Polsza ogłasza polowanie na czarownice. Swój pierwszy ruch już wykonała. Perun I szczyci się ścięciem Argarczyka.

Heim postawiło na sojusz z Argarem. Wieść jednak niesie, że w wyniku jego podzieliło się na dwie części. Czyżby czekała nas rewolucja?

O "U Klementyny" coraz głośniej. Gospoda prężnie się rozwija i zaprasza w swe progi. Uprzejmie prosi się Polszańskich rycerzy o nie wszczynanie w jej progach politycznych zamieszek.

Argar zaprasza spragnionych do posmakowania swych specjałów w nowo powstałej gospodzie - "Piaski Czasu". Można tu dostać między innymi domowo pędzony bimber - "Afrodyzjak Meduzy" oraz młode piwo - "Bogini Cienia", a to nie wszystko! Gościnnie występy - SŁOWIKA! Tak, moi drodzy, Argar podwędził Słowika!

Fasach donosi o wzmożonej aktywności ognistych ptaków na niebie. Van Helga ostrzega przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem.

Lerodas zalewa fala przybyszy. Pogłoski głoszą, że znany uzdrowiciel Walwan przyjmuje pod swój dach każdego zbłąkanego wędrowca. Jeśli trwoga to do Waldzia!

[+16] Cross my heart and hope to die. Welcome to my darkside.

Neoni - Darkside



Ciemne zatęchłe uliczki idealnie oddawały jej aktualny nastrój, kiedy moknąc w deszczu wpatrywała się w połyskujący na złoto kamień. Symbol. Symbol tego jak przewrotne, paskudne i niesprawiedliwe było życie. Nigdy nie myślała, że będzie czuła wątpliwości przed zabójstwem. A jednak te z każdą chwilą narastały. Przez tych wszystkich ludzi, którzy uparcie pojawiali się w jej egzystencji, stawała się zbyt sentymentalna. Nie wróżyło to dobrze karierze dziewczyny. Nie wróżyło to dobrze rozsypującymu się światopoglądowi Onyx. Ludzie dookoła niej mieli żyć dla konkretnego celu. Tak jak ona. Jedni mieli dawać pracę, inni sprzedawać informacje, a na samym końca łańcucha znajdowały się nic nieznaczące płotki przeznaczone na ubój. Nie potrzebowała i nie chciała dodawać żadnego celu do tego co robiła w życiu. To wszystko komplikowało. Uczucia, emocje, radość, przywiązanie - nienawidziła ich w tym momencie. Przez potrzebę bliskości drugiej osoby raz za razem popełniała błędy. Wszystko zaczęło się od Piusa, a dalej zaczęła spadać się w coraz większą przepaść. Coraz bardziej pragnęła czuć się kochana, podziwiana, a to było gwoździem do trumny młodej zabójczyni. 
— Oni, przeziębisz się! Chodź do mnie, stęskniłam się…— nagle do jej uszy dotarł ciepły, kuszący głos kobiety. Odwróciła się w stronę uchylonego namiotu, aby zobaczyć pozbawioną białek, klęczącą, piękną szatynkę o śniadej cerze. Przywoływała do siebie zgrabnym ruchem dłoni. Uśmiechała się przekornie, delikatnie kołysząc biodrami, na których znajdowała się jedynie cienka, rozcięta spódnica. — Pada i jest mi tak zimno, a przed nami taka długa podróż… — dodała, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony siedzącej, przemokniętej brunetki. Assasynka pokręciła głową, chowając kamień do rękawicy. Zdjęła maskę, wstała ze skały i odwróciła się w stronę swojej towarzyszki. 
— Już idę, przepraszam, że musiałaś czekać — zaśmiała się, idąc pośpiesznym krokiem w jej stronę. Jeszcze zanim zdążyły schować się przed deszczem pod bezpiecznym materiałem namiotu, Onyx przywitała ją czułym pocałunkiem. Zamknęła oczy, popychając ją głębiej do środka, by za chwilę wolną ręką zamknąć za sobą namiot. Wylądowały na twardej podłodze, muskając się ustami nawzajem, zdejmowały z siebie ubrania, pochłonięte czymś czego nie potrafiła do końca opisać. Z jednej strony wszystko wydawało się takie proste, jej ciało reagowało samo, mimowolnie, jakby doskonale wiedziała czego właśnie chciała. Czuła się wolna od nienawiści i obowiązków. Z drugiej strony bała się tego. Wiedziała, że się pogrąża. Tylko jak miała się powstrzymać? 
— Kocham, gdy to robisz. Kocham, że to Ty to robisz, Oni — uśmiechnęła się na te słowa, przybliżając się jeszcze bardziej. Kiedy indziej pożałuje swoich decyzji. Teraz była naprawdę chciana. Nie dając w zamian nic od siebie. Po prostu była dla kogoś wyjątkowa - bez żadnych dodatkowych problemów, niesnasek, czegokolwiek w zamian. Liczyły się tylko one. Westchnęła cicho. 
— Nie kuś mnie bardziej, Viv, bo zaboli — zachichotała delikatnie. Nie minęło wiele czasu, a obie zatraciły się w chwili. Świat przestał istnieć. Były tylko one. Splecione, uniesione, pełne uczuć, tych wyższych i niższych. Żyły, oddychały, ruszały się tylko dla siebie, pojękując przy tym słodko, szepcząc swoje imiona, a cała reszta świata mogła się zwyczajnie zawalić, a one by się tym nie przejęły. Dopiero po wszystkim znowu zaczęła się zastanawiać, czy to co teraz ma stało się prawdziwe, czy dalej jest zwykłym ciągniętym, przedłużanym w uzależniającą nieskończoność kłamstwem, zanim powróci do brutalnej rzeczywistości. Nie mogła zdecydować. Jeszcze nie teraz. Komfort był zbyt piękny. Nie chciała kończyć tej bajki. Niech trwa aż do końca. 

