Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

"...szczypta trucizny..." cz. II

Mey czekała przed Wielką Salą na wezwanie Rady, ze spokojem obserwowała niebo i uśmiechała się lekko pod nosem. Cieszyło ją to co ma im do przekazania. Lorence na pewno się ucieszy, że sprawy wyglądają aż tak dobrze. Kiedy wrota do sali się otworzyły, czerwono-włosa wstała, otrzepała i poprawiła ciuchy, po czym dumnym krokiem weszła do środka. Trochę się zdziwiła, widząc tylko jedno zajęte miejsce. Czyżby czekała ją prywatna rozmowa z najważniejszym członkiem sabatu? Lorence opierał się pośladkami o fragment kamiennego stołu, w dłoniach obracał czaszkę jakiegoś ptaka, a kiedy Mey doszła do środka okręgu, gdzie Rada zawsze wysłuchiwała swoich „gości”, wtedy dopiero na dziewczynę spojrzał.
- Jak się sprawy mają? – zapytał prosto. Mey uśmiechnęła się.
- Lepiej być nie mogło. Tak zjebanych znajomych mogła mieć chyba tylko ona… - dziewczyna zaśmiała się z kpiną w głosie. Lorence uśmiechnął się delikatnie i kiwnął głową.
- Chcę poznać szczegóły… - oznajmił, a Mey wyprostowała się jak struna i mu przytaknęła.
- A więc tak, ten śmieszny synalek Śmierci odwala kawał najlepszej roboty. W życiu nie widziałam takiego frajera. Wyobraź sobie, że „dla dobra Akane” – tu ponownie zaśmiała się z kpiną – daje jej ostro popalić. Jest w chuj nieprzyjemny i to z byle powodu, stara się z całych sił być dla niej dupkiem. Skubana jest cierpliwa, no… wie też, że on to robi celowo i tylko udaje takiego zjeba, ale jeszcze chwila i nawet u niej miarka zostanie przebrana. Dotrze do niej, że takich rzeczy nie robi się osobie, na której komuś podobno zależy, a wtedy pęknie najważniejsza brama. Zabawne, myślałam, że z nią będzie najwięcej problemu, a tu proszę – cyniczny uśmieszek wstąpił na twarz dziewczyny. – Akane poczuje zawiedzenie i zawiść do kogoś kogo pokochała – Mey wykonała gest z odhaczeniem punktu na liście. – Kwestię przyjaciół już mamy odhaczoną. W najtrudniejszym momencie jej życia woleli jej prawić kazania niż okazać prawdziwe wsparcie. Akane nie ma za bardzo ochoty z nimi przebywać, a co dopiero się zwierzać, czuje się odosobniona. Nieźle nie? Czuła się mniej samotna, kiedy jej przyjaciele byli daleko niż teraz, gdy są praktycznie obok. Ten ich wymiar… Istoty w nim żyjące… Oni są naprawdę zjebani – prychnęła z kpiną. – Kwestia rodziny też nie powinna być ciężka do załatwienia. Moja mamusia mocno się o to postarała, a w razie jakby to było za mało, to zamierzam Akane uświadomić kim jestem i co wobec niej planujemy, oczywiście w odpowiednim momencie, gdy nie będzie już mogła zwiać. Jestem pewna, że osobę jej pokroju coś takiego zaboli i ponownie poczuje się zawiedziona i pyk, będziemy mieć trzecie odhaczenie – uśmiechnęła się zadowolona do lidera grupy. – Zobaczysz, Twoje spotkanie z matką to tylko kwestia czasu – uśmiechnęła się do niego nikle, a kącik ust Lorenca lekko drgnął.
- Tak… Długo czekałem na to spotkanie… - przyznał i spojrzał w kolarz na suficie ich Wielkiej Sali. Loretta była na wyciągnięcie ręki, jeszcze tylko chwila.

