GAVE W PODRÓŻY – Z
WIZYTĄ W ZAŚWIATACH CZĘŚĆ 2
Możecie mi wierzyć lub nie, ale
ponowna pobudka w lochu nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, które mogą
wam się przydarzyć w życiu. Nikomu nie życzę takiego doświadczenia, nawet
swojemu największemu wrogowi, którego… jeszcze nie poznałem. Wspomnienia
zalewają mnie falami, ciężko jest utrzymać przytomność umysłu. Wiem, że już nie
jestem w Polszy. Wiem, że tamto już nie wróci. Wiem, ja to wszystko wiem, ale
moja głowa dalej robi mi psikusy. Dźwięk łańcuchów rani me uszy. Nie mogę
dobrze oddychać. Czuję chłód na skórze, chce mi się płakać, krzyczeć z
bezsilności. I robię to. Wciąż i wciąż powtarzam tamten czas. Febe udaje się ze
mną skontaktować. Próbuje mi pomóc, rozmawiam z nią od czasu do czasu, ale nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że to nie pomaga. Zamiast ulgi, czuję coraz większe
rozgoryczenie. Coraz większy ból i bezsilność. Nie jestem w stanie pozbierać
swych myśli. Próbuję żartować. Próbuję myśleć o tych dobrych rzeczach. Próbuję
ze wszystkich sił się nie dać, ale… nie udaje mi się. Zapadam się w ciemność.
Coraz bardziej. Zaczynam wierzyć, że odczuwanie to najgorsza rzecz, która może
przytrafić się człowiekowi.
No bo spójrzcie na to od tej
drugiej strony… miłość, radość, szczęście to takie piękne uczucia. Kiedy jednak
zostaną wam nagle zabrane to co pozostaje? Pustka, zwykła pustka w sercu i
desperacja. Chcecie na powrót czuć te dobre uczucia. Chcecie na powrót być
wolnymi ludźmi, ale to nie takie proste. Strażnik, który ciągle stoi przy mojej
celi nie kwapi się, aby zamienić ze mną choć jednego słowa. Dostał polecenie i
nikogo do mnie nie dopuszcza. Czasem słyszę skowyt Śnieżynki i ściska mnie w
sercu. Ten psiak chce mi pomóc, wiem to… ale nie potrafi. Zaczynam wierzyć, że
lepiej by było, gdybym po prostu zasnął i już się nie obudził.
Ale wtedy przypominam sobie o
moich małych dziewczynkach. Ich rumianych buziach i radości wypisanej na
twarzy. Słyszę ich śmiech i chcę znów z nimi być. Tak, chcę do nich wrócić, ale
nie mogę. To też boli. Rozdziera me serce na pół. Depcze je i śmieje się ze
mnie. Cholerna ironia losu. Czy mogłem tego uniknąć? Tak, mogłem. Gdybym mógł
cofnąć czas to postawiłbym się Gavinowi bardziej. Nie pozwoliłbym mu na takie
wybryki… ale nie umiem cofać czasu. Nie jestem cholernym Grandsandem. Mogę
jedynie czekać. Czekać aż ojciec wreszcie się tu zjawi. Czekać aż przyjdzie i mnie
uwolni.
>.<
Nie powiem wam ile czasu minęło
dopóki nie usłyszałem jego władczego głosu na zewnątrz swej celi. Straciłem poczucie
czasu gdzieś w okolicach drugiego dnia. Przestałem liczyć i kiedy dźwięk
otwieranych drzwi wreszcie do mnie dotarł, odruchowo przylgnąłem mocniej do
ściany. Jak ostatni idiota zacząłem go błagać, żeby zostawił mnie w spokoju.
Żeby niczego mi nie robił, a on wówczas przykucnął obok i pociągnął mnie do
siebie, obejmując ramionami.