~*~ 

Uskoczyła przed toporem, który przez zbyt duży zamach wbił się w kamienną posadzkę. Uśmiechnęła się do siebie, wykorzystując go jako rampę do ponownego skoku. Wylądowała na torsie rosłego mężczyzny, wbijając stalowe szpony w jego oczy. Krzyknął z bólu, dłońmi sięgając po przeciwniczkę. Próbował ją z siebie zrzucić jednym szybkim ruchem. Zanim jednak Onyx została rzucona za siebie w przestrzeń, zdążyła złapać jego gardło, wyrywając mu krtań i część aorty. Niezdolny do walki. Wykrwawi się w mniej niż minutę. Wylądowała zręcznym przewrotem na zimną posadzkę. Słyszała kroki. Podniosła się na równe nogi, wracając ponownie do walki. Rzuciła kawałkiem mięsa i kości trzymanymi w rękach prosto w twarz smoczycy, która dzięki małej przestrzeni nie mogła się przemienić. Obróciła się do boku, unosząc rękę na wysokość swojego nosa, blokując nadchodzący cios. Nie przejmowała się biegnącym od tyłu mężczyzną. Zanim zdążył się w ogóle zamachnąć stanął w płomieniach. Ach, cudowne skradzione kryształy Viveki. Doprawdy, zabójczyni nie musiała się nawet za bardzo starać, a dalej miały niesamowitą przewagę nad grupą przeciwników. Szybko wróciła myślami do walki, śmiejąc się radośnie, kiedy udało jej się w końcu złapać ramię przeciwniczki. Pociągnęła ją do siebie, podskakując.  Wdrapała się na jej plecy, po czym złapała drugą rękę. Zaparła się, kopiąc ją w głowę, poleciały na dół, a ona z całej siły zaczęła ciągnąć obie dłonie, dopóki nie wyrwała jej kończyn. Musiała użyć sporo siły, ale osiągnęła swój cel. W tym samym czasie wbiła swój obcas w rdzeń kręgowy, tworząc pod sobą kolejnego trupa. A wtedy poczuła jak robi się jej słabo i upadła na ziemię przez ciągnąc ją przed siebie bełt, który wbił się w lewe ramię brunetki. Puściła wyrwane ręce wstając szybko na nogi. Zaczęła biec przed siebie. 
— Nie opuszczaj gardy, Viv! — krzyknęła łamiąc bełt, aby nie przeszkadzał jej zbytnio w walce.  
— Ty też, Oni, cholera, nie waż mi się umierać przez parę płotek! — odpowiedziała. Onyx wykonała salto, unikając kolejnego strzału, wyjmując przy okazji swoje sai. Wykonała zręczną fintę, lądując tuż obok kusznika, który wyjął zaraz miecz. Onyx przeskoczyła przez jego plecy, aby nie dać się trafić ostrzem, a następnie wbiła mu przez ucho swoją własną broń, momentalnie pozbawiając go życia. Ziemia zatrzęsła się pod nią, a pozostała trójka przeciwników, która nie mogła odnaleźć się w całym chaosie została przebita kamiennymi szpikulcami. Dziewczyna spojrzała z niedowierzaniem na swoją kochankę, która z zadowoleniem otrzepywała się z kurzu. 
— Ile Ty masz tych kryształów? Skąd Ty je wszystkie masz? — zapytała z niedowierzaniem, podchodząc do niej powoli. Gdyby chciała ją w tym momencie zabić, czy byłaby w ogóle w stanie? Dlaczego to jej wyznaczyli tę kobietę za cel? Czyżby to miał być test? 