***

W wieczór przed wymarszem do Azylu Akane siedziała na podłodze swojego pokoju i kreśliła na niej runę.
- Wybacz Gavin, ale muszę to jeszcze poćwiczyć i zamierzam spróbować na Tobie. Zaraz przyjdzie tata, zamierzamy pogadać i wolałabym by ta rozmowa została między mną, a nim – zerknęła w stronę, z której wyczuwała obecność ducha i zaraz szepnęła odpowiednią inkantację, mającą zapewnić jej i ojcu prywatną rozmowę, nawet dla istot z zaświatów. Runa zalśniła delikatnie, co świadczyło o aktywacji, zaraz też zgasła, a Akane podniosła się z podłogi i otrzepała dłonie. Chwilę później w jej pokoju pojawił się Niklaus.
- Mam się bać? – zamknął drzwi, spojrzał po runie wyrysowanej na drewnianej podłodze, ostatecznie lokując spojrzenie w twarzy córki. An uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w stronę pryczy jednej ze swoich córek. Po drodze zabrała ze sobą puchar stojący na nocnym stoliczku i usiadła w siadzie skrzyżnym, klepiąc skóry na sąsiednim łóżku.
- To zależy… - odpowiedziała. Nik spojrzał po niej niepewnie, ale ruszył zająć wskazane miejsce.
- Zwykle prosisz o rozmowę w mało przyjemnych sytuacjach. Coś się stało? – zapytał, dalej uważnie obserwując córkę.
- Dla odmiany chciałam pogadać o moich… spostrzeżeniach? Pomysłach? Analizach? Trochę Cię uprzedzić… Co byś się nie musiał denerwować – wzruszyła ramionami. Ojciec nie ukrywał zaskoczenia.
- No dobra… To o co chodzi? Wpadłaś na coś z tym pucharem? – zaproponował.
- Można tak powiedzieć – przytaknęła mu głową. – Może po prostu zamiast próbować naświetlić sprawę to… zacznę o niej gadać – zaproponowała, a Niklaus nie miał nic przeciwko. Oparł się o ścianę plecami i przyjął puchar zdobyty przez Ryu i Gava, który córka właśnie mu przekazywała. Puchar z podobizną jego i Shi wraz z innymi przedstawicielami Mathyrskij nacji.
- Pamiętasz te wszystkie pytania szkolne? Jak dawali nam coś do przeczytania i padało sławne „co autor miał na myśli?”. Zawsze wydawało mi się to kosmicznie durne, szczególnie, że najczęściej autorzy danych prac już po prostu nie żyli i dochodzenie w temacie tego, co też roiło się w jego głowie w tamtej chwili było na moje awykonalne – wzruszyła ramionami. – Pomyślałam sobie, że hej… książka książką, ale ten puchar też ktoś kiedyś stworzył i… Po prostu wydaje mi się, że sytuacja jest tu dość podobna. Jestem pewna, że kogo byś nie zapytał o znaczenie tych podobizn, to nikt nie odpowiedziałby dokładnie tak samo, a co za tym idzie, autor mógł mieć w głowie coś zupełnie innego niż poda każde z nas. Ostatnio trochę bardziej zaczęłam analizować samo Mathyr, miałam wrażenie, że czegoś tu mocno nie rozumiem. Zaczynając od samych podstaw… Tutejsze nacje… Każda ma w sobie coś wyjątkowego, tu super siłą i wytrzymałość, tam oddychanie pod wodą, jeszcze gdzie indziej turbo kontakt z naturą czy odporność na mróz… a w tym wszystkim… zwykły człowiek? – skrzywiła się wyraźnie patrząc na ojca. – Przez