknął białowlosy, wyciągając monetę, stawiając ją na blacie.
— Kurwa… Jak stawiasz… Nie odmówię. — odparł Laz, gestem palca zachęcając barmankę do polania kolejną kolejkę.
Ta zniknęła w ich gardłach momentalnie, a Lazarus popatrzył na swoje dłonie w niedowierzaniu.
— To dar od bogów… Wódeczka nigdy nie wchodziła tak dobrze. — stwierdził.
— Wiesz co ja myślę? — spytał Pius, z delikną czkawką, podnosząc palec do góry. — Jedna… Butelka. Bogom nie można się opierać. Skoro taka ich wola…
— Ciężko się z tobą spierać, mości diabole.
— Diable. — poprawił Pius.
— Co?
— Mówi się diable. Jak mamy się wyzywać od najgorszych, to chociaż zachowajmy poprawną wymowę. A co jak nas usłyszą dzieci? — spytał, teatralnie rozglądając się po karczmie.
— Dobra… Diable. Poprosimy tutaj… Jedną butelkę wódki! — rzekł namiętnie Laz, kładąc na stole garść monet.


Po trzeciej butelce, jaką dopili już w plenerze, Pius chwiał się w swym kroku, nieczęsto odbijając się od drzew.
— Naaa plaaaażę! — rzucił, z nietrzeźwą wymową, jak i nieobecnymi oczyma. — Wódkaa! Szluuugi! Naagie babbyy!
— Czeo się drzesz, kurłaa… — odparł Lazarus, spizgany niemal w identyczny sposób jak demon. — Mieiśmy… Teeen. Na paannyy iść.
— Dziee kuhwaa panny! Paaanie! Toż to Argaro! Cnota i związki! Dzieci i małe biznesy z jednoosobowymi działalnościami gospodarczymi! Tuuu kuuhwaa nie ma bab! Poszly. Tak ooo Gabii poszłaa… Ta… Ennualda… Poszła.
— Dzie poszly? — dopytał Laz, łapiąc Piusa za ramię, prowadząc go już do plaży w kooperacji, bo ten chwiał się coraz o gorzej. — Dzie poszły Pius?!
— Onyyx i… Acair? Onn chyba poszel wcześniej, kulwah… — Pius w końcu nie wytrzymał, a jako że dotarli do plaży, kulturalnie rzygnął przed siebie, strumieniem.
Laz widząc go zarechotał tylko, klepiąc biedaka po plecach.
— Ja wiee… Też ja myślał, że mam rodzinkeee a tu chuuuuja tam służbaa żołd! Pierdolenie po okopaach! — rzucił Laz, podnosząc pięści w stronę nieba. — OKO-PY! OKO-PY! KuuuurwaAA!!!
Pius odkaszlnął, splunął, jak księżniczka ściągnął długie włosy w tył, bo może i wymiotował… Ale kurwa z klasą!
— GO-ŁE BABY! GO-ŁE BABY!
— GO-ŁE BABY! GO-ŁE BABY! — zaśpiewali w symfonii, radośnie drząc manifestację swej wolnej woli w głuchą dzicz, rechocząc pod koniec, by zbić męską pionę. Oczywiście, przytulając się przy tym.
— Kuraw-patwa! Nie jesteś takim chhhujem jak myślałem że bedziesz, Lazuryto!
— Taa ty teeż Pipi-duwo ty kurwiątku zawiniątku! — odparł Laz gniotąc diaboła w uścisku, a ten tylko zarechotał.
— No i cso khurwa, zgoda?!
— No dooobra! Zgodaaa!
Złapali się za ramiona i poczęli tańczyć nad wymiocinami Piusa, ot krakowiaczka, śpiewając w symfonii:
— GO-ŁE BABY! GO-ŁE BABY!
Ich cudowną zabawę przerwało jednak światło w oddali, tam na wodzie, daleko daleko hen, w stronę kontynentu.
— Tyy. — zaczął Pius, zatrzymując ich dance macabre. A raczej makabryczny dance.
— Cso to. Tyy. Łodzia?
— No. — potwierdził Pius z pewnością. — Chyba łodzia. Dopsze prawisz.
— Argar ma łodzia? — dopytał Laz.
— Stanowczo i zdecydowaniee… Nie wiom.
— Kuhrwa. Mądrego mądrze posłuchać, zdesydowanje. — skwitował Lazarus gestem dłoni tworząc lornetkę, by przyjrzeć się nadpływającemu okrętowi.
— I co? Co widzą tfe gołębie oczy, mój drogi druhu-hu?
— Wiesz co… Nie za duszszo. — dostrzegł jedynie białe maszty. — A wiesz. Mają łodzia. Widziałem Argarowe łodzia. I nie wyglądali w taki… Ten.
— Wróg?! — spytał Pius, wyraźnie poruszony rewelacją.
— Wróóg!
— Wróg! Wróg! Wróg! — skandowali razem, tańcząc ponownie krakowiaczka nad wymiocinami.
— To cso teraz? Iciemy po… Gransandanda? — spytał Pius, wyraźnie skonsternowany ewentualnym lądowaniem Polszy na wyspie.
— Nieeeee. Zajęty jest pewniee. Nie maa csoo.. Sluchaj, umiesz robić? Srób się ssam! — rzucił Lazarus, po czym zesztywniał na chwilę, by pieprznąć plecami o piasek, robiąc anioła z piasku.
— Ty, alee… Bo ja bym się ponnapierdalał…
Statek wyraźnie zbliżał się w ich stronę, pomimo mgły, wydawał się coraz większy.
— Dawaj ich eee. Podtopimy? — spytał Laz, niepewnie.
— Zatopimy?
— No przesiesz mówię, cso mnie kuhwa poprawiasz!
— Dobra… Ale jak? Ni mom mieczsza… — stwierdził smutno Pius.
— A wiciałeś kietyś żeby ktoś mieczem statek zathopił?
— No nie…
— To co sie kuhwa martwiisz! Mocamiii!!