— Och, to był tylko amulet z kryształu ziemi. Podziała jeszcze może z rok, najdłużej — zachichotała, samej do niej podchodząc. Objęła ją w pasie, zdejmując maskę i pocałowała z pasją. — Nie bój się. Tobie nic nie ukradnę skarbie, i tak nie korzystasz z żadnych mocy, prawda? — dodała, przybliżając ją jeszcze bardziej do siebie. Członkini Bractwa posłała jej nieśmiały uśmiech. Miała rację. Jak dotąd dalej nie odważyła się wyruszyć do Kryształowego Lasu, aby spełnić swoje małe marzenie. Za bardzo bała się tego co może tam spotkać. Viveka mówiła, że nie było tak strasznie, ale dalej nie była pewna czy faktycznie tam poszła, czy po prostu pozabijała odpowiednie osoby. Była jednak pewna, że jej nowa miłość jest potężna. Jeśli w ogóle mogłaby tutaj mówić o miłości. Dalej nie chciała się do tego przyznać. Zamiast tego wtuliła się w nią, czując przyjemne ciepło na sercu. 
— A gdybym korzystała? Zabiłabyś mnie wtedy dla własnej korzyści? — zapytała cicho, nie wiedząc czy chce usłyszeć odpowiedzieć. Przecież i tak ją znała. Niezależnie, czy to prawda, czy kłamstwo, była tylko jedna możliwość…
— Nie, przecież dobrze wiesz. Jestem na tyle potężna, że nie muszę więcej tego robić. Teraz pozostaje mi tylko składać ofiary dla zachowania mojej młodości — wyjaśniła, a Onyx uśmiechnęła się delikatnie. Przynajmniej połowa była prawdą, więc może wszystko nią było? One dwie przeciwko całemu światu. Tworzyły potężny duet. Ona nie dawała nikomu podejść do ukochanej, a Viv idealnie radziła sobie z walkami na dystans. Gdyby połączyły siły, byłyby niepowstrzymane, prawda? Mogłaby z nią pracować. Szepczące Bractwo z pewnością to zrozumie. W końcu każdy ma prawo do prawdziwej, szczerej miłości. Dlaczego miałaby sobie odmawiać czegoś tak pięknego? Pocałowała ją w policzek, odsuwając się od szatynki. Rozejrzała się po pobojowisku, czując jak zostaje na nowo objęta od tyłu w pasie. 
— Jesteś niewyżyta…. — zaśmiała się, czując delikatne pocałunki na szyi. — Viv, tam jest krew, czemu? — szepnęła o wiele ciszej, czując jak się rumieni. 
— Tobie to ostatnio nie przeszkadzało — usłyszała w odpowiedzi. Zakończyła ten krótki dialog cichym jęknięciem, wracając do poszukiwań Antonia.  Wodziła wzrokiem po zakrwawionych, rozszarpanych, spopielonych ciałach, mimowolnie ruszając biodrami. Nie rozumiała dlaczego, ale bardzo dobrze czuła się w tej sytuacji. Obie brudne od krwi przeciwników, pośrodku pozostałości po ciężkiej, aczkolwiek satysfakcjonującej bitwie. Tylko we dwie, pracujące, okazujące sobie uczucia wojowniczki. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła pozbawionego głowy elfa. Odsunęła się od partnerki, po czym szybko do niego podbiegła. Zaczęła przeszukiwać jego ciało, aż w końcu odnalazła srebrny amulet w kształcie serca.   Zaśmiała się wesoło. 
— Nareszcie Lady Mirabella odzyska swoje klejnoty rodowe, a ja sporą zapłatę — powiedziała z uśmiechem. 
—- Albo zatrzymamy je i sprzedamy na czarnym rynku. 
— Słucham? Viv, ale my obiecaliśmy, zawarto kontrakt, muszę, albo mnie wyrzucą — zobaczyła jak przymyka na chwilę oczy, po czym uśmiecha się delikatnie, idąc w jej stronę. 