dłuższą chwilę coś mi się tu nie zgadzało, ale wtedy w głowie zamigotało Fasach. Jego pustynie uchodziły za niedostępne dla wszystkich obecnych tu nacji, a wpadł tam sobie jakiś człowiek i… o dziwo, swoim pobytem tam stworzył zupełnie nową rasę i rozwinął na tyle, że ta rasa jest w stanie tam żyć i funkcjonować. Mało tego… Kryształowy Las. Gabriel, który również był człowiekiem i to właśnie on się z tym miejscem zespolił, nie Terranin Matteo, nie Drakon czy magiczny Fjelldodczyk. Zwykły człowiek. Człowiek poszedł do Lasu i był w stanie się z nim połączyć, człowiek poszedł na Fasach i stał się odmienną rasą. Rozmyślając o tym spojrzałam na ten puchar. Co jeżeli człowiek wśród tych wszystkich ras też ma swoją indywidualną super moc? Co jeżeli miał być spoiwem? Już nawet na podstawie tych dwóch przykładów widać, że ta rasa jest w stanie zaadaptować się do totalnie skrajnych warunków życia – zauważyła, bacznie obserwując ojca. Niklaus jej nie przerywał, wyglądał na zainteresowanego historią. W jego mniemaniu Akane dość często miała trafne spostrzeżenia, mimo młodego wieku. Dziewczyna gestem dłoni poprosiła o puchar i kiedy ojciec jej go oddał, postukała palcem w podobizny jego i Shi. – Analizując to wszystko, pomyślałam sobie… Jebać znaczenie autora. Dlaczego nie miałabym sama nadać sobie znaczenia tego rytu? No bo popatrz, jeżeli Polszanie rzeczywiście są tu po to by spajać, a zaczęli dzielić i działać wbrew temu co było im dane, to wrzucenie tu nas, Argarczyków, może mieć większe znaczenie niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Przypominamy Polszan, ale jesteśmy obdarzeni mocami, często, gęsto, identycznymi lub zbliżonymi do tych dostępnych dla tutejszych ras. Mamy Argarczyków dorównujących sile Terran, takich, którzy władają żywiołami, posługujemy się magią niczym Fjelldodsi. Trochę jakbyśmy byli zapowiedzią tego co miało spotkać ten wymiar… - wcisnęła puchar ponownie w ręce ojca, który teraz miał wysoko uniesione brwi.
- Naprawdę myślisz, że to może być aż tak daleko wysunięty plan? – zapytał córki. An wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale podoba mi się ta wizja. To do czego zmierza… I… Tak sobie pomyślałam, że skoro mi się podoba… To po co się zastanawiać co autor miał na myśli? Mogłabym przecież próbować zrealizować własną wizję. To jak ja widzę ten puchar… - uśmiechnęła się lekko do ojca.
- Oho… Dlaczego czuję, że to jest chwila, w której przestanie podobać mi się to co słyszę? – skrzywił się, patrząc srogo na An, ta jednak zaśmiała się.
- Może dlatego, że zwykle przedstawiam Ci swoje dość ryzykowne i samotne plany? – zaproponowała, na co Nik tylko spojrzał po niej wymownie. Dobrze, że chociaż zdawała sobie z tego sprawę. Akane pokręciła jednak głową. – Nie tym razem tato – ponownie posłała mu lekki uśmiech. – Nie zamierzam ruszać z motyką na Słońce. Wizja mi się podoba, owszem, ale nie chcę od razu zmieniać całego Świata. Chcę zacząć od siebie. Wiesz… Ostatnio dość często słyszę, że jestem przemądrzała. Pomyślałam sobie, że skoro tak, to może warto tą wadę przerobić na zaletę? – wzruszyła ramionami. Niklaus zmrużył oczy.