Okręt wojenny zbliżał się coraz bliżej do brzegu, pomimo wielu wysp, pierwsza brygada Polszy przebiła się przez ów szlak… Nastroje na statku były grobowe… W końcu misja wydawała się zgubna, przynajmniej przez plotki, jakie załoga pletła o osławionym Argarze…
— Paniiee! Iiiii… Panie! — krzyknął białowłosy, z bocianiego gniazda. Załoga kilkudziesięciu zbrojnych od razu zwróciła się ku demonowi.
— To on! Dwuoki diabeł!
— Zaaaaamknij morrdeeeeee! Theras ja mówię, to mi nie pszeryffafaj! Z racji tego, szee pszekroszyliście ghranice morskom!! Przeprowadzam naa statkuu… Aborcję!
Załoga popatrzyła na siebie z konsternacją, a jeden z młodszych majtków wyszedł przed szereg, by dopytać.
— Abordaż?
— No mófię! Abboooorcję! Lazania! Lazaaania! Juszsz! Uwakhe odfr…
Nagle kadłub okrętu wyleciał w powietrze, ognisy ptak wyleciał ze składu prochu dymnego, zataczając koło nad kadłubem, wlatując przez okienko na armatę, by zapalić składzik alkoholu…

Przez eksplozję, burta się przekrzywiła, przez co Pius zwymiotował ponownie, gdy załoga krzyczała, biegała w płomieniach…

— Dhobra… Skupieenie! Słoty lasser! Bdziuuu! — krzyknął diabeł, a wiązka złota wystrzeliła z jego oka, paląc pokład, rozcinając żołnierzy, przypadkowo zapalając proch na kadłubie, powodując kolejną eksplozję, która spowodowała kolejne rozpłatanie statku, przez co Pius spadł z gniazda, lecząc na łeb… i nagle podniósł się, złapany przez Lazarusa, który nieco opadł przez ciężar demona, by puścić go przy plaży, gdzie białowłosy i tak upadł na twarz.

Laz wylądował i przetransformował się w humanoida, by… Zwymiotować. Zapach palonych zwłok sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Pius w tym czasie strzelał z lasera, strzelając do ocalałych żeglarzy.

— Chyba się udało. — stwierdził Laz, nieco otrzeźwiale.

— Chyba ssa bardzo udałoło. Operacja ssie udała, pacjent nie żyjee!

— W sensie okręt?

— No pszhecież kurrrwa mówię! Znowu mnie poprawiaassz! — zarechotał Pius, klepiąc nowopoznanego przyjaciela po plecach.

4 komentarze:

  1. Uśmiałam się, nie powiem, że nie... xD Ale z tymi laserami w oczach to popłynąłeś. Pius dostanie ciasny kombinezonik supermana i pelerynkę do tego. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko XD Ile się uśmiałam to moje. Nie ma to jak alkohol, który zakopie każdy topór wojenny. Z taką kompanią Argar abordażem martwić się już nie musi. Życzę chłopakom owocnej współpracy i przyjaźni. ^^

    OdpowiedzUsuń

^