— Przecież tylko się z Tobą droczę, Oni. Nie musisz się uruchamiać, dobrze — pstryknęła ją w nosek, po czym wzięła za rękę. — Widziałam, że mają tam całkiem przytulne komnaty. Może odpoczniemy? Tylko my dwie? — zaproponowała, ciągnąć ją do siebie. Wstała na równe nogi, chowając amulet do kieszeni. Pozwoliła się prowadzić w głąb budynku. Weszły do pierwszego lepszego pokoju z łóżkiem, ze śmiechem lądując na zimnej pościeli. Onyx usiadła na kobiecie, przyglądając się z uśmiechem roześmianej twarzy towarzyszki. 
— A co potem będziemy robić? — zapytała, ogarniając niesforne kosmyki włosów z jej twarzy. 
— Muszę złożyć ofiarę dla Helgi. Zbliża się termin. Znalazłam nawet idealny cel. 
— Jaki? — zapytała, jednak zanim pozwoliła jej odpowiedzieć, pocałowała ją szybko w usta, po czym wróciła z uśmiechem na ustach do poprzedniej pozycji. 
— W Wolnej Wisterii niedawno zatrudnił się barman, który sporo czasu spędził z Argarczykami. Może ich przekonam, że ich mięso da im o nich widzę, dostanę kilka lat młodości więcej, cudownie, prawda? — zaśmiała się, obejmując ją w pasie, przysuwając bliżej siebie. Zabójczyni poczuła, jakby ktoś właśnie przebił jej serce. Zagryzła delikatnie wargę, czując jak serce na chwilę jej przyśpiesza. Błagała w duchu, aby żartowała. Tylko nie to. Niech jej tego nie robi. Nie może jej tego zrobić. 
— Nazywa się Acair? — zapytała, nie tracać pewności w głosie. Zaczęła zmuszać każdy swój mięsień do zachowania powagi. Tylko nie jej brat. I nie Argar. Przecież miała tam bliskie osoby. Nie mogła narażać nikogo. A jeśli naprawdę dowiedzą się czegoś o tych ludziach? Zabiją ich? 
— Właśnie tak! Znasz go? Doskonale. 
— Znam. Jest trochę jak mój młodszy brat — odpowiedziała, licząc, że to wystarczy. Patrzyła na nią z nadzieją w oczach. Wierzyła, że wszystko dobrze się ułoży. 
— Oni, przecież nienawidzisz Fasach, a on stamtąd pochodzi. 
— Ty też — zaśmiała się, unosząc się delikatnie na ramionach. 
— Ja zabiłam swoich, też ich nienawidzę. Nie zmienimy się w te monstra. Kochanie czasami trzeba coś poświęcić. Sprzedamy im informacje o Argarze. Zdobędziemy coś. Tobie też podarują dłuższe życie. Będziemy szczęśliwe. Razem. Aż tak Ci na nim zależy? Jego życie, albo moje. Co on dla Ciebie zrobił, czego ja nie mogę Ci podarować? — zamknęła oczy, czując jak zaczyna ją ponownie całować. Teraz. Właśnie w tej chwili, mówiąc że ma poświęcić życie swojego młodszego brata. Dla przedłużania i tak cholernie długiego życia. Czy to była ta prawdziwa twarz, przed którą ostrzegał ją Rynlok? Samolubna złodziejka. Patrzyła na biżuterię Viveki. Wszystko w kryształach, dających jej dodatkowe zdolności. Nie miała pojęcia jak wiele osób musiała zabić, żeby to wszystko dostać. A skoro żyła tak długo…Czy ten cykl miał się powtarzać? Zabijać dla własnej wygody? Gdyby chociaż liczyła się z jej uczuciami. 
— A za ten naszyjnik elfiej pani, ile dostaniemy? — zapytała. 
— Cieszę się, że pytasz. Rozmawiałam już z paserem z Heimurinn. Sto sztuk złota na głowę. A później zdarzy mu się przykry wypadek i tak parę razy z innymi aż w końcu amulet trafi do właścicielki… 
— Nie masz honoru, prawda?
— Honor to tylko rdza na tępym ostrzu. 
— Buduje zaufanie. Dlatego nikt Ci nie ufa i musisz coraz więcej oszukiwać. 
