Perun I bezwzględnie prze naprzód. Pali Lerodas. Jego żołnierze panoszą się na ziemiach Mathyr, wyłapują nieczystych krwiście, gwałcą, mordują, sieją zamęt.

Helga rusza w stronę Siivet Lasku. Jej oddziały ostrzą swe zęby, idąc nie zostawiają za sobą żywej duszy.

A Argar? Co z młodym państewkiem? Argar bawi się znakomicie na tańcach w Heim, śmiejąc się pozostałym w twarz.

W lochach u Van Helgi część II i ostatnia

Stan błogiej nieprzytomności nie trwał u Acaira tak długo, jakby sobie tego chłopak życzył. Ból zaatakował go późno w nocy, budząc go przy tym. Krzyknął krótko, ale zaraz zacisnął wargi. To co czuł było nie do opisania. Nigdy jeszcze nie miał tylu ran. Nigdy jeszcze nie był w takiej agonii. Na szczęście działanie eliksiru, którym został napojony, skończyło się, ale rany pozostały. Złamania były na tyle bolesne, że chłopak ledwie się ruszał. Skupił się więc na oddychaniu. Dopiero po dłuższej chwili skupił wzrok na tyle by dostrzec leżącego obok Walwana.

- Wal…? Walwiś? Wal… nie, nie, nie… proszę - szepnął, próbując mimo wszystko trochę się do niego zbliżyć, sprawdzić czy mężczyzna żyje, oddycha. - Proszę…

Walwan leżał jak długi, tak jak go zostawili, tak nie ruszył się ani razu. Świadomość zaczęła powoli do niego wracać dopiero przy krótkim krzyku Acaira, ale nie wróciła na tyle, by dobrze zorientować się w sytuacji. To przyszło dopiero po chwili. Wołanie chłopaka brzmiało jak zza grobu, a on delikatnie uniósł powieki. Był wyczerpany. Rany jakie mu zadano przy chłoście krwawiły i nie zostały zatamowane, a kto jak kto, Wan dobrze wiedział czym to grozi.

- Drzemię… sobie… - szepnął i zaraz zaczął kaszleć. Dalej krwawił z ust. Żebro musiało się gdzieś przebić, a to też nie była dobra informacja. - Śpiewaj… Aci… Nic… Jej… Nie mów… - sapnął i przymknął oczy. Oszczędzał energię.

Acair mimo wszystko poczuł ulgę, gdy usłyszał jego głos. Nie brzmiał dobrze, ale brzmiał. Brzmiał. Żył. Dalej żył. Łzy zakręciły mu się w oczach i przyłożył policzek do chłodnej posadzki, przełykając je bezgłośnie. Narobił im potężnych kłopotów. Zastanawiał się jak mogli się z tego wykaraskać, ale nie był pewien. Fiolka. Była jeszcze jedna fiolka… gdyby tak… gdyby tak jej obiecać? A potem… oszukać? Już raz to zrobił, prawda? Udało mu się oszukać. Wszystkich w Fag Baile. Zacisnął wargi kaszląc zaraz kilka razy. Tylko tam nie było Helgi… a on cholernie się jej bał… ale gdyby jednak? Zamknął oczy. Śpiewać? Śpiewać… tylko że on… on nie znał pieśni. Straszna to była rada, ale już nie odpowiedział. Zamknął oczy zasypiając.

Tym razem Helga nie czekała za długo. Przyszła z samego rana i bez zbędnych słów kiwnęła na Acaira. Chłopak czuł, że trawi go gorączka. Ból nie zelżał. Mało tego, narastał. Musiało wdać się zakażenie. Zaciskał mocno wargi, kiedy Fjeldosi znów wyciągali go na środek. Tym razem postawili na kamienny stół. Rozłożyli tam chłopaka, przymocowując go porządnie do niego. Nawet gdyby Aci miał jeszcze siły to i tak nie byłby w stanie się ruszyć. 

- Słowiku ty mój, liczę na cudowny koncert i dzisiaj - Helga pochyliła się nad nim i pogłaskała go po głowie, jednocześnie wyciągając fiolkę, którą odnalazła w ich rzeczach. Przesunęła nią po policzku dzieciaka. - Powiesz mi skąd to masz? - zapytała. - To niewielka cena za ulgę w cierpieniu - szepnęła mu do ucha. Acair nie był tak silny jak Walwan. Drżał delikatnie na całym ciele, kiedy ta obchodziła się z nim jak z dzieckiem. Obawiał się tego, co się stanie, gdy odkorkuje fiolkę i po prostu go nią poleje. Zginie na miejscu, a naprawdę nie chciał umierać. Mimo to pamiętał słowa Walwana, więc zamknął oczy i nabrał delikatny oddech w płuca. Śpiewaj… śpiewaj… 

- Zamknij oczy, słuchaj wiatru… - zaczął cicho nucić. - Piach ci powie… gdzie stopy stawiać… - mruczał dalej, kiedy poczuł, że ktoś dobiera się do jego palców. - Tylko ty… - krzyknął głośno, gdy pierwszy z palców został złamany. Wygięty nienaturalnie. Starał się utrzymywać śpiewanie, kiedy kolejne paliczki dołączały do kolekcji. Śpiewał, choć śpiewu to już nie przypominało, kiedy Helga zabrała się za drugą rękę. Jego serce biło mocno, głośno, krew szumiała w uszach. Wtedy poczuł ogromny, przeszywający go ból. Wydarł się tak, jakby go obdzierano ze skóry. Nie był w stanie się uspokoić. Trzymał zamknięte powieki, kiedy Helga śmiała się w głos, uradowana. Zadowolona uniosła jego powieki, pokazując mu mały palec, który wcześniej był jego częścią. Chłopak obrócił głowę w bok, wymiotując krwią i żółcią. Na tyle przytomny by nie robić tego na samego siebie. 

Walwan dalej leżał zbierając siły, dalej miał zamknięte oczy by nie widzieć tego co słyszał. Nie za wiele mógł zrobić w tej całej sytuacji i niewiele zrobił.

Helga wsunęła sobie jego palec do ust i ze smakiem go zjadła, cały czas wpatrując się w bladego chłopaka z pasją w oczach. 

- Powiedz mi skąd to masz - powtórzyła. - Powiedz, a oszczędzę ci cierpienia - rzuciła, ale Acair mimo łez i wyraźnego cierpienia, pokręcił przecząco głową. Nic jej nie powie. Nic. Może sobie go zabić, a się nie dowie. Kobieta wydmuchała powietrze z płuc i pokręciła głową z dezaprobatą. - Jak wolisz - stwierdziła, zapraszając do stołu pozostałych i odchodząc od chłopaka. Przysiadła sobie na miejscu obok Walwana i pomiziała go za uszkami, gdy reszta okładała chłopaka drewnianymi kijami. 