- Wybacz – mówi tylko uwalniając
mnie z łańcuchów i dalej mocno obejmując. – Jestem, już jestem – czuję jego
dłoń w swoich własnych włosach i marszczę lekko brwi. Victor rzadko kiedy jest
aż tak wylewny. Coś się zmieniło, ale jeszcze nie potrafiłem powiedzieć co.
- Długo ci to zajęło – stwierdzam
cicho. Przez moment waham się jeszcze, zanim i ja odwzajemniam jego uścisk. Może
dla was to coś normalnego, ale przytulanie się do piersi ojca to coś nowego w
moim wypadku. Rzadko kiedy mam okazję, aby coś takiego zrobić. Aby poczuć jego
wsparcie, więc w tej chwili korzystałem z tego ile tylko można było. W końcu
jednak Victor wstał i podał mi dłoń, podciągając do góry.
- Chodź, porozmawiamy – rzuca spokojnie
obejmując mnie zaraz ramieniem i prowadząc do dobrze mi znanych komnat, gdzie
czeka jedzenie. Zwykle nie mam problemu ze swoim apetytem ale w tamtej chwili
po prostu się na nie rzucam. Głód dopiero teraz dał mi się we znaki i to była moja
pierwsza myśl. Musiałem go zaspokoić przed rozmową. Victor milczał cały ten
czas, nie przeszkadzał mi. – Gave, musimy porozmawiać – mówi w końcu, a ja
patrzę na niego i kiwam głową. Jasne, że musimy. Ponad rok nie mam z nim
żadnego kontaktu. Otwieram usta, żeby mu o tym wszystkim powiedzieć, ale ze
zdziwieniem orientuję się, że to nie ma w tej chwili dla mnie żadnego
znaczenia.
- Tak, za chwilę – szepczę. –
Powinienem skontaktować się z Febe… - dodaję po krótkiej chwili milczenia. To
pierwsze co przychodzi mi do głowy zaraz po jedzeniu. Febe towarzyszyła mi
przez pewien czas, dopóki sam nie poprosiłem jej aby więcej się nie
kontaktowała. Wiem, że się o mnie martwi i chcę ją zapewnić, że już nie musi.
- Febe? – Victor marszczy lekko
brwi.
- Mhm… martwi się o mnie – rzucam
cicho. – Była tu przy mnie…
- W porządku – mężczyzna wstaje i
zaprasza mnie gestem dłoni do innego pomieszczenia. Tam maluje krąg i wchodzi do
jego środka, a ja podążam jego śladem, a chwilę później stoimy w domu Febe. Nie
fizycznie, ot nasze projekcje. Szukam jej wzrokiem. Uśmiecham się lekko widząc
ją przy garach. Znowu coś pichci. Nawet wyobrażam sobie zapach potrawy i wtedy
odwraca się do nas, a ja czuję ukłucie żalu. Nie mogę jej teraz przytulić, a
ona robi gest jakby też chciała to zrobić.
- Gave! Jak ja się cieszę, że Cię
widzę - mówi z ciepłym uśmiechem, by zaraz spojrzeć po Victorze. - A Ty gdzieś
był?! – fuka na niego, zakłada dłonie na biodrach i kręci głową, mimowolnie
macha w jego stronę kuchenną ścierką. - Wiem, wiem, Gavin nas co nieco
oświecił… - mówi i raz jeszcze oddycha tak jakby kamień spadł jej z serca.
- Już nie musisz się martwić –
mówię spokojnie, a przynajmniej silę się na spokojny ton. – Niedługo wrócę – dodaję,
po czym zerkam na ojca, nieco niespokojnie. – Bo wrócę, co nie?
Victor krzywi się i wzdycha
ciężko, a ja czuję że coś jest naprawdę nie w porządku. Czuję niepokój
wkradający się do serca. Nie wiem co mam o tym myśleć. Ze zniecierpliwieniem
czekam na jego kolejne słowa.