— Ale jestem bogata, skarbie. O co Ci chodzi? Po co te wszystkie pytania? — spojrzały sobie w oczy. Onyx uśmiechnęła się smutno. Obie były złe do szpiku kości. Każda z nich jednak miała inne skarby, które chciały chronić za wszelką cenę. Cholera, kochała ją nawet teraz. Czuła to. Czuła to, bo wiedziała, że nie chce zrobić tego co musi. Zrobiła jednak szybkie kalkulacje. Przede wszystkim  musiała chronić młodszego brata przed nieuchronną śmiercią. Do tego nie mogła pozwolić, aby narażono Argarczyków, kiedy w Norach proponowano im sojusz. Bła tego częścią i wiedziała, że można im ufać. Większość z nich naprawdę zasługiwała na spokojne życie. Na sam koniec pozostawała sprawa zlecenia, którego podjęła się na samym początku. Poznała ją, zbliżyła się do niej i dała uwieść tylko po to, aby ją zabić, tak jak chciało tego Szepczące Bractwo. Kochała ją, ale nie miała wyjścia. Znowu popełniła błąd, zbliżając się do nieodpowiedniej osoby. Uczucia znowu rozrywały serce młodej dziewczyny, a ona czuła coraz większą nienawiść do samej siebie. Nie wiedziała czy wybiera dobrze. Zaczęła dłońmi wodzić po brzuchu Viveki. Kręciła małe kółeczka wokół pępka, drażniąc stalą delikatną fakturę jej skóry. 
— Po nic szczególnego. Kocham Cię, Viv, wiesz o tym? — powiedziała, przybliżając swoją twarz do jej. W oczach szkliły się łzy. Niektóre już spływały po jasnych policzkach. 
— Pierwszy raz mi to mówisz. To aż takie wzruszające? — zaśmiała się, po czym złączyły usta w pocałunkach. Coraz bardziej łapczywych i agresywnych. 
— Tak.  — zaczęła między pocałunkami, mocniej zaciskając dłoń na jej skórze, wbijając wszystkie palce — I przepraszam — dodała po czym szarpnęła rozrywając jej brzuch. Usłyszała jak krzyczy, jak gorącymi dłońmi łapie jej ramiona, odsuwając swoją twarz. Czuła jak wszystko ją parzy. Ale zaparła się, szybkim ruchem sięgając w jej wnętrze, siłą torując sobie drogę do jej serca, które złapała i zgniotła drżącym ruchem. Zginęła w jednej chwili. Pozostawiając na Onyx jedynie wypalone ubrania i oparzenia w kształcie zgrabnych dłoni. Brunetka przyglądała się martwemu ciału. Z każdą sekundą czuła jak robi się coraz słabsza. Kiedy tak na nią patrzyła, zanosząc się łzami, płacząc, krzycząc, nagle zapomniała dlaczego w ogóle to zrobiła. Dlaczego nie próbowała się targować? Dlaczego nie walczyła o kogoś kogo kochała? Tak po prostu zrezygnowała ze szczęścia, którego nie była nawet w stanie opisać słowami, kiedy nie martwiła się tym, że traciła swój animusz. Była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Jak jeszcze nigdy w życiu. I tak po prostu z tego zrezygnowała. Słyszała kroki w oddali, ale nie przejmowała się tym. Jeśli ktoś chciał ją teraz zabić, po prostu go uprzedzi. Wyjęła swoje sai. Pocałowała jeszcze po raz ostatni martwe ciało Viveki. 
— Zaraz się zobaczymy… kochanie — wyszeptała między łzami, pociągnięciami nosem, a następnie wymierzyła prosto w serce. Zamknęła oczy i z całej siły zamachnęła się, aby ze sobą skończyć. Przecież i tak nie było w tym sensu. Niszczyła wszystko. Raniła innych. Popełniała błędy. Czuła się totalną porażką, nie wartą lat treningów, które spędziła z Mankrikiem. Była nikim. Nic nie wartym robakiem, który potrafił jedynie zabijać.Nie zasługiwała na życie. Była głupiem zwierzęciem. Głupią bestią, która nawet teraz poczuła cholerny głód, bo zapachniała jej krew ukochanej. Po prostu skończy z tym wszystkim. Skończy z cierpieniem, z myśleniem. Tak będzie najlepiej. 