Wan, gdy kobieta miziała go za uchem, wykorzystał jej pewność siebie, by skupić w sobie te zebrane siły i wyprowadzić kopnięcie w stronę ręki z fiolką. Po prostu “rzucił się” na kobietę, na tyle na ile pozwalały mu kajdany. 

Skubany wyczuł moment. Kobieta nie spodziewała się takiego ataku i odruchowo upuściła fiolkę na podłogę a ta rozpadła się wraz z całą zawartością.

- Ty pieprzony… - syknęła łapiąc Walwana za poły i potrząsając nim, by uderzyć go z pięści prosto w twarz, koncertowo łamiąc mu przepiękny nos. Wstała zaraz i zaczęła kopać go w żebra. Acair rzęził na stole, nie krzyczał, nie płakał, odpływał. Raz po raz tracił i odzyskiwał przytomność, by ostatecznie ją stracić. Ból był zbyt wielki. 

Walwan śmiał się, śmiał się z nerwów i zadowolenia jednocześnie. Nawet kiedy kobieta go okładała, nawet gdy złamała nos. Krzyknął kilka razy żałośnie, sam manewr z wykopem wymagał od niego sporo siły, ale udało się, wyprowadził Helgę z równowagi. Mało tego, kiedy go tak okładała zauważył jak substancja z fiolki wyżera posadzkę przy jej nogach. Pluł już krwią dość mocno i prawdę mówiąc obstawiał, że i tak tego spotkania nie przeżyje. Odruch był bezwarunkowy. Machnął ostatni raz nogą, prosto w rozlaną ciecz, tak by chlapnąć ją po nogach Helgi. Jednocześnie sam umoczył własną i zaraz poczuł tego konsekwencję. Skóra na łydce zaczęła go piec tak jakby ją ktoś potraktował bardzo silnym kwasem. Zawył wręcz z bólu… Miał wrażenie, że wszystkie jego bebechy zostały poprzestawiane i prawdę mówiąc czuł, że umiera.

Helga wrzasnęła niczym dzikie zwierzę i odskoczyła od niego. Gdzie, taki patałach, ją?!  Nie ujdzie mu to na sucho. Złapała go za włosy i podciągnęła do góry, warcząc głośno i powarkując. Rozpięła kajdany mężczyzny i rzuciła nim o stół, na którym wciąż leżał zmaltretowany chłopak i z wściekłością spojrzała po swoich nogach. Nie dość, że straciła szansę na “nimh” to jeszcze ten Gargamel zrobił jej krzywdę na całe życie! 

- Spuścić ich z nurtem rzeki! - wrzasnęła nie chcąc już nawet na nich patrzeć, po czym wywlokła kobietę na środek, by pocieszyć się dalszymi torturami. 

 

Walwan słysząc rozkaz Helgi pozwolił sobie na odpłynięcie. Wątpił, że jeszcze kiedykolwiek się obudzi.

>.<

Gdyby ktoś kiedykolwiek mu powiedział, że po raz drugi, w tym samym miejscu dostrzeże ciało w rzece, kiedy to planował - po raz drugi najechać na Helgę i po raz drugi próbował ją najechać w tym samym celu - to wyśmiałby takiego gościa. A jednak! Miał cholerne “szczęście” co do takich zbiegów okoliczności. W pierwszej chwili postanowił zignorować ciało, olać. Nie jego broszka. Nie jego sprawa, ale… zaraz po pierwszym wyłoniło się drugie. To przykuło jego uwagę i ostatecznie postanowił nie być obojętnym na krzywdę ludzką. Może w końcu szczęście się do niego uśmiechnie, a te dwa ciała postanowią odwdzięczyć się za pomoc. Z westchnieniem więc spojrzał raz jeszcze na prostą drogę i wskoczył do wody by wyciągnąć nieszczęśników. Zmarszczył lekko brwi widząc znajomą twarz tego, który to przyniósł mu wieści o jego cudownym dziecku i zgrzytnął zębami. Jak pech to pech. Sprawdził puls jednego i drugiego i rozpoczął resuscytację, a kiedy pierwszy wypluł wodę, zostawił go w celu odratowania i drugiego. Drugi również wypluł wodę, ale żaden z nich się nie obudził. Przerzucił więc ich przez ramiona i ruszył w stronę swojego domostwa. A niech ich kuźwa szlag! Drogą powietrzną byłoby szybciej, ale przecież z takim balastem nie było na to szansy.

Do swojego domostwa dotarł dwa dni później i dopiero tu zajął się opatrywaniem ran nieszczęśników. Zaczął od różowego, bo do Acaira żywił urazę. Widząc tak rozległe rany, postanowił poprosić o pomoc uzdrowiciela znajdującego się w Ardei i to on przejął pacjentów. 

Stan Acaira i Walwana był na tyle ciężki, że nawet medyczka załamywała ręce. To był wyścig ze śmiercią. Zimna rzeka do jakiej zostali wrzuceni okazała się ich ostatnim kołem ratunku, bo chłód dobrze wpłynął na rany. Cudem, ale udało się przywrócić im jako takie funkcje życiowe, jednak na pierwsze objawy świadomości czekać trzeba było równe dziesięć dni. Cztery dni później Walwan otworzył oczy. Z początku był bardzo niemrawy i właściwie nic do niego nie docierało, słyszał pisk w uszach i bełkot mówiących do niego osób, jedyne co robił to otwierał i zamykał powieki.

Klaus pomachał dłonią tuż przed jego oczyma i ustawił w końcu dłoń tak by się nie ruszała.

- Ile palców widzisz? - zapytał go, a potem powtórzył to pytanie w każdym języku jaki znał. Nigdy nie było wiadomo z kim się miało do czynienia. - Jak się nazywasz? Co ostatnie pamiętasz? 

Wan przyglądał się dłoni, ale słowa dalej nie docierały, nic nie rozumiał, ale zmrużył oczy i zmarszczył brwi próbując mimo wszystko to zrobić. Wyłapał w końcu ostatnie słowo.

- Pa… miętasz… - powtórzył niewyraźnie i zaczął sprawdzać funkcjonowanie własnego języka. Trochę jakby zapomniał jak go używać. Zmęczył się tym strasznie, więc po prostu zamknął oczy i zasnął.

Acair odzyskał przytomność wieczorem tego samego dnia. Nie ruszał się prawie wcale. Otwierał i zamykał oczy, przyzwyczajając je do panującego dookoła półmroku. Otworzył usta i wydał z siebie niezrozumiały bełkot, a kiedy Klaus pojawił się przy nim i zawisł nad jego twarzą, chłopak wyraźnie pobladł mimo że już był blady i ponownie stracił przytomność.

