Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

Sentymenty

    Akane siedziała w tipi Mohe przysłaniając swój biust materiałem koszuli, od pasa w górę była naga, włosy miała przerzucone na jedną stronę, a plecy zwrócone do wejścia. Indianin prześlizgnął wzrokiem po jej kręgosłupie i delikatnie wystających łopatkach.
- Chyba nie bolało, co? – zapytał.
- Trochę, ale znośnie – przyznała An i odwróciła twarz, profilem do niego. – I jak? – zapytała, a Mohe uśmiechnął się kącikiem ust i jeszcze raz spojrzał na jej łopatki.
- Jak dla mnie wyszło świetnie. Ciekawy pomysł, tylko dla wtajemniczonych – przyznał z szerszym uśmiechem. Fiołkowooka przytaknęła mu głową.
- Dzięki, serio masz do tego dryg, szkoda by było nie skorzystać – stwierdziła, oglądając swoje plecy w przyniesionym zwierciadle. – Będziemy go jakoś osłaniać? – zapytała, a chłopak sięgnął bandaż, który wcześniej przyniosła An.
- Jasne, te kilka dni lepiej go chowaj i unikaj kąpieli czy szorowania – polecił. – Zawijamy – rzucił, a Akane odłożyła koszulę na bok, by przyjmować co chwilę rolkę z materiałem i przy pomocy Mohe stworzyć sobie bandażowy stanik, jednocześnie osłaniający nowo powstałe tatuaże przy łopatkach. Pomysł przyszedł dość spontanicznie, sporo czasu ostatnio siedziała z dzikusem i słuchała o znaczeniach i symbolach na jego ciele. Zapragnęła mieć własne. Nutka komizmu i sentymentu, ot cztery etapy kiełkujących fasolek, od dołu dwa naprzeciw leżące nasionka i w górę idąc, ich dalszy rozwój. Nasionko, pękająca skorupka, wschodzący kiełek i samo wykiełkowanie. Wszystko lekko po łuku na wewnętrznych krawędziach łopatek.
- Super! – dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, gdy skończyli. Odwróciła się przodem do Mohe. – Naprawdę dziękuję – zaczęła ubierać koszulę i razem ruszyli w stronę wyjścia.
- Przyjemność po mojej stronie. Lubię to robić – przyznał Indianin, przybory zostawił w środku, zaraz je ogarnie, tylko pożegna dziewczynę. An skończyła zapinać guziki poza tipi i posłała jeszcze jeden uśmiech chłopakowi.
- To co? Widzimy się jutro? – zapytała jeszcze. – Jesteś pewien, że chcesz pomóc?
Mohe przytaknął głową.
- Chętnie zagłębie się w oba tematy. Skoro już tu jestem – odparł pogodnie. An przyłożyła dłoń do swojego serca, a później położyła dłoń przy mostku Mohe i lekko skinęła głową.
- W takim razie do zobaczenia – rzuciła. Chłopak oddał jej gest z wdzięcznym uśmiechem na twarzy. Lubił, gdy żegnała się z nim w ten sposób, lubił to z jaką otwartością tak wiele osób podchodziło do jego zwyczajów. Pozwalało mu to cieszyć się z tego kim jest, Nhulu w końcu nie byli tylko źli.

***

    Następnego dnia Indianin pojawił się pod domem młodej Grandsandówny, nie musiał nawet podchodzić do drzwi, bo dziewczyna wyszła z głównej izby, z pajdą chleba w buzi.
- Idę! – rzuciła, przeżuwając kanapkę, a Mohe zaśmiał się lekko.
- Mogłaś spokojnie zjeść, nigdzie bym nie uciekł – stwierdził rozbawiony.
- To ja uciekam – rzuciła dziewczyna żartobliwie.
- Ach tak? – chłopak spojrzał po niej zaciekawiony.
- Tata lubi ostatnio sporo klepać ozorem, musiałam już wyjść – zaśmiała się pod nosem, biorąc ostatni kęs chleba. Mohe kiwnął głową, no tak, paplaniny rodziców bywały męczące.
Dziś w planach mieli dwie rzeczy, Akane szykowała grunt pod budowę nowego domu, trzeba było jeszcze tam co nieco posprzątać po pożarze. W międzyczasie chciała poćwiczyć te swoje runy, a on nie miał co robić, więc zaoferował pomoc. Ciekawiły go zarówno wspomniane umiejętności, jak i sposób w jaki Argarczycy budowali swoje domy. Do tego rozmowy z An były dla niego same w sobie ciekawe, dziewczyna potrafiła przedstawić mu różne punkty widzenia na jedną sytuację czy zachowanie.