- Co masz na myśli? – zapytał.
- Słyszałam, że planujesz w Argarze otworzyć szkołę dla najemników. Pomyślałam sobie, że fajnie by było zagłębić się w tutejszy Świat, w tutejsze zwyczaje czy sposoby radzenia sobie z trudnościami na danym terenie, nauczyć się tego, a później móc przekazywać dalej. No wiesz… Azyl mógłby być świetnym początkiem… w Phyonix nie brakuje osób, które mogłyby mnie co nieco nauczyć… Później przyszłaby kolej na Fasach, Terre, Lerodas… Od każdego po kolei. Bycie uczniem pomogłoby mi w nabyciu trochę więcej pokory, a z czasem… Cóż… Może mogłabym tu wrócić i sama nauczać młodsze pokolenia czy chętnych najemników o tym jak poruszać po pustyniach Fasach lub jakich roślin unikać w Lerodas, a jakie wykorzystywać na swoją korzyść. Nauczyć ich co zrobić, gdy na swojej drodze spotkają wściekłą, dziką gamortę czy innego zwierza wyhodowanego w Terrze… - spojrzała w oczy ojca, które teraz zdawały się patrzeć na nią niezwykle czule.
- Chcesz opuścić Argar… - zaczął z troską na twarzy i jakimś takim smutkiem w głosie, Akane chciała coś powiedzieć, ale Nik zatkał jej buzię - … i w końcu znalazłaś cel, który pomoże Ci to zrealizować… - dokończył, chociaż słowa nie były łatwe.
- Nie na zawsze… Kocham Was i… Kocham to miejsce, ale… Ostatnio nie czuję się tu najlepiej. To co się dzieje dookoła mnie, macierzyństwo, które mocno mnie pochłonęło. Nie chcę… - westchnęła ciężko. – Nie chcę by dziewczynki stanowiły dla mnie przeszkodę do spełniania własnych marzeń, a są na tyle duże, że mogę spokojnie brać je pod uwagę w trakcie swoich wędrówek. Jasne, będą miejsca mniej lub bardziej niebezpieczne, ale… jest Gave, jesteście Wy… Nie jestem sama. Nie chcę tej wędrówki przechodzić sama. Mam… Mam znajomych, którzy mogą mi pomóc w zdobywaniu tej wiedzy, która mnie interesuje. Wiesz… Ja… Chciałabym po prostu dać sobie i innym szanse na kolejne przyjaźnie. Mam wrażenie, że trochę w tym zastałam i… Te stare relacje nie są już takie same – przyznała. Niklaus westchnął ciężko i położył na ramię córki dłoń.
- Zawiodłaś się na nich? – zapytał spokojnie.
- Razem się zawiedliśmy… - przyznała smutno i skrzyżowała wzrok z ojcem. – Ale nie przekreślam ich… Jak to sam Gave powiedział, czasem trzeba się odciąć by stworzyć coś nowego. Kto wie, może ze „starymi” przyjaciółmi uda mi się z czasem stworzyć coś nowego, może dane mi będzie nawiązać więcej tak silnych przyjaźni? Życie pokazało mi jedno… Na pewno nie zostanę sama – uśmiechnęła się do taty i lekko podniosła, co by mocno go przytulić. Niklaus w pierwszej chwili trochę zesztywniał, ale zaraz objął An swoimi ramionami i mocno uściskał. – Dzieciaki, Shiya, Natan, Ty… Rodzina nigdy mnie nie zawiedzie… - szepnęła, dalej mocno w ojca wtulona.