- To se pogadaliśmy - Klaus dmuchnął sobie w grzywkę. - A trzeba było iść po bachora…

A na dokładkę... karoca przybarwiona Nieumarłymi.

 

Woźnica  szarpnął lejcami gwałtownie. Wierzchowce zarżały niespokojnie a karoca dość gwałtownie wpadła w lekki poślizg. Mężczyzna zaklął siarczyście. Przed nimi dostrzegł oddział Fjeldodzkich dzikusów. Na to zdecydowanie się nie pisał. Znów strzelił lejcami robiąc gwałtowny zwrot na drodze. Nie zamierzał wpadać w ich sidła. Liczył na to, że ma jeszcze przewagę. Popędził konie słysząc okrzyki tamtych. Okrzyki, które jeżyły włos na jego karku i głowie. O nie, tego nie zamierzał przeżywać. Trzasnął lejcami jeszcze kilka razy i przeprosił swych pasażerów w duchu, po czym wyskoczył z pędzącego wozu. Zdecydowanie wolał kilka złamanych kości niż śmierć z ręki tych zdziczałych potworzysk. Wozem trzęsło niesamowicie. Wierzchowce rwały do przodu, uciekały na łeb na szyję. Coś wylądowało na dachu karocy, a ta przechyliła się i koziołkując zleciała z 1,5 metrowego urwiska. 

Ryu wyczuł kłopoty nosem. Tyle ich już mieli do tej pory, że nawet się tym nie zdziwił, ale serce i tak nieco mu zamarło. Przynajmniej w chwili, kiedy wychylając się z pojazdu dostrzegł opuszczającego “tonący statek” woźnicę. Cholerny skurwysyn! Szybko wrócił na swoje miejsce i mocno objął Klarę oraz Finna. 

- Będzie bolało - ostrzegł ich, bo być może jemu samemu udałoby się jeszcze wyskoczyć, ale nie miał pewności co do pozostałej dwójki, a zdecydowanie nie zamierzał ich zostawiać. 

 

Klara spokojnie drzemała nim zaczął się ten dziki pęd karocy, a kiedy dziewczyna usłyszała świst bata, zbudziła się gwałtownie nie tylko od przyspieszenia, ale i od samego dźwięku. Plecy aż ją zabolały mocniej na wspomnienie, dobre chociaż tyle, że mogła się już o nie delikatnie oprzeć. Z drugiej strony… W obliczu tego co właśnie się działo niewielkie to było pocieszenie.

- Co się dzieje?! - zapytała wyraźnie przestraszona, a gdy Ryu przygarnął ją i Finna do siebie, ona sama trochę bardziej osłoniła ciałem chłopca, co by ten znalazł się między nią a samym Ryu. Spojrzała w oczy bruneta chwilę przed tym jak karoca zaczęła koziołkować. Nie zdążyła powiedzieć zbyt wiele, ale wyraźny krzyk wyrwał się z jej ust. Wirowali po wnętrzu swojego pojazdu, tego, który jeszcze niedawno miał być dla nich zbawieniem. Klara starała się naprawdę mocno trzymać przy pozostałej dwójce, ale kiedy przewrót obrócił ją na plecy, puściła lekko chwyt, a kolejne kilka uderzeń sprawiło, że solidnie oberwała w głowę i po prostu straciła przytomność. 

 

Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo karoca zaczęła się obracać, a on chwycił ją mocniej, nie zważając na jej plecy. Nie zamierzał jej puszczać, acz była to płonna nadzieja. W miarę wirowania - co sprawiło, że jego myśli gdzieś tam uleciały do wspomnienia pralki i chwilę nawet zastanawiał się, czy to właśnie tak ciuchy się w niej czują  i jeśli tak to doprawdy było straszne uczucie, więc nawet cieszył się, że pralek tu nie ma - poczuł jak co chwilę na coś wpada. A to drzwi, a to ściany karocy. Ból powoli rozchodził się po całym jego ciele. W końcu przydzwonił porządnie głową o górną półkę, na której jeszcze chwilę temu leżały ich bagaże. Zamroczyło go to na chwilę, przez co poluźnił uścisk i wypuścił Klarę ze swych objęć. Kiedy świadomość umysłu wróciła, ta była już nieprzytomna a Finn zapłakany wciąż mocno i kurczowo trzymał się jego koszulki. Jeszcze jedno uderzenie i wszystko ustało. Impet był jednak na tyle duży, że wyrzuciło ich z karocy, a ta spadła wprost na poszkodowane ofiary. W ostatniej chwili udało mu się odczepić od siebie dzieciaka i z całych sił jakie jeszcze miał, wypchnąć go nieco dalej, by powóz nie spadł i na niego. Wzrokiem szukał Klary ale nie mógł jej dostrzec. Chwilę potem poczuł niewyobrażalny ból, a z gardła wydarł mu się wręcz zwierzęcy wrzask. Pociemniało mu przed oczyma i na moment stracił przytomność.

 

Niepokojące były ruchy Fjeldoskich żołnierzy. Widział ich coraz częściej w miarę oddalania się od Argaru tych wojsk pojawiało się więcej, a przecież nie był znów aż tak daleko od domu. Nie dobrze się działo. Mimo to nie próbował im utrzeć nosa. W tej chwili jego priorytetem był Ryu. Rozglądał się więc uważnie i wtem zauważył pewne poruszenie. W oddali zobaczył jak Fjeldoski wojak wskakuje na karocę, a ta spada. Skrzywił się. To zdecydowanie musiało boleć o ile w ogóle ludzie tam przeżyli ten upadek. Wrzasku Klary nie rozpoznał, ale ten drugi sprawił że przyspieszył. Nosz kuźwa. Jeśli ten dziecior przeżyje to on sam go zamorduje na miejscu. Za głupotę. Trakt handlowy. Niech go szlag. 

Ryu odzyskał przytomność chwilę później. W uszach mu dzwoniło. Podciągnął się na łokciach i ponownie krzyknął. Nie był w stanie poruszyć nogą, a ta rwała niemiłosiernie. Dobrze, że bolało. Chociaż miał pewność, że będzie miał w niej czucie. Pozytywy. Trzeba było szukać pozytywów rozpaczliwej sytuacji. W oczach mu się troiło, a krew nieco mocniej przesłaniała widoczność. 

- Klara! - krzyknął, chcąc chociaż tak ją zlokalizować. Miał nadzieję, że ta mu odpowie. - Finn! 

- Jestem - chłopiec podpełzł szybko do niego. - Ja jestem… - płakał i był skrajnie przerażony tym co przed chwilą się zadziało. Ryu spojrzał po nim, oceniając szybko jego stan. Chłopiec zdawał się przeżyć upadek w najlepszym stanie. No przynajmniej lepszym niż on sam, choć dostrzegł kilka krwawiących ran na jego ramionach. - Klara… nie chce się ruszyć - dodał jeszcze wślizgując się do karocy. 