— Stój! — znajomy głos wbił się do głowy, a ręka nagle się zatrzymała przez silny uścisk męskiej dłoni. Obejrzała się za siebie. Niski ork stał przed nią. W jego oczach widziała smutek, żal, przerażenie, troskę. Poczuła jak cała drży. 
— Mankrik… —  dlaczego właśnie teraz? Teraz, kiedy chciała po prostu zakończyć tą żałosną farsę, jaką było jej własne życie. —- Nie! Ja muszę! Potrzebuję! Obiecałam! — zaczęła się szarpać, wyrywać, celować ostrzem w samą siebie. Wszystko tylko po to, żeby już po prostu zniknąć. 
— Zostaw! — wyszarpał jej broń z ręki, zręcznie wyrzucając z kabury drugą. Złapał drugą rękę i zdjął rękawice, aby nimi też nie zrobiła sobie krzywdy. A potem po prostu pchnął ją do siebie, aby objąć uczennicę. — Podjęłaś decyzję, a to tylko konsekwencje. Życie. 
— Nie chcę takiego życia! Ciągle coś psuje! Odszedłeś! Zostawiłeś mnie! Zostaw! Zostaw! Zostaw! Zostaw! — wierciła się, nie panując w ogóle nad sobą. Krzyczała, płakała. Zatraciła się. Przecież nie chciała już żyć. Dlaczego pojawił się teraz? Dlaczego jej to robi? Dlaczego nie może po prostu się poddać? 
— Onyx, dałem Ci wolność wyboru. Chciałem, żebyś odkryła prawdziwą siebie, bez dążenia do cudzego uznania. Nie wiedziałem, że tak Cię to skrzywdzi. Przepraszam. Już tego nie zrobię, córeczko. 
— Córeczko? — zaśmiał się cicho. 
— Myślałem, że będziesz świetną zabójczynią, dobrym dodatkiem, ale byłaś czymś znacznie więcej. Dlatego chciałem, żebyś to szczęście znalazła po swojemu. 
— Jestem Twoim dzieckiem? Kochasz mnie jak dziecko?
— Odkąd zacząłem uczyć Cię mówić. 
— Ale ja już nie chcę żyć. Proszę pozwól mi. 
— To poszukamy Twoich chęci do życia. Nie jesteś sama. Nigdy nie byłaś. 
— Jestem sama. Zabiłam ją. Nie zasługuję na życie. 
— Chroniłaś innych. Onyx, poszukamy Twojego sensu życia — zaczęła głośniej płakać, wtulając się w ciało orka. — Spokojnie. Jestem tu. Już tu jestem. 
— Nie zostawiaj mnie więcej…Nigdy więcej! — poprosiła, pociągając nosem, niczym małe dziecko.
— Nigdy więcej. 


3 komentarze:

  1. Pius to jednak kutas. Ups. XDDD
    Opowiadanko całkiem edgy, aczkolwiek podoba mi się kierunek w którym Onyx zmierza. Cholera wie, co będzie jak spotkała swojego mistrza :P
    Fajne opko, miło się czytało, szczególnie sceny walki ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Sceny walki czytało się niezwykle przyjemnie, wszystko jasne i czytelne, super! Cała historia chwyta za serducho, a to niby ja kaleczę swoje postaci. xD Oby tak dalej! Jestem bardzo ciekawa rozwoju Onyx, trzeba się do niej niedługo wybrać po wątek. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Mistrzunio wrócił! Przez chwilę miałem ochotę odratować Viv. Mogła z tego wyjść całkiem niezła akcja... szkoda, że Onyx się jej pozbyła :( Ale już nie mogę się doczekać spotkania z tatuśkiem. No i chcę dalej :)

    OdpowiedzUsuń

^