"Szczypta cynizmu..." cz. I

Granatowowłosa kobieta wpadła z impetem do Wielkiej Sali. Zebrana w niej starszyzna zamilkła, towarzystwo spojrzało po niej krytycznym wzrokiem, padło nawet kilka ostrych słów krytyki, kobieta jednak zdawała się tym nie przejmować.
- Musiało się wydarzyć coś niezwykle ważnego, że tak bezczelnie przerywasz nasze zebranie - rzucił kpiąco jeden z najważniejszych tu mężczyzn i uśmiechnął się cynicznie pod nosem.
- W rzeczy samej Bracie Lorence, więc na Twoim miejscu schowałabym ten krzywy uśmiech - odparła kobieta i przesunęła po wszystkich wzrokiem. - Znalazłam odpowiednie ciało, właściwie to... samo tu do nas wpadło - oznajmiła. W Radzie nieco zawrzało, zaczęto wymieniać się spojrzeniami.
- Co masz na myśli?! - zapytała jedna z kobiet. Granatowłosa zbliżyła się pewnym krokiem do półokrągłego stołu. Zatrzymała się w stosownym miejscu, na środku okręgu ułożonego z kamieni.
- Jest w odpowiednim wieku, pochodzi z odpowiedniej linii, jest mieszańcem, możemy ją poświęcić. Wpadła tu z jakimiś innymi bachorami, właśnie ją wyprowadziłam z naszego wymiaru, ale wiem jak znaleźć. To nie może być przypadek, że do nas wpadła - odpowiedziała. Zebrani znowu zaczęli debatować, jedni głośniej, inni ciszej. - Do diaska! Nad czym się zastanawiacie!? Trzeba zacząć rytuał! Mamy odpowiednio dużo czasu by ją przygotować! - warknęła w stronę Starszyzny. Wszyscy zamilkli. Dopiero po chwili wstała najstarsza z wiedźm.
- Jaką mamy pewność, że się nie pomyliłaś? - zapytała.
- Stu procentową - odparła Vivienne. - To mój bękart, Akane. To ja wezmę udział w rytuale. Oddam Lorettcie hołd. Ja przeprowadzę rytuał totemów. Tą dziewuchę trzeba chronić, musi dożyć 2026 roku, a z tego co zdążyłam zauważyć... ona lubi się... narażać...

***

W trakcie podróży do Azylu, kiedy większość powoli zaczęła się chować z dzieciakami w namiotach, Akane również to zrobiła, by ułożyć dziewczynki, opowiedzieć im bajkę i zaśpiewać coś na dobranoc. Po takim dniu Malika i Raja zasnęły dość szybko, więc chwilę później An wyszła z namiotu, z kawałkiem materiału w dłoniach. Wzięła pierwszą wartę, więc miała kilka dobrych godzin przed sobą. W torbę zapakowała jeszcze księgę, którą dziś przeglądała, tak w razie co.
- Idę się przejść - oznajmiła, widząc, że Gave siedzi przed namiotem.
- Hm? A ty przypadkiem nie powinnaś wartować? Tam? - Gave przestał na moment strugać w drewnie i spojrzał po niej. Wskazał odpowiednie miejsce dłonią. W końcu wartownicy mieli “bronić” całego obozu, więc raczej nie powinni siedzieć przy swoim namiocie. Tak przynajmniej mu się wydawało, ale nie był pytać Natana, więc pewności nie mógł mieć. Powrócił też do strugania.
Akane spojrzała na miejsce, o którym wspomniał i pokręciła głową.
- Idę na skraj po drugiej stronie, do warty mam jeszcze trochę czasu - oznajmiła.
- Jasne - mruknął, rzucając jej bukłak z wodą. - Przyda ci się w trakcie, miłego wartowania - stwierdził jeszcze.
An złapała bukłak odruchowo, miała co prawda własny przy pasku, ale kiwnęła mu głową wdzięcznie i ruszyła w stronę klifów, by tam sobie jeszcze trochę pomedytować. Ostatnio robiła to co wieczór, ćwiczenia z Lazarusem bardzo jej pomagały i trzymała się tego co nauczył ją feniks. Standardowo rozścieliła sobie kawałek materiału, rozebrała się do bielizny i skupiła na otoczeniu. Nasłuchiwała spokojnie, wykorzystując czas jaki jej pozostał na drobny relaks. Dzięki tej umiejętności pracowała również nad swoim przeczuciem i uczyła się większej kontroli. Pozwalała przepływać myślom przez głowę i po prostu się uspokajała, dzięki czemu nie czuła aż tak bardzo na własnej skórze tego co czuli inni.
W końcu jednak przyszedł czas na robotę i dziewczyna zebrała się by ruszyć na swoją wartę. Obserwowała bacznie otoczenie, od czasu do czasu pozwalając sobie zerknąć w księgę. Poza runami zabezpieczającymi było jeszcze sporo par oczu, ale noc zapowiadała się dość spokojnie. W pewnej chwili spojrzała na jeden z portretów na nowej stronie i uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mam Cię… - szepnęła do samej siebie widząc znajomą buzię, zaraz jednak zmarszczyła czoło i zaczęła sunąć palcem po stronie. Poczuła dziwny niepokój… Przeczucie jej nie myliło, znowu. Wzięła kilka głębszych oddechów i dość gwałtownie zamknęła księgę. Odsunęła się od niej i skupiła wzrok na szukaniu ewentualnego zagrożenia. Serce mocniej biło w piersi, ale nie było to nic przyjemnego. Zerknie do tej księgi rano… Teraz to nie była dobra chwila. Zaciskała trochę nerwowo pięści, przez chwilę nawet chciała by pojawił się ktoś, komu można skopać dupę. 