- Nie chce… co? - Ryu uniósł się z powrotem na łokciach, wreszcie lokalizując dziewczynę. Leżała w środku, miała dziwnie skręcone ramię, a na jej twarzy skrzyła się krew. Nie był w stanie ocenić jej całego stanu. Finn potrząsnął dziewczyną prosząc i błagając by otworzyła oczy, ale ta leżała tak jakby bez życia. Blada, mocno poobijana. Serce ścisnęło mu się w klatce piersiowej. Zabolało. Znów spróbował wyjść ze swojego potrzasku, ale każda próba przyprawiała go o niezwykły ból. Zatrząsł się przy kolejnej. 

- Finn… zabierz ją stąd, wyciągnij ją… - poprosił, bojąc się że wóz może zaraz i na nich się zawalić. - Wyciągnij - powtórzył, a dzieciak zaczął działać. Stękał i krzywił się, czasem nawet uderzał Klarę w nogę raz czy drugi.

- Ciężka jesteś! - krzyczał na nią. - No rusz się! - płakał. - Otwórz oczy… nie umieraj - jęczał jej wciskając głowę w pierś dziewczyny i chlipiąc głośno. Milimetr po milimetrze, centymetr po centymetrze powoli ciało Klary zaczęło przesuwać się raz za razem, ku radości ale i wielkiemu wysiłkowi jaki wkładał w to wszystko 8-latek. Ryu nie był pewien jak długo to trwało, ale w końcu mały i Klara byli poza wozem. Odetchnął wówczas z ulgą, choć ta zaraz została zniszczona przez Fjeldoskiego mężczyznę. Wyłonił się nagle. Jakby czekał na ich ruch. Zeskoczył z karocy i przykucnął mu nad głową szczerząc swe kły. Był okropny, nieco przegniły, niczym kościotrup, ale Ryu miał do czynienia w Lesie z dużo gorszymi przypadkami - przynajmniej gdy chodziło o wygląd - więc żołądek nie zrobił mu fikołka. Przynajmniej póki co. Odruchowo sięgnął po swój sztylet i gdy mężczyzna poruszył swą bronią zablokował ją tuż przed swoją twarzą. Nosz kuźwa, poważnie?! 

- Finn, nie wiem jak to zrobisz… ale zabierz ją stąd - sapnął do dzieciaka siłując się z wojakiem. Siłując i wiedząc że przegra w tym pojedynku sromotnie. Zginie przez pieprzoną karocę. O ironio. Musiał jedynie utrzymać się przy życiu na tyle długo by zapewnić pozostałym szansę na ucieczkę. Nabrał głębokiego oddechu w płuca i zamknął oczy. 

“Teraz byłoby miło gdybyś jednak mi pomógł” rzucił do swojego świecidełka. Skoro i tak miał umierać to przecież nie szkodziło złapać się ostatniej deski ratunku. Kiedy otworzył oczy jego obraz w oczach wojaka drgał. Zamiast jednego leżącego chłopaka, ten widział ich trzech i każdy próbował go dorwać swą bronią. Mężczyzna z początku dał się nabrać na tę sztuczkę, ale co z tego? Ryu i tak nie był w stanie zwiać. Poczuł jak jego broń nagle przebija jego bok. Rozrywa go wręcz. Splunął w bok krwią. Szlag. No to by było na tyle…

~.~

Meliodas na miejsce dotarł za późno. Mimo całej prędkości jaką rozwiną, wylądował za przeciwnikiem chłopaka za późno, ale nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Pierwsze co zrobił to skręcił kark nieumarłemu. Dobrze wiedział, że to niewiele mu pomoże bo ten zaraz wstanie, ale i tak na moment go zamroczy. Następnie strzelił w jego głowę oddzielając ją od szyi, ale wiedział że musi działać szybko. Ryu wykrwawiał się mu pod karocą. Widział jak jego ciało drży, wpada w niekontrolowane drgawki. Raz po raz wypluwał krew. Cholera jasna, czuł jak złość się po prostu w nim kumuluje, a ten jeden Fjeldos nie był jedynym. Czuł ich obecność, ale nie zamierzał z nimi walczyć. Przykucnął przy Ryu.

- Hej - klepnął go po policzku. - Patrz na mnie - rzucił stanowczo. - Patrz i nawet nie waż mi się tracić przytomności - żachnął się, przykładając dłoń do jego rozwalonego boku. Pozwolił czarnej materii rozpostrzeć się po nim, by utrzymać dzieciaka przy życiu. Nie umiał leczyć. Mógł jedynie powstrzymać go przed nadmiernym wykrwawianiem się. Uniósł lekko karocę by wyciągnąć spod niej dzieciaka, ale wówczas prosto w niego poleciała sporych rozmiarów włócznia, która miała na celu trafienie w plecy. Głośny okrzyk bojowy przeciął eter i dwóch Fejldoddsów wysunęło się zza wzniesienia.

- Jedzonko! - krzyknął jeden z rozłożonym do połowy ciałem, było już mu nawet widać nieco kości. On dzierżył w ręce miecz, ale tuż obok niego szedł całkiem spory bysior, to on rzucił dzidę, ale poza nią trzymał w ręce jeszcze topór. Nie czekali na dogodną chwilę, po prostu ruszyli na karocę, a ten większy nie wyglądał jakby planował ją ominąć, nie, to była szarża.

Demon odruchowo opuścił karocę z powrotem na nogę chłopaka, czemu towarzyszył krzyk dzieciaka. Melio skrzywił się patrząc jak ten po prostu odpływa z czystego bólu. 

- Wybacz - mruknął, uskakując przed włócznią i wysuwając się naprzód, by przyjąć na siebie szarżę tych dwóch przeciwników. Sięgnął do miecza, przystając w pozycji gotowej do odbicia ciosów. - Jedzonko trzeba najpierw upolować… a temu konkretnemu niespecjalnie spieszy się do waszych gardeł - zacmokał ruszając na nich. 

Kiedy ten zabawny mały krasnoludek biegł w ich stronę, chudszy towarzysz odbił w bok i węszył w powietrzu, tropiąc rannych, większy z kolei biegł coraz szybciej, wykorzystując pęd górki, z której zbiegał. Złapał topór gotów odeprzeć atak, nie zmieniał kierunku gotowy staranować zarówno blondaska jak i karocę za nim. Zamachnął się na małego ludzika.

- Tobą to sobie między zębami co najwyżej poczyszczę - zarechotał i zadał kolejny cios. Mimo gabarytów nie był wcale jakiś ociężały, miał dość krzepy by szybko ruszać bronią.