- Dlatego najpierw chciałem z
tobą porozmawiać – mówi do mnie, by zaraz spojrzeć na kobietę. - Miałem pewne
komplikacje - rzuca dość ogólnikowo, marszcząc przy tym brwi. - Już go mam, nie
pozwolę aby dalej gnił w lochu - informuje Meduzę, dalej nie odpowiadając na me
pytanie. Jeśli chce mnie doprowadzić do grobu to całkiem nieźle mu to wychodzi
to trzeba mu oddać. - Wróci… - cedzi w końcu i odwraca się do mnie. Widzę jego
łagodny acz zmartwiony wzrok. - Wrócisz do nich – powtarza, a ja oddycham nieco
spokojniej. Widzę w oczach Febe łzy. Szklą się jej oczy i już wiem, że ten
kontakt z nią to był dobry pomysł. Może nawet jedna z najlepszych decyzji jakie
ostatnio podjąłem.
- Już nie martwię, czekam, po
prostu czekam – mówi i śmieje się lekko. Widzę, że czuje ulgę, kiedy Victor
oświadcza, że wrócę do domu. Do nich. - Mam komuś cokolwiek mówić, czy zachować
to na razie dla siebie? – pyta jeszcze, a ja waham się z odpowiedzią.
Chciałbym, żeby Akane i dziewczynki wiedziały. Chciałbym żeby też poczuły ulgę,
ale obawiam się tego co zrobi Gavin, jeśli tylko dowie się, że jestem już
wolny. Przed chwilą wspomniałem o najlepszej decyzji mojego życia, co nie?
Teraz stoję przed tą trudną, może jedną z najgorszych. Kręcę w końcu głową.
- Zachowaj to dla siebie –
proszę. – Nie chcę żeby mój brat zrobił tu niepotrzebną zadymę… - wyjaśniam swoją
decyzję, a Febe zaklucza swe usta.
- Dziękuję Gave… dziękuję, że
dałeś znać – słyszę jeszcze, zanim kontakt zostaje przerwany, a ja znów stoję w
zamku Victora razem z nim obok swojego boku.
- Co się dzieje? – pytam
spokojnie wracając z Victorem do poprzedniej komnaty. Siadam naprzeciw niego, w
dość miękkim fotelu. Gdyby nie to, że serce ściska mi się z niepokoju to z
pewnością doceniłbym tę wygodę znacznie bardziej. Victor milczy przez chwilę,
po czym pochyla się w moją stronę.
- Nie będę owijał w bawełnę –
zaczyna spokojnie. – Jest źle – informuje mnie, sprawiając że na moment
przestaję oddychać. – Spieprzyłem po całości – wyznaje. – Zamieniłem się
światem z Kierrą, żeby mieć cię na oku. Wtrąciłem się w twoją walkę z Lottą po
raz pierwszy sprawiając, że uniknąłeś śmierci. Potem skontaktowałem się z
Akane, gdy byłeś w lochach… oszukałem twe przeznaczenie kilkakrotnie.
Skreślałem cię z listy – wyznaje, po czym unosi rękę do góry zatrzymując mój
potok słów zanim w ogóle zdążę o nim pomyśleć. – Nie, to nie jest twoja wina –
informuje mnie. – To moje własne akcje… ale w końcu góra zwróciła na mnie uwagę
– zaciska mocno pięści. – Gave… oni chcą nas unicestwić. Nie tylko mnie,
ciebie, Gavina… twoje córki…
- Słucham?! – wstaję z miejsca. –
Jak to chcą unicestwić Malikę i Raję?! One nie mają z tym nic wspólnego!
- Mają moje geny… mają część mych
umiejętności – wyjaśnia szybko.
- To nie ma nic do rzeczy! Jeśli
chcą moje życie, moją duszę… niech ją biorą, ale małe nie zrobiły nic złego! –
warczę na niego i na zmianę zaciskam i rozluźniam pięści. Cholerni hipokryci. Tak
łatwo pozbywać się życia… to nieludzkie… ale Śmierć nie jest człowiekiem.