W drodze na miejsce docelowe wymienili kilka mniej istotnych tematów, Mohe zapytał o plecy i nim jeszcze zaczęli pracę, sprawdził jak goi się jego twór. Wszystko wyglądało dobrze, a sama An miała typowe objawy na „dzień po” tatuowaniu, więc nie było się czym przejmować.
- Masz już jakiś plan? – zapytał w końcu, w trakcie układania popalonych desek. Dziewczyna przytaknęła głową.
- Piwnica jest tylko lekko osmolona, więc zostawię ją na miejscu, podobnie jak te dwie ściany – pokazała palcem.
- Zostają? – chłopak trochę się zdziwił, stały dość stabilnie, ale nie zapewniały szczelności dla przyszłego domu.
- Bardziej w formie dekoracji. Przy nich powstaną dwie nowe ściany, ale nie drewniane. Te deski będą osłaniać mury domu tylko od zewnątrz. Sentymentalna ze mnie bestia, lubię nadawać nowe znaczenie rzeczą czy przedmiotom, szczególnie gdy skojarzenie jest złe. Tu chciałabym postawić dom z glinianych cegieł, a te popalone deski wykorzystać jako dekorację. Oczywiście nie wszystkie, część pójdzie po prostu do spalenia – wyjaśniła swoją wizję. Mohe nie ukrywał zaskoczenia.
- Bardzo chętnie zobaczę efekt końcowy – przyznał.
- Oj, poczekasz sobie, ale nie spieszy mi się. Tata ma mi pokazać jak wyrobić cegły, od tego zacznę, dopiero później będę je układać. Wiesz, jak mi cegły w trakcie wojny poginą to nie będzie tak żal, jakby mieli mi ściany porozwalać. No i będę miała dość czasu na rozplanowanie wszystkich pomieszczeń – przyznała z uśmiechem. Mohe uśmiechnął się na te słowa.
- Rozumiem, przynajmniej będę miał kolejny powód by tu wracać – rzucił z lekkim śmiechem, nieprzerwanie przekładając deski.
Sprzątanie zajęło im dobrą godzinę, An bywała tu już wcześniej i ogarniała teren po swojemu, było jeszcze trochę pracy, ale dziewczyna nie zamierzała wszystkiego robić na raz, więc zarządziła koniec na dziś.
- Naprawdę starczy, już mi dość pomogłeś, a nie chcę zajmować Ci całego dnia – przyznała, klepiąc lekko ramię chłopaka. Ten opadł tyłkiem na jakiś powalony pień i kiwnął głową. Granatowowłosa podała mu bukłak z wodą, a on ochoczo go przyjął.
- Dziękuję. Nie mam co prawda nic dziś do zrobienia, polowanie za mną, mięso oporządzone, skóry się suszą, mógłbym tu jeszcze podziałać… - przyznał.
- Mhm, mógłbyś też wyskoczyć do gospody i się jakoś rozerwać. Popływać, poleżeć, po prostu się pobyczyć. Korzystaj z tego względnego spokoju, też zamierzam trochę pożyć nim dojdzie do walk – odpowiedziała i sama ugasiła pragnienie.
- Mocno się martwisz? – zapytał, patrząc po niej. An westchnęła i lekko przytaknęła głową.
- Mam kogo tracić. Ci na których najbardziej mi zależy nie należą do tych stroniących od starć. Sama też nie należę. Obawiam się, że walka jest nieunikniona… Z Perunem nie ma co rozmawiać, ten typ chce władzy bezwzględnej, a tata przed nim nie klęknie. Już na pewno nie po tym jak spalił własnych ludzi. Teraz to już mało kto przed nim klęknie. To plus i minus, bo jego koniec zdaje się nieunikniony, ale wzrasta ryzyko wojen domowych – skrzywiła się lekko.
- Dlatego tak Ci zależy na tych treningach? – zagadnął.
- Tak – przytaknęła mu głową. – Z moimi umiejętnościami mogę mocno obniżyć morale wroga, walczyć na odległość, chronić innych. Jeżeli mam to zrobić na odpowiednią skalę, to muszę ćwiczyć. Nie chcę paść na polu bitwy z przesilenia własnego organizmu. Tak nikomu nie pomogę, a wręcz przeciwnie… No i te ćwiczenia dobrze zajmują głowę, a ostatnio wolę ją mieć zajętą – przyznała, śląc chłopakowi lekki uśmiech. Spojrzał na nią porozumiewawczo, wiedział do czego pije. Przytaknął jej.
- Cóż… Tym bardziej chętnie pomogę w tym samorozwoju. Co właściwie mam robić? – zainteresował się. Akane zaśmiała się lekko.