Mały śmieszny blondasek rzucił w stronę chudszego kulę czarnej materii celując w jego nogi, drugą w kierunku jego biegu, a trzecią z głupia franc w innym kierunku, gdyby ten jednak się wycofał. Nie zamierzał im pozwolić zająć się dzieciakami. Tu był i zamierzał dać im to dobitnie do zrozumienia. Przyjął cios od drugiego mężczyzny i przesunął się z nim o krok do przodu.

- Jeszcze ci stanę w zębach i co zrobisz? - rzucił z krzywym uśmiechem na twarzy, po czym sparował jego cios i odskoczył unikając kolejnego. Mimo swego cielska całkiem nieźle posługiwał się bronią. To nie był wojak, z którym pierwszy lepszy sobie poradzi. Ciął Fjeldossa w bok, a następnie wyprowadził cios z góry. 

 

Czarna materia wypuszczona z dłoni krasnoludka wyraźnie zaskoczyła zarówno chudego, jak i grubszego wojaka. Ten chudszy wyfrunął w powietrze od ciosu pod nogami, ale tam rozsypał się na części i gdy opadł nimi wszystkimi na ziemię, to powoli przystąpił do “zbierania się w kupę”. Drugi wojak, mimo zaskoczenia nie przerwał natarcia.

- Argarczyk - zauważył dość szybko. Tego typu zdolności ciężko było przypisać komuś innemu. Złapał gość za róg przy swoim boku i głośno w niego dął, dając sygnał o tym spotkaniu. Wtedy też przyszło cięcie, przed którym nie zdołał się w pełni obronić. Rana średnio dała mu się we znaki, raczej wprawiła go w dobry humor. Śmierć z ręki Argarczyka? Jego rodzina będzie dumna. Chłop zaczął na niego napierać głównie po to by po prostu nie miał czasu na nic innego poza obroną. Ciął i uderzał, a gdy tylko ich bronie się parowały, wyprowadzał kopnięcia, próbując sięgnąć do niziołka. 

Słysząc dęcie w róg zaklął siarczyście. A mógł przecież nie obnosić się ze swoją mocą… tylko że chciał szybko załatwić sprawę. Dzieciaki potrzebowały natychmiastowej pomocy. Zacisnął mocno wargi, broniąc się przed Fjeldosem. Uskakiwał, odbijał ciosy, tańczył między kopniakami, by w końcu pozwolić mu się ranić. Przyjął cios na ramię, by gwałtownie do niego się zbliżyć i również jego potraktować swoją energią.

- Wybacz, dzielnie walczyłeś, ale nie mam na to teraz czasu - sapnął, ruszając biegiem do Ryu. Przed całym oddziałem Fjeldosów to z pewnością się nie obroni. Choćby niewiadomo jak potężny nie był… ci mimo wszystko mogli go zabić, a o dzieciakach już nie wspominał. Kątem oka widział zbierającą się kupkę chudego w jedną całość. Uniósł karocę wyciągając spod niego dzieciaka i niezbyt delikatnie chwycił go pod pachę. Zlokalizował też kryjących się pozostałych. Klarę przerzucił sobie przez plecy, a małemu, którego kompletnie nie kojarzył kazał złapać się za szyję, zanim wzbił się w powietrze. 

- Trzymaj się mały - rzucił do jedynego przytomnego w tej ferajnie. 

Leciał z nimi tak długo jak był w stanie, ale sam był ranny, a i stan dzieciaków mu się nie podobał, więc gdy powoli zaczął opadać z sił, wylądował. W lesie, gdzieś na obrzeżach Argaru.

- Hej młody - spojrzał po małym chłopcu, który dalej kurczowo trzymał się jego koszuli. Był skrajnie przerażony i wymiotował mu ze cztery razy podczas lotu. Nic dziwnego… pierwszy raz musiał to przeżywać. - Już masz grunt pod nogami - pogłaskał go lekko po głowie, po czym położył obok niego Klarę i Ryu. Dość ostrożnie. Sprawdził ich puls. Żyli. Uff. Klara zdawała się nie mieć większych obrażeń. Przynajmniej tych widocznych na pierwszy rzut oka. Poza rozbitą głową i złamaną ręką oczywiście. Zdjął z siebie koszulę i podzielił ją na pasy, by sprawnie przewiązać nimi głowę dziewczyny. Spojrzał też po jej ręce debatując ze sobą czy powinien jej ją nastawić, czy zostawić to profesjonalistce. Koniec końców uznał, że lepiej nastawić. Korzystając z jej nieprzytomnego stanu zabrał się więc do roboty. Kiedy ręka została nastawiona Klara krzyknęła odruchowo, jednak pozostała w lekkiej nieświadomości, mruknęła jednak coś jeszcze niewyraźnie pod nosem. 

- Emes… - szepnęła.

Meliodas odetchnął z wyraźną ulgą słysząc pierwsze słowo wydobywające się z ust Klary. Całe szczęście. Przynajmniej był pewien, że dziewczyna prędzej czy później odzyska przytomność i szczerze powiedziawszy… wolał aby to nastąpiło później. Ból mógł ją porządnie oszołomić. Poprosił Finna o znalezienie odpowiednich patyków i kiedy ten poszedł na ich poszukiwanie, obrócił się do Ryu. 

- Ech… nogę to ci nieźle załatwiłem… - westchnął obserwując jego złamaną nogę. Złamanie otwarte z mocno podrażnionymi ranami wokół niego było ponad jego siły, toteż tylko założył uciskową opaskę z bandaża powyżej złamania, co by spowolnić upływ krwi i to samo zrobił z jego bokiem. Mimo wszystko czuł się zmęczony i nie był pewien czy jeszcze długo będzie w stanie powstrzymywać jego krwawienie swą materią. Wolał zabezpieczyć się zawczasu. Klepnął chłopaka w policzek, również głowę mu na szybko opatrując. Ech dobrze, że Rei kupiła mu trochę tych koszul. Z jednej zepsutej aż tak zła nie będzie. 

- Wstawaj młody - mruknął znów go klepiąc po policzku.

Ryu jęknął głucho, ale przy odzyskiwaniu przytomności niemal od razu zaatakował go wszędobylski ból. Krzyknął zanim zdołał nad swą reakcją zapanować. Przez moment zastanawiał się czy żyje, ale śmierć nie bolałaby aż tak mocno. Nabrał powietrza w płuca i kiedy pierwszy szok minął ulokował wzrok na Meliodasie.

- O jezu… - jęknął.

- Gdzie demona mylisz z Jezusem… - Meliodas cmoknął niezadowolony i przyłożył mu dłoń do czoła. - Tak jak się spodziewałem, majaczysz chłopie - stwierdził i westchnął ciężko, dalej czekając na powrót Finna. Zamierzał założyć Klarze prowizoryczny temblak z usztywnieniem łapy. - Jesteśmy już w Argarze, jeszcze kilka kilometrów i będziesz w domu - rzucił spokojnie.

