Granatowowłosa kobieta wpadła z impetem do Wielkiej Sali. Zebrana w niej starszyzna zamilkła, towarzystwo spojrzało po niej krytycznym wzrokiem, padło nawet kilka ostrych słów krytyki, kobieta jednak zdawała się tym nie przejmować.
- Musiało się wydarzyć coś niezwykle ważnego, że tak bezczelnie przerywasz nasze zebranie - rzucił kpiąco jeden z najważniejszych tu mężczyzn i uśmiechnął się cynicznie pod nosem.
- W rzeczy samej Bracie Lorence, więc na Twoim miejscu schowałabym ten krzywy uśmiech - odparła kobieta i przesunęła po wszystkich wzrokiem. - Znalazłam odpowiednie ciało, właściwie to... samo tu do nas wpadło - oznajmiła. W Radzie nieco zawrzało, zaczęto wymieniać się spojrzeniami.
- Co masz na myśli?! - zapytała jedna z kobiet. Granatowłosa zbliżyła się pewnym krokiem do półokrągłego stołu. Zatrzymała się w stosownym miejscu, na środku okręgu ułożonego z kamieni.
- Jest w odpowiednim wieku, pochodzi z odpowiedniej linii, jest mieszańcem, możemy ją poświęcić. Wpadła tu z jakimiś innymi bachorami, właśnie ją wyprowadziłam z naszego wymiaru, ale wiem jak znaleźć. To nie może być przypadek, że do nas wpadła - odpowiedziała. Zebrani znowu zaczęli debatować, jedni głośniej, inni ciszej. - Do diaska! Nad czym się zastanawiacie!? Trzeba zacząć rytuał! Mamy odpowiednio dużo czasu by ją przygotować! - warknęła w stronę Starszyzny. Wszyscy zamilkli. Dopiero po chwili wstała najstarsza z wiedźm.
- Jaką mamy pewność, że się nie pomyliłaś? - zapytała.
- Stu procentową - odparła Vivienne. - To mój bękart, Akane. To ja wezmę udział w rytuale. Oddam Lorettcie hołd. Ja przeprowadzę rytuał totemów. Tą dziewuchę trzeba chronić, musi dożyć 2026 roku, a z tego co zdążyłam zauważyć... ona lubi się... narażać...
***
W trakcie podróży do Azylu, kiedy większość powoli zaczęła się chować z dzieciakami w namiotach, Akane również to zrobiła, by ułożyć dziewczynki, opowiedzieć im bajkę i zaśpiewać coś na dobranoc. Po takim dniu Malika i Raja zasnęły dość szybko, więc chwilę później An wyszła z namiotu, z kawałkiem materiału w dłoniach. Wzięła pierwszą wartę, więc miała kilka dobrych godzin przed sobą. W torbę zapakowała jeszcze księgę, którą dziś przeglądała, tak w razie co.
- Idę się przejść - oznajmiła, widząc, że Gave siedzi przed namiotem.
- Hm? A ty przypadkiem nie powinnaś wartować? Tam? - Gave przestał na moment strugać w drewnie i spojrzał po niej. Wskazał odpowiednie miejsce dłonią. W końcu wartownicy mieli “bronić” całego obozu, więc raczej nie powinni siedzieć przy swoim namiocie. Tak przynajmniej mu się wydawało, ale nie był pytać Natana, więc pewności nie mógł mieć. Powrócił też do strugania.
Akane spojrzała na miejsce, o którym wspomniał i pokręciła głową.
- Idę na skraj po drugiej stronie, do warty mam jeszcze trochę czasu - oznajmiła.
- Jasne - mruknął, rzucając jej bukłak z wodą. - Przyda ci się w trakcie, miłego wartowania - stwierdził jeszcze.
An złapała bukłak odruchowo, miała co prawda własny przy pasku, ale kiwnęła mu głową wdzięcznie i ruszyła w stronę klifów, by tam sobie jeszcze trochę pomedytować. Ostatnio robiła to co wieczór, ćwiczenia z Lazarusem bardzo jej pomagały i trzymała się tego co nauczył ją feniks. Standardowo rozścieliła sobie kawałek materiału, rozebrała się do bielizny i skupiła na otoczeniu. Nasłuchiwała spokojnie, wykorzystując czas jaki jej pozostał na drobny relaks. Dzięki tej umiejętności pracowała również nad swoim przeczuciem i uczyła się większej kontroli. Pozwalała przepływać myślom przez głowę i po prostu się uspokajała, dzięki czemu nie czuła aż tak bardzo na własnej skórze tego co czuli inni.
W końcu jednak przyszedł czas na robotę i dziewczyna zebrała się by ruszyć na swoją wartę. Obserwowała bacznie otoczenie, od czasu do czasu pozwalając sobie zerknąć w księgę. Poza runami zabezpieczającymi było jeszcze sporo par oczu, ale noc zapowiadała się dość spokojnie. W pewnej chwili spojrzała na jeden z portretów na nowej stronie i uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mam Cię… - szepnęła do samej siebie widząc znajomą buzię, zaraz jednak zmarszczyła czoło i zaczęła sunąć palcem po stronie. Poczuła dziwny niepokój… Przeczucie jej nie myliło, znowu. Wzięła kilka głębszych oddechów i dość gwałtownie zamknęła księgę. Odsunęła się od niej i skupiła wzrok na szukaniu ewentualnego zagrożenia. Serce mocniej biło w piersi, ale nie było to nic przyjemnego. Zerknie do tej księgi rano… Teraz to nie była dobra chwila. Zaciskała trochę nerwowo pięści, przez chwilę nawet chciała by pojawił się ktoś, komu można skopać dupę.
***
Mey siedziała przy posągu Vivienne, przy nogach kobiety. Opierała się o skamieniałość plecami oraz głową.
- Reszcie też już zdałam raport. Ojcu aż tak nie zależało, ale wiesz... Mam wrażenie, że mimo to jest dumny. Z kolei gdybyś stała przy naszym Teodorze... - uśmiechnęła się dumna - ... jestem pewna, że czułam jego dłoń, głaszczącą mnie po głowie. Jest zadowolony - przytaknęła sobie głową i uniosła ją tak, by spojrzeć w oczy rzeźby. - Ty też jesteś, prawda? Czuję to... Nie pozwolę by Wasza ofiara poszła na marne. Zobaczysz mamo... Uda nam się. Na zawsze nas zapamiętają, tak jak ją, zobaczysz, Loretta nas pobłogosławi, będę dumnie stała u jej boku, będę nas reprezentować, całą naszą rodzinę.
Dalej nie lubię Mey. Od początku jej nie lubię, ale z drugiej strony jest wychowywana przez Vivienne to nie mogła się stać inna. Choć mam nadzieję, że gdzieś tam tli się jakaś ludzka część w niej.
OdpowiedzUsuńCYBER PERS PISZE - - > A ja nie wierzę, że w Mey jest coś dobrego. Tak samo jak w reszcie Latrala. Az się boje do czego chcą poświęcić Akane, więc mam nadzieję. Jakby się biedna nie wycierpiała już dostatecznie - - > Posłaniec komentuje
OdpowiedzUsuń