- Właściwie to po prostu stać… No i czuwać. Niektóre runy będę używać po raz pierwszy, konsekwencje mogą być różne. Na pewno nic co by zagroziło Twojemu lub mojemu życiu… Właściwie to chciałabym przećwiczyć dziś tylko jedną – pokazała jeden palec. Mohe klepnął uda dłońmi i wstał energicznie.
- No dobrze, stać potrafię całkiem nieźle – rzucił ze śmiechem, a An mu zawtórowała.
- Zobaczymy – posłała mu szerszy uśmiech i podała swój bukłak wody. Mohe spojrzał na nią pytająco. – Trzymaj w wyciągniętej ręce, spróbuję Ci go zabrać – wyjaśniła.
- Ale mam Ci to utrudniać? – wolał wiedzieć. Akane uśmiechnęła się pod nosem.
- Możesz próbować – odparła ze specyficznym błyskiem w oku.
- Oho… No to zaczynajmy – chłopak poczuł pewnego rodzaju ekscytację. Bardzo go ciekawiło co też tu zobaczy.
Akane odwróciła się do niego plecami i przeszła w linii prostej dość spory kawałek, by ostatecznie zwrócić się przodem do Mohe i przetrzeć palce w dłoniach. No dobra… Wdech, spokojny wydech. Zbliżyła kciuk do nadgarstka i nakreśliła na nim symbol.
- Pęd wiatru mnie pcha, niech szybkość mi da – szepnęła, a jej oczy zalśniły delikatnie. Ruszyła, a Mohe otworzył szeroko oczy. Akane zjawiła się obok w błyskawicznym tempie, jednak przeleciała obok, a bukłak jedynie zahuśtał się w jego dłoni od pędu powietrza, jaki dziewczyna wytworzyła. Zaraz dało się słyszeć głuche walnięcie i jęk. Mohe odwrócił się w stronę Akane, a ta leżała jak długa na ziemi, trzymając się za czoło.
- Osz w mordę… - sapnęła i gwałtownie odwróciła się na brzuch, by zaraz zwymiotować i z kolejnym jękiem wrócić na plecy. – Nie wiem jak mój ojciec i brat to znoszą… - bąknęła. Wirowało jej w głowie i to nie od samego uderzenia. Nie przywykła do takich szybkości własnego ciała, co teraz wyraźnie odczuwała. Indianin pojawił się zaraz obok niej.
- Co się stało?! – zapytał, a widząc rozcięcie na jej głowie ściągnął usta. Delikatnie krwawiła. – Czy nie miało być bez ryzyka? – uniósł lekko brew.
- Za szybko… Zdecydowanie będę musiała tą runę solidnie przećwiczyć – przyznała. Podniosła się powoli do siadu. Mohe nalał wody do dłoni i przemył czoło An, by zaraz podać jej bukłak, co by przepłukała buzię.
- Najlepiej w mniej twardych warunkach. Nie mogłaś wpaść w coś bardziej miękkiego? – pokręcił głową. Dziewczyna zaśmiała się krótko.
- Nie byłam w stanie nawet złapać bukłaka, a co dopiero wycelować w mięciutki mech, no wybacz... - jęknęła głucho, śmianie się w tej chwili było dość bolesne.
- Pięknie, będziesz miała pamiątkę po tym treningu - stwierdził, pokazując na jej czoło. An dotknęła się delikatnie w najbardziej obolałe miejsce.
- No świetnie... Będzie blizna? - zapytała. Mohe kiwnął głową.
- Guz na pewno, a jak blizna to niewielka. Zawsze będziesz mogła o niej opowiadać jakieś niestworzone historie - chłopak uśmiechnął się pod nosem i wstał z kucek, by wyciągnąć dłoń do Akane.
- O tak, jedną z nich będzie historia o chłopaczku z Nhulu co to mi przyfanzolił w łeb - uśmiechnęła się zadziornie, korzystając z jego pomocy przy wstawaniu.
- Pfy, chłopaczka? Wypraszam sobie. Jak już mam być natchnieniem do opowieści to takiej o jakimś niesamowitym przystojniaku - sprzedał jej muke w ramię, a An zaśmiała się, jednak zaraz znowu skrzywiła.
- Chyba na dziś starczy treningu... Ale nie myśl sobie, że odpuszczę. Dopadnę ten bukłak, zobaczysz - pogroziła mu palcem, bo patrzył na nią pobłażliwie.
- Mam nadzieję, że nie skończysz przy tym z połamanymi kończynami... Albo ja nie skończę. Mogłaś mi wyrwać rękę! Gdybyś wpadła na mnie z takim impetem! - udał przerażenie.
- Zaczynam się zastanawiać kto z nas będzie opowiadał więcej historii o tej bliźnie - rzuciła rozbawiona, idąc powoli w stronę domu wraz z... Tak, teraz już mogła go swobodnie nazwać przyjacielem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^