Chłopak nawet nie miał siły na jakąś błyskotliwą ripostę. Nie tym razem. Zamiast tego zacisnął mocno zęby.

- Nawet nie wiesz… jak się cieszę, że cię widzę - przyznał szczerze, przy kolejnej informacji omal mu się nie rozpłakując z pieprzonego szczęścia. Wreszcie. Nabrał kilka głębszych oddechów i znów na niego spojrzał. - A Klara? Finn? - zapytał go szybko, znów unosząc się na łokciach. Za szybko. Ból ponownie go zaatakował. Cholera!

- Dzieciak jest cały i całkiem zdrowy - stwierdził spokojnie Melio, kładąc ostrożnie dłoń na piersi chłopaka i ponownie każąc mu się położyć. - A Klara… wciąż nieprzytomna - przyznał spokojnie. - Ale żywa - dodał jeszcze. - Wyjdzie z tego - mruknął, nie komentując pierwszych słów Ryu. Ten pewnie wyrzucał by je sobie później do końca życia. - Chwilę tu odsapniemy i ruszymy dalej - poinformował go jeszcze. 

W lochach u Van Helgi część I

Loch Van Helgi był specyficzny. Właściwie Aci nie był w stanie powiedzieć iż to aby na pewno jest loch. Przede wszystkim w całym pomieszczeniu było po prostu koszmarnie zimno, co nie powinno go dziwić, bo przecież znajdowali się w samym centrum Fjeldod. W zamczysku Craiga i Helgi. Pomieszczenie było ogromne i swym kształtem przypominało okrąg, co sygnalizowało lokalizację samego lochu. Wieża, musieli znajdować się w wieży. Nie był pewien jak wysoko, ale po tym jak poprzedni z jeńców został wyrzucony przez okno, a jego krzyk odbijał się echem przez długie sekundy, mógł śmiało twierdzić, że wysoko. Byli naprawdę wysoko.

Był przykuty do ściany i nie on jeden. Każdy tu obecny podzielał ten sam los. Ściana wręcz pokryta była żywymi istotami, które od czasu do czasu zostawały zapraszane na środek. To właśnie w środku odbywał się rytuał Helgi. Kobieta przychodziła wraz z kilkorgiem swych podwładnych - zarówno mężczyzn jak i kobiet - wybierała swoją ofiarę i pozwalała reszcie patrzeć na agonię swego wybranka, a nie było to łatwe. Acair nie był w stanie zliczyć ile razy już opróżnił swój żołądek. Nie był w tym jednak jedyny. Za każdym razem, gdy kobieta przychodziła na moment stawało mu serce. Nie chciał być tym wywleczonym na środek. Po swojej lewej miał Walwana, a po prawej kobietę, która była jeszcze większych strachdupkiem niż on sam. Co, w jego mniemaniu, było już dużym wyzwaniem. Aż chciało się jej złożyć wyrazy szacunku. Niemniej Acair starał się za dużo nie mówić, byle nie zwracać na siebie uwagi. Dopiero kiedy drzwi się zamykały za plecami Helgi, a kroki cichły… dopiero wtedy zbierał się na odwagę.

- Po co im to powiedziałeś? - szepnął do Walwana. - Przecież mogłeś… mogłeś jakoś się wykaraskać…


Walwan w całej tej popieprzonej sytuacji wyglądał dość spokojnie. Ręce, tak jak inni miał przykute łańcuchami do ściany, ale jego głowa w większości czasu była przewieszona, trochę jakby drzemał lub medytował. Właściwie nie odezwał się ani razu, oddychał miarowo i spokojnie, starając się po prostu uspokoić myśli. Może była jeszcze jakaś szansa na ratunek? A może przyjdzie mu tu zginąć? Ach… Biedna matula i ojczulek, biedny Yerbe. Samiec siedział i się zastanawiał… Skoro już miał tu ginąć, to może chociaż pouciera nosa tej całej Heldze? Uśmiechnął się lekko na tę myśl, ale uśmiech zaraz zniknął. Mimo wszystko miał jeszcze ochotę żyć.

- Hm? - spojrzał na Acaira, gdy ten zadał swoje pytanie. - Przecież wiesz jak lubię zadawać zagadki… Nie mogłem się powstrzymać - odpowiedział mu również szepcząc. 

- Ale… - chłopak zacisnął mocno wargi. - To moja wina - szepnął do niego. - Nie bierz… nie rób tego tak - wymamrotał jeszcze.

- Myślałem, że mamy już ten temat obgadany.

- Nie w takim wypadku - żachnął się Aci. - Walwiś… - zacisnął mocno drżące wargi. - Ja nie chcę, żebyś umarł… nie możesz umrzeć…

Walwiś? Aż uniósł jedną z brwi i prawie prychnął śmiechem, ale udało mu się powstrzymać.

- Nie Tobie decydować… Aciuś - odparł. - Też nie zamierzam umierać, ale w danej sytuacji niewiele mi pozostaje. Mogę sobie zagrać w grę z Helgusią…

Acair chciał mu ten pomysł wybić z głowy, ale jak się okazało nie był jedynym. Kobieta, która była sąsiadką Acaira, ruszyła się w kajdanach i zgromiła Walwana spojrzeniem.

- Ani mi się waż, Walwiś! - warknęła. - Wiesz co takie gierki na nas sprowadzą?! O panie Boże Śmierci miej nas w opiece…

Walwiś spojrzał po kobiecie i zarechotał cicho.

- Że niby bez takich gierek coś u tej kobiety wyjdzie lepiej? Chyba nie wiesz gdzie trafiłaś niewiasto… - odparł.

- Przynajmniej oszczędzi mi męczarni - spojrzała po nim. - Zginę… z wszystkimi kończynami na miejscu…

- Nie bój głowy, Twój Bóg Śmierci Ci je zwróci jak już będziesz po drugiej stronie - pokręcił głową i westchnął ciężko by zaraz spojrzeć w oczy Acaira. - Będę robił tak jak uważam za słuszne - oznajmił mu. Akurat temu stwierdzeniu chłopak nie zaprotestował. Ze strachem przytaknął mu i zacisnął pięści w swych kajdanach.

- W takim razie… ja również - wymamrotał tylko.

- Wiem - odparł, bo to akurat ani trochę go nie zdziwiło.