Oddycham szybciej gorączkowo myśląc nad wyjściem z sytuacji. – Chyba się nie
zgodziłeś…
- Nie miałem wyjścia – Victor nabiera
głębokiego oddechu i wstaje. – Gave, nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie –
informuje mnie, a ja czuję ciężar w piersi. Ogromny ciężar. Ledwie mogę
oddychać. Ledwie jestem w stanie to robić. Widzę ich małe, ufne twarzyczki i
kręcę głową.
- Nie – rzucam szybko. – Musi być
jakiś sposób. Nie pozwolę im… nie dam ich unicestwić – patrzę na ojca twardo.
- Gave, usiądź – Victor wstaje i
łagodnie kładzie ręce na moje ramiona, zmuszając mnie do wykonania swego
polecenia. – Dostałem ultimatum – informuje mnie. – Mam miesiąc na znalezienie
sobie zastępstwa, a jeśli mi się nie uda, zostaniemy zgładzeni. Będzie tak,
jakbyśmy nie istnieli – dodaje cicho. Zaciskam mocno pięści. Nie do końca mi
się to podoba, ale miesiąc to całkiem sporo czasu. Nabieram powietrza w płuca i
powoli je wypuszczam.
- I co? Powierzysz tę funkcję
Gavinowi? Wiesz co on odpieprzył? – pytam go, jakoś tego nie widząc. Nie
wyobrażam sobie, by mój brat debil miał zajmować się sprawami Mathyr. Może i
przez chwilę byłoby dobrze, a potem znów… jestem pewien, że znów by mu coś
padło na ten głupi łeb. Kręcę głową. Victor nie może tego zrobić.
- Nie – odpowiada uspokajając
mnie przy tym. – Myślałem o tobie – rzuca po krótkiej chwili milczenia. – Ty
nadajesz się do tej funkcji – informuje mnie, a ja kręcę lekko głową. Nie, nie
mogę przyjąć tego stanowiska. Przecież musiałbym zostawić dziewczynki. Byłbym
ojcem z doskoku… a w obliczu tego co ostatnio zrobiła Akane… dziewczynki zaraz
mogłyby zostać osierocone. Zagryzam mocno wargi i znów kręcę głową, a Victor
milczy.
- Nie musisz dawać mi odpowiedzi
już dzisiaj – mówi cicho. – Zastanów się, proszę.
- Jeśli się zgodzę… - zamykam
oczy. – Jak to będzie wyglądało?
- Jeśli się zgodzisz to pójdziemy
razem przedstawić sprawę pozostałym – mówi Victor. – Nie pozwolę im cię
skrzywdzić – dodaje. – Wywalczymy dla ciebie dobre warunki…
- Ja… muszę się z tym przespać –
mówię cicho i wstaję z miejsca. To duża decyzja. Kolejna, z rodzaju tych które
albo kochasz albo nienawidzisz. Obawiam się, że w moim przypadku będzie to ta
druga opcja. Oddalam się do swojej komnaty. Mam mętlik w głowie, ale wiem… że
zrobię wszystko, żeby małe mogły żyć. Już teraz wiem… że się zgodzę.
Huh, emocje, dużo emocji. Niby radość, bo chłopak jest "wolny", a tu kolejne ograniczenia. Bardzo mnie ciekawi rozmowa z wyższymi i omawianie warunków, tak więc czekam na dalszą część. Uwielbiam te opowiadania w wersji pierwszoosobowej, bardzo mi pasują do tej postaci. ^^
OdpowiedzUsuńNienawidzę Gavina~ a mógł być grzeczny i zostać śmiercią, to nie musi ciągle zrobić jakiś cyrk. Współczuję Gavovi, opowiadanie bardzo emocjonalne, bardzo lubię czytać o tym, co dzieje się chłopakowi w głowie. Nie mogę się doczekać kontynuacji i mam nadzieję, że znajdzie w końcu odrobinę spokoju.
OdpowiedzUsuń