***

Mey siedziała przy posągu Vivienne, przy nogach kobiety. Opierała się o skamieniałość plecami oraz głową.
- Reszcie też już zdałam raport. Ojcu aż tak nie zależało, ale wiesz... Mam wrażenie, że mimo to jest dumny. Z kolei gdybyś stała przy naszym Teodorze... - uśmiechnęła się dumna - ... jestem pewna, że czułam jego dłoń, głaszczącą mnie po głowie. Jest zadowolony - przytaknęła sobie głową i uniosła ją tak, by spojrzeć w oczy rzeźby. - Ty też jesteś, prawda? Czuję to... Nie pozwolę by Wasza ofiara poszła na marne. Zobaczysz mamo... Uda nam się. Na zawsze nas zapamiętają, tak jak ją, zobaczysz, Loretta nas pobłogosławi, będę dumnie stała u jej boku, będę nas reprezentować, całą naszą rodzinę.

Działania wojenne - post fabularny III

 

CZAS NA KROKI INNYCH NACJI!

Atak na Lerodas i szerzenie chaosu przez Polszańskie wojska zmusił mieszkańców do działania!

  • Argar zorganizował podróż do Azylu, jego mieszkańcy wraz z Heimrosami, Terranami, Lerodasczykami i Oclarczykami ruszają z chętnymi w bezpieczne miejsce. Ich podróż właśnie się zaczęła!
  • Fjelldodskie wojska dotarły już do obrzeży Siivet Lasku, zaczynają przeprowadzać skoordynowane ataki! Siivet Lasku ze względu na to zajście oficjalnie stawia się w konflikcie po stronie Argaru!
  • Heldze chyba ktoś nadepnął na odcisk! Fjelldod roznosi listy poszukiwawcze z podobiznami młodego Fasachanina i różowowłosego Anguli! 
  • Polsza zostawiła za sobą płonące Lerodas i ruszyła atakować kolejne nacje. Najeźdźcy podzielili się na dwie grupy, jedna, przewodzona przez wojownika z ognistą bronią, zaatakowała Oclarię, druga zaś ruszyła na Terre.
  • Terra, w "podzięce" za możliwość skorzystania z Azylu wysłała do Argaru grupę wojowników pod pieczą terrańskiej księżniczki. Plotka głosi, że wojacy to najwięksi nieudacznicy wojenni i terrańskie mięso armatnie, a sam Matteo posłał z nimi córkę w ramach sprawdzenia jej umiejętności przywódczych. Kto wie co młoda, terrańska krew zdoła wycisnąć z tych wojowników!
  • Heimmurin baczniej pilnuje oceanów, nie dopuszczając statków wroga w okolice wysp!

Mathyr zdaje się jednoczyć... Czy to tylko ułuda? ...


CZYŻBY ZBLIŻAŁ SIĘ KONIEC PERUNA I?!


______________________________________________________________________
Wypisane podpunkty można śmiało wykorzystywać w wątkach prywatnych jak i grupowych.
~ Administracja

 

^