Godziny mijały. Dzień zamieniła się w noc, a potem znów wstało słońce. Chłód dawał się mu już nieźle we znaki. Trząsł się jak osika i szczękał zębami, przez co jego kajdany wygrywały mrożącą krew w żyłach melodię. Jakby ta krew już dawno nie była zamrożona. Helga wpadała jeszcze 4 razy, za każdym razem wybierając kogoś innego niż oni. Dwóch z torturowanych jeńców nie przeżyło. Ich ciała zostały wyrzucone z wieży, co tylko przyprawiło chłopaka o dodatkowe drżenie. W końcu Helga wróciła po raz kolejny i zaczęła spacerować między nimi. Przystanęła przy Walwanie i pogłaskała go po futerku.

- Piękny okaz, piękny - stwierdziła i przeszła dalej. Acaira nie zaszczyciła ani jednym spojrzeniem i chłopak już miał oddychać z ulgą, gdy Helga zawróciła. - Ty - spojrzała po nim. - Wyglądasz na takiego, któremu przydałoby się porządne rozgrzanie - zaśmiała się, dłonią zasugerowała swojemu podwładnemu by wyprowadził chłopaka na środek.

- Nie trzeba… - Aci zaszczękał zębami. - Mi tu jest wystarczająco… gorąco - wymamrotał jeszcze. 

- O proszę i gadać potrafi. Cudownie - zatarła ręce z uciechy. 


Walwan nie specjalnie reagował na przybycia Helgi, zwykle po prostu siedział i pracował nad oddechem. Chłód tego miejsca zaczął dopiero tego dnia nieco mu doskwierać, futro mimo wszystko ratowało w takich sytuacjach. Kiedy Helga przybyła wybrać kolejną ofiarę Samiec nic nie zmienił. Głowę miał zwieszoną i oddychał spokojnie. Zamknął jednak oczy. To znacznie ułatwiało sprawę, szczególnie, gdy Acair został wywołany. Pierwszy odruch nakazywał zabranie głosu, ale rozum podpowiadał mu, że nie warto. Jeżeli ona zobaczy, że komukolwiek tu zależy na chłopaku to na pewno to wykorzysta. Milczał więc, nie zmieniając swojej pozycji. 


Acair w całym tym strachu, wcale im nie pomagał. Zapierał się nogami ile tylko mógł podczas wyciągania go na środek, ale nie rzucał się, bo czuł że to i tak nie miało sensu. O ile rozum mu to podpowiadał to ciało i tak swoje robiło, więc nogi nie współpracowały i dalej walczyły. Helga rozsiadła się wygodnie na swym lodowym tronie i skinęła dłonią na chłopaka, nieco zniecierpliwiona. Westchnęła przeciągle. Zawsze się stawiali, a koniec końców i tak wszystko pięknie śpiewali. Fjeldosi wyczuli zniecierpliwienie swej pani. Jeden z nich uderzył chłopaka pod żebra, czemu towarzyszył krzyk Acaira. Nogi niemal od razu się odblokowały, wreszcie zaczynając współpracować z rozumem, a jednocześnie chłopak przeklął się w duchu. Przecież tak nie mogło być, że od razu będzie jej tu odpowiadał na wszystkie pytania czy grał jak jej się to podoba. Wyleci przez to okno szybciej niż ktokolwiek inny. Tak kończyli ci wszyscy, którzy po prostu śpiewali od razu. Nawet nie otrzymywali drugiej szansy. On zamierzał dotrwać chociaż do 5 szansy zanim się złamie. 

Poczuł i zobaczył jak jego ręce zostają przyczepione do łańcucha zwisającego z góry, a nogi do dwóch leżących na ziemi. Jedno pstryknięcie palców Helgi później, a zarówno górny jak i dolne łańcuchy naprężyły się sprawiając, że Acair miał wrażenie jakby urósł. Rozciągała go. Rozciągała do bólu, a ten przecież przyszedł dość szybko. Chłopak zapłakał cicho. Nabrał kilka głębszych oddechów. Ból był spory, ale jeszcze do wytrzymania. Starał się podnosić na duchu. Wówczas Helga wstała i powoli się do niego zbliżyła. Przesunęła swoimi szponiastymi palcami po jego drżących ramionach, torsie i nogach, by zakończyć całą zabawę chwytając go za buzię i ściskając ją mocno. 

- Powiedz… na co ci tyle piasku z Fasach? Co w nim tak cennego? - zapytała udając głupią, gdy chodziło o drugie pytanie. Badała chłopaka. Badała jego wiedzę, a Aci miał ochotę po prostu jej to wszystko opowiedzieć, ale przecież… obiecał sobie, że trochę jednak wytrzyma. Zacisnął mocno wargi milcząc. Najlepsza taktyka to milczenie, prawda? Uhm… ale Ennis i Onyx by nie milczały… Odszczeknęłyby się… odszczeknęłyby się… W głowie szukał odpowiedniej riposty. Za późno. Helga nie należała do cierpliwych, kolejne pstryknięcie palcami i znów łańcuch poszedł w górę, a do jego uszu najpierw dobiegł trzask przy własnych nogach, a dopiero później jego własny krzyk. Pot skraplał mu się po czole.

- Do świeczki! Świeczki! Produkuję świeczki! 


Walwan cieszył się, że ma przykute dłonie łańcuchami, bo chyba strzeliłby sobie w środek czoła słysząc odpowiedź Acaira. Jego krzyk był ciężki do zniesienia, a odpowiedź jakiej udzielił dała do myślenia. On tego nie wytrzyma, na pewno nie długo. Samiec dalej nie zmieniał pozycji, ale zaczął wygwizdywać pod nosem jakąś Lerodaską pieśń. Kobieta piorunowała go wzrokiem. Jej usta zdawały się mówić “Milcz”. Walwan jej jednak nie widział, bo wciąż miał zwieszoną głowę w dół i zamknięte oczy, nie przestawał gwizdać.


Śmiech Helgi rozbrzmiał po całej sali, a Acair spąsowiał. Mimo bólu, nie był zadowolony ze swojej głupiej odpowiedzi. Oj nie był. Trzeba było milczeć. Zatrząsł się lekko w łańcuchach, a kobieta poklepała go po policzku i machnęła lekko dłonią, po czym ruszyła do swoich jeńców, gdy jej rodacy robili swoje. Wybrała chłostę. Tak na dobry początek. Krzyki chłopaka niezwykle cieszyły jej uszy. Doskonałego Słowika sobie wybrała. Świetna zakąska przed prawdziwym Słowikiem. Aż rozmarzyła się na chwilę i przystanęła przy gwiżdżącym Walwanie.

- Prawda? Doskonale śpiewa - poruszała się w rytm jego muzyki, która o dziwo zlewała się z krzykami chłopaka idealnie. 

W pierwszej chwili nie przestawał gwizdać, ale spojrzał na Helgę i przytaknął głową. Chwilę obserwował jej tańce, ale uciął melodię w pewnej chwili.

- Zawodzisz mnie - zacmokał niezadowolony i jednak opuścił głowę, milknąc. 

- Och piękny okazie mój, doskonale przyozdobisz mą salę tronową, gdy z tobą skończę - stwierdziła kobieta. - Ja się dopiero rozkręcam - dodała wracając do ledwie przytomnego dzieciaka, który starał się po prostu oddychać. Nic więcej. - To co z tymi świeczkami? Po co tyle zachodu po ten piach, hm? - złapała go za szczękę i splunęła mu prosto w twarz. 

Walwan zarechotał wyraźnie rozbawiony.

- Ach… Że niby w tym zawodzisz? - zaśmiał się ponownie i śmiał się w najlepsze dalej.

- Za chwilkę kochanie, za chwilkę. Musisz poczekać na swoją kolej - kobieta uśmiechnęła się do niego słodko. - Ależ rozkosz ci sprawię.

- A mówili, że jesteś inteligentna - pokręcił głową i jeszcze chwilę chichotał, zaraz jednak opuścił głowę i z lekkim oddechem zamknął oczy. Wrócił do swojego gwizdania.  


Helga zignorowała go. Wyraziła się dostatecznie w tym temacie. Mogłaby co prawda kazać go ogłuszyć, ale po co? Gdzież by tu była zabawa? O ile jej wojacy się nie mylili, tych dwoje podróżowało razem. Nie miała co do tego pewności, ale zachowanie jej nowego, mięciutkiego kocyka, pozwalało dać jej co do tego pewność. W końcu przy innych torturowanych więźniach, kocyk się nie odzywał. Nawet nie próbował. Poklepała pustynnego po policzku. 

- Pobudka, skarbeńku, jeszcze nie skończyliśmy - stwierdziła, tym razem pozwalając działać wiedźmom. Te rozpoczęły od podania chłopakowi podejrzanie wyglądającej fioletowej mikstury. Normalnie Acair pewnie zapytałby o jej skład i działanie, ale w danej chwili jego umysł po prostu się wyłączył. Długo musiały z nim walczyć zanim to przełknął, ale koniec końców wygrały. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rany, które wcześniej zrobili koledzy wiedźm, poszerzyły się. Krew zaczęła sączyć się z nich w znacznie szybszym tempie niż wcześniej. Dzieciak już nie krzyczał. Oczy zaszły mu mgłą i zawisł na łańcuchach. 

Widząc to Helga westchnęła niezadowolona. Kopnęła dzieciaka w żebra łamiąc je przy okazji i palcami rozorała jeszcze jego policzek i ramiona. Niech krwawi, niech cierpi. 

- Dajcie tu mój kocyk, a tego odstawcie - rozkazała wracając na miejsce. 


Walwan gwizdał dalej, ale kiedy podeszli do niego, by przenieść go na środek, ten po prostu wstał i ruszył z nimi bez większego oporu. Przestał gwizdać, stanął jak miał stanąć, dał zakuć sobie łapska i spojrzał po Heldze. Dopiero teraz rozglądając się dookoła, jakby był na jakimś zwiedzaniu. Zatrzymał wzrok na Heldze i uśmiechnął się delikatnie, ale nic nie powiedział. 


Helga odpowiedziała mu tym samym. Ten przynajmniej zdawał się być wyzwaniem. Poklepała go po policzku, niezbyt delikatnie.

- Powiedz, jak idzie wam ten biznes ze świeczkami, może czegoś się od ciebie nauczę - zaśmiała się gardłowo, jednocześnie rozkazując swym podwładnym do rozpoczęcia rozciągania mężczyzny, w okrutnie powolny sposób.


Wan, o ile niewiele sobie zrobił z policzka, o tyle przy rozciągnięciu wydał pierwsze syknięcie.

- Wybacz, ale obiecałem sobie, że nie będę rozmawiał z istotami o poziomie inteligencji bliskiej Perunowi więc… - powiedział tylko i skupił się na znoszeniu bólu, co wcale nie było proste.

- Nie szkodzi - odparła spokojnie, głaszcząc go dalej po policzku. - Jak nie ty, to twój kumpel mi wszystko wyśpiewa - szepnęła nachylając się do jego ucha. - Jak już cię zobaczy w opłakanym stanie - pogłaskała go po uszkach, po czym rozsiadła się wygodnie na swoim miejscu i pozwoliła działać swoim ludziom. Łańcuch robił się coraz krótszy, a ona pławiła się w bólu jaki powoli, bardzo powoli, zaczął odmalowywać się na twarzy mężczyzny. Kiedy pierwsze kości strzeliły, zatrzymała proces i znów do niego podeszła. - Po co ci ten piasek? - zapytała.


Walwan dalej starał się nie krzyczeć zbyt głośno, ale kiedy strzeliły pierwsze kości ciężko było utrzymać głos w gardle. Stłumił go jednak na tyle szybko na ile potrafił, poczuł też strużkę krwi przy wardze i w buzi. Ocho… Chyba poszło żebro. Odkaszlnął lekko, a gdy Helga zadała pytanie spojrzał po niej.

- Za lasem, za rzeczką, zatańczmy w kółeczko… - zaczął sobie śpiewać nieco zachrypniętym głosem.

- W porządku, jak sobie życzysz - odparła biorąc do ręki nóż i sięgając do jego przedramienia. - Sprawdźmy czy twe futerko nada się na mój nowy koc - rzuciła i nacięła jego skórę, by zerwać jej spory kawał. 

Wan krzyknął, ale między krzyk wplatał słowa piosenki. Spojrzał sobie jeszcze w górę, czuł jak oczy łzawią, jednak uparcie, mimo krzyków trzymał się pieśni, którą śpiewała mu matula za młodu.

Helga uśmiechnęła się zadowolona, przykładając sobie płat jego skóry do piersi. 

- Co myślisz? - spojrzała po nim. - Twarzowo? - zaśmiała się i klasnęła w dłonie, by rozpocząć chłostę, a sama swym już zwyczajem oddaliła się, by krążyć wokół więźniów. Przystanęła przy nieprzytomnym Acairze i przykucnęła przy nim by pogłaskać go, wręcz matczynym gestem po włosach. - Wstawaj chłopcze, bo nie zdążysz mi wszystkiego wyśpiewać - szepnęła, ale nie wybudzała go jeszcze. Ot obserwowała z oddali swój kocyk.

W trakcie chłosty zachowanie Walwana za wiele się nie zmieniło, poza tym, że bardziej bełkotał słowa piosenki, w przerwach między krzykami. Zamknął oczy, czując jak do ust napływa więcej krwi, ale bełkotał dalej. W końcu jednak po prostu go odcięło. Stracił przytomność.


Helga westchnęła przeciągle i kazała reszcie przykuć mężczyznę na jego miejsce, a potem niezadowolona opuściła pomieszczenie. Jutro też był